PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 43


Dzieciństwo czarodzieja

Rozmowa o życiu i twórczości Hermanna Hessego



Małgorzata Bojanowska: Bohaterem naszego dzisiejszego spotkania jest Hermann Hesse, wybitny niemiecki pisarz – znany i zarazem nieznany w Polsce, dlatego że jego najważniejsze powieści ukazały się w polskich tłumaczeniach, natomiast do kompletu jeszcze dużo brakuje. Realizowane obecnie niemieckie wydanie Dzieł wszystkich Hessego liczy dwadzieścia tomów. A więc bardzo dużo tekstów pozostało nieprzełożonych.

Państwo Dudzikowie wybrali i przetłumaczyli czterdzieści nieznanych dotąd w Polsce szkiców i one złożyły się na tom Dzieciństwo czarodzieja, tworzący swoistą autobiografię Hessego. Ale chciałybyśmy zacząć od pytania, skąd fascynacja Hessem, skąd ten pomysł na tłumaczenie, bo przecież nie jesteście zawodowymi tłumaczami – mimo wcześniejszych przekładów zarówno z niemieckiego, jak i francuskiego, ale głównie tekstów naukowych. A tłumaczyć literaturę to zupełnie coś innego. Anna Iwaszkiewiczowa mawiała, że trzeba być naprawdę świetnym pisarzem, żeby móc tłumaczyć innego. A zatem skąd ta fascynacja i skąd ten pomysł? Kiedy Hesse pojawił się w waszym życiu?

Łada Jurasz–Dudzik: Hesse pojawił się w naszym życiu w specyficznych okolicznościach: przez pięć lat mieszkaliśmy w południowo– zachodnich Niemczech, w okolicy, która była też ziemią rodzinną Hessego, jego Heimatem. Chodziliśmy więc jego śladami, najpierw mimo woli, na przykład zaglądając do antykwariatu w Tybindze, w którym Hesse pracował w młodości, a potem już świadomie. Zaczęliśmy go czytać w oryginale i dzięki lekturze otworzyły nam się także oczy na to, co on przed laty widział w tym samym pejzażu kulturowym – pejzażu, który, jak się przekonaliśmy, po kilkudziesięciu latach niewiele się zmienił. Później wróciliśmy do Polski i dalej czytaliśmy Hessego – teraz już przede wszystkim z tęsknoty za tą ziemią, z którą się bardzo zżyliśmy. Któregoś dnia, dla własnej przyjemności zaczęłam tłumaczyć tekst Zgubiony nóż, no i jakoś dalej się to potoczyło.

Wojciech Dudzik: Pamiętam pierwszy moment, kiedy Hesse zaintrygował mnie nie jako autor powieści, znanych mi z polskich przekładów, ale jako pisarz ze Szwabii i po prostu jako człowiek. Byliśmy kiedyś w muzeum Hessego w jego rodzinnym mieście, w Calw w północnym Szwarcwaldzie. I w tym muzeum – a rzecz się działa w jakąś zwykłą niedzielę poza sezonem turystycznym – kłębił się tłum zwiedzających, bynajmniej nie uczestników szkolnych wycieczek. Po prostu dużo ludzi oglądających ekspozycję, czytających fragmenty utworów, żywo komentujących wystawę. Spędziliśmy tam kilka godzin i cały czas muzeum było pełne. Uderzyło mnie to, a nawet wydało mi się dość zagadkowe, ponieważ muzea biograficzne na całym świecie nie są na ogół miejscami tętniącymi życiem. Od czasu do czasu zdarzają się w nich interesujące spotkania, pojawiają się turyści, ale przecież nie tłumnie. Zaintrygowani zaczęliśmy nawet podsłuchiwać rozmowy zwiedzających, co może nie było zbyt eleganckie, ale dzięki temu dowiedzieliśmy się sporo o fascynacjach ludzi, którzy przyszli do muzeum z własnej potrzeby, żeby poznać miejsce, gdzie żył pisarz. Pisarz, który jest ciągle w Niemczech pisarzem kultowym. Z tego zdziwienia wzięły się nasze pierwsze lektury Hessego już w oryginale; był to Hesse nam wcześniej nieznany – mówię o jego szkicach, o eseistyce, o tym, czego po polsku jest bardzo niewiele – a z czasem okazał się on dla nas bardzo interesujący, bodaj ciekawszy niż jego powieści. I to był początek, pierwszy bezpośredni impuls, jaki sobie uświadamiam. A potem nastąpiło rozczytywanie się w Hessem, podróże po jego Heimacie, odwiedzanie miejsc, w których mieszkał, bo one wszystkie znajdowały się w pobliżu, a równocześnie głębsze poznawanie krainy i kultury szwabsko– alemańskiej, w której i nam przyszło wtedy żyć. W ten sposób Hesse stawał się nam coraz bliższy, wreszcie zaprzyjaźniliśmy się z nim, zostaliśmy jego miłośnikami. Małgosia Bojanowska powiedziała słusznie, że nie jesteśmy zawodowymi tłumaczami. Natomiast bardzo chętnie nazwalibyśmy się miłośnikami tego autora – w starym, tradycyjnym rozumieniu słowa.

MB: Hesse nie pozostawił prawdziwej autobiografii albo dzienników czy pamiętników. Dzieciństwo czarodzieja jest wyborem małych próz autobiograficznych z różnych lat życia i z różnych tomów Hessego. Polski wydawca, czyli Wydawnictwo Sic! podaje na okładce informację, że to jest wasz autorski wybór, a nie tłumaczenie gotowego niemieckiego tomu. Rozumiem, że tych małych, drobnych próz jest bardzo wiele. Jaka była więc zasada wybierania? Co wami kierowało, gdy układaliście ten tom, jaka była myśl przewodnia? Czy istnieje jakaś nić, która łączy całość?

ŁJ – D: Mam nadzieję, że istnieje, ale dokładnie nie potrafię jej określić. Czy to się rzeczywiście udało, to jest pytanie do czytelników. Nam już trochę brakuje dystansu. Dzieło Hessego jest ogromne, a tworzywem tego dzieła było życie autora. I odwrotnie! On kiedyś sam powiedział, że nie produkuje sztuki, tylko własne życie. Rzeczywiście, całą twórczość Hessego przenikają jego osobiste doświadczenia. Tekstów autobiograficznych w dosłownym rozumieniu – wspomnień, szkiców, refleksji – jest mnóstwo. Trudno zrobić mały, reprezentacyjny wybór z tak dużego materiału. Hesse pisał o wszystkim, co przeżywał, w dodatku wielokrotnie o tym samym. Trudność sprawiały w związku z tym powtórzenia. Na przykład znaleźliśmy trzy teksty o przeprowadzkach – każdy ciekawy i ładny, ale wybrać trzeba było jeden. Chcieliśmy przedstawić najważniejsze etapy w biografii Hessego i zaznaczyć pewne elementy, które istniały zawsze w jego życiu, choć mogą wydawać się z pozoru mniej ważne, np. zainteresowanie ogrodnictwem. Szukaliśmy także świadectw podróży, wyjazdu do Azji, śladów lektur, fascynacji muzycznych. To były te elementy, które powinny się znaleźć, bo były ważne dla Hessego jako człowieka.

MB: A czy zdarzało się – może w związku z owymi powtórzeniami – że opuszczaliście fragmenty albo kompilowaliście różne teksty?

WD: Nie. Jestem zdecydowanym wrogiem takiej praktyki. Tłumacz, wydawca, redaktor powinien szanować autora. W Niemczech wydaje się zresztą dużo takich kompilacji: wyborów na dany temat: Hesse dla zakochanych, Hesse dla zestresowanych, Hesse na cztery pory roku. W dodatku fikcja literacka współistnieje w nich na ogół z esejem czy listem na tych samych prawach. Dlatego myśmy musieli zrobić własny wybór – żeby nie powielać złych wzorów. W oryginale nie ma w dodatku tomu, który by pokazał wszystkie stacje życiowe Hessego, gromadzi się teksty albo chronologicznie, co w przypadku dzieł zebranych jest oczywiście uzasadnione, ale przy wyborach już niekoniecznie, albo układa antologie na dowolne tematy.
Warto przy okazji powiedzieć, że Hesse to pisarz osiągający najwyższe nakłady i w Niemczech, i na całym świecie. Tłumaczono go na 50 języków, a łączny nakład wszystkich utworów wynosi około 200 milionów egzemplarzy.
Jeśli chodzi o nasz wybór, to dodam, że nie robiliśmy go na zamówienie, lecz z własnej inicjatywy: dla przyjemności, dla Hermanna Hessego i dla siebie. W pewnym momencie okazało się, że nasza przyjemność zainteresowała także wydawcę. Dopiero wtedy zaczęliśmy układać spis treści, przestawiać kolejność tekstów, tłumaczyć dodatkowe szkice. Zdecydowaliśmy się na układ zbliżony do chronologii, ale decydowało następstwo zdarzeń w życiu Hermanna Hessego, a nie data powstania utworu. Dopiero w korekcie zdecydowaliśmy się na podział na części, wcześniej ich nie wyróżnialiśmy. W ostatniej chwili uznaliśmy, że to może będzie ta nić przewodnia: wyraźne oddzielenie poszczególnych stacji życiowych, miejsc, w których mieszkał Hermann Hesse. Wydaje nam się, że to dodało dramaturgii całemu tomowi.

Andrzej Precigs: A jakim człowiekiem okazał się w końcu autor? Czy jego postać fascynuje was teraz bardziej niż przed rozpoczęciem pracy i czy macie zamiar wrócić jeszcze do tłumaczeń Hessego?

WD: Przede wszystkim okazał się człowiekiem wartym zainteresowania i pracy, tutaj nie było rozczarowań. Hesse był nie tylko jednym z ciekawszych pisarzy, ale niewątpliwie indywidualnością: człowiekiem niezależnym, ceniącym ponad wszystko samostanowienie i wolność. Stawało się to często w jego życiu przyczyną kłopotów: czy to kiedy uciekał z gimnazjum, czy to kiedy pisał pacyfistyczne manifesty w okresie I wojny światowej, nie ulegając ówczesnemu niemieckiemu hurraoptymizmowi. Nie na darmo jego quasi– programowy tekst nosi tytuł Upór upór rozumiany nie jako przywara, ale jako zaleta, jako trwanie przy swoim, jako bronienie swego zdania. Ciekawe było więc też poznawanie człowieka, który nie uznawał kompromisu – ani politycznego, ani obyczajowego. Hesse chodził często w podartych spodniach i słomianym kapeluszu, nie zważając na otoczenie. Najwyżej cenił indywidualizm.

MB: Na okładce książki widnieje obok tytułu nadruk Autobiografia outsidera...

WD: Ten nadtytuł zaproponował wydawca – zgodnie z wyznaniem autora, kończącym jeden z tekstów: Z cieszącego się sukcesem mieszczańskiego i zadowolonego literata stałem się człowiekiem pełnym problemów i outsiderem. Taki od tej pory zostałem. I rzeczywiście: unikał centrów, żył na uboczu, w małych miastach, jak rodzinne Calw czy Tybinga, w której się kształcił, albo na wsi, jak Gaienhofen nad Jeziorem Bodeńskim lub Montagnola w szwajcarskim Tessynie. Nie czytał gazet, nawet telefonowanie pozostawiał żonie. Był za to bardzo pilnym korespondentem – więzi ze światem utrzymywał za pośrednictwem poczty.

AP: Jak ta postawa outsidera przekładała się na jego życie? Był przecież zależny od swoich czytelników. Jak się układały kontakty z wydawcami, czy miał jakieś przyjaźnie literackie, co tworzyło podstawy jego bytu? Jak równocześnie można być filozofem i stać na uboczu, a przy tym korzystać z literackiej sławy?

WD: Początki były trudne, co przecież częste w sztuce. Hesse miał w dodatku niełatwy charakter, można by go nazwać rogatą duszą. Wspominałem już o kłopotach ze szkołami, co przysparzało zmartwień jego rodzicom. Zwłaszcza, że on już w gimnazjum oświadczył, że albo będzie poetą, albo nikim. Okazuje się, że dotrzymał słowa, ale kto mu wtedy mógł wierzyć?! Na marginesie warto wspomnieć, że Hesse, podobnie jak drugi wielki noblista niemiecki, Thomas Mann – choć ten z zupełnie innych powodów – nie zrobił nigdy matury. Po nieudanych doświadczeniach szkolnych Hesse praktykował w fabryce zegarów, potem zdobywał wykształcenie księgarza w Tybindze (w tym czasie debiutował tomikiem wierszy wydanych własnym sumptem), następnie pracował w księgarni w Bazylei – i to była jego ostatnia stała posada. Potem żył już z własnej twórczości, co stało się możliwe od 1904 roku dzięki sukcesowi powieści Peter Camenzind. Mógł wtedy przenieść się do Gaienhofen nad Jeziorem Bodeńskim i utrzymywać się z honorariów. Oczywiście bywały w jego życiu okresy lepsze i gorsze, ale powodzenie literackie pozwoliło mu dość wcześnie na niezależność. W późniejszych latach, mimo perturbacji życiowych, rozwodów z żonami, konieczności finansowania wychowania i kształcenia trójki dzieci, mimo problemów politycznych, związanych z potępieniem przez Hessego militarystycznej, a później nazistowskiej ideologii Niemiec i osiedleniem się w Szwajcarii, utrzymał ów status człowieka osobnego. Zamiast z państwem – Niemcami czy Szwajcarią – identyfikował się z terytorium kulturowym, na którym żył: w napisanym po I wojnie światowej Alemańskim wyznaniu wiary, deklarował się właśnie tak, jako Aleman, człowiek z dorzecza górnego Renu.

Jerzy Toeplitz: Jakiego wyznania był Hesse i czy w jego twórczości pojawia się religia?

ŁJ – D: Bardzo ciekawe pytanie. Hesse z urodzenia był protestantem, a jego rodzice prowadzili działalność misyjną. Matka urodziła się w Indiach, gdzie misjonarzem był dziadek pisarza. Ojciec i dziadek wydawali literaturę i czasopisma teologiczne. Hermanna wychowywano w tym samym surowym, pietystycznym duchu. Nietrudno się więc domyślić, że bunt lat młodzieńczych Hessego miał też podłoże religijne. Pobożność rodziców wydawała się synowi nadmierna, musiał się z niej więc wyzwolić. Nie można jednak powiedzieć, że stał się człowiekiem niewierzącym. Raczej stworzył sobie własny rodzaj wiary. W jednym ze szkiców napisał, że do najważniejszych bóstw, w jakie wierzy, należą Kryszna, Wenus i Madonna.

WD: W tomie Dzieciństwo czarodzieja jest też krótki tekst, będący wspomnieniem Hessego z Azji. Pisze w nim ze smutkiem, że racjonalnej cywilizacji europejskiej brakuje duchowości, jaką przepełniona jest Azja. Wyprawa Hessego na Wschód dotyczyła także poszukiwania duchowości.

Jacek Malicki: Hesse był, jak ktoś z państwa powiedział, w pewnych kręgach i w pewnym okresie kultowym pisarzem także w Polsce. Szczególnie może we Wrocławiu – ja na przykład tam go poznałem: Grę szklanych paciorków, Wilka stepowego. Ale ta kultowość mi trochę przeszkadzała, była zbyt silna. Potem znalazłem u Marshalla McLuhana cytaty z Siddharty i bardzo mnie zaciekawiło, dlaczego McLuhan zdecydował się na Hessego. Po dzisiejszym spotkaniu zacząłem się domyślać, ale chciałbym zapytać, czy państwo widzą jakiś związek między McLuhanem a Hermannem Hessem?

WD: Ja też mogę się tylko domyślać, ale to chyba nie jest zbyt trudne. Hermann Hesse może być bowiem nazwany jednym z pierwszych krytyków kultury masowej. On oczywiście nie używał jeszcze tej nazwy, ale ten wątek jest bardzo wyraźny w jego twórczości. Już w czasie I wojny światowej Hesse zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa władzy mediów; już wtedy miał też świadomość sytuacji, którą później, w 1929 roku, Ortega y Gasset nazwie buntem mas. McLuhan – to jest ten sam krąg problemów, prawda? A  Siddharta mógł posłużyć za dowód, że oprócz tego, co nazywamy światem, istnieje jeszcze inny świat.

Jolanta Wisłocka: Chciałam zapytać, co tego Alemana zagnało do włoskiej Szwajcarii, do Montagnoli. Czy to był zupełny przypadek, czy na przykład drugie czy trzecie małżeństwo?

WD: Przede wszystkim potrzeba ciepła, słońce. On gdzieś powiedział wprost, że zawsze instynktownie szuka miejsc pełnych słońca i światła. Może zresztą dlatego dopiero w Tessynie zaczął malować Zawsze też jeździł chętnie do Włoch. Ciepły Tessyn był na tyle blisko – choć równocześnie daleko, bo po drugiej stronie Alp – że ten wybór właściwie nie dziwi. Ale to nie była decyzja z góry zaplanowana.

JW: Czy to było to miejsce, które on dostał w darze od swojego wielbiciela?

WD: Tak. On tam miał dwa domy, ale żaden z nich nie był jego własnością. Pierwszy dom Hesse wynajmował, natomiast drugi – jak to się mówi – dostał w dożywocie, tzn. do dyspozycji do końca życia, od mecenasa i miłośnika jego twórczości. W tym domu jest zresztą teraz muzeum.

Zofia Broniek: Opowiadając o początkach swojej przygody z Hessem w Niemczech, powiedzieli państwo, że jest to pisarz kultowy także dzisiaj. Czy to nie napawa jakimś optymizmem?

ŁJ – D: Fenomen Hessego polega na tym, że jest on namiętnie czytany już od kilku pokoleń, przede wszystkim przez ludzi młodych. Kiedyś przede wszystkim jako pisarz antymieszczański, potem jako duchowy patron kontrkultury, teraz może po prostu jako wielki indywidualista.

WD: W Niemczech to nie jest zresztą tylko pisarz młodych. Myślę, że on tam staje się pisarzem nowej ery, której my jeszcze nie znamy: ery postkonsumpcjonizmu.

MB: Chciałabym na koniec zapytać o rzeczy związane z warsztatem translatorskim.

WD i ŁJ– D: To teraz będzie o sprzeczkach.

MB: Najprościej – jak się tłumaczy we dwoje, gdy na dodatek jest się małżeństwem?

ŁJ – D: Każdy tłumaczył teksty, które mu się najbardziej podobały. Podzieliliśmy się materiałem i wyszło mniej więcej po równo. Potem już razem czytaliśmy wszystko po kilka, a nawet kilkanaście razy, i poprawialiśmy. Trzeba było czasem zupełnie zapomnieć o pierwotnej wersji, żeby po dłuższym czasie móc do niej wrócić.

WD: Wtedy zaczynały się dyskusje, czasami długotrwałe i nerwowe, ponieważ tłumaczenie polega na szukaniu słów, a w przypadku języka niemieckiego także ich kolejności.

ŁJ– D: Nie obyło się oczywiście bez kłopotów. Musieliśmy czasami poszukiwać różnych dziwnych rzeczy, na przykład polskiej nazwy motyla, który zalatuje do Tessynu z Hiszpanii. Hesse po imieniu nazywał wszystkie rośliny i zwierzęta, nie można więc było napisać po prostu motyl. Ale od czego są specjalistyczne atlasy?

WD: Ułatwieniem innego rodzaju było to, że odwiedzaliśmy te same miejsca, co Hesse. Poznaliśmy jego wszystkie domy. Patrzyliśmy na te same widoki.



Zapis spotkania literackiego poświęconego życiu i twórczości Hermanna Hessego z okazji wydania jego tomu Dzieciństwo czarodzieja i inne prozy autobiograficzne (Wydawnictwo Sic! Warszawa 2003). Spotkanie – z udziałem autorów wyboru i tłumaczy, Łady Jurasz– Dudzik i Wojciecha Dudzika – odbyło się 1 lutego 2004 roku w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku z inicjatywy Stawiskiego Klubu Pań. Podkowiański Magazyn Kulturalny drukował fragmenty Dzieciństwa czarodzieja numerze 1/2003.



 <– Spis treści numeru