W liście wysłanym do kilkunastu mieszkańców Podkowy pytaliśmy o stosunek do przeszłości, teraźniejszości i przyszłości naszego miasta. Wszystkim, którzy zechcieli nam odpowiedzieć, serdecznie dziękujemy. Dziś publikujemy ich głosy, a obok dyskusję redakcyjną na ten sam temat.
Zofia Broniek:
Na początku trzeba w wielkim skrócie przypomnieć kilka faktów. Podkowa miała szczęście. Powstała szybko jako skończony, bardzo nowoczesny twór urbanistyczny. Ludzie, którzy w niej zamieszkali, osobistości i osobowości, stworzyli legendę miasta inteligenckiego, owocującego wszelkiego rodzaju działalnością twórczą i społeczną. Mieszkańcy, zorganizowani w społeczność, wcześnie zaczęli opowiadać się za pewnym modelem życia i bronić swego miasta-ogrodu tak stanowczo, że na ich postawę powołujemy się dzisiaj i na pewno będziemy się powoływać w przyszłości. Wojna zahamowała rozwój Podkowy, lecz okres ten wzbogacił jej legendę, pomimo wielu bolesnych strat. Rzesza ludzi wybitnych, którzy w tym czasie znaleźli schronienie w mieście, odcisnęła na nim swoje piętno. W latach 80., a także w poprzednim okresie i w ostatnim dziesięcioleciu również działy się tu rzeczy znaczące...
To są sprawy znane, ale wspomnieć o nich trzeba, by uświadomić sobie,
że to ludzie - mieszkańcy i przybysze - stworzyli i napełnili
treścią piękną urbanistyczną formę. I wobec tego, troska o przeszłość,
o przeniesienie ku przyszłości rozmaitych elementów tworzących fizyczną
strukturę miasta, to jedno, drugie zaś, to staranie, by mieszkańcy znali
historię Miasta-Ogrodu, identyfikowali się z nią i chcieli utrwalać
wizerunek "salonu i Arkadii".
Nie wiemy, jak wyglądałaby Podkowa, gdyby nie było wojny, na pewno
jednak o wiele wolniej przybywałoby domów. Teraz, po latach zastoju,
wszystko nabrało ogromnego przyspieszenia, powstają budowle, które rażą
nas swoją szpetotą lub nieprzystosowaniem do miejsca. Coś przy tym
zostaje wycięte, zasłonięte, zniszczone. Nie tak dawno zniknął
całkowicie i na zawsze piękny kawałek Mazowsza pomiędzy Podkową
a Pruszkowem. Dynamika jest zawrotna i czy nam się to podoba, czy nie,
jest faktem.
Na to, co się dzieje na zewnątrz, nie mamy bezpośredniego wpływu, ale
w Podkowie istnieje statut miasta i gdyby go rygorystycznie
przestrzegać, oszczędzilibyśmy sobie wielu niepotrzebnych emocji,
a prawa wynikające z własności pozostałyby zachowane. I gdybyśmy
niezłomnie obstawali przy tym, że plan urbanistyczny w swoim podstawowym
kształcie - z pasami zieleni połączonymi z Lasem Młochowskim,
rezerwatami i parkiem w centrum miasta - jest nienaruszalny, miałoby
to istotny wpływ na wszystko, co się w Podkowie dzieje.
Małgorzata Wittels:
Tak, Podkowa miała szczęście do
ludzi, bo już od samego początku pojawili się ci, którzy mieli wizję
tego miasta, wizję stworzoną na podstawie wiedzy przywiezionej
z licznych podróży; bo ci, którzy tu zamieszkali, to byli ludzie
kulturalni i wykształceni. Europejczycy. Bywali w świecie,
obserwowali, wiedzieli o wszystkich nowych wartościowych nurtach.
I starali się to, co wartościowe, zaszczepić tu, w Podkowie. I to im
się w dużym stopniu udało. Potem wiele osób z powodzeniem to kontynuowało.
Pilnowano więc, by miasto było piękne, ukwiecone i czyste, żeby kolejka
chodziła punktualnie, a jej obsługa była kulturalna, elegancko ubrana
i umiała się zachować (co rzutowało na zachowanie pasażerów). Ale ta
europejskość dotyczyła przede wszystkim samej istoty Podkowy. Bo wizja
Podkowy, to wizja społeczności tego miasta. Podkowa nie miała być
miastem z ogrodami, tylko miastem-ogrodem. Jednym ogrodem,
w którym wszyscy ludzie jakoś by się spotykali. Miała to być
społeczność otwarta (nie tak jak teraz, kiedy obserwujemy tendencję,
żeby każdy miał swój domek z ogródkiem zamknięty na cztery spusty). Tej
idei służyło Kasyno, czyli Klub Sportowy, park i te wszystkie pasy
zieleni, i mnóstwo innych przedsięwzięć, które wszyscy mamy w pamięci.
