PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 52

Piotr Mitzner


Czego warto jeszcze szukać w literaturze okupacyjnej?




Niemal każda rocznica związana z II wojną światową, zwłaszcza „okrągła”, przynosi publikacje prasowe, w których mówi się też o literaturze tego czasu. Na ogół powracają w nich te same nazwiska, przywoływane są te same teksty. Nie lepiej jest w podręcznikach szkolnych, w zestawach lektur.

Tym bardziej intrygujące jest to, że uczniowie, a także studenci nadal tak żywo reagują na literaturę okupacyjną. Niestety, te emocje są dość powierzchowne. Trzeba chyba przyjrzeć się uważniej temu okresowi, postawić nowe pytania, przełamać stereotypy interpretacyjne. „Zaproszenie do tematu”, wystosowane trzydzieści lat temu przez Michała Głowińskiego i Janusza Sławińskiego we wstępie do zbioru rozpraw Literatura wobec wojny i okupacji jest wciąż aktualne.

Weźmy choćby tylko literaturę polską pod okupacją niemiecką, literaturę zupełnie inną niż na przykład ta pod okupacją sowiecką czy emigracyjna. Należy więc je traktować rozdzielnie.

Tak czyni Jerzy Święch w podstawowej monografii Literatura polska w latach II wojny światowej. Utworów powstałych wówczas ukazało się do dziś sporo. To nie znaczy, że zrobiono wszystko w tej sprawie. Nadal wiele ważnych tekstów, które mogłyby skorygować obraz literatury wojennej, pozostaje w rękopisie, a wydawcy nie kwapią się do ich publikacji. Pozostańmy tymczasem przy tych, które dostępne są w bibliotekach.

Panorama sporów literacko-filozoficznych pod okupacją niemiecką jest na ogół zawężana do, niewątpliwie najbardziej wyrazistego, między grupą Sztuki i Narodu i środowiskiem „Płomieni”. Tymczasem między tymi skrajnościami toczy się na przykład, zapisana w Listach dyskusja Czesława Miłosza z Jerzym Andrzejewskim. Są prócz tego rozważania historiozoficzne Tadeusza Krońskiego (Faszyzm a tradycja europejska), filozoficzny rozrachunek Kazimierza Wyki z dwudziestoleciem międzywojennym (Pesymizm i odbudowa człowieka, opublikowany dopiero przed kilku laty), jest niesłychanie ważny szkic Jana Kotta o Tacycie.

Niewątpliwie trzeba przyjrzeć się ustalonym od dziesięcioleci hierarchiom wartości w liryce. W dorobku autorów uznawanych za drugorzędnych, a nawet w ogóle nieuznawanych znajdziemy teksty warte uwagi i interpretacyjnego trudu. Rzecz w tym, że wspaniale pomyślana przed laty seria wydawnicza PIW-u, w której ukazały się tomy: Krahelskiej, Stroińskiego, Schlengla, Krzyżewskiego, została w pewnym momencie zlikwidowana. Wiersze wielu zapomnianych poetów czekają na publikację.

Wystarczy jednak sięgnąć do wydanych książek, nawet do antologii Jana Szczawieja Poezja Polski Walczącej 1939-1945, by zauważyć pomijane zwykle w popularnych prezentacjach teksty Tadeusza Hollendra, Ignacego Fika (krążące, jak wiem, w licznych odpisach), Jana Bolesława Ożoga (na swój sposób praktykował poetykę naiwną, za przedstawiciela której skłonni jesteśmy uważać jedynie Miłosza jako autora poematu Świat) – by wymienić przykładowo przedstawicieli różnych szkół.

Nie wszystkim wydaje się oczywiste włączanie do literatury okupacyjnej powstających wówczas tekstów pisarzy starszych generacji. Tak dzieje się z wierszami Jarosława Iwaszkiewicza, Mieczysława Jastruna, Juliana Przybosia. A przecież lektura dorobku pisarzy dojrzałych pozwala lepiej zrozumieć proces wybijania się debiutantów na samodzielność.

Kanon literatury wojennej wymaga przewartościowań. Pozwolę sobie na dwa przykłady. Zmarły w 1943 roku Jerzy Kamil Weintraub nie jest uważany za poetę wybitnego, w przeciwieństwie do zaprzyjaźnionego z nim Baczyńskiego. Nie zmieniła sytuacji publikacja jego Utworów wybranych. Ich edytor Ryszard Matuszewski dokonał znamiennego odkrycia. Okazało się, że wydawcy pism Baczyńskiego przypisali mu kilka istotnych wierszy Weintrauba. Może więc warto przyjrzeć się tekstom zapomnianego Jerzego Kamila równie uważnie jak wierszom Krzysztofa Kamila?

W innej przygodzie edytorskiej sam brałem udział. Wśród wojennych archiwaliów mego ojca odnalazłem cykl czterech opowiadań z września 1939 i początku okupacji. Ponieważ ojciec, gromadząc rękopisy dla mającego powstać po wojnie wydawnictwa, zawarł również umowę z Marią Dąbrowską, podejrzenie padło na nią. Proza była rzeczywiście mistrzowska. Historycy literatury nie mogli się w tej kwestii porozumieć, dałem więc do druku jedno z opowiadań – bez nazwiska autorki. Odnalazła się, była to Zofia Bogusławska, pisująca powieści dla dziewcząt. Czy to znaczy, że w opowiadaniach okupacyjnych wzniosła się na szczyty swoich możliwości twórczych? Być może.

