PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 61-62

Wojciech Dudzik

Z mojej kolekcji widoków



Czy możliwe jest kolekcjonowanie widoków? Wydawałoby się, że nie – zbierać można przedmioty materialne: znaczki, pocztówki, muszelki, pisanki, maski, przede wszystkim zaś fotografie. Czy chodzi zatem o zdjęcia i ich opisy? Nie – właśnie o widoki. Tu nie ma pomyłki, choć kolekcja rzeczywiście trochę niepowszednia. Fotografie robi dziś każdy i każdy przechowuje, choć się ostatnio zdematerializowały. Prawie nikt już nie wykonuje odbitek, fotografia materialna stała się wirtualną i zamiast w albumie lub w pudełku po butach trzymana jest w komputerze. Ale zdjęcia widoków mnie nie interesują, tak jak niezbyt mnie interesują fotosy z przedstawień teatralnych, usiłujące zarejestrować coś, do czego potrzebne są żywe oczy. Widok ma dużo wspólnego z widowiskiem, nie tylko ten sam źródłosłów: powstaje w momencie oglądania, a potem znika i trwa jedynie w pamięci – często, może nawet najczęściej rozmazując się stopniowo we mgle czasu, niekiedy jednak pozostaje na długo w pełnym blasku.

Widok nie jest krajobrazem, pejzażem, fragmentem natury. Krajobraz istnieje obiektywnie: góry, las wokół jeziora, falujące na wietrze zboże, przełom rzeki. Można go namalować albo sfotografować i w ten sposób sztucznie utrwalić. Kraj-obraz. Widok zaś jest zdarzeniem, dziełem człowieka, dlatego całkiem sensowna jest myśl o antropologii widoku.

W widoku nie ma nic obiektywnego, każdy widzi co innego. Niektórzy nie widzą nic. Patrzą i nie widzą... Tych żałuję najbardziej – bo tracą niepowtarzalną okazję! Jutro, a nawet za chwilę w tych ramach będzie już co innego: światło padnie inaczej, wzniesienie na horyzoncie przykryją chmury, w polu widzenia pojawi się człowiek albo samolot, zagubi się gdzieś tajemnica przyciągająca wzrok, etc.

Ale widok to nie po prostu to, co się widzi. Ma wyraźną formę. Nie da się na niego popatrzeć w przelocie, rzucić okiem. O, nie! Widok wymaga kontemplacji, refleksji, zachwycenia. 28 sierpnia przez trzy godziny bez mała patrzyłem na bliźniacze alpejskie szczyty o bliźniaczych nazwach Castor i Pollux: z różnych stron, z ukosa, na wprost, pod słońce, z późniejszym zacienieniem; zmieniając odległość, kąt widzenia; kładąc się na ziemi, siadając i wstając naprzemian. Czy ktoś byłby w stanie przez trzy godziny oglądać fotografię? A mnie się nie znudziło. Kilka fotografii też zresztą zrobiłem. Schowane są gdzieś w folderze „Moje obrazy”. Ale właściwie ich nie potrzebuję. Potrzebuję „dzieła sztuki żywej”. Appia nazywał tak teatr. Widok i teatr żyją w pamięci. Są, chociaż już ich nie ma.

Czy trzeba gdzieś daleko jeździć w poszukiwaniu widoku, podążać za drogowskazami z napisem Aussicht albo Miradouro? Zasadniczo tak – bo jak inaczej dałoby się zgromadzić kolekcję? Ale każda kolekcja widoków musi się zacząć od widoku z okna.

Dom z widokiem, pokój z widokiem... Każdy hotelarz i pośrednik w handlu nieruchomościami wie, ile wart jest widok z okna. Ba – ile kosztuje widok! Tę wartość da się bowiem przeliczyć na cenę domu. Ludzie chętnie kupują sobie widok: najlepiej rozległy, na góry, wody, łąki i inne naturalne przestrzenie. Czasami zaś muszą o widok walczyć, jeśli nieoczekiwanie ktoś inny chce im ten widok odebrać i na przykład zabudować. Odebranie widoku to surowa kara: od postawienia dziecka w kącie po zamknięcie w więzieniu czy lochu. Pozbawienie widoku oznacza pozbawienie świata. „Otuchę widok śle i człek się cieszy Pożytkiem” (przekład Andrzeja Lama) – pisał Hölderlin, zamknięty w swojej tybińskiej wieży, kiedy pozostał mu już tylko widok!

Zacznijmy zatem od widoku z okna. Niekoniecznie muszą to być wielkie przestrzenie. W mojej kolekcji pierwszy widok ma charakter – by tak się wyrazić – roślinny. Jest to widok na wielki krzak bzu. Widok na bez jest bardzo krótkotrwały – zgodnie zresztą z istotą widoku. Ale widok ów przesłania wtedy, w maju, jakikolwiek inny widok! Na tym polega paradoks. Przez kilkanaście dni codziennie narasta, rozwija się w miarę, jak rozwijają się kwiaty. I jest to widok pachnący. Po dwóch-trzech tygodniach przemija. Kiedy kwiaty opadną, krzak bzu staje się mniejszy i mało ważny. Coś tam potem widać przez okno, to jasne. Ale to już nie jest ten widok. Na następny taki sam trzeba czekać do następnej wiosny. Czekanie na widok to zresztą temat osobny.



 <– Spis treści numeru