PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 40

Izabela Górnicka-Zdziech

Rozmowa z Lucyną Winnicką

Mój układ z Bogiem to układ rodzinny




Czy Pani poczuwa się do grzechu z powodu odejścia od religii katolickiej w stronę hinduizmu?

Nie, gdyż nie jest to odejście od mojej religii, lecz poznawanie świata oraz Boga z różnych stron: jakbym widziała go trochę z przodu, trochę z profilu, trochę z dołu... Moim zdaniem Bóg jest jeden, tylko ludzie kochają go w różny sposób. Nie ma możliwości, by identycznie rozumieć Boga. Jeden człowiek nie pojmie go tak, jak drugi, nawet gdy idą do tego samego kościoła, klękają w tych samych momentach, biją się tak samo w piersi. Mogą być tylko narzucone reguły, rygory, przykazania, dogmaty, które każdy odbiera inaczej jako odmienna konstrukcja psychofizyczna. Wydaje mi się to nieuniknione.

Ale podstawową różnicę znajdziemy w odmiennościach poszczególnych religii. Katolicy jako zbiorowość mają wspólną wizję Boga, którą od hinduizmu dzieli przepaść.

Myślę, że Hindusi nie mogą być skazani na potępienie, dlatego że wyznają inną religię. Czy to byłoby sprawiedliwe? Czasem człowiek jest przecież skazany na taką lub inną wiarę z racji tego, jaką religię wyznaje się w kraju, w którym się urodził. Trudno, żeby nagle Hindus, który nigdy nie wyjechał z Indii, został katolikiem żyjąc w otoczeniu wyznawców hinduizmu. Ja jestem liberalna, akceptuję różne uczciwe sposoby życia, poglądy na świat, religie i drogi do Boga. Dlaczego mam potępiać kogoś, kto nawet nie miał dostępu do mojej wiary?

Wspominała Pani w okresie swoich dalekich podróży o niewytłumaczalnej potrzebie przekraczania siebie, jaka tkwi w człowieku. Zafascynowana pojechała Pani do Indii, by dowiedzieć się, co dzieje się tam w sferze życia duchowego, czy istnieją cuda, czy się spełniają w realnej rzeczywistości czy może w psychice człowieka. Co więc Pani tam dla siebie odnalazła?

W Indiach doznałam czegoś, co nie zdarzyło mi się w żadnym innym miejscu. Było to moje największe przeżycie z wędrówek po świecie. Znalazłam się w aszramie, klasztorze hinduskim, guru – Swami Muktanandy. Podczas pierwszej rozmowy polecił mi medytować w piwniczce pod jego ołtarzykiem – za miejscem, w którym właśnie odbywał swoje spotkanie z uczniami. Uklękłam niedaleko dwóch innych medytujących cieni. Nagle podczas medytacji ogarnęła mnie wielka radość. Zaczęłam śmiać się wewnątrz. Wyszłam stamtąd w poczuciu jasności i szczęścia. Zdarzyło mi się to tylko raz, zupełnie nieoczekiwanie. Byłam wówczas skupiona na hinduiźmie, wierzyłam w siły guru. Tłumaczę to sobie wielką ilością energii, jaką posiadał Swami Muktananda. Być może było to jego promieniowanie?

A czy miała Pani porównywalne przeżycie podczas modlitwy katolickiej?

Były to przeżycia również głębokie, ale nie tak fizycznie odczuwalne, chociaż podczas przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej pamiętam uczucie szczęścia, błogości, rozświetlenia.

Wierzy Pani w moc modlitwy?

Tak, udało mi się kilka razy w życiu wymodlić czyjeś zdrowie. Wierzę, że gorąca modlitwa skoncentrowana na Bogu, na jej przedmiocie, jest ogromnym ładunkiem energii wysłanym w kierunku potrzebującego. Taki ładunek naprawdę może czegoś dokonać.

Będąc w hinduskim aszramie nadal uznawała Pani siebie za katoliczkę?

Tak, ja, katoliczka byłam w aszramie – tak to widziałam. Nawet na myśl mi nie przyszło, że to mogłoby być grzechem.

