PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 63

Małgorzata Litwinowicz-Droździel

Mała wyprawa do Małej Litwy


„W najwschodniejszej części starych Prus, w tak zwanej pruskiej Litwie, w okolicach Memla, Tylży, Ragnitu, Łabiawy, Insterburga, Gumbina, Goldapu, mieszka jeszcze po wsiach lud szanowany starożytnością. Od dawna już utracił niepodległość narodową, po dwakroć już odmienił wyobrażenia religijne, ale zachował i pielęgnuje pierwsze znamię narodowości, to jest język przodków. Tym ludem są Litwini pruscy, właściwie potomkowie dawnych Prusaków, panujących niegdyś wzdłuż Morza Bałtyckiego, od brzegów Niemna do brzegów Wisły” – informował czytelników wydawany w Lesznie „Przyjaciel Ludu” w roku 1838. Nie wiem, jak bardzo egzotyczna była to wiadomość dla ówczesnych wielkopolskich czytelników. Nie sądzę, by doniesienia o „ludzie szanowanym starożytnością” były wtedy oczywiste. Wydaje mi się także, że nie są oczywiste dzisiaj.

Niedawno w Instytucie Kultury Litewskiej, mieszczącym się przy Ambasadzie Republiki Litewskiej w Warszawie, odbywała się promocja książki Anny Mikonis Poetycki kinematograf. Nurt artystyczny w kinie litewskim. Książka jest bardzo interesująca, więc sala była pełna, a dyskusja ożywiona. Padło jednak z sali to pytanie, które przy odbywanych w Polsce rozmowach o kulturze litewskiej wydaje się nieuchronne. Wisi zawsze niczym miecz Damoklesa, lecz niestety w odróżnieniu od mitologicznej broni – spada. „Co mogłaby Pani powiedzieć na temat: artystyczne kino litewskie a sprawa polska?”.

Stulecia Rzeczpospolitej Obojga Narodów mają znaczenie, to jasne. Wilno romantyków i Wilno międzywojenne także. Rzecz jednak w tym, że – uogólniając – polska perspektywa omija często swoistość kultury litewskiej i czyni ją jedynie przedmiotem rozmowy o „związkach” i „wpływach”. W najlepszym razie przyglądanie się tym splotom prowadzi w stronę refleksji nad wspólnym doświadczeniem historii kultury, w gorszym – do przepychanek, których dobrym przykładem jest absurdalne roztrząsanie polskości/litewskości/białoruskości Adama Mickiewicza.

To jeden z wielu powodów, dla którego warto zwrócić się na chwilę ku tak zwanej Małej Litwie (znanej też jako Litwa Pruska lub Litwa Mniejsza) i przypomnieć rzecz oczywistą: kultura litewska kształtowała się nie tylko w Wielkim Księstwie Litewskim i nie tylko w splocie/zwarciu z kulturą polską.

Mała Litwa jest obszarem, który – choć zasadniczo nie tworzy żadnego związku ze „sprawą polską” – dla historii kultury litewskiej i dla współczesnej tożsamości Litwinów ma znaczenie ogromne.

To właśnie od Litwy Pruskiej zaczyna się piśmiennictwo w języku litewskim. Protestantyzm sprzyjał językom narodowym, więc pierwsze słowa wydrukowane w języku litewskim pochodzą właśnie stamtąd: Catechismvsa prasty szadei [Proste słowa katechizmu] Martynasa Mažvydasa, podówczas studenta królewieckiej Albertiny, potem zaś pastora, ukazały się w Królewcu w 1547 roku. Sam Mažvydas pochodził ze Żmudzi, przez jakiś czas przebywał w Wilnie. Uciekł do Królewca prawdopodobnie z powodu przekonań religijnych.

Z całego nakładu Catechismvsa, szacowanego dziś na 200-300 egzemplarzy, ocalały dwa; jeden znajduje się w Bibliotece Uniwersyteckiej w Wilnie, drugi – w Toruniu.

„Bracia i siostry, bierzcie mnie i czytajcie” – to pierwsze słowa litewskiej przedmowy do Katechizmu. U początków literatury litewskiej jest ta zachęta, głos księgi przywołującej tych, którzy zechcą się do niej zbliżyć.

Na Uniwersytecie Królewieckim już w XVIII wieku istniało „seminarium” poświęcone językowi litewskiemu. Nie był on oczywiście językiem wykładowym ani „lektoratem”, lecz raczej przedmiotem badania. Zresztą zainteresowanie litewską tradycją ustną w Litwie Pruskiej jest znacznie wcześniejsze niż w Wielkim Księstwie; nim do Wilna przywędrowały romantyczne fascynacje ludowością, w Królewcu wydawano kolejne zbiory ludowych przysłów i zagadek.

W tym właśnie mieście w 1590 roku ukazał się pierwszy litewski przekład Biblii Jonasa Bretkunasa, znanego także jako Johannes Bretke. W Królewcu studiował autor wydanej w 1693 roku pierwszej gramatyki języka litewskiego Daniel Klein, znany w historii literatury litewskiej jako Danielius Kleinas. W tym samym ośrodku Liudvikas Rėza rozwijał w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku badania nad językiem i litewską tradycją ustną, łącząc je skutecznie z działalnością dydaktyczną i wydawniczą. W 1825 roku zostały one zwieńczone wydaniem pierwszego zbioru pieśni w języku litewskim – Dainos oder Littauische Volkslieder były efektem jego wędrówek po wsiach Małej Litwy. Wydanie to przyczyniło się znacznie do ożywienia zainteresowań folklorystycznych w byłym Wielkim Księstwie Litewskim. Kontynuatorzy Rėzy (królewieccy profesorowie: Fridrichas Kuršaitis/Friedrich Kurschat, Georg H.F. Nesselman, Adalbert Bezzenberger) stworzyli podstawy nowoczesnej lituanistyki; ostatecznie więc znaczenie tego środowiska w kształtowaniu się kanonu współczesnego języka litewskiego jest niewątpliwe.

Wielką zasługą Rėzy było niewątpliwie wydanie w 1818 roku Metai, poematu Kristijonasa Donelaitisa. Przy osobie autora i samym dziele warto się na chwilę zatrzymać, bo to kolejny powód przydający znaczenia Małej Litwie.

Metai (Pory roku, przekładu na język polski dokonał Zygmunt Ławrynowicz) nazywa się czasem „niesielankową idyllą”. W każdym niemal mieście jest ulica Donelaitisa; w wielu – pomnik pastora z Tolkminkiejmów. Litwini kochają go nie tylko dlatego, że stworzył pod koniec XVIII wieku pierwsze znaczące w tej literaturze poetyckie dzieło, ale i dlatego, że połączył żywioły niemożliwe. Klasyczna forma sielanki, jej topika i poetyka zostały wypełnione obrazami prostego życia wieśniaczego, jego trudami i brudami. Surowy pastor wykonał dzieło, które wspólnie mogliby napisać Wergiliusz i Rabelais – gdyby mieli okazję usiąść przy jednym stole. Tytułowe Pory roku przypominają o naturalnym rytmie, o czasie agrarnym, w który wpisani są wszyscy mieszkańcy tej krainy. Weźmy króciutki fragment z Lata: „My zaś chłopi, choć w mieście mają nas za łajno/ Napiwszy się serwatki i maślanki czystej/ Prace nam wyznaczone odrabiamy pędem. (...) Więc nie dziw, że czasem strojnego bęcwała/ Słyszysz jak bredzi. Pewnie by nie plótł od rzeczy/ Gdyby jak nas, go ojciec do pracy przyuczał”. W poemacie Donelaitisa wędrujemy przez obrazy zmiennej natury, nie jest to jednak wędrówka podjęta przez sentymentalnego malarza czy poetę poszukującego inspiracji w tchnieniu zefiru i zapachu fiołków. Rytm przemijania, narodzin i śmierci doświadczany jest tutaj przez zupełnie innych bohaterów – mieszkańców małolitewskich wsi; tych, którzy nazywani są łajnem, panów mają jednak za bęcwałów. Próżna jednak jest lektura Donelaitisa, jeśli umieścimy ją w kontekście sporów klasowych, ucisku ludu i innych jeszcze pojęć, które przyczyniły się do tego, że poemat i autor nie zostali całkowicie zapomniani w okresie Litwy radzieckiej. Jest w tym raczej gotowość do podjęcia karnawałowej gry, czekający na uwolnienie świat na opak, brzmienie śmiechu płynącego prosto z brzucha. Patrząc na pomniki Donelaitisa, utrwalaną przez piewców narodowej historii surowość jego oblicza, strój skromny i uładzony – nigdy byście tego śmiechu nie odgadli.

Idźmy dalej. Po powstaniu styczniowym władze rosyjskie wydały zakaz druku czcionką łacińską w języku litewskim. Był to zresztą pierwszy w okresie zaborów akt prawny, który wskazywał na istnienie kwestii litewskiej jako znaczącej, odrębnej, a może nawet niebezpiecznej politycznie. Książki można było drukować, owszem, ale cyrylicą (do roku 1904, czyli zniesienia zakazu, ukazało się kilka zaledwie takich tytułów).

Litwa Pruska stała się wtedy najbliższym miejscem emigracji politycznej. Analogia, która może się tutaj nasunąć, to polska Wielka Emigracja z lat trzydziestych tego samego stulecia. Nietrafna – bo Mała Litwa nie przyniosła Litwinom wieszczów, narodowego eposu, dramatów mistycznych i mesjanistycznej wykładni dziejów narodowych. A jednak dorzeczna – bo stamtąd właśnie płynęły w tym czasie najsilniejsze kulturotwórcze impulsy. Płynęły w sposób bardzo konkretny – w postaci setek egzemplarzy pism i książek drukowanych w Ragnecie czy Tylży i przemycanych na teren byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Gazety, modlitewniki i śpiewniki, powieści, popularne wykłady narodowej historii – w chustach, pod spódnicami i kaftanami. Była to swoista biblioteka narodowa i szkoła powszechna, której urzędnikami i opiekunami byli sami w połowie piśmienni prości ludzie.

Do Ragnety, a potem do Tylży przeniósł się w tym okresie doktor Jonas Basanavičius i tam w latach osiemdziesiątych XIX wieku rozpoczął wydawanie legendarnego pisma „Aušra” (Jutrzenka). Znaczenie tego periodyku oddaje dobrze fragment ze wspomnień Vincasa Kudirki, muzyka i lekarza, który przeszedł do historii jako autor pieśni Lietuva, tėvyne mūsų, litewskiego hymnu narodowego: „Pół roku później dostałem do rąk pierwszy numer « Aušry» . (...) Zacząłem pośpiesznie go wertować i... nie pamiętam wszystkiego, co się ze mną później działo... Pamiętam tylko, że wstałem, spuściłem głowę, nie śmiałem podnieść oczu... wydawało mi się, jakbym słyszał głos Litwy, oskarżający i przebaczający jednocześnie. «A ty, synu marnotrawny, gdzieżeś był?» ”.

Gdy dziś spojrzymy na mapę, trudno jest odnaleźć ślad tych zdarzeń. Na zajęciach z historii języka uczono mnie, że to, co „osadza się” jako ślady wędrówek ludów, to nazwy miejsc, rzek, jezior, pagórków. Wtedy, gdy do studiowania historii kultury brakuje nam kronik – arkana językoznawstwa porównawczego i historycznego przychodzą nam z pomocą. Otóż w tym przypadku zasada ta zawodzi. Tylża nazywa się dzisiaj Sowietsk, Ragneta to Nieman, Tolkminkiejmy to Czistyje Prudy; w ich brzmieniu nie ma nawet śladu dawniejszej historii.

Sądzę jednak, że poza tymi należącymi do porządku historii kultury przyczynami jest kilka innych powodów, dla których warto przypominać Małą Litwę.

Ilekroć jestem w Nidzie, najpierw idę nacieszyć oczy vetrungės – drewnianymi wiatrowskazami, które są miniaturowym teatrem życia codziennego. Płaskie deseczki wycięte na kształt domów i drzew, postacie rzemieślników i rybaków, maleńkie i kolorowe, przymocowane do masztów łodzi poruszają się lekko; życie na morzu nie wydaje się wtedy tak bardzo niebezpieczne. Przyjemność, którą dają te małe obrazki, to pierwszy powód.

Potem idę na cmentarz. Nie po to, by oglądać płyty nagrobne – nie ma ich. Na nidzkim cmentarzu miejsca spoczynku oznaczają krikstai. Drewniane znaki-tablice. Głowy rumaków, kształty antropomorficzne, motywy floralne, wyraźna sylwetka ropuchy. Tradycyjnie krikstai malowane były na jednolity kolor, z tych nidzkich barwa jednak dawno już zeszła, a starzejące się drewno wtapia się w naturalne tło, znika w sosnowym lesie.

Te drewniane tablice nagrobne można było znaleźć na całej Mierzei Kurońskiej, a także we wsiach wzdłuż Niemna. Ich obecność przypisuje się wpływom pruskim.

Jednak, prawdę powiedziawszy, to nie pragnienie wiedzy historycznej czy folklorystycznej czyni dla mnie to miejsce każdorazowo celem wyprawy. Przebywając tam, mam przeświadczenie, że mam do czynienia ze zjawiskiem emblematycznym dla całej kultury litewskiej. Naturalne, swobodne, jakby „mimochodem” współistnienie neogotyckiego protestanckiego kościoła i tej półleśnej przestrzeni cmentarza. Całkowite przeniknięcie symboli chrześcijańskich i przedchrześcijańskich w samej sztuce wykonywania krikstai. Stojąc tam, zyskuję jasność co do tego, dlaczego współczesne litewskie dziewczyny nazywają się Jodła, Słońce, Rosa; i te imiona chrzcielne nie są bynajmniej świadectwem szczególnej środowiskowej pasji/mody ekologicznej. Niezależnie od całej wiedzy dotyczącej procesów narodowotwórczych, świadomości tego, jak bardzo mitologia i historia Litwy są konstrukcją zbudowaną przez ludzi pióra w XIX wieku, ulegam naturze tego miejsca i popularnym na całej Litwie przeświadczeniom o bezpośrednim związku dzisiejszej kultury litewskiej z jej przedchrześcijańską dawnością.

Trzecia rzecz: gdy wdrapuję się na wydmę na Mierzei Kurońskiej i mam po jednej stronie zatokę, po drugiej otwarte morze, jestem na dachu świata. I wiem – choć to przecież w całkiem innym miejscu – co to za uczucie: tak ucho natężam ciekawie, / Że słyszałbym głos z Litwy.
Nie można się omylić. Woła.
Patrz, jak czekamy: przyjdź, diuno miła –
I diuna przyszła, i je przykryła.


(Z wiersza Agnes Mieden Kobiety z Nidden, przekład Andrzeja Kopackiego).



 <– Spis treści numeru