Spotkanie, które poprowadził Bohdan Skaradziński, odbyło się 6.11.1983 r. na terenie kościoła św. Krzysztofa. Wybrane fragmenty podajemy w kolejności, w jakiej usłyszeli je obecni – w odpowiedzi na pytania prowadzącego oraz publiczności.
Pierwsze strzały w getcie padły już w styczniu 1943 roku, to była
pierwsza akcja. I wtedy zginęło dwóch czy trzech Niemców. Wtedy Niemcy
przerwali akcję, bo nie spodziewali się oporu, tych strzałów. I trzeba
powiedzieć, że AK nie było bez racji – bo to miało wpływ na to, co się
działo później w Warszawie. Przypomnijcie sobie państwo z historii
podziemia warszawskiego: