PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 63

Recenzje


Warto czytać te księgi


Życie Władysława Bartoszewskiego to cała epoka. Na rynku księgarskim mamy dziś kilka książek, które próbują przedstawić losy Profesora, ściśle splecione z historią.

W dwóch książkach pytania zadaje Michał Komar, w najnowszej Andrzej Friszke. Władysław Bartoszewski wraca pamięcią do zdarzeń i ludzi czasu wojny i okupacji. Często powtarza to, co trzeba wyrazić jeszcze raz, by nie uległo zatracie, by zostało w pamięci pokoleń, tu i ówdzie dopowiada szczegół.

Wspomina tych, którzy nie przeżyli okupacji i tych, którzy po wojnie w nowych warunkach politycznych próbowali zbudować swoje nowe życie. Ci drudzy także już w większości odeszli. Profesor opowiada, a jego rozmówca notuje – rzeka ludzi i zdarzeń płynie obok nas. Z zainteresowaniem sięgnąłem po jedną z tych książek o iście przyrodniczym tytule: Środowisko naturalne. Korzenie. Składają się na nią sylwetki ludzi, którzy, jak pisze we wstępie Bartoszewski, postawili przed nim zadanie życiowe: być przyzwoitym. I oni „tworzyli moje środowisko naturalne” – powie o nich. Treść tego wyznania pamiętamy z lektury wcześniejszej książki Warto być przyzwoitym. Teksty osobiste i nieosobiste. Tam wspominał zdarzenia, tu mówi o ludziach, którzy ukształtowali jego osobowość i wpłynęli na bieg wydarzeń. Ich listę otwiera ksiądz Julian Chróścicki, a po nim ksiądz dyrektor Roman Archutowski, który pierwszy rozpoznał zainteresowanie swojego ucznia literaturą. I nauczyciel języka niemieckiego Tomasz Mikułowski, który czytał na lekcji obco brzmiące wiersze Schillera, Goethego i Heinego, a czytał przekonywująco, jakby przeczuwając, że poetycka niemczyzna tych wierszy za kilka lat musi zrównoważyć okrzyki i komendy gestapowców. I jeszcze nauczyciel historii Tadeusz Bornholtz i pan od geografii Stanisław Sumiński, który zabrał swoich uczniów z Warszawy na wycieczkę szkolną do Zamościa, Żółkwi, Lwowa, Łucka i Brześcia, a był rok 1938. I młoda praktykantka po KUL-u Hanna Malewska, już wtedy autorka opowiadań historycznych. Wreszcie nauczyciel matmy, którego młody Bartoszewski kilka lat później rozpoznał obok siebie, gdy w Auschwitz obu zagoniono do ciągnienia walca drogowego po grząskiej drodze. Był to Witold Sosnowski. Bartoszewski opowiada: „Kapo ogłosił krótką przerwę, odszedł na chwilę. Zdążyłem zamienić kilka zdawkowych zdań, Pytał, w którym jestem bloku, w jakich komandach pracowałem... I nagle zmienił ton, pochylił się ku mnie: «Powiedz, czy ty nie mogłeś się tej matematyki nauczyć, czy nie chciałeś?...»”

Do Auschwitz trafił w roku 1940, zabrany przemocą z domu. Miał dziewiętnaście lat i próbował pierwszej pracy w PCK, organizacji początkowo uznanej przez okupanta po interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie. Czy to zadecydowało o zwolnieniu go z obozu, w grupie zaledwie ośmiu więźniów? W tym początkowym okresie podobno zwolniono ich w sumie około trzystu. Czymże jest ta liczba wobec innej, z którą zawsze będziemy kojarzyć istnienie Oświęcimia? Ksiądz Jan Zieja, który przez długie lata swojego życia będzie doradcą i obrońcą niepokornych, mówił Bartoszewskiemu: ” Wyszedłeś z obozu żywy, bo Bóg chciał, żebyś przeciwdziałał złu, które poznałeś”.

Przeciwdziałać złu to także pomagać innym. Doświadczył tego powróciwszy z Oświęcimia. „Półprzytomny – każdy ruch sprawiał mi ból. Lekarz wezwany przez matkę rozpłakał się na mój widok”. Zajęła się nim Hanka Czaki, sąsiadka z podwórza, karmiła go, a potem przynosiła podziemną prasę. A kiedyś poprosiła, by opowiedział, jak było tam, w obozie. „Przyniosła malutką maszynę do pisania, postawiła ją na kolanach. Zacząłem mówić, nie rezygnując z opisu okropieństw, o których nigdy nie opowiedziałem ani matce, ani ojcu”. I to była „pierwsza książka” Władysława Bartoszewskiego, wydana w podziemiu, pod kierownictwem Aleksandra Kamińskiego (autora Kamieni na szaniec).

Hanka Czaki, córka spolonizowanego Węgra, polska patriotka i harcerka, studentka tajnego uniwersytetu, łączniczka AK, nie przeżyła, została rozstrzelana w grupie trzydziestu dwu więźniarek z Pawiaka. „Pisała do mnie grypsy” – mówi Władysław Bartoszewski, a fragment jednego przytacza: „Wychowanie ma wytworzyć w człowieku umiłowanie pracy, prawdy i piękna. Prawda prostuje drogę, praca buduje, piękno, które jest kształtem miłości, uczy postrzegać istnienie świata wewnętrznego. (...) Jest na Żoliborzu uliczka jej imienia wydzielona z dawnej ulicy Harcerskiej. Haniu, pamiętamy!”


Ja jestem zła ulica, stawiam barykady
I pluję armatami, karabinem walę,
Nie przerażą mnie twoich bomb tonowych grady
I czołgi twe jaszczurcze chwytam wciąż zuchwale.
Ja jestem zła ulica, lecz choć głód doskwiera,
Nie wpuszczę cię do miasta, gwałcicielu krwawy...
Ja – pani Opaczewska – bronię dziś Warszawy.


Znamy ten wiersz. Utrwalony na pamiątkowej płycie znaczy miejsce, gdzie przebiegał pas obrony Warszawy we wrześniu 39 roku. Jeden z kilkunastu wierszy, które napisał Jan Janiczek i które włączono do Antologii poezji współczesnej, a wydano w 1941 roku. Myślę, że warto wydać je ponownie, mimo że nie jest to poezja wysokiego lotu. Chodzi jednak nie o doskonałość, lecz o przyzwoitość najlepszego wyboru.

W obszarze wspomnień Bartoszewskiego są także poeci, których nazwiska, utrwalone na zawsze, odnajdujemy w historii polskiej literatury i na listach strat narodowych: Tadeusz Gajcy, Andrzej Trzebiński, Zdzisław Stroiński i Wacław Bojarski.

Ginęli poeci, gdzie indziej ginęły całe księgozbiory, jak ten Miriama-Przesmyckiego na Mazowieckiej i ten w mieszkaniu profesora Michalskiego przy ulicy Noakowskiego. Pisze o tym Bartoszewski, wspominając swego przyjaciela Juliusza Wiktora Gomulickiego. Ilekroć posłyszę to wielkie nazwisko, chcę wziąć do ręki któryś z jedenastu białych tomów Pism wszystkich Cypriana Kamila Norwida, które, przejąwszy po Miriamie, Gomulicki opracował i wydał drukiem. I uratował od zagubienia.

Najdłuższe wspomnienie tamtego czasu dotyczy kobiety, „Ciotki”, bo tak ją nazywano w trudnych latach niebytu państwowego. Jej oficjalny pseudonim konspiracyjny był inny, ale młodszym od siebie tak kazała mówić o sobie. „Ciotka” to Zofia z Kossaków Szczucka, secundo voto Szatkowska. Dwudziestodwuletni Władysław Bartoszewski przyszedł na spotkanie ze sławną pisarką, by wyrazić swoją gotowość do działań konspiracyjnych. Zadanie otrzymał: nadzorowanie kolportażu.

Sam zaczął pisać do konspiracyjnej ” Prawdy”, potem został redaktorem, a kiedy Zofia Kossak wespół z innymi patriotami powołała Front Odrodzenia Polski, Bartoszewski zyskał nową platformę działania. Autorka Krzyżowców potrafiła uzasadnić konspiracyjną działalność przeciwko okupantowi. Warto przeczytać ten rozdział książki z uwagą, bo wyrażone w nim poglądy dotyczą ówczesnego stanu świadomości Polaków, także ideologii nazistowskiej, której ulegli Niemcy, a w obszernie cytowanych fragmentach powieści znajdziemy charakterystykę społeczeństwa na wsi polskiej.

A to dopiero połowa wspomnień Władysława Bartoszewskiego.


Stanisław Włostowski


Władysław Bartoszewski, Środowisko naturalne. Korzenie. Spisał Michał Komar. Świat Książki. Warszawa 2010.
Władyslaw Bartoszewski, Warto być przyzwoitym. Teksty osobiste i nieosobiste. Wydawnictwo „W Drodze”. Warszawa 2005.
Władysław Bartoszewski, Życie trudne ,lecz nie nudne, Znak, Kraków 2010.



Pruszkowska opowieść


Dzielnica milionerów, tytuł obok którego nie da się przejść obojętnie. Uległam więc i nie żałuję, chociaż już okładka książki sugerowała, że nie należy traktować tej nazwy dosłownie: fotografia odrapanego przedwojennego budynku, a raczej jego fragmentu. Nazwa, odnosząca się do niegdyś peryferyjnej ulicy Stalowej i jej okolic, dziś także wydaje się zgrzytem, wobec położonej w centrum Pruszkowa, zaniedbanej i zapomnianej przez władze i biznes dzielnicy. Jednak nie ten bogaty, kto ma pałace i zamki, lecz ten, komu nie brak wyobraźni, ciekawości ludzi i świata, i umiejętności opowiadania o nich. A tym mógł się poszczycić autor tej i kilku innych książek o przeszłości Pruszkowa, Henryk Krzyczkowski. Ileż w jego opowieściach szczegółów, detali oddających klimat uliczek żyjących z dala od głównego nurtu miasta! Biednego, ale barwnego dzieciństwa może mu pozazdrościć niejeden wychowanek metropolii. Autor ukazuje świat z perspektywy dziecka – od pierwszych spotkań z kolegami na podwórku (studnia z korbką, śmietniki, gołębniki i ławeczki dla zmęczonych pracą mieszkańców) przez pierwsze wyprawy na inne uliczki, nad Utratę czy komorowskie glinianki, aż po wydarzenia poprzedzające wybuch wojny. Poznajemy życie dzieci, ale i dorosłych, bo ich problemy przed dziećmi się nie ukryją. A że są tu przedstawiciele różnych warstw, religii i nacji, opowieść jest znakomitym źródłem wiedzy o XX-wieczym Pruszkowie.

Dzielnicę milionerów wznowiła Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Pruszkowie.

Henryk Krzyczkowski napisał również Żołnierskie wspomnienia, W cieniu Warszawy, Dziewięciu z Pruszkowa. Chciałoby się przeczytać jeszcze wiele innych jego wspomnień, niestety, nic już więcej nie napisze, zmarł w marcu tego roku w wieku 96 lat. W nekrologu przypomniano, że należał do 1. Pruszkowskiej Drużyny Harcerskiej, kierowanej przez druha Aleksandra Kamińskiego i że walczył jako żołnierz AK. „Z zawodu rzemieślnik i chemik, z powołania pisarz i publicysta, kronikarz dawnego Pruszkowa, dobry, uroczy, interesujący człowiek” – czytamy w nekrologu to, co wyczytywaliśmy z jego opowieści, pełnej ciepła i życzliwości wobec świata i ludzi.


Małgorzata Wittels


Henryk Krzyczkowski, Dzielnica milionerów, wyd. II, Pruszków 2009



Wieczór Kazimierza Orłosia


Jacy są bohaterowie opowiadań Orłosia? Dlaczego większość wydarzeń toczy się na prowincji? Z jakiego powodu teksty te objęte były cenzurą?

Na takie i podobne pytania próbował odpowiedzieć Autor 25 lutego 2010 r. w warszawskim Domu Literatów podczas promocji swej książki.

Zbiór trzynastu opowiadań zatytułowanych jak jedno z nich Bez ciebie nie mogę żyć to historie pokazujące Polskę minionego półwiecza, odwołujące się do realiów PRL-u. Niewiele z nich zahacza o wielką politykę, choć życia społecznego nie da się przecież od polityki oddzielić. Mamy więc negatywnie przedstawionych sekretarzy partyjnych, przejawy przemocy o politycznym zabarwieniu, ale większość historii – jak powiedział Autor – dotyczy zwykłego, codziennego życia, ludzkiej bezradności, zagubienia, upokorzenia. Rajskie opisy przyrody (rzeka pluszcze, ptaki kwilą) zderzone zostały z gorzką, wręcz okrutną prawdą o złu tkwiącym w człowieku, o strasznej biedzie, bezrobociu, pijaństwie, głupocie. Orłoś tworzy czarne obrazy rzeczywistości – obrazy ludzkich nieszczęść, tragedii, bezsilności.

Podczas spotkania mówiono nie tylko o problematyce utworów, ale i zaletach formy. To, jak mistrzowsko konstruuje napięcia, uwydatnił Krzysztof Gosztyła, czytając obszerny fragment opowiadania Zimorodek. Natomiast sam Autor przeczytał mazurską historię Ojciec wraca na ziemię, dedykowaną synowi Maciejowi.

– Jednak promień słońca pan wpuszcza – powiedziała do Autora prowadząca spotkanie, Iwona Smolka.

Ponownie zajrzałam do Zimorodka. Czy poniższy fragment narracji nie jest dowodem prawdziwości tych słów?


A kiedy siedzieliśmy później, jedząc pajdy chleba z Zatwarnicy, posmarowane masłem i mielonką, popijając herbatą plujką – ojciec okrakiem, na kamieniu, na którym golił się przed chwilą, ja naprzeciwko, klęcząc nad rozłożoną między nami serwetą – nagle ojciec wyciągnął rękę z kubkiem: – Spójrz!
Odwróciłem się i zobaczyłem niebieskiego ptaka nad wodą. Leciał na skos nad rzeką, nisko, szybko machając skrzydłami. Zdawało mi się, że na niebieskich piórach, tak jak na wodzie, połyskuje słońce.


Grażyna Zabłocka



 <– Spis treści numeru