PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 69

Wojciech Dudzik

Z mojej kolekcji widoków (6)



We wspomnieniach pewnej krakowskiej damy, Marii z Mohrów Kietlińskiej, która w 1858 roku wybrała się w podróż z rodzinnego miasta do Gardzienic w Lubelskiem (tych samych, gdzie od lat z górą trzydziestu ma swą siedzibę światowej sławy Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”) — przez Jędrzejów, Kielce, Szydłowiec, Radom, Zwoleń, Puławy, Lublin — wśród rozmaitych uwag autorki na temat mijanych miejsc i krajobrazów znaleźć można i takie zdanie: „Okolica Radomia niczym nie bawiła oka, nic więc dziwnego, że [...] zaszywszy się w cztery kąty powozu usnęłyśmy wszystkie”. W innym miejscu pamiętnikarka jeszcze powtórzyła: „Wyruszyliśmy do Radomia, okolicą płaską i nudną”. Cóż, niech mi wybaczą radomscy patrioci, zasadniczo podzielam ten pogląd. Okolica płaska — a przez to nudna — nadzwyczaj rzadko zmienia się w widok godny zapamiętania. Nie jest to tylko problem ziemi radomskiej czy mazowieckiej. Co mają powiedzieć na przykład Duńczycy (najwyższe wzniesienie w ich kraju to 170 m), Holendrzy (321 m), Litwini (294 m) albo Białorusini (346 m)? Co tam może sprawić oku rozkosz? Zapewne — mimo wszystko — niemało, ale w poszukiwaniu uciechy oczu trzeba te płaszczyzny jakoś przełamać, zakłócić, żeby spojrzenie znalazło jakikolwiek punkt zaczepienia — i są na to różne sposoby. Można też uciec się do mistyfikacji zamieniającej nizinę w góry.

W mojej kolekcji jest jeden widok, który zapamiętałem dzięki takiej właśnie mistyfikacji: w łotewskiej Siguldzie nad rzeką Gaują. Kajakarze znają dobrze tę rzekę, chętnie nią spływają, oglądając po drodze brzegi, urozmaicone gdzieniegdzie skałami z miękkiego różowego piaskowca, w które wcina się woda. Gauja jest długa, kręta i — jak to się najchętniej mówi o rzekach — malownicza. Tę cechę można jednak docenić tylko wtedy, kiedy patrzy się nie z rzeki (z kajaka) na brzeg, ale z brzegu na rzekę. W Siguldzie — miasteczku słusznie aspirującym do miana kurortu, na pewno zaś będącym ciekawym ośrodkiem turystycznym, położonym pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Rygi i niespełna czterdzieści kilometrów w linii prostej od wybrzeża morskiego — możemy popatrzeć na Gauję z kilku miejsc, w dodatku z góry, bo rzeka wyżłobiła pod miastem dolinę o głębokości dochodzącej tu i ówdzie do osiemdziesięciu kilku metrów. Takie położenie sprawiło, że w nizinnej, „płaskiej i nudnej” Łotwie, Sigulda stała się ośrodkiem... górskim. Jest tu tor bobslejowy i saneczkowy, wyciąg narciarski — wszystko w skali mikro, tych kilkudziesięciu metrów wzgórza opadającego ku rzece. Jest tu też jedyna w krajach nadbałtyckich kolejka linowa. Tak!

To ta kolejka zapewnia najlepszy widok na Gauję, ponad kilometrowa lina rozciągnięta została bowiem w poprzek nad rzeką, na wysokości około czterdziestu metrów. Przejazd żółtym przeszklonym wagonikiem z jednego brzegu na drugi trwa kilka minut (nie pamiętam już dokładnie: siedem czy osiem?) i kiedy kabina wynurzy się spośród drzew, pasażerom ukazuje się jeden z najładniejszych łotewskich widoków. Kolejka porusza się powoli, najpierw można popatrzeć bezpośrednio w dół, na most, na którego balustradach nowożeńcy zawieszają tzw. kłódki miłości, następnie zaś powinno się przenieść wzrok na wodę i w słoneczne dni poszukać na niej cienia wagonika przesuwającego się stopniowo w kierunku jazdy kolejki, a wreszcie spojrzeć w dal, najlepiej w górę rzeki — bo z drugiej strony widok jest, by tak rzec, krótszy i mniej ciekawy.

Gauja płynie spokojnie, choć nieopodal mostu jej nurt przyspiesza i każe potencjalnym kajakarzom zachować czujność i mocniej trzymać wiosła. Brzegi są porośnięte lasem, choć tuż nad wodą pozostał pasek piasku (a kawałek za Siguldą utworzyła się z niego nawet niewielka plaża). Woda ma ciemnożółto-zieloną, prawie brązową barwę, jaśniejszą trochę po bokach — choć to może światło tak akurat padało, kiedy tam byłem. W dali, za zakrętem rzeki, pośród jednolitej zieleni mieszanego, ale głównie liściastego lasu, widać wieże zamku w Turaidzie, zbudowanego z czerwonej cegły. To najważniejszy w tym widoku punkt zaczepienia dla oka, wyróżnienie i dopełnienie tej niezbyt przecież urozmaiconej całości. Rzeka ze swoimi meandrami, jej ciemna woda z cieniem wagonika kolejki, a czasami też z płynącymi akurat kajakami, zielony las i ceglany zamek tworzą komplet elementów składających się na ten widok.

Gdyby nie kolejka linowa przekształcająca nizinę w okolicę quasi-górską, gdyby nie ta mistyfikacja, dzięki której powstało specjalne miejsce obserwacyjne, nie byłoby widoku, oko nie miałoby się czym zabawić, a wzrok nie miałby czego zapamiętać — i moja kolekcja byłaby uboższa.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treśœci numeru