Niemal każda rocznica związana z II wojną światową,
zwłaszcza „okrągła”, przynosi publikacje prasowe, w których
mówi się też o literaturze tego czasu. Na ogół powracają w nich te
same nazwiska, przywoływane są te same teksty. Nie lepiej jest
w podręcznikach szkolnych, w zestawach lektur.
Tym bardziej intrygujące jest to, że uczniowie, a także studenci
nadal tak żywo reagują na literaturę okupacyjną.
Niestety, te emocje są dość powierzchowne. Trzeba chyba przyjrzeć
się uważniej temu okresowi, postawić nowe pytania, przełamać
stereotypy interpretacyjne. „Zaproszenie do tematu”,
wystosowane trzydzieści lat temu przez Michała Głowińskiego
i Janusza Sławińskiego we wstępie do zbioru rozpraw Literatura
wobec wojny i okupacji jest wciąż aktualne.
Weźmy choćby tylko literaturę polską pod okupacją niemiecką,
literaturę zupełnie inną niż na przykład ta pod
okupacją sowiecką czy emigracyjna. Należy więc je traktować
rozdzielnie.
Tak czyni Jerzy Święch w podstawowej monografii
Literatura polska w latach II wojny światowej.
Utworów powstałych wówczas ukazało się do dziś sporo. To nie
znaczy, że zrobiono wszystko w tej sprawie. Nadal wiele ważnych
tekstów, które mogłyby skorygować obraz literatury wojennej,
pozostaje w rękopisie, a wydawcy nie kwapią się do ich publikacji.
Pozostańmy tymczasem przy tych, które dostępne są w bibliotekach.
Panorama sporów literacko-filozoficznych pod okupacją
niemiecką jest na ogół zawężana do, niewątpliwie najbardziej
wyrazistego, między grupą Sztuki i Narodu i środowiskiem
„Płomieni”. Tymczasem między tymi skrajnościami toczy się
na przykład, zapisana w Listach dyskusja Czesława Miłosza
z Jerzym Andrzejewskim. Są prócz tego rozważania historiozoficzne
Tadeusza Krońskiego (Faszyzm a tradycja europejska),
filozoficzny rozrachunek Kazimierza Wyki z dwudziestoleciem
międzywojennym (Pesymizm i odbudowa człowieka, opublikowany dopiero przed kilku laty),
jest niesłychanie ważny szkic Jana Kotta o Tacycie.
Niewątpliwie trzeba przyjrzeć się ustalonym od dziesięcioleci
hierarchiom wartości w liryce. W dorobku autorów
uznawanych za drugorzędnych, a nawet w ogóle nieuznawanych
znajdziemy teksty warte uwagi i interpretacyjnego trudu. Rzecz
w tym, że wspaniale pomyślana przed laty seria wydawnicza PIW-u,
w której ukazały się tomy: Krahelskiej, Stroińskiego, Schlengla,
Krzyżewskiego, została w pewnym momencie zlikwidowana.
Wiersze wielu zapomnianych poetów czekają na publikację.
Wystarczy jednak sięgnąć do wydanych książek, nawet do
antologii Jana Szczawieja Poezja Polski Walczącej 1939-1945,
by zauważyć pomijane zwykle w popularnych prezentacjach
teksty Tadeusza Hollendra, Ignacego Fika (krążące, jak wiem,
w licznych odpisach), Jana Bolesława Ożoga (na swój
sposób praktykował poetykę naiwną, za przedstawiciela
której skłonni jesteśmy uważać jedynie Miłosza jako autora poematu
Świat) – by wymienić przykładowo przedstawicieli różnych
szkół.
Nie wszystkim wydaje się oczywiste włączanie do
literatury okupacyjnej powstających wówczas tekstów pisarzy
starszych generacji. Tak dzieje się z wierszami Jarosława
Iwaszkiewicza, Mieczysława Jastruna, Juliana Przybosia. A przecież
lektura dorobku pisarzy dojrzałych pozwala lepiej zrozumieć proces
wybijania się debiutantów na samodzielność.
Kanon literatury wojennej wymaga przewartościowań. Pozwolę
sobie na dwa przykłady. Zmarły w 1943 roku Jerzy Kamil
Weintraub nie jest uważany za poetę wybitnego, w przeciwieństwie
do zaprzyjaźnionego z nim Baczyńskiego. Nie zmieniła sytuacji
publikacja jego Utworów wybranych. Ich edytor Ryszard
Matuszewski dokonał znamiennego odkrycia. Okazało się, że
wydawcy pism Baczyńskiego przypisali mu kilka istotnych wierszy
Weintrauba. Może więc warto przyjrzeć się tekstom zapomnianego Jerzego
Kamila równie uważnie jak wierszom Krzysztofa Kamila?
W innej przygodzie edytorskiej sam brałem udział. Wśród
wojennych archiwaliów mego ojca odnalazłem cykl czterech
opowiadań z września 1939 i początku okupacji. Ponieważ ojciec,
gromadząc rękopisy dla mającego powstać po wojnie wydawnictwa,
zawarł również umowę z Marią Dąbrowską, podejrzenie padło na
nią. Proza była rzeczywiście mistrzowska. Historycy
literatury nie mogli się w tej kwestii porozumieć, dałem więc do druku
jedno z opowiadań – bez nazwiska autorki. Odnalazła się, była to
Zofia Bogusławska, pisująca powieści dla dziewcząt. Czy to znaczy,
że w opowiadaniach okupacyjnych wzniosła się na szczyty swoich
możliwości twórczych? Być może.
Proza powstająca na terytorium Generalnego Gubernatorstwa
domaga się nowego spojrzenia. Warto zastanowić się, dlaczego ponosiła
klęskę powieść rozrachunkowa, a tak interesująco rozwinął się nurt
groteskowy, po części mający za patronów Witkacego
i Gałczyńskiego. Powinny nas
interesować nie tyle naśladownictwa, ile propozycje bardziej samodzielne, takie na przykład,
jak Psy gończe Alfreda Łaszowskiego (pisarz to przemilczany
z powodu przedwojennej skrajnie narodowej postawy) czy Daleka
Północ Alfreda Rogalskiego, wydana dopiero w roku 1972 i właściwie
niezauważona.
Nie tylko do Witkacego czy Gałczyńskiego nawiązywali
młodzi i najmłodsi twórcy w tych latach, choć niewątpliwie autor
Nienasycenia był wówczas najgłębiej odbieranym pisarzem
minionej epoki – dość zajrzeć do esejów Miłosza czy Włodzimierza
Pietrzaka, do dzienników Andrzeja Trzebińskiego i Karola Ludwika
Konińskiego. Powracała też myśl katastroficzna, chrześcijański
pesymizm Mariana Zdziechowskiego. Trzebiński wnikliwie
studiował Przybosia, a kształtującym go przeciwnikiem był Czesław
Miłosz. Inni nawiązywali do Czechowicza. Rozrachunki
literatury wojennej z międzywojenną zostały swego czasu opisane
przez Zdzisława Jastrzębskiego, lecz nawiązania do dawniejszej
literatury nie do końca są przebadane. Wiadomo trochę o lekturach
tekstów romantycznych, zwłaszcza Norwida. Trudno jednak
powiedzieć, że wiemy wszystko o recepcji romantyzmu w owym
czasie, jeśli do dziś nie przejrzano pod tym kątem utworów poetów
„drugorzędnych”, jeśli w rękopisie spoczywa pisana pod
okupacją książka Romantyzm, mesjanizm i Wiosna Ludów
Kazimierza Kosińskiego – historyka literatury może nie
najwybitniejszego, ale za to znakomitego nauczyciela szkół
warszawskich, mającego ogromny wpływ na młodzież.
Poszukując inspiracji dawnych, natknąć się możemy na
zaskakujące zjawiska. Na przykład na lektury literatury staropolskiej,
do których na podziemnych seminariach nakłaniał
Jan Miernowski – także przed wojną znakomity nauczyciel
w szkołach średnich.
Inne interesujące wspomnienie: salon literacki na
Stawisku i głośne czytanie wierszy Marii Konopnickiej. Rzecz dzieje
się przed napisaniem przez Miłosza Świata, przed powstaniem
wielu „naiwnych” wierszy Iwaszkiewicza, wchodzących w skład
Ciemnych ścieżek. Oczywiście, uproszczeniem by było
przypisywanie roli inspiratorskiej jedynie autorce O krasnoludkach i sierotce
Marysi. Używając formuły Edwarda
Balcerzana, należy stwierdzić, że liryka okupacyjna rozwijała się
„pod rządami folkloru”. Z jednej strony była to anonimowa
twórczość, w której kolportowaniu brało udział całe społeczeństwo,
z drugiej – istniał w środowiskach intelektualnych silny kult
tradycyjnego folkloru. Badaniem tych zasobów zajmowali się
czynni w konspiracyjnym życiu kulturalnym: Julian
Krzyżanowski i Jan Stanisław Bystroń. Porządkował też swoje
zbiory Leon Schiller, który ponadto przy każdej nadarzającej się
okazji osobiście wykonywał stare śpiewki.
Poetyka naiwna była niewątpliwie próbą przezwyciężenia
kryzysu języka, który okazał się niewydolny w zetknięciu
z rzeczywistością wojny totalnej. I właśnie kwestii języka należy się
zapewne więcej uwagi. Z jednej strony można zaobserwować
egzemplifikacje znanej tezy Michała Borwicza (ucieczka w znajome
paradygmaty w sytuacji zagrożenia), z drugiej – właśnie
wypracowywanie nowych środków wyrazu. Myślą o tym zarówno
poeci Sztuki i Narodu, jak i starsi, przede wszystkim Miłosz,
szukający oczyszczenia w poezji Wschodu, w twórczości Blake'a.
Realia i słownictwo okupacyjne przenika do wierszy Jastruna,
a Stanisław Piętak próbuje wówczas (raczej bez powodzenia) szukać
prawdy w kolokwializmach, w języku potocznym.
Nie da się w pełni zrozumieć literatury okupacyjnej bez
odtworzenia jej odniesień do literatury powszechnej. Chodzi
o lektury, interpretacje i przekłady.
Trzeba powiedzieć, że inteligencja polska przeżyła upadek Francji
w czerwcu 1940 roku niemal równie boleśnie jak klęskę
wrześniową. Ponowna lektura pisarzy francuskich miała pomóc
w odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak się stało? Dlaczego
wielowiekowa kultura nie tylko nie stała się źródłem siły, ale
zrodziła słabość i zdradę? Nie wszyscy zadowalali się tak lakoniczną
diagnozą, jaką sformułowała Maria Dąbrowska: według niej
kwintesencją ducha Francji jest Bel-Ami Maupassanta,
a więc wyznaczają go cynizm i interesowność. Jan Kott i Czesław
Miłosz w wojennych esejach próbowali rewidować twórczość
Stendhala, Balzaca, Gide'a. Oczywiście, każdy z tych pisarzy
oceniany był według innych kategorii. Pierwsi dwaj zwłaszcza
w czasie okupacji należeli do najczęściej czytanych autorów, uznawano
ich za mistrzów prozy i znawców społeczeństwa. Na ofiarowanym
wówczas Iwaszkiewiczowi egzemplarzu Ojca Goriot Miłosz
określił się jako „nawrócony na Balzaca”. Gide natomiast był
traktowany przez wszystkich jako uosobienie tego, co najgorsze
w tradycji francuskiej (cynizm, immoralizm) czy w ogóle europejskiej,
prawie jak faszysta, a na pewno człowiek szatana.
Nadal jednak dla wielu literatura francuska była wzorem.
Z niej wywodził się przecież, tak rozpowszechniony
w poezji wojennej, liryk prozą. W niej szukano autorytetów
o obliczu klasycznym i dla wielu nadal niekwestionowanym mistrzem
był Paul Valéry.
Ale konkurencję dla literatury francuskiej stanowiła
angielska. Przecież to właśnie wtedy Miłosz tłumaczył Szekspira,
Miltona, Blake'a i Ziemię jałową Eliota, zastanawiając się, jak
rozwinęłaby się kultura europejska, gdyby była oparta nie na
kanonie francuskim, a na anglosaskim. Warto pamiętać, że
poległy w ostatnich dniach wojny eseista Andrzej
Pleśniewicz trudził się nad przekładem fragmentów Ulissesa
Joyce'a.
Rozpowszechniona w okupowanym kraju lektura powieści
Josepha Conrada zmuszała do namysłu nad jego tekstami. Pisali
o nim – z rozmaitych perspektyw krytycznych: Jan Kott, Henryk
Elzenberg, Anna Iwaszkiewiczowa, która (co szczególnie ciekawe)
niejako na przekór potocznej, nazwijmy ją „etyczną” recepcji
Conrada, zajmowała się kunsztem formalnym jego prozy. A Kott?
No cóż, zapewne nigdy się nie dowiemy, czy rzeczywiście, jak
twierdził pod koniec życia, swój opublikowany po wojnie atak na
autora Lorda Jima napisał jeszcze pod okupacją.
Najpopularniejsze lektury wojenne to także fascynujący temat.
Były książki, które czytali dosłownie wszyscy: Przeminęło
z wiatrem, Wojna i pokój, były takie, którymi upajały się natury
harcerskie (Sienkiewicz), a smakosze przy
karbidówce studiowali Dostojewskiego.
Podobno Gałczyński, wychodząc na wojnę we wrześniu 1939,
wziął do plecaka Fausta w oryginale. Niewiele było prób
sięgania w czasie okupacji po literaturę niemieckojęzyczną, ale te
nieliczne tym bardziej warte są uwagi. Zwłaszcza gdy dowiadujemy
się na przykład, że w tym samym czasie dwoje ukrywających się
pod Warszawą ludzi: Janina Hartmanowa i Jerzy Kamil
Weintraub, nie wiedząc o sobie nawzajem, tłumaczyli wiersze
Heinego. Ona ponadto – Goethego, on – Reinera Marii Rilkego.
Dla młodzieży dobrze wykształconej stałym
punktem odniesienia była rzecz jasna tradycja antyczna. Jedni szli drogą
wyznaczoną przez Giraudoux i Cocteau, inni jednak, o czym
świadczy choćby zainteresowanie Kotta Tacytem, a Kazimierza
Wyki Katonem, szukali bardziej gorzkich lekarstw na dolegliwości
XX wieku.
Poszukiwanie wpływów literatur obcych jest
niezbędne, jeśli chcemy wyznaczać oryginalność naszej literatury
wojennej, jej przystawalność lub nieprzystawalność do
doświadczenia egzystencjalnego tamtego czasu.
Wydany dopiero w roku 1996 tom wojennych esejów Miłosza nosi
tytuł Legendy nowoczesności, Jan Kott zbiór swoich szkiców
Mitologię i realizm wydał już w 1945. Uważna lektura
tych książek pozwala zrozumieć lepiej atmosferę
intelektualną lat okupacji. Nie tylko zresztą z legendami i mitami
spierali się wówczas polscy pisarze i nie tylko dwaj wymienieni,
także na przykład Jerzy Andrzejewski, Tadeusz
Kroński, Kazimierz Wyka. Próbowali, najczęściej przez negację
pewnych skłonności ludzkiego umysłu (indywidualizmu,
sentymentalizmu, myślenia o historii per analogiam)
zrozumieć swój czas. Może to jedno z ciekawszych przesłań
literatury wojennej, żywe dla nas i dla naszych uczniów.