Proza powstająca na terytorium Generalnego Gubernatorstwa domaga się nowego spojrzenia. Warto zastanowić się, dlaczego ponosiła klęskę powieść rozrachunkowa, a tak interesująco rozwinął się nurt groteskowy, po części mający za patronów Witkacego i Gałczyńskiego. Powinny nas interesować nie tyle naśladownictwa, ile propozycje bardziej samodzielne, takie na przykład, jak Psy gończe Alfreda Łaszowskiego (pisarz to przemilczany z powodu przedwojennej skrajnie narodowej postawy) czy Daleka Północ Alfreda Rogalskiego, wydana dopiero w roku 1972 i właściwie niezauważona.

Nie tylko do Witkacego czy Gałczyńskiego nawiązywali młodzi i najmłodsi twórcy w tych latach, choć niewątpliwie autor Nienasycenia był wówczas najgłębiej odbieranym pisarzem minionej epoki – dość zajrzeć do esejów Miłosza czy Włodzimierza Pietrzaka, do dzienników Andrzeja Trzebińskiego i Karola Ludwika Konińskiego. Powracała też myśl katastroficzna, chrześcijański pesymizm Mariana Zdziechowskiego. Trzebiński wnikliwie studiował Przybosia, a kształtującym go przeciwnikiem był Czesław Miłosz. Inni nawiązywali do Czechowicza. Rozrachunki literatury wojennej z międzywojenną zostały swego czasu opisane przez Zdzisława Jastrzębskiego, lecz nawiązania do dawniejszej literatury nie do końca są przebadane. Wiadomo trochę o lekturach tekstów romantycznych, zwłaszcza Norwida. Trudno jednak powiedzieć, że wiemy wszystko o recepcji romantyzmu w owym czasie, jeśli do dziś nie przejrzano pod tym kątem utworów poetów „drugorzędnych”, jeśli w rękopisie spoczywa pisana pod okupacją książka Romantyzm, mesjanizm i Wiosna Ludów Kazimierza Kosińskiego – historyka literatury może nie najwybitniejszego, ale za to znakomitego nauczyciela szkół warszawskich, mającego ogromny wpływ na młodzież.

Poszukując inspiracji dawnych, natknąć się możemy na zaskakujące zjawiska. Na przykład na lektury literatury staropolskiej, do których na podziemnych seminariach nakłaniał Jan Miernowski – także przed wojną znakomity nauczyciel w szkołach średnich.

Inne interesujące wspomnienie: salon literacki na Stawisku i głośne czytanie wierszy Marii Konopnickiej. Rzecz dzieje się przed napisaniem przez Miłosza Świata, przed powstaniem wielu „naiwnych” wierszy Iwaszkiewicza, wchodzących w skład Ciemnych ścieżek. Oczywiście, uproszczeniem by było przypisywanie roli inspiratorskiej jedynie autorce O krasnoludkach i sierotce Marysi. Używając formuły Edwarda Balcerzana, należy stwierdzić, że liryka okupacyjna rozwijała się „pod rządami folkloru”. Z jednej strony była to anonimowa twórczość, w której kolportowaniu brało udział całe społeczeństwo, z drugiej – istniał w środowiskach intelektualnych silny kult tradycyjnego folkloru. Badaniem tych zasobów zajmowali się czynni w konspiracyjnym życiu kulturalnym: Julian Krzyżanowski i Jan Stanisław Bystroń. Porządkował też swoje zbiory Leon Schiller, który ponadto przy każdej nadarzającej się okazji osobiście wykonywał stare śpiewki.

Poetyka naiwna była niewątpliwie próbą przezwyciężenia kryzysu języka, który okazał się niewydolny w zetknięciu z rzeczywistością wojny totalnej. I właśnie kwestii języka należy się zapewne więcej uwagi. Z jednej strony można zaobserwować egzemplifikacje znanej tezy Michała Borwicza (ucieczka w znajome paradygmaty w sytuacji zagrożenia), z drugiej – właśnie wypracowywanie nowych środków wyrazu. Myślą o tym zarówno poeci Sztuki i Narodu, jak i starsi, przede wszystkim Miłosz, szukający oczyszczenia w poezji Wschodu, w twórczości Blake'a. Realia i słownictwo okupacyjne przenika do wierszy Jastruna, a Stanisław Piętak próbuje wówczas (raczej bez powodzenia) szukać prawdy w kolokwializmach, w języku potocznym.

Nie da się w pełni zrozumieć literatury okupacyjnej bez odtworzenia jej odniesień do literatury powszechnej. Chodzi o lektury, interpretacje i przekłady.

Trzeba powiedzieć, że inteligencja polska przeżyła upadek Francji w czerwcu 1940 roku niemal równie boleśnie jak klęskę wrześniową. Ponowna lektura pisarzy francuskich miała pomóc w odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak się stało? Dlaczego wielowiekowa kultura nie tylko nie stała się źródłem siły, ale zrodziła słabość i zdradę? Nie wszyscy zadowalali się tak lakoniczną diagnozą, jaką sformułowała Maria Dąbrowska: według niej kwintesencją ducha Francji jest Bel-Ami Maupassanta, a więc wyznaczają go cynizm i interesowność. Jan Kott i Czesław Miłosz w wojennych esejach próbowali rewidować twórczość Stendhala, Balzaca, Gide'a. Oczywiście, każdy z tych pisarzy oceniany był według innych kategorii. Pierwsi dwaj zwłaszcza w czasie okupacji należeli do najczęściej czytanych autorów, uznawano ich za mistrzów prozy i znawców społeczeństwa. Na ofiarowanym wówczas Iwaszkiewiczowi egzemplarzu Ojca Goriot Miłosz określił się jako „nawrócony na Balzaca”. Gide natomiast był traktowany przez wszystkich jako uosobienie tego, co najgorsze w tradycji francuskiej (cynizm, immoralizm) czy w ogóle europejskiej, prawie jak faszysta, a na pewno człowiek szatana.

Nadal jednak dla wielu literatura francuska była wzorem. Z niej wywodził się przecież, tak rozpowszechniony w poezji wojennej, liryk prozą. W niej szukano autorytetów o obliczu klasycznym i dla wielu nadal niekwestionowanym mistrzem był Paul Valéry.

Ale konkurencję dla literatury francuskiej stanowiła angielska. Przecież to właśnie wtedy Miłosz tłumaczył Szekspira, Miltona, Blake'a i Ziemię jałową Eliota, zastanawiając się, jak rozwinęłaby się kultura europejska, gdyby była oparta nie na kanonie francuskim, a na anglosaskim. Warto pamiętać, że poległy w ostatnich dniach wojny eseista Andrzej Pleśniewicz trudził się nad przekładem fragmentów Ulissesa Joyce'a.

Rozpowszechniona w okupowanym kraju lektura powieści Josepha Conrada zmuszała do namysłu nad jego tekstami. Pisali o nim – z rozmaitych perspektyw krytycznych: Jan Kott, Henryk Elzenberg, Anna Iwaszkiewiczowa, która (co szczególnie ciekawe) niejako na przekór potocznej, nazwijmy ją „etyczną” recepcji Conrada, zajmowała się kunsztem formalnym jego prozy. A Kott? No cóż, zapewne nigdy się nie dowiemy, czy rzeczywiście, jak twierdził pod koniec życia, swój opublikowany po wojnie atak na autora Lorda Jima napisał jeszcze pod okupacją.

Najpopularniejsze lektury wojenne to także fascynujący temat. Były książki, które czytali dosłownie wszyscy: Przeminęło z wiatrem, Wojna i pokój, były takie, którymi upajały się natury harcerskie (Sienkiewicz), a smakosze przy karbidówce studiowali Dostojewskiego.

Podobno Gałczyński, wychodząc na wojnę we wrześniu 1939, wziął do plecaka Fausta w oryginale. Niewiele było prób sięgania w czasie okupacji po literaturę niemieckojęzyczną, ale te nieliczne tym bardziej warte są uwagi. Zwłaszcza gdy dowiadujemy się na przykład, że w tym samym czasie dwoje ukrywających się pod Warszawą ludzi: Janina Hartmanowa i Jerzy Kamil Weintraub, nie wiedząc o sobie nawzajem, tłumaczyli wiersze Heinego. Ona ponadto – Goethego, on – Reinera Marii Rilkego.

Dla młodzieży dobrze wykształconej stałym punktem odniesienia była rzecz jasna tradycja antyczna. Jedni szli drogą wyznaczoną przez Giraudoux i Cocteau, inni jednak, o czym świadczy choćby zainteresowanie Kotta Tacytem, a Kazimierza Wyki Katonem, szukali bardziej gorzkich lekarstw na dolegliwości XX wieku.

Poszukiwanie wpływów literatur obcych jest niezbędne, jeśli chcemy wyznaczać oryginalność naszej literatury wojennej, jej przystawalność lub nieprzystawalność do doświadczenia egzystencjalnego tamtego czasu.

Wydany dopiero w roku 1996 tom wojennych esejów Miłosza nosi tytuł Legendy nowoczesności, Jan Kott zbiór swoich szkiców Mitologię i realizm wydał już w 1945. Uważna lektura tych książek pozwala zrozumieć lepiej atmosferę intelektualną lat okupacji. Nie tylko zresztą z legendami i mitami spierali się wówczas polscy pisarze i nie tylko dwaj wymienieni, także na przykład Jerzy Andrzejewski, Tadeusz Kroński, Kazimierz Wyka. Próbowali, najczęściej przez negację pewnych skłonności ludzkiego umysłu (indywidualizmu, sentymentalizmu, myślenia o historii per analogiam) zrozumieć swój czas. Może to jedno z ciekawszych przesłań literatury wojennej, żywe dla nas i dla naszych uczniów.



 <– Spis treści numeru