PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 64

Tadeusz Nyczek

Czechow i ludzie Waltosia


Ktoś, kto po raz pierwszy wchodzi w świat dramatów Czechowa, czy to je czytając, czy oglądając na scenie, już po niedługim czasie zaczyna odczuwać coś w rodzaju współudręki dzielonej z ich bohaterami. Ludzie ci mianowicie dosyć okropnie się męczą sami ze sobą – głównie wskutek zupełnie nielogicznie i nierozsądnie ulokowanych uczuć. Powód, dla którego znaleźli się w aktualnym układzie rodzinno-miłosnym, nie zawsze bywał racjonalny. Czasem wynikał z braku wyboru, kiedy indziej z przelotnej fascynacji, niebawem okazującej się pomyłką. Fakt pozostaje faktem: prawie nikt nie jest zadowolony z życia, jakie sobie urządził z tą czy tamtą osobą.
Wspaniale to ujął znakomity, nieżyjący już historyk i krytyk teatru Stanisław Marczak-Oborski, podsumowując samopoczucie bohaterów Czajki (zwanej też Mewą): „Miedwiedienko kocha Maszę, Masza kocha Trieplewa. Trieplew kocha Ninę, Nina kocha Trigorina, Trigorin żyje z Arkadiną. Poza tym Paulina Andriejewna kocha doktora Dorna, którego uczucia już wygasły, zaś Sorin wzdycha cichaczem do Niny, ale jego nikt nie kocha, podobnie jak Miedwiedienkę i Szamajewa. O uczuciach robotnika Jakuba, Kucharza i Pokojówki nie wiadomo nic bliższego”.
Podobnie w pozostałych sztukach Czechowa: Płatonowie, Iwanowie, Trzech siostrach, Wujaszku Wani, Wiśniowym sadzie. Ilość zapisanych tam emocjonalnych powikłań i wynikających stąd nieporozumień, rozpaczy, tragedii, komedii i głupstw jest tak wielka, że niejedno całkiem spore miasteczko w carskiej guberni miałoby o czym gadać przez dobrych parę lat. Zaś my, czytelnicy bądź widzowie tych sztuk, wychodzimy z teatru albo zamykamy książki z niewątpliwym poczuciem ulgi, że to wszystko nie nas spotkało i że spokojnie możemy wrócić do naszych rodzin w poczuciu harmonii i domowego szczęścia.
Czyżby? A może wręcz przeciwnie? Może doktor Czechow podsunął nam skrywaną myśl, że tak naprawdę od lat kochamy się w całkiem kimś innym? Że osoba, którą nam los przeznaczył, wcale nie jest tą wymarzoną? Albo odwróciliśmy się obojętnie od kogoś, kto wyznał nam miłość, a my wzruszyliśmy tylko ramionami?

Udręki niedobranych par, niespełnionych marzeń, niemożliwych układów erotycznych są, owszem, odwiecznym tematem literatury i sztuki. Ale nikt tak jak Czechow nie pokazał owej plątaniny w całym jej olśniewającym pisarsko bogactwie. I temu właśnie motywowi poświęcony jest jeden z najciekawszych cykli rysunkowo-rzeźbiarskich Jacka Waltosia.
Kto miał okazję dłużej obserwować Waltosiową twórczość, nie powinien być zaskoczony wejściem w ten świat właśnie ludzi Czechowa. Nie chodzi nawet o szczególny rodzaj teatralizacji dramatów rozgrywanych dziesiątkami lat na tych obrazach, rysunkach, grafikach czy rzeźbach, z wielkim cyklem Fedra na czele. Myślę przede wszystkim o ciągłym stanie dramatu, w jakim znajdują się wszelakie postaci splątane ze sobą niewypowiedzianymi wprost, ale intensywnie obecnymi więzami emocjonalnymi. Opłakiwanie, odchodzenie, wspomaganie, wołanie do siebie, ofiarowanie, żałowanie, spowiedź, współczucie, obejmowanie, otwieranie się-ku-drugiemu – wśród tych tematów obraca się od lat sztuka Waltosia, wciąż szukająca dobrej formy, najtrafniej wyrażającej to wszystko między ludźmi, co nieuchwytne, ale decydujące; trudno wyrażalne, ale dążące do uobecnienia. Bo sztuka to przecież właśnie także uobecnianie tego, co wszelkim kształtom się wymyka.

Czechow próbował ująć to w słowach. Aktorzy grający Czechowa mają ponadto do dyspozycji gesty, spojrzenia, ciszę między słowami, te wszystkie znaki porozumienia, których literatura każe się tylko domyślać. Malarz i rzeźbiarz mają tylko twardą i jednoznaczną materię płótna, papieru, gipsu, cementu. Muszą sobie ponadto radzić z  brakiem ruchu , domeną teatru i życia. Miłość, nienawiść, pogarda, smutek, żal – to pojęcia i uczucia rozgrywające się w czasie, falujące w nim i z nim. Malarz może czas tylko zatrzymać w pół ruchu, w pół słowa. Ale może za to silnie zintensyfikować emocje, przedstawić je w sposób niemożliwy do wykonania na scenie czy w druku. Na przykład pokazać – sposobem malarsko-rysunkowym – niewyrażalne inaczej przenikanie się uczuć. Albo przenikanie się ludzi, całkiem dosłowne. Dramat niespełnionej miłości trojga osób może pokazać jednocześnie, w jednym ujęciu, splatając ze sobą trzy ludzkie kształty przemienione we wspólny emblemat cierpienia, znak nierozerwalnej wspólnoty możliwy tylko dzięki wyobraźni artysty, omijającej pokusy dosłowności. Bo Waltoś nie rysuje ani nie rzeźbi konkretnych postaci – choć je podpisuje imionami ludzi Czechowa. To są tylko znaki plastyczne, sugestie ciał, zarysy czegoś podobnego do Płatonowa, Heleny, Astrowa, Soni, Iwanowa czy Wierszynina. To są kształty, formy, kreski, plamy, czasem kolory, których siła w tym, co dla Czechowa najważniejsze: niedopowiedzeniu. Kształty fragmentaryczne, wyłaniające się i ginące, nie-kształtne i ulotne, wsuwane jedne w drugie i przenikające się wzajemnie, kształty ruchome i otwarte, domyślne i znikliwe. Są, ale ich byt jest wątpliwy i drżący, czasem przypominają własne duchy albo dusze. Kurczowo chwytają się w objęcia, ale do końca nie wiadomo, co naprawdę w tych objęciach trzymają: ciało kogoś innego czy tylko sen o nim. Są zawieszone w niejasnych przestrzeniach, czasem uwyraźnionych w zarysie ogrodowego krzesła, okna z przymocowanym doń fragmentem pejzażu, kawałka podłogi jakby wyrwanego z większej, domyślnej całości.

Są zazwyczaj nagie, jak postaci z innych cykli Waltosia. Tylko niekiedy przysłania je półprzejrzysta materia-draperia, nic specjalnie nieznacząca, użyta raczej jako znak plastyczny dla ożywienia powierzchni rysunku. Ostre kontrasty plam i kresek, czasem kolorów, także naderwania brzegów papieru podkreślają wyrazistość dramatów wpisanych w te ludzkie fantomy. Pojawia się zasadne pytanie: czy do prawidłowego zrozumienia sensów i przesłań tego cyklu nieodzowna jest znajomość Czechowa? Myślę, że pomaga. Niewątpliwie lepiej o tych ludziach coś wiedzieć, niż nie mieć o nich pojęcia. Ale „ludzie Czechowa” to są w takim samym stopniu „ludzie Waltosia”. I tak jak pod konflikty bohaterów Czechowa podstawiamy sobie zazwyczaj znane nam dramaty innych znanych nam ludzi, tak o postaciach z tych rysunków i rzeźb spróbujmy myśleć w kategoriach całkiem samoistnych opowieści. Co nam się skojarzy – to nasze. I przy okazji wygrana „ludzi Waltosia”.


Tekst opublikowano po raz pierwszy w katalogu wystawy Jacek Waltoś. Ludzie Czechowa, Galeria Scenografii ASP w Krakowie, 2010



 <– Spis treści numeru