Jeżeli człowiek gdzieś mieszka, to jest z tym miejscem związany. Ci,
którzy przyjeżdżali z bardzo różnych zakątków Polski, by osiedlić się
w Podkowie, stawali się podkowianami, społecznością, czuli się za swoje
miasto odpowiedzialni. Starali się temu miastu dać to, co mieli
najlepszego - swoją obecnością i umiejętnościami przyczyniali się do
jego rozkwitu. Tacy byli pierwsi mieszkańcy i następne pokolenie też.
Gdy się wchodzi do szkoły, zwracają uwagę piękne rzeźbione głowy, które
znalazły się tam dzięki profesorowi Michałowskiemu; to jest ślad jego
działalności. To on zainicjował lekcje o sztuce i wystawy eksponatów
muzealnych. Był człowiekiem światowym, jeździł do Egiptu, ale mieszkał
tutaj i starał się dla tego miejsca coś zrobić. Coraz więcej ludzi
ucieka z Warszawy i chce mieszkać w cichej i spokojnej Podkowie. Gdyby
te, wybitne często, osoby, zechciały też coś Podkowie dać, a nie tylko
korzystać z jej uroków, byłoby to dla niej z ogromnym pożytkiem.
Przed wojną Towarzystwo Przyjaciół Podkowy miało bardzo ważne zadanie,
pilnowało mianowicie, żeby pierwotny zamysł miasta-ogrodu był
realizowany. Żeby prywatne interesy różnych osób, a także interesy
Zarządu Dóbr, który przecież był kapitalistyczną instytucją, Podkowy nie
zniszczyły. Dlatego nieraz z poszczególnymi mieszkańcami
walczono bardzo ostro, odwoływano się do różnych wyższych instytucji
i instancji, często z dobrym skutkiem.
Patrzymy, jak Podkowa jest dewastowana... Pewnych rzeczy się nie
cofnie, ale należałoby wrócić do tych przepisów, które były dawniej,
zabraniających zabudowywania zbyt dużej części działki, wycinania drzew,
wznoszenia nieprzejrzystych ogrodzeń.
Z. B.:
I te przepisy powinny być egzekwowane.
M. W.:
I tu widzę nadal ważne pole działalności Towarzystwa.
Hanna Bartoszewicz:
Większość tych przepisów jest, ale nie zawsze są respektowane. Bo mówimy tu o dwóch rzeczach - po pierwsze, potrzebne jest dobre prawo lokalne (nie tylko statut gminy, ale i plan zagospodarowania przestrzennego), po drugie, jego przepisy muszą być egzekwowane.
Z. B.:
To jest także sprawa kultury współżycia - pewnych rzeczy się nie robi ze względu na innych; ale i na siebie, bo czynienie czegoś, co jest sprzeczne z prawem, działa jak bumerang - godzi w nas samych, na przykład ubywa zieleni.
H. B.:
A przecież w okolicach Podkowy są chyba dawne tereny rolne, obecnie "odrolnione", gdzie jest po prostu szczery ugór i każdy może tam sobie ogród planować jak chce, sadzić cyprysiki, a nie wdzierać się w przyrodę, którą tu mamy i wymieniać ją na inną, co się zresztą rzadko udaje.
M. W.:
Przepisy muszą być jasne, żeby wszyscy wiedzieli, że albo przyjmują lokalne prawa, albo muszą sobie poszukać innego miejsca. Albo - albo. Jeśli im nie odpowiadają warunki, niech idą gdzie indziej. Wydaje mi się, że trzeba wprowadzić jeszcze inne rygorystyczne przepisy: ochronę powietrza (ludzie wciąż palą ogniska i palą plastiki) oraz ochronę ciszy, która stanowi wielką wartość Podkowy. Powinna być możliwość egzekwowania tego.