Przygoda z hinduizmem zmieniła jakoś Pani wiarę katolicką?

Spowodowała być może, że stałam się wieloreligijna. Do katolicyzmu jestem przywiązana jak do imienia i nazwiska. Mnie jednak odpowiada każda religia, która niesie Dobro i Miłość.

Ale każda taka religia wyłącznie ciekawi czy też przekonuje?

Mam trochę wiary w hinduizm, nie w ich bóstwa, ale np. w świętość czystej energii guru takiego jak Swami Maktunanda. Ale proszę spojrzeć jego książka leży u mnie na biurku, lecz od dzieciństwa towarzyszy mi wizerunek Chrystusa.

Powiedziała Pani kiedyś, że fascynacja filozofią orientalną była w czasach materializmu dialektycznego próbą poszukiwania duchowości – dlaczego jednak szukała Pani właśnie w filozofii orientalnej?

To było coś nowego w naszym kraju. Zainteresowała mnie tym niemiecka aktorka Antie Ruge, która pokazała mi książeczkę z ćwiczeniami jogi. Tę pozycję mam zresztą do dzisiaj. Zaczęłam ćwiczyć jogę, doznałam odkrycia natury duchowej. Miałam wrażenie oczyszczenia umysłu. Zmieniłam tempo życia.

Urzekł Panią Wschód, joga, medytacja, łączność z wszechbytem osiągana przez trans, zawieszenie naszej świadomości – wiedza wyższa. Dostrzega Pani jakąś niezgodność tego z religią katolicką? Wiedza wyższa i lepsza pozwalałyby nam także kształcić świadomość osobową indywidualną? Po co byłaby nam potrzebna wolna wola?

Ależ w hinduiźmie los ludzki nie jest zdeterminowany! Trzeba pracować nad sobą, oczyszczać się z negatywnych myśli, kontemplować od rana. Medytacja codzienna jest modlitwą, tylko bez słów oraz osobistego ukierunkowania. W hinduiźmie człowiek ma wpływ jeszcze większy niż w katolicyźmie na to, jaki będzie. Wolna wola jest niezbędna.

Co Pani czyni, gdy między religiami, dogmatami pojawia się konflikt?

Oceniam to po skutkach. Przychylam się ku temu, co przynosi lepsze rezultaty w moim życiu. Oceniam swój stan wewnętrzny. Czasem wybieram elementy z różnych religii, niekiedy zaczynam interesować się czymś nowym, wtedy na jakiś czas porzucam poprzednie praktyki.

Granica między możliwym a niemożliwym, poszukiwana przez Panią latami, gdzie przebiega? Odpowiedziała sobie Pani na to pytanie?

W mojej wolnej woli, w tym, czy chcę dostatecznie silnie, czy nie, co jestem w stanie poświęcić. Zależy to od nas, od kształcenia własnego charakteru. Przykazania postępowania człowieka służą jego rozwojowi oraz lepszemu życiu.

Czy będąc w Indiach uczęszczała Pani do kościoła na mszę? Nie brakowało Pani tego?

Nie przyszła mi tam taka myśl do głowy. Hinduizm ogarniał mnie w ciszy i medytacji. Bóg był wszechobecny.

Sprowadzała Pani do Warszawy filipińskich uzdrowicieli, amerykańsko-hinduskich mnichów i guru. Dzisiaj patrzy Pani na swój ówczesny entuzjazm, zachłyśnięcie się filozofią orientalną z dystansem? Jest Pani krytyczna?

Nie dystansuję się od tego, gdyż są to, moim zdaniem, praktyki bardzo pożyteczne. Niosą one coś, co gubimy w naszej religii katolickiej oraz modlitwach: pustkę. My naszą modlitwę stale czymś wypełniamy: prośbami, myślami, ludźmi. Pustka, w hinduiźmie, otwiera drogę do Boga.

Interesowała się Pani też parapsycholgią, a więc w pewnym momencie życia katolicyzm Pani nie wystarczał w odpowiedziach na najważniejsze pytania?

A dlaczego miałby wystarczać? Życie jest ciekawe, a jeśli człowiek trzyma się jednej poręczy, chodzi tylko po jednych schodach. Zawsze byłam zainteresowana otaczającym mnie światem, ciekawa innych światopoglądów, religii. Uznałam, że nasz światopogląd katolicki niesie niewątpliwie Dobro, dlatego postanowiłam się go trzymać, ale chciałam przyjrzeć się także innym.

Była Pani przez 15 lat związana z Przekrojem jako dziennikarka, stała się tam autorytetem dla czytelników w sprawach magii, magów oraz czarowników. Czy magia nie jest sprzeczna z religią?

Zależy z jak pojętą religią jak pojmowana magia. Być może, że są ludzie religijni lub kapłani, którzy uważają, że jest sprzeczna. W moim pojmowaniu religii – nie jest. Jeżeli wierzę, że diabeł mnie złapie za gardło, gdy w piątek zjem mięso, to znaczy, że moim grzechem jest głupota, a nie magia. Poza tym pisałam o tych sprawach sama będąc pełna wątpliwości. Bacznie obserwowałam, nie ulegając złudzeniom, nie dawałam rozwiązań, nazywając zjawiska diabłem lub cudem. Zastanawiałam się nad istnieniem nieznanych jeszcze człowiekowi sił natury i własnych możliwości, które wymagają pracy. Nigdy bym się nie spowiadała z zajmowania się magią. Nie uważam tego za grzech.

Zajmuje się Pani astrologią, biegiem planet. Odczytuje Pani swoją przyszłość w horoskopach?

Kiedyś to robiłam z ciekawości i może po to, by się podtrzymać na duchu. Sporo cech horoskopowych zauważyłam u siebie oraz u bliskich. Muszę przyznać, że przywiązałam się do horoskopowych charakterystyk. Charakter może zależeć od znaku urodzeniowego! Ja wiążę charakter również z porą urodzenia: mam w sobie ciepło, bo przyszłam na świat w środku lata, ale mam również w swojej naturze buntowniczość – 14 lipca to dzień Rewolucji. Ci z zimy muszą walczyć, być bardziej agresywni, od tego zależy ich przetrwanie. Nie wiem tylko, jak zastosować tę teorię po drugiej stronie globu...

Mówi Pani o sobie feministka. Ale jak Pani ów feminizm rozumie? Kościół bowiem widzi zagrożenie w agresywnym feminiźmie, który zakłada wyzwolenie kobiety, w upodobnieniu się jej do mężczyzny i naśladowaniu go.

Nazywam siebie feministką, gdyż wydaje mi się, że świat nie docenia roli kobiety. A przecież to ona jest bliższa miłości Chrystusowej przez macierzyństwo. Uosabia cechy bardzo ważne w naszej religii. Pokazuje, czym jest dobro i życie poczciwe. Mężczyzna ma w sobie więcej agresji, chęci do walki o byt, zamiłowania rzeczy doczesnych. Według mnie kobieta jest bardziej uduchowiona, aczkolwiek to mężczyźni, nie wiem dlaczego, sprawują w Kościele władzę. A przecież kobieta mogłaby przejąć część tych funkcji. To byłoby zdrowsze i cieplejsze.

Opowiada się Pani za kapłaństwem kobiet w ramach równouprawnienia czy zgadza się Pani z twierdzeniem Kościoła, że kobieta realizuje macierzyński wymiar Kościoła czyli inny rodzaj kapłaństwa?

Nie można w ogóle mówić o pełnym równouprawnieniu kobiet i mężczyzn, gdyż podmiot tego uprawnienia jest różny! Kobieta nie może być równouprawniona do dźwigania ciężarów, których jej konstrukcja psychofizyczna nie jest w stanie udźwignąć. Powinna być równouprawniona w tych dziedzinach, w których została wyposażona w te same instrumenty. Jeśli chodzi o kapłaństwo: inny rodzaj kapłaństwa reprezentuje każdy kapłan. Kobieta zaś w swoim kapłaństwie jest różna od mężczyzny, więc rzeczywiście musi realizować się w tym inaczej w zależności od natury. Ale dlaczego nie ma się realizować jako ksiądz i udzielać sakramentów? Nie zgadzam się, że jest jej przynależny tylko macierzyński wymiar kapłaństwa. Kobieta byłaby świetnym spowiednikiem, ponieważ jest wrażliwsza od mężczyzny i lepiej rozumie ludzką psychikę. Sakrament jest dla mnie zresztą bardziej symbolem niż rzeczywistym aktem.

