PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 73

Anna Piotrowska

Swobodna przestrzeń


Idę otwartą właśnie w Warszawie ulicą Świętokrzyską. Jedną z głównych do niedawna arterii komunikacyjnych, zamienioną teraz w trakt spacerowy, rodzaj wielkomiejskiego deptaku. Jezdnia zdaje się stanowić tutaj zaledwie uzupełnienie, dodatek do imponujących szerokością chodników.
Opinie mieszkańców miasta są podzielone: kierowcy przeklinają pomysł, który ustawia ich w korkach, piesi i rowerzyści (brzegiem traktu biegnie ścieżka rowerowa) — chwalą nową koncepcję.
Trudno do końca ustalić, czy decyzja o przekształceniu ważnej z punktu widzenia ruchu miejskiego arterii w trasę spacerową była decyzją słuszną. Na ile została podyktowana rzeczywistą potrzebą, a ile w niej uległości wobec modnych ostatnio rozstrzygnięć urbanistycznych?

Miejsce to powinno jednak wyglądać inaczej.
Nową Świętokrzyską jestem rozczarowana — nie potrafię w pełni cieszyć się podarowanym mi obszarem, nie czuję efektu jego szerokości, swobody poruszania się w przestrzeni miejskiej. Na teoretycznie uwolnionym dla pieszych trakcie wzniesiono bowiem swego rodzaju „barykady”: rozstawione prostopadle do ciągu przejścia pojemniki na kwiaty, krzewy i drzewa.
Jakby realizatorzy przestraszyli się śmiałości własnej decyzji.
Jakby chcieli oswoić, bezpiecznie zbanalizować to, co miało zabrzmieć jak mocny akord.
W dodatku elementy dzielące ulicę mają nietrafioną formę. Są zanadto „meblowe” i nie pasują zarówno do posadzonych w nich roślin, jak i do specyficznego charakteru miejsca.
W trakcie prac budowlanych, związanych z drążeniem tunelu metra, trzeba było usunąć (zwłaszcza na odcinku od Marszałkowskiej do Nowego Światu) większość istniejących drzew. Stąd prawdopodobnie troska o uzupełnienie zlikwidowanej roślinności, obawa przed efektem betonowej przestrzeni.

Czy jednak rzeczywiście przyjęte rozwiązanie okazało się właściwe?
Wątłe drzewka w donicach — cienkie, długie pnie, zakończone uformowaną kuliście koroną o niewielkiej średnicy, przypominają raczej rysunek z dowcipu humorysty niż prawdziwą zieleń. Z kolei monumentalne pojemniki o bokach wykończonych toporną boazerią przytłaczają wizualnie tkwiące w nich kwiaty i krzewy.
Między nimi wiją się przechodnie, którym uniemożliwiono ruch po linii prostej, których usiłuje się zatrzymywać, wpychać pomiędzy zastawione przegrody.
Nie wiadomo zresztą po co, ponieważ w parterach przylegających domów nie dzieje się nic ciekawego.
Sytuacja wygląda nieco lepiej na odcinku Świętokrzyskiej od Ronda ONZ do Marszałkowskiej, gdzie przynajmniej w pierzei ulicznej znajduje się kilka kawiarenek, restauracji, sklepów z atrakcyjnymi towarami. Ocalało też tutaj trochę dawnych drzew i ustawiono mniej „barykad”.
Wyobraźnia podpowiada obrazy podobnych rozwiązań w innych krajach, w tym oczywiście — wszystkie proporcje zważywszy — słynne Champs-Élysées w Paryżu. Nikomu nie przyszłoby do głowy montowanie tu jakiś ozdobnych przegród; jedyne elementy dzielące ciąg uliczny to urządzenia ściśle funkcjonalne: wejścia do stacji metra, kioski z plakatami, niewielkie ławeczki. Szerokie chodniki (dziś już niestety mocno zatłoczone) stanowią rodzaj pasażu w galerii luksusowych dóbr, prezentowanych w przeszklonych parterach domów. Świętokrzyska też mogłaby wyglądać inaczej niż obecnie — pięknie, przestronnie.
Wyobraźmy sobie rozległy, swobodny, niegrodzony trakt, którym szło by się zgodnie z własnym rytmem — wolno lub szybko, zerkając w bok — a tam dopiero z parterów wyrastałyby, nęcąc, wabiąc, przywołując, obrazy rozmaitych pokus współczesnej metropolii.
Po codziennym przepychaniu się na zatłoczonych ulicach miasta taki oddech przestrzeni byłby czymś nieocenionym.

Skąd więc bierze się potrzeba zabudowania, zapełnienia czegoś, co w pierwotnym zamyśle miało stanowić wolną przestrzeń?
Kiedy o tym myślę, przypomina mi się wydarzenie sprzed wielu lat. Rzecz dotyczyła pracy studenckiej na Wydziale Architektury Wnętrz warszawskiej ASP.
Chodziło o zaprojektowanie przestrzeni publicznej — holu czy korytarza, kierującej do kolejnych, bardziej prestiżowych pomieszczeń.
Większość projektów przedstawiała ową przestrzeń urozmaiconą atrakcyjnymi elementami plastycznymi.
Jeden natomiast opierał się na decyzji pozostawienia wspomnianego wnętrza bez jakichkolwiek ozdób. Mówiąc wprost — na ekspozycji pustych ścian.
Autor pracy wychodził z założenia, że taka „pauza plastyczna” zapewni — prawem kontrastu — tym silniejsze oddziaływanie następnych aranżacji.
Niestety, nie uznano jego koncepcji za odrobione zadanie; rezygnacji z rozbudowanych form nie potraktowano jako odmiennego, lecz równoprawnego rozstrzygnięcia.
Opisywane zdarzenie miało miejsce kilkadziesiąt lat temu, jednak myśl, że akt twórczy może polegać na świadomym zaniechaniu, że trzeba czasem celowo wyrzec się jakiegoś efektu, zamilczeć na chwilę, by w następstwie dać się usłyszeć tym mocniej — nie jest nadal obecna w ocenie dzieła.

Obserwujemy dziś w każdej dziedzinie oddziaływania wizualnego skłonność do rozbudowywania formy, do nadmiernego jej zdobienia, do zapełniania kształtujących ją powierzchni tak, iż nie zostaje już miejsca na współtworzącą wyobraźnię.
Być może jest to związane ze specyfiką wolnego rynku; konsumenta należy zaspokoić z nadwyżką, zapewnić mu pełnię posiadania.
Stanowi to niepokojące zjawisko zwłaszcza w przypadku projektowania przestrzeni miejskiej. To tutaj bowiem osacza nas mnogość doznań, wynikłych z samego charakteru miasta. Stłoczenie zabudowy, ruch uliczny, gęstość zaludnienia ograniczają swobodę poruszania się mieszkańców, przytłaczają, sprzyjają zachowaniom agresywnym.
Trudno mi nie myśleć w tym momencie o tradycyjnym domu japońskim i jego koncepcji przestrzeni, wolnej od jakichkolwiek zbytecznych elementów.
Według kryteriów architektury zachodniej — to zwykła pustka, ujęta w rytmiczne podziały otaczających ścian. Jej ocenę sprowadza się zazwyczaj do estetyki kąta prostego, do swoistego minimalizmu formy.
Dla miejscowych — to przestrzeń-pustka „Ma”, która przepływa swobodnie z układu zamkniętego w otwarty, nieograniczona żadnymi przegrodami.

Wracając do naszego warszawskiego przykładu: chciałoby się widzieć zmienioną ulicę Świętokrzyską jako — z uwzględnieniem wszystkich kulturowych różnic — przestrzeń-pustkę. Niezagraconą formami, podyktowanymi jedynie uległością wobec stereotypowych rozwiązań albo lękiem przed konsumenckim gustem.
Ażeby, skoro już podjęto decyzję zmiany miejsca — było tu szeroko i swobodnie.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru