To nie był pierwszy występ Oleny w Stawisku. Dwanaście lat temu
usłyszeliśmy ją tu w zupełnie innym repertuarze – ludowych pieśni
ukraińskich. Uczyła się ich u źródła, od autentycznych wiejskich
śpiewaczek i zachowały w jej wykonaniu swą źródlaną, krystaliczną
czystość. Dramatyczna opowieść o biednej wdowie, która nie ma, czym
nakarmić dzieci, skarga młodej mężatki, skazanej na życie (i śmierć)
z dala od swoich, rozpacz dziewczyny, uwiedzionej przez żonatego
mężczyznę – wszystko to brzmiało przejmująco prawdziwie. Bo nie miało
w sobie nic z aktorstwa – Olena była raczej kimś w rodzaju idealnego
medium. Stała na scenie nieporuszona, z zamkniętymi oczami, jakby
łowiła uchem daleki archaiczny ton, by wskrzesić go w pierwotnej,
nieskażonej formie. „Na tym polega jej wielka sztuka – mówił
Bohdan Pociej – na pokazaniu pieśni ludowej w całym jej naturalnym
i szorstkim pięknie”.* Dlatego podkowianie, którzy mieli jeszcze
niejedną okazję, by to piękno smakować, nieufnie przyjęli wiadomość, że
na tegorocznych Muzycznych Konfrontacjach Olena będzie śpiewać romanse
rosyjskie. Ci, którzy śledzą jej drogę, znali już co prawda to nowe
artystyczne wcielenie, ale nie było ich wielu.
Olenie akompaniował na gitarze Marek Walawender. Na pierwszą część
recitalu złożyły się utwory starsze. Oprócz bardziej popularnych, jak
Jamszczik, nie goni łoszadiej (muz. J. Feldman, sł.: N. Ritter)
czy Nie ujezżaj, ty mój gołubczik (muz. N. Paszkow, sł.: autor
nieznany), usłyszeliśmy dziesięć innych, w tym Na zare ee nie budi
do wiersza Aleksandra Feta, Ja jechała domoj do słów Marii Poire
(jeden z nielicznych romansów kobiecych) i nostalgiczną pieśń
W doroge do wiersza Turgieniewa. W drugiej części Olena śpiewała
romanse Wertyńskiego.
Rację miał Roman Pawłowski, recenzent Gazety Wyborczej, gdy przed
ośmiu laty, po pierwszym recitalu Oleny w Teatrze Małym (wówczas na
gitarze towarzyszył jej Roman Ziemlański), pisał: „Głosem potrafi
przekazać wszystko, tkliwość zakochanej kobiety, smutek kobiety
porzuconej, rozpacz kobiety zdradzonej”. A jest to głos starannie
cyzelowany, cieniowany emocjami, nad którym artystka – tak, tym razem
zobaczyliśmy artystkę – panuje w każdym ułamku sekundy. Głos poparty
wystudiowanym gestem, strojem, spojrzeniem. Chociaż trudno o większy
kontrast niż między surową archaiczną pieśnią
a salonowo – dekadenckim
romansem, Olena znów była w pełni przekonująca. Śpiewała ani nie nazbyt
dosłownie (byłoby to dla współczesnego słuchacza nieznośne), ani zbyt
„cudzosłownie” (takie obchodzenie się z tradycją zdążyło się już
zbanalizować). Znów udało jej się odnaleźć właściwy ton, choć tym razem
jej wielka sztuka polegała na czym innym – na wydobyciu szczerej
prawdy ze zdawałoby się mocno już zużytej formy. A udało się, bo tym
razem była to sztuka bardzo świadoma siebie.
* cyt. za: Piotr Mitzner, Pieśni Oleny, PMK nr 1(8), 1995
Olena Leonenko wystąpiła 2 października w Stawisku w ramach
„Muzycznych Konfrontacji”.
–> Pieśni ukraińskie w tłumaczeniu Hanny Bartoszewicz.