H. B.:
To jest bardzo ważne. I nieprawda, że w świecie panuje zasada "wolnoć Tomku w swoim domku", i że nie można ograniczać praw mieszkańców. W wielu krajach są regulacje, kiedy wolno używać kosiarki, a kiedy nie, są przepisy wewnętrzne, że kosi się o ustalonych godzinach i wtedy przynajmniej hałasują wszyscy naraz. Tak samo posiadanie psów jest sprawą regulowaną. Wiem, że są takie osiedla w Niemczech, gdzie psów trzymać nie wolno. Jak ktoś chce trzymać psa, mieszka gdzie indziej, bo to jest wspólna wola mieszkańców, że tam ma być cicho (można hodować takie zwierzątka, które nie robią hałasu - króliczki, kanarki czy rybki). Więc nieprawda, że na zachodzie wszystko wolno, a u nas nie. To raczej u nas już się to wahadło tak wychyliło, że dobro indywidualne jest ponad dobrem społecznym. A właśnie kultura polega na tym, by świadomie zrezygnować z pewnej części dóbr osobistych na rzecz dobra wspólnego, takiego np. jak cisza i czyste powietrze.
Z. B.:
Należałoby jeszcze wspomnieć o drogach, asfalcie. Źle by było, gdyby cała Podkowa została wyasfaltowana. Idealne są drogi utwardzane (zresztą nie tańsze niż asfaltowe), podobnie jak tamte wymagające odpowiedniego wyprofilowania i studzienek odpływowych, a o ileż bardziej pasujące do charakteru miasta. Na takiej drodze, jeśli jest właściwie wykonana, nie ma kałuż ani błota. Kałuż i błota byłoby też znacznie mniej, gdyby mieszkańcy częściej poruszali się pieszo i na rowerze, chroniąc zarazem ciszę, powietrze i własne zdrowie.
M. W.:
Może należałoby prowadzić w tych sprawach jakąś akcję oświatową w szkołach - chodzi przecież o przyszłych mieszkańców.
Z. B.:
Tak... Co należy robić, co cenić. Wiele rzeczy bierze się z brzydkiego snobizmu lub kompleksów - naśladowanie nienajlepszych wzorów lub wzorów z innego modelu. Można być zwolennikiem rzeczy najnowszych, a równocześnie cenić to, co mamy, własne leśne ścieżki, dom, własną sosnę, a niekoniecznie...
H. B.:
...wzory amerykańskie?
Z. B.:
Nie chciałam tego powiedzieć. Tymi słowami określa się często rzeczy uważane za godne potępienia, lub przeciwnie - najwyższego uznania. Chciałam powiedzieć, że na obu półkulach są miejscowości podobne Podkowie, do których osiedlający się tam ludzie pewnych wzorów nie przenoszą.
H. B.:
Pod Waszyngtonem jest taka Podkowa, której nazwy teraz nie pamiętam, ale mieszkałam tam tydzień. Bardzo podobna miejscowość, tylko rzadsza zabudowa, większe działki, w ogóle nie ma płotów. Chcąc chronić przyrodę, mieszkańcy dobrowolnie zrezygnowali z cywilizacji, tzn. nie chcieli wodociągów ani kanalizacji, bo to by się wiązało z gęstą zabudową. Zdecydowali, że będą mieli swoje biologiczne szamba, prywatne studnie i nieutwardzane drogi. A zaczęło się od tego, że deweloper wyciął trochę lasu i zbudował stłoczone gargamele, postanowili więc położyć temu kres.
Z. B.:
W Podkowie jednak plany założenia wodociągu istniały przed wojną. Nie mamy chyba wątpliwości co do tego, że inwestycja wodno-kanalizacyjna jest rzeczą dobrą właśnie ze względów ekologicznych, ale braku płotów i murów można tylko pozazdrościć.
Grażyna Zabłocka:
Szczycimy się Podkową, tymczasem jej w ogóle
nie ma na mapie... najnowszej, poświęconej zabytkom, wydanej w lipcu
b.r. przy wsparciu Generalnego Konserwatora Zabytków (dodatek do
miesięcznika "Zabytki", nr 1/2000). Może została wykreślona
z rejestru zabytków? Nie ma jej także w "Kanonie turystycznym Polski"
(Wydawnictwo PTTK "Kraj"). Na innej z kolei mapie, zamieszczonej
w przewodniku Mazowsze nieznane (wyd. St. Kryciński 1999),
w rozdziale "Kraina artystów i bohaterów" widnieje tylko Stawisko,
jako miejsce życia i twórczości Jarosława Iwaszkiewicza. Z przykrością
stwierdzam, że wiele osób identyfikuje Podkowę ze Stawiskiem,
także władze, które kierują uwagę publiczną
w stronę muzeum, przyczyniając się do podtrzymywania określonego mitu.
Mitu, o którym pisała Beata Wróblewska w swojej książce W salonie
i w Arkadii, pomijając nazwiska tych, którzy tworzyli miejscową
legendę (m.in. rodzinę Regulskich, zasłużonego przyrodnika Witolda
Tyrakowskiego i innych). O unikatowym charakterze Muzeum im. Anny
i Jarosława Iwaszkiewiczów dyrektor na internetowej stronie wyraża się
następująco: ...zamożny polski dom sprzed prawie wieku, który
przetrwał niezniszczony i niezmieniony przez wojnę i późniejsze
wydarzenia, a prof. A. Zawada, autor książki o Iwaszkiewiczu nazywa je
reprezentatywnym kawałkiem historii współczesnej kultury polskiej.
Spróbuję wymienić kilka powodów, dla których Stawisko zagłusza rolę
innych miejsc. Po pierwsze, miasto nie doczekało się monograficznego
opracowania; ukazują się książki ważne, nie dające jednak pełnego
obrazu. Podobnie ma się rzecz z wydawnictwami kartograficznymi. Nie ma
w sprzedaży rzetelnie sporządzonej mapy, z wykazem
wszystkich zabytków i obiektów chronionych.
Błędem było też umieszczenie przy dworcu głównym planu nie obejmującego
całości granic Podkowy Leśnej, będącego drogowskazem wyłącznie dla
klientów kilkunastu firm. Trzeba podkreślać, że oprócz "domu na
Stawisku", w Podkowie znajduje się kilkadziesiąt zabytków i obiektów
chronionych, które - choć nie odrestaurowane - są dla wielu
podkowian muzeami, miejscami pamięci. Mój teść, Wojciech Zabłocki
postulował kiedyś umieszczenie tablicy informacyjnej o szpitalu
powstańczym, mieszczącym się w budynku Kasyna w parku i willi Tadeusza
Baniewicza (dyr. EKD). Jest taka tablica na budynku Warszawskiego
Ośrodka Kulturalnego przy Elektoralnej. Żyją przecież pielęgniarki,
lekarze światowej sławy, którzy w podkowiańskim szpitalu ratowali chorym
życie.
Inną przyczyną jest sposób promowania małej ojczyzny. Towarzystwo
Przyjaciół Miasta-Ogrodu, propagujące historyczne, przyrodnicze
i kulturowe walory regionu, nie ma dogodnych warunków do prezentacji
dorobku tworzących tu autorów. Nie ma witryny dla swoich publikacji.
Wydało między innymi epopeję o Podkowie (w 12 częściach, tom 1
Albumu z Podkową), ilustrowaną rysunkami, które już dawno
powinny stanowić stałą ekspozycję, ozdabiać wnętrze zaaranżowane
w leśnopodkowiańskim stylu. Takie pomieszczenie mogłoby gromadzić
różnorakie dzieła, od zielników wykonywanych przez młodzież szkolną
począwszy, po fotografie flory i fauny, przejawy podkowiańskiej
obyczajowości uchwycone piórkiem na papierze. Wydaje mi się
to ważne, bo podróżując, konfrontujemy naszą arkadyjską krainę z innymi.
Odwiedzam w Polsce takie przytulne wnętrza, jak w Smolnikach na
Suwalszczyźnie, założone przez stowarzyszenie "Ósma Góra", gdzie
można kupić przewodnik, ciekawą regionalną pamiątkę. Czym podkowianie
mogą zwrócić uwagę gości, co im zaoferować na pamiątkę? Rysunek
trzymany w domowej szufladzie? Rocznik wydawnictwa Lumen
o kościele-ogrodzie? Gdzie go kupić w czasie weekendu? Miasto
zdominowały punkty sprzedaży mydła i powidła, a dzierżawcy sklepów
reklamują tatuaże, Polsat i różne straszydła dla dzieci.
Poruszam akurat takie zagadnienia, bo pani burmistrz mówiła, że ma
ambicję przyciągania tu zainteresowanych historią, potrzebujących
kontaktu z przyrodą. W czasie wakacji widziałam taką zorganizowaną
grupę młodzieży, byli w koszulkach liceum Batorego. Nurtowało mnie,
jakimi szlakami wędrują. Architekta szkoły? Legendarnych jej wychowanków? Z jakich źródeł
czerpią informację o Podkowie?
Z cudzoziemcami jest gorzej, bo nie ma dla nich żadnego folderu.
Na którymś koncercie w Stawisku usłyszałam pytanie, czy jest coś
o Podkowie po japońsku, bo akurat byli goście stamtąd. Traktuję to
zdarzenie jako jedną z lepszych anegdot.
Nie ubywa nam szpetnych upiększeń, jak choćby betonowe szlabany przy
Alei Lipowej, czy barowe automaty-chłodnie z coca-colą
ustawione w reprezentacyjnym hallu samorządowej szkoły.
Od tego wszystkiego trzeba zacząć porządki, bo inaczej, jak tu
powiedziano, zginie fragment Mazowsza. Przestają istnieć obszary, giną nazwy, jak
zniknęła tablica "Parów Sójek".
A jeśli o nazwy chodzi - szkoda, że
założyciele Młochówka, wybierając za patronów ulic wybitnych poetów,
wykluczyli Norwida. Jego rodowy, mazowiecki, nieodżałowany dworek
istnieje utrwalony jedynie na młodzieńczej akwareli poety.
Dużo zależy od ustalenia hierarchii, jakie dziedzictwo
ratujemy, co chcemy ocalić.
Anna Żukowska-Maziarska:
Myślę, że to, o czym tu mówimy, należy do
kategorii pobożnych życzeń. Obraz miasta zależy oczywiście od postawy
mieszkańców, ale także od różnych decyzji władz miejskich, które albo
potrafią docenić unikalny charakter Podkowy, albo nie. Układ
urbanistyczny Podkowy wpisano do rejestru zabytków, projektant miasta
przewidział szerokie, niezabudowane pasy zieleni, a po latach jeden
z nich - Parów Sójek - uznano nawet za rezerwat przyrody (dziś już
niestety dogorywający).
Jeżeli istnienie chronionych zespołów przeszkadza władzy, to skupia
ona swe wysiłki na pomijaniu zaleceń z nimi związanych, a w najlepszym
wypadku przymyka oczy na wyczyny tzw. inwestorów, czyli budujących domy.
Można oczywiście wyobrazić sobie inną sytuację - miasto, które chroni
swoją odrębność, wiedząc, że to ostatni moment, by ocalić coś
niepowtarzalnego. Do tego trzeba jednak większej wiedzy i wyobraźni.
Zresztą wyczekiwane przez nasze władze, pożal się Boże, "elity
finansowe" kochają szczelne mury i gładko wystrzyżone trawniki, las im
nie jest potrzebny, bo nie widzieli go w żadnym katalogu ani na saksach.
No to mamy w Podkowie w soboty kosiarki, w niedziele grill, a na
sylwestra detonacje w parku. Jaki pan, taki kram.
Z. B.:
Na zakończenie naszej rozmowy chcę przytoczyć fragmenty wypowiedzi Jerzego Łusakowskiego, sekretarza Towarzystwa Przyjaciół, opublikowanej w naszym kwartalniku w 1993 roku:
Prawie siedemdziesiąt lat trwa rozwój miasta, którego historia
i współczesność są pięknymi kartami w dziejach Polski. I jeśli szukać
odpowiedzi na pytanie o fenomen tego miejsca, to tylko przez
rozszyfrowanie niezwykłego stosunku, jaki łączy podkowian z lasem,
w którym żyją. Lasem, który jest ich dumą, ich troską, który trzeba
otaczać opieką, który czasem jest utrapieniem... Może dzięki drzewom,
w których drzemie miniony czas, przeszłość Miasta tak łatwo splata się
z jego teraźniejszością, a to , co minione, wydaje się znajome
i bliskie?
I dalej: Dwa klimaty stanowią o walorach Podkowy: ten
leśny, broniący mieszkańców przed niszczącą cywilizacja, którego jakość
można ocenić czystością powietrza i liczbą żyjących tu gatunków
zwierząt, i ten drugi, niewymierny klimat myśli i kultury, który wymyka
się ścisłym określeniom, ale o którym wiadomo, że jest, że jest na
pewno. Wiemy, jak chronić przyrodę, jak ją pielęgnować i umacniać, ale
o ileż trudniej znaleźć, wykształcić i rozwinąć umiejętność działania,
które pomnaża duchowy dorobek tej społeczności.
Nad tym ostatnim zdaniem trzeba by się zadumać.