„W najwschodniejszej części starych Prus, w tak zwanej pruskiej
Litwie, w okolicach Memla, Tylży, Ragnitu, Łabiawy, Insterburga,
Gumbina, Goldapu, mieszka jeszcze po wsiach lud szanowany
starożytnością. Od dawna już utracił niepodległość narodową, po dwakroć
już odmienił wyobrażenia religijne, ale zachował i pielęgnuje pierwsze
znamię narodowości, to jest język przodków. Tym ludem są Litwini
pruscy, właściwie potomkowie dawnych Prusaków, panujących niegdyś wzdłuż
Morza Bałtyckiego, od brzegów Niemna do brzegów Wisły” – informował
czytelników wydawany w Lesznie „Przyjaciel Ludu” w roku 1838. Nie
wiem, jak bardzo egzotyczna była to wiadomość dla ówczesnych
wielkopolskich czytelników. Nie sądzę, by doniesienia o „ludzie
szanowanym starożytnością” były wtedy oczywiste. Wydaje mi się także,
że nie są oczywiste dzisiaj.
Niedawno w Instytucie Kultury Litewskiej, mieszczącym się przy
Ambasadzie Republiki Litewskiej w Warszawie, odbywała się promocja
książki Anny Mikonis Poetycki kinematograf. Nurt artystyczny
w kinie litewskim. Książka jest bardzo interesująca, więc sala była
pełna, a dyskusja ożywiona. Padło jednak z sali to pytanie, które przy
odbywanych w Polsce rozmowach o kulturze litewskiej wydaje się
nieuchronne. Wisi zawsze niczym miecz Damoklesa, lecz niestety
w odróżnieniu od mitologicznej broni – spada. „Co mogłaby Pani
powiedzieć na temat: artystyczne kino litewskie a sprawa polska?”.
Stulecia Rzeczpospolitej Obojga Narodów mają znaczenie, to jasne.
Wilno romantyków i Wilno międzywojenne także. Rzecz jednak w tym, że
– uogólniając – polska perspektywa omija często swoistość kultury
litewskiej i czyni ją jedynie przedmiotem rozmowy o „związkach”
i „wpływach”. W najlepszym razie przyglądanie się tym splotom
prowadzi w stronę refleksji nad wspólnym doświadczeniem historii
kultury, w gorszym – do przepychanek, których dobrym przykładem jest
absurdalne roztrząsanie polskości/litewskości/białoruskości Adama
Mickiewicza.
To jeden z wielu powodów, dla którego warto zwrócić się na chwilę ku
tak zwanej Małej Litwie (znanej też jako Litwa Pruska lub Litwa
Mniejsza) i przypomnieć rzecz oczywistą: kultura litewska kształtowała
się nie tylko w Wielkim Księstwie Litewskim i nie tylko
w splocie/zwarciu z kulturą polską.
Mała Litwa jest obszarem, który – choć zasadniczo nie tworzy żadnego
związku ze „sprawą polską” – dla historii kultury litewskiej
i dla współczesnej tożsamości Litwinów ma znaczenie ogromne.
To właśnie od Litwy Pruskiej zaczyna się piśmiennictwo w języku
litewskim. Protestantyzm sprzyjał językom narodowym, więc pierwsze
słowa wydrukowane w języku litewskim pochodzą właśnie stamtąd:
Catechismvsa prasty szadei [Proste słowa katechizmu] Martynasa
Mažvydasa, podówczas studenta królewieckiej Albertiny, potem zaś
pastora, ukazały się w Królewcu w 1547 roku. Sam Mažvydas pochodził
ze Żmudzi, przez jakiś czas przebywał w Wilnie. Uciekł do Królewca
prawdopodobnie z powodu przekonań religijnych.
Z całego nakładu Catechismvsa, szacowanego dziś na
200-300 egzemplarzy, ocalały dwa; jeden znajduje się
w Bibliotece Uniwersyteckiej w Wilnie, drugi – w Toruniu.
„Bracia i siostry, bierzcie mnie i czytajcie” – to pierwsze
słowa litewskiej przedmowy do Katechizmu. U początków literatury
litewskiej jest ta zachęta, głos księgi przywołującej tych, którzy
zechcą się do niej zbliżyć.
Na Uniwersytecie Królewieckim już w XVIII wieku istniało
„seminarium” poświęcone językowi litewskiemu. Nie był on oczywiście
językiem wykładowym ani „lektoratem”, lecz raczej przedmiotem
badania. Zresztą zainteresowanie litewską tradycją ustną w Litwie
Pruskiej jest znacznie wcześniejsze niż w Wielkim Księstwie; nim do
Wilna przywędrowały romantyczne fascynacje ludowością, w Królewcu
wydawano kolejne zbiory ludowych przysłów i zagadek.
W tym właśnie mieście w 1590 roku ukazał się pierwszy litewski
przekład Biblii Jonasa Bretkunasa, znanego także jako Johannes
Bretke. W Królewcu studiował autor wydanej w 1693 roku pierwszej
gramatyki języka litewskiego Daniel Klein, znany w historii literatury
litewskiej jako Danielius Kleinas. W tym samym ośrodku Liudvikas
Rėza rozwijał w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku badania nad
językiem i litewską tradycją ustną, łącząc je skutecznie z działalnością
dydaktyczną i wydawniczą. W 1825 roku zostały one zwieńczone wydaniem
pierwszego zbioru pieśni w języku litewskim – Dainos oder
Littauische Volkslieder były efektem jego wędrówek po wsiach Małej
Litwy. Wydanie to przyczyniło się znacznie do ożywienia zainteresowań
folklorystycznych w byłym Wielkim Księstwie Litewskim. Kontynuatorzy
Rėzy (królewieccy profesorowie: Fridrichas Kuršaitis/Friedrich
Kurschat, Georg H.F. Nesselman, Adalbert Bezzenberger) stworzyli
podstawy nowoczesnej lituanistyki; ostatecznie więc znaczenie tego
środowiska w kształtowaniu się kanonu współczesnego języka litewskiego
jest niewątpliwe.
Wielką zasługą Rėzy było niewątpliwie wydanie w 1818 roku
Metai, poematu Kristijonasa Donelaitisa. Przy osobie autora
i samym dziele warto się na chwilę zatrzymać, bo to kolejny powód
przydający znaczenia Małej Litwie.
Metai (Pory roku, przekładu na język polski dokonał
Zygmunt Ławrynowicz) nazywa się czasem „niesielankową idyllą”.
W każdym niemal mieście jest ulica Donelaitisa; w wielu – pomnik
pastora z Tolkminkiejmów. Litwini kochają go nie tylko dlatego, że
stworzył pod koniec XVIII wieku pierwsze znaczące w tej literaturze
poetyckie dzieło, ale i dlatego, że połączył żywioły niemożliwe.
