PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 72

Wojciech Dudzik

Z mojej kolekcji widoków (8)


„Najlepsze są proste potrawy” — mawiał przed wojną (drugą, oczywiście) znany bywalec warszawskich lokali, oryginał i filozof Franc Fiszer. Dodawał jednak: „Weźcie na przykład taki kawior, czy może być coś prostszego, a jakie to pyszne”. Najlepsze bywają też czasem proste widoki. Nikt by nie podejrzewał, że przyciągną czyjś wzrok, a tu stają się ozdobą kolekcji, niczym ów kawior na zastawionym różnymi daniami stole.

Czy może być coś prostszego niż morze — i nadmorskie widoki? To właśnie morze daje nam nieskończoność widoku, ile tylko jesteśmy w stanie napatrzyć. A któż nie ma w swoich wspomnieniach obrazu słońca chowającego się powoli w połyskujących falach? Któż, będąc na wakacjach, nie chodził pod wieczór specjalnie na plażę, by oglądać wielki spektakl na niebie w różnych odcieniach kolorów żółtego, pomarańczowego i czerwonego, niekiedy jeszcze z białobłękitnymi pasemkami chmur przesłaniającymi chwilami słoneczną tarczę? Widok to w dodatku aktywny, niejednostajny, wymagający uwagi, przemieniający się stopniowo w widowisko. Sztuka natury, która nie może się nie podobać; zaspokaja wszelkie gusty i nigdy nie narzeka na brak widzów.

W Saulkrasti urządzono nawet specjalny szlak widokowy, zwany z angielska Sunset trial, biegnący skrajem plaży, wijący się na wzniesieniu między pierwszymi drzewami lasu i zapewniający oczom spacerowiczów ciągłość spojrzenia w stronę zachodzącego słońca. Co kilkaset metrów ustawiono ławki — panoramiczne miejsca pierwszej klasy dla amatorów stacjonarnej kontemplacji — jak przed najlepszymi obrazami w muzeach. Lożę honorową urządzono na Białej Wydmie, na początku szlaku i w jego najwyższym miejscu. Od strony parkingu i historycznych lip zasadzonych jakoby przez Katarzynę Wielką wytyczono wyłożoną deskami ścieżkę, prowadzącą do przestronnej altany z miejscami siedzącymi. Widać z nich dobrze wszystko to, co powinno być widoczne: plażę, wodę i słońce nad horyzontem. Reszta to gra świateł i fantazji natury. Dla każdego coś pięknego.

Ja jednak nie zasiadam w loży ani nie wędruję dalej szlakiem Sunset trail. Nie czekam też do zmierzchu. Do mojego widoku idzie się w przeciwną stronę, w kierunku letniska Lilaste — najlepiej późnym popołudniem, kiedy słońce jest jeszcze dość wysoko, ale jego jaskrawość już nie razi oczu. Trzeba więc zejść na plażę, przekroczyć w bród wpadającą tu do morza niewielką rzekę In¡cupe i przejść brzegiem około kilometra. Pozostawia się w tyle ostatnich spacerowiczów, dzika plaża staje się pusta, a las po lewej stronie gęstnieje. Wtedy można… nie, nie siadać na piasku, żeby wpatrywać się samotnie w morsko-słoneczną dal i czekać na inną wersję zachodu słońca — ale zrzucić ciuchy i wejść do nagrzanej wody. Zatoka jest płytka, wchodzi się więc dość daleko w morze, dobrze ponad sto metrów. Kiedy woda sięga nam już do pasa, należy się odwrócić i właśnie z tej osobliwej pozycji popatrzeć na brzeg. Nie trzeba zresztą stać. Patrzeć można też, wszedłszy jeszcze kawałek w głąb morza, pływając z szeroko otwartymi oczami zwróconymi w tamtą stronę — oczywiście tylko stylem zwanym odkrytą żabką, bo inne wymagają zanurzania głowy. Wtedy widok się jakby rozszerza i dzięki powolnej zmianie staje się nieco bardziej urozmaicony. Ale co w ogóle widać?

Za najczęściej spokojną albo z lekka pofalowaną, nabłyszczoną blaskiem słońca wodą rozciąga się kilkunastometrowej szerokości pas płaskiej plaży, z której piasku wyrastają tu i ówdzie niższe bądź wyższe trawy, pojedyncze kępy, a trochę bardziej z tyłu całe zarośla. Małe wzgórki pod lasem trudno nazwać wydmami, młode sosny za nimi wyrastają niemal z plaży; nie są zbyt wysokie, a ich żywa latem zieleń tworzy trzeci, po szaroniebieskiej, lśniącej wodzie i jasnożółtym piachu, pas kolorystyczny. Ta sosnowa zieleń jest tu zresztą jaśniejsza niż barwy podobnych drzew rosnących nad polskim Bałtykiem, a gdzieniegdzie wcinają się w nią pojedyncze białe pnie brzóz.

Patrzeć trzeba z ukosa, kierując wzrok w lewo, ku Białej Wydmie i wczasowisku Saulkrasti (którego nazwa oznacza po polsku — jakże adekwatnie! — Słoneczny Brzeg); wtedy widok się wydłuża. Wszystko jest oświetlone matowym blaskiem późnopopołudniowego lub przedwieczornego słońca — właśnie o tej porze światło słoneczne pada na las pod najbardziej odpowiednim kątem. W oświetleniu kryje się chyba tajemnica tego swoistego zachodu słońca à rebours.

Trudno zresztą porównywać tamten spektakl malowany na niebie całą paletą barw i oglądany z Białej Wydmy — albo skądkolwiek w jej pobliżu — ze zwyczajnym w gruncie rzeczy lasem nad morzem. Przecież w zasadzie należałoby usiąść tyłem do owego lasu i wpatrywać się w morze, a nie włazić do morza i patrzeć na las. Cóż, kiedy niektóre najprostsze widoki okazują się najlepsze.

Kiedy tam byłem pierwszy raz, w ogóle nie zwróciłem uwagi na ów widok. Dopiero za którymś razem, wychodząc z kąpieli, uniosłem wyżej wzrok i zatrzymałem się z zachwytu. Od tego czasu ten prosty widok stał się dla mnie znakiem wakacji. Czekam nań każdego roku.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru