Autobus pełen gości z Estonii przyjechał niespodziewanie. W ostatniej
chwili pojawiły się plakaty, anonse i pilne maile, zapraszające do sali
kinowej starego domu kultury:
„21 lipca (czwartek), godz. 19.00 – koncert chóru Kuss Ouna
z Palamuse oraz występ tancerzy folkowej grupy Sirtsuline. Zapraszamy
na występy gości z Estonii! W programie tradycyjna czterogłosowa muzyka
estońska oraz utwory muzyki religijnej”.
Na miejscu zobaczyłem, że przybyszy z małej gminy Palamuse (wiejski
rejon Jõgevamaa w Estonii) jest chyba więcej niż nas, gospodarzy
i widzów. Nikomu to nie przeszkadzało, atmosfera na sali była swobodna
i takież stroje: klapki, sandały, szorty, T-shirty. Tylko grupa
taneczna, która musi wyglądać, wystąpiła w kostiumach ludowych,
zmienionych w pewnym momencie na estradowe. Estończycy, będąc w trakcie
objazdu wakacyjno-artystycznego, przystanek w Podkowie Leśnej
wykorzystali jako okazję do otwartej próby. A my mogliśmy posmakować
estońskiego zamiłowania do śpiewu i folkloru.
Repertuar przedstawili mieszany. Tradycyjne pieśni (niekoniecznie
czterogłosowe), poważne kościelne i żartobliwe wiejskie, przemieszane
z patriotycznymi, raczej miejskiego pochodzenia. Zespół taneczny
sięgnął także do popu. Repertuar przeznaczony dla szerokiej
i różnorodnej publiczności i, jak się szybko okazało, także polskiej.
Bo oto cóż słyszymy prawie na początku występu? – Boże, coś
Polskę wykonane w naszym języku, a na tyle zrozumiale, że wiemy,
który wariant tekstu wybrano („pobłogosław”).
Ta pieśń, zaśpiewana przez amatorski chór z estońskiej prowincji,
uświadomiła mi, że właśnie Estończycy są mistrzami śpiewania dla
ojczyzny.
W drugiej połowie XIX wieku widmo ruchów odrodzenia narodowego krążyło
po Europie chyba nawet żwawiej niż widmo komunizmu. Jedni wówczas
odkryli Proletariat, inni – Lud. Pierwszy, jak ogłoszono, nie ma
ojczyzny, drugi – przechowuje i strzeże jej największych skarbów.
Ruchy odrodzenia narodowego próbowały to, co przez długie wieki było
sobie tylko wioskowe i lokalne, zgromadzić, scalić, zsyntetyzować w coś
nowego, o czym będzie można powiedzieć, że jest „narodowe”.
Nie inaczej było w Estonii, a kto wie, może nawet bardziej. W 1869 roku
urządzono w Tartu pierwsze ogólnoestońskie Święto Pieśni, co dało
początek zjawisku doprawdy masowemu. Siódme Święto Pieśni odbyło się
w Tallinie w czerwcu 1910 roku. Wzięło w nim udział przeszło 12 tysięcy
wykonawców, ponad jeden procent ludności estońskiej. Teraz święto
Laulupidu organizuje się w lipcu raz na pięć lat. Ostatnio
zgromadziło ono 80 tysięcy widzów i 30 tysięcy śpiewaków (proszę zwrócić
uwagę na proporcję!), którzy stworzyli w pewnym momencie jeden,
zjednoczony chór.
Estończycy lubią śpiewać i, co ważne, lubią śpiewać razem. Nie są to
samotne pieśni pastusze pod kaliną, tylko rzecz wspólna, forma
współbycia z innymi. Towarzyszy temu porządna praca etnografów
i folklorystów, którzy zgromadzili drugie pod względem liczebności
zbiory pieśni ludowej na świecie (prym wiedzie tutaj Irlandia).
Kiedy u nas działał Komitet Obrony Robotników, a potem Solidarność,
w Estonii główną strukturą oporu społecznego było Towarzystwo Obrony
Zabytków. Jeden ze współzałożycieli ruchu (który w szczytowym momencie liczył
kilkanaście tysięcy członków) później dwukrotnie był premierem
niepodległej Estonii.
W marcu 1988 roku na placu Śpiewaków w centrum Tallinna zebrało się
ponad sto tysięcy osób. Niewiele mniejsze tłumy gromadziły się w innych
miastach. Setki tysięcy ludzi, którzy demonstrowali po prostu
śpiewając. Stąd nazwa „Śpiewająca Rewolucja” (a bardziej oficjalna:
„drugie estońskie odrodzenie narodowe”). Wikipedia powiada, że
rozpoczęła się trochę wcześniej – jesienią 1986 roku, w związku z akcją
protestacyjną przeciwko budowie odkrywkowych kopalni fosforytów.
Preteksty nie zasługują na pamięć, ważne jest to, że Towarzystwo Ochrony
Zabytków odegrało istotną rolę w pierwszej fazie Śpiewającej Rewolucji,
organizując wespół z Estońską Partią Niepodległości Narodowej obchody
narodowych rocznic, Dni Ochrony Zabytków i Dni Muzyki Estońskiej.
Tysiące uczestników śpiewało pieśń Jestem Estończykiem
i Estończykiem pozostanę, niepisany hymn drugiego estońskiego
odrodzenia narodowego. To właśnie przewodniczący Towarzystwa Ochrony
Zabytków wezwał do przywrócenia państwu estońskiemu pełnej
niepodległości.
Przyjemnie pomyśleć, że to już dawne dzieje.
Słuchamy Estończyków w Podkowie w poszanowaniu dla ich sposobu
narodowej ekspresji. Trochę zazdrościmy (patrz internetowe wpisy widzów
dokumentalnego filmu Singing Revolution, pokazanego w Warszawie
kilka lat temu). Ale dziś to wszystko już nie takie ważne. Bo
najlepsze chór Kuus Oune zachował na koniec – coś, co brzmiało
najprawdziwiej – ani ludowo, ani narodowo: dziewczęcy sopran
dialogujący z chórem. Czysto i wzruszająco.