Klasyczna forma sielanki, jej topika i poetyka zostały wypełnione
obrazami prostego życia wieśniaczego, jego trudami i brudami. Surowy
pastor wykonał dzieło, które wspólnie mogliby napisać Wergiliusz
i Rabelais – gdyby mieli okazję usiąść przy jednym stole. Tytułowe
Pory roku przypominają o naturalnym rytmie, o czasie agrarnym,
w który wpisani są wszyscy mieszkańcy tej krainy. Weźmy króciutki
fragment z Lata: „My zaś chłopi, choć w mieście mają nas za
łajno/ Napiwszy się serwatki i maślanki czystej/ Prace nam wyznaczone
odrabiamy pędem. (...) Więc nie dziw, że czasem strojnego bęcwała/
Słyszysz jak bredzi. Pewnie by nie plótł od rzeczy/ Gdyby jak nas, go
ojciec do pracy przyuczał”. W poemacie Donelaitisa wędrujemy przez
obrazy zmiennej natury, nie jest to jednak wędrówka podjęta przez
sentymentalnego malarza czy poetę poszukującego inspiracji w tchnieniu
zefiru i zapachu fiołków. Rytm przemijania, narodzin i śmierci
doświadczany jest tutaj przez zupełnie innych bohaterów – mieszkańców
małolitewskich wsi; tych, którzy nazywani są łajnem, panów mają jednak
za bęcwałów. Próżna jednak jest lektura Donelaitisa, jeśli umieścimy ją
w kontekście sporów klasowych, ucisku ludu i innych jeszcze pojęć, które
przyczyniły się do tego, że poemat i autor nie zostali całkowicie
zapomniani w okresie Litwy radzieckiej. Jest w tym raczej gotowość do
podjęcia karnawałowej gry, czekający na uwolnienie świat na opak,
brzmienie śmiechu płynącego prosto z brzucha. Patrząc na pomniki
Donelaitisa, utrwalaną przez piewców narodowej historii surowość jego
oblicza, strój skromny i uładzony – nigdy byście tego śmiechu nie
odgadli.
Idźmy dalej. Po powstaniu styczniowym władze rosyjskie wydały zakaz
druku czcionką łacińską w języku litewskim. Był to zresztą pierwszy
w okresie zaborów akt prawny, który wskazywał na istnienie kwestii
litewskiej jako znaczącej, odrębnej, a może nawet niebezpiecznej
politycznie. Książki można było drukować, owszem, ale cyrylicą (do roku
1904, czyli zniesienia zakazu, ukazało się kilka zaledwie takich tytułów).
Litwa Pruska stała się wtedy najbliższym miejscem emigracji
politycznej. Analogia, która może się tutaj nasunąć, to polska Wielka
Emigracja z lat trzydziestych tego samego stulecia. Nietrafna – bo
Mała Litwa nie przyniosła Litwinom wieszczów, narodowego eposu, dramatów
mistycznych i mesjanistycznej wykładni dziejów narodowych. A jednak
dorzeczna – bo stamtąd właśnie płynęły w tym czasie najsilniejsze
kulturotwórcze impulsy. Płynęły w sposób bardzo konkretny – w postaci
setek egzemplarzy pism i książek drukowanych w Ragnecie czy Tylży
i przemycanych na teren byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Gazety,
modlitewniki i śpiewniki, powieści, popularne wykłady narodowej historii
– w chustach, pod spódnicami i kaftanami. Była to swoista biblioteka
narodowa i szkoła powszechna, której urzędnikami i opiekunami byli sami
w połowie piśmienni prości ludzie.
Do Ragnety, a potem do Tylży przeniósł się w tym okresie doktor Jonas
Basanavičius i tam w latach osiemdziesiątych XIX wieku rozpoczął
wydawanie legendarnego pisma „Aušra” (Jutrzenka). Znaczenie
tego periodyku oddaje dobrze fragment ze wspomnień Vincasa Kudirki,
muzyka i lekarza, który przeszedł do historii jako autor pieśni
Lietuva, tėvyne mūsų, litewskiego hymnu narodowego:
„Pół roku później dostałem do rąk pierwszy numer «
Aušry» . (...) Zacząłem pośpiesznie go wertować i... nie
pamiętam wszystkiego, co się ze mną później działo... Pamiętam tylko,
że wstałem, spuściłem głowę, nie śmiałem podnieść oczu... wydawało mi
się, jakbym słyszał głos Litwy, oskarżający i przebaczający
jednocześnie. «A ty, synu marnotrawny, gdzieżeś był?» ”.
Gdy dziś spojrzymy na mapę, trudno jest odnaleźć ślad tych zdarzeń.
Na zajęciach z historii języka uczono mnie, że to, co „osadza się”
jako ślady wędrówek ludów, to nazwy miejsc, rzek, jezior, pagórków.
Wtedy, gdy do studiowania historii kultury brakuje nam kronik – arkana
językoznawstwa porównawczego i historycznego przychodzą nam z pomocą.
Otóż w tym przypadku zasada ta zawodzi. Tylża nazywa się dzisiaj
Sowietsk, Ragneta to Nieman, Tolkminkiejmy to Czistyje Prudy; w ich
brzmieniu nie ma nawet śladu dawniejszej historii.
Sądzę jednak, że poza tymi należącymi do porządku historii kultury
przyczynami jest kilka innych powodów, dla których warto przypominać
Małą Litwę.
Ilekroć jestem w Nidzie, najpierw idę nacieszyć oczy
vetrungės – drewnianymi wiatrowskazami, które
są miniaturowym teatrem życia codziennego. Płaskie deseczki wycięte na
kształt domów i drzew, postacie rzemieślników i rybaków, maleńkie
i kolorowe, przymocowane do masztów łodzi poruszają się lekko; życie na
morzu nie wydaje się wtedy tak bardzo niebezpieczne. Przyjemność, którą
dają te małe obrazki, to pierwszy powód.
Potem idę na cmentarz. Nie po to, by oglądać płyty nagrobne – nie
ma ich. Na nidzkim cmentarzu miejsca spoczynku oznaczają
krikstai. Drewniane znaki-tablice. Głowy rumaków, kształty
antropomorficzne, motywy floralne, wyraźna sylwetka ropuchy.
Tradycyjnie krikstai malowane były na jednolity kolor, z tych
nidzkich barwa jednak dawno już zeszła, a starzejące się drewno wtapia
się w naturalne tło, znika w sosnowym lesie.
Te drewniane tablice nagrobne można było znaleźć na całej Mierzei
Kurońskiej, a także we wsiach wzdłuż Niemna. Ich obecność przypisuje
się wpływom pruskim.
Jednak, prawdę powiedziawszy, to nie pragnienie wiedzy historycznej czy
folklorystycznej czyni dla mnie to miejsce każdorazowo celem wyprawy.
Przebywając tam, mam przeświadczenie, że mam do czynienia ze zjawiskiem
emblematycznym dla całej kultury litewskiej. Naturalne, swobodne, jakby
„mimochodem” współistnienie neogotyckiego protestanckiego kościoła
i tej półleśnej przestrzeni cmentarza. Całkowite przeniknięcie symboli
chrześcijańskich i przedchrześcijańskich w samej sztuce wykonywania
krikstai. Stojąc tam, zyskuję jasność co do tego, dlaczego
współczesne litewskie dziewczyny nazywają się Jodła, Słońce, Rosa; i te
imiona chrzcielne nie są bynajmniej świadectwem szczególnej
środowiskowej pasji/mody ekologicznej. Niezależnie od całej wiedzy
dotyczącej procesów narodowotwórczych, świadomości tego, jak bardzo
mitologia i historia Litwy są konstrukcją zbudowaną przez ludzi pióra
w XIX wieku, ulegam naturze tego miejsca i popularnym na całej Litwie
przeświadczeniom o bezpośrednim związku dzisiejszej kultury litewskiej
z jej przedchrześcijańską dawnością.
Trzecia rzecz: gdy wdrapuję się na wydmę na Mierzei Kurońskiej i mam
po jednej stronie zatokę, po drugiej otwarte morze, jestem na dachu
świata. I wiem – choć to przecież w całkiem innym miejscu – co to
za uczucie: tak ucho natężam ciekawie, / Że słyszałbym głos
z Litwy.
Nie można się omylić. Woła.
Patrz, jak czekamy: przyjdź, diuno miła –
I diuna przyszła, i je przykryła.
(Z wiersza Agnes Mieden Kobiety z Nidden, przekład Andrzeja Kopackiego).