A jak Pani tłumaczy fakt, że Maryja była najbardziej godna, a przecież Jezus ani jej, ani żadnej innej ze świętych niewiast nie powierzył kapłaństwa. Dar kapłaństwa został powierzony apostołom.

Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że Maryja mogłaby dostąpić kapłaństwa. Była przecież Matką Chrystusa. Myślę, że dla Maryi byłaby to degradacja, przecież została ona ulepiona z tej samej gliny co Bóg. Jezus nie powierzył też kapłaństwa żadnej innej kobiecie, gdyż w tamtych czasach kobiety stały w hierarchii społecznej znacznie niżej niż mężczyźni. Decyzja Jezusa wynikała z obyczajowości. Dzisiaj kobieta może być nawet prezydentem, ale wciąż nie dostąpi kapłaństwa. Może jednak jest to nasze powolne dorastanie do różnych ról, jakie kobieta może spełniać. Nawet mnie samą raziłby na początku obraz kobiety przy ołtarzu, musiałabym do tego przywyknąć.

Jest Pani bardziej biblijną Ewą czy Maryją, matką Jezusa?

Zawsze wybieram sobie w życiu pozycję pośrodku, dlatego trudno mi na to odpowiedzieć. Być może jako Ewa zerwałabym jabłko, chociaż gdyby mi powiedziano, że nie wolno dla dobra ludzkości, prawdopodobnie bym to uszanowała. Jestem bardziej Ewą, gdyż Maryję widzę wyłącznie jako matkę Jezusa, nie mam żadnego obrazu cech jej charakteru. Kojarzy mi się Ona z honorem i świętością. Wydaje się być zatopiona w swoim macierzyństwie, a ja działam w różnych dziedzinach życia. Biblijna Ewa szybciej dostosowałaby się do współczesności niż Maryja. Ewa jest mi bliższa jako matka całej ludzkości.

Zatem wielka szkoda, że nie dane Pani było zagrać Ewy w filmie! Jako aktorka zyskała Pani światowe uznanie i otrzymała wiele nagród z prestiżową Kryształową Gwiazdą Francuskiej Akademii Filmowej dla najlepszej aktorki w 1961 r. Czy wiara była jednym z tych elementów, które pozwoliły Pani zdystansować się od sukcesu?

To była raczej kwestia charakteru. Może wiara wypracowała we mnie rodzaj skromności. Nigdy nie udzielałam się w żadnych organizacjach partyjnych. Odpowiada mi poczucie, że organizacyjnie nie przynależę do nikogo. Zostałam ochrzczona, jestem członkiem Kościołą katolickiego, chodzę do kościoła, chociaż niezbyt regularnie. Miałam okresy, kiedy byłam blisko ludzi wierzących, przystępowałam codziennie do Komunii św., z szalonym poczuciem obowiązku podchodziłam do wypełniania obowiązków religijnych. Wspominam te chwile, jako bardzo dobre. Czasem, jak już wspominałam, odchodziłam od Boga do życia bardziej świeckiego, zauroczenia filozofią Wschodu. Mój związek z Bogiem przypomina układ rodzinny: niekiedy jest się blisko rodziców, innym razem się wyjeżdża i zapomina o nich na chwilę. Nie wiem, czy to jest jednak w porządku, ale na pewno w porządku jest wracać.



Dziękuję za rozmowę.


Warszawa, 16. sierpnia 2002 r.



Inne wywiady Izabeli Górnickiej-Zdziech ukazały się w książce Rozmowy pod niebem [ rezenzja Beaty Wróblewskiej ].




 <– Spis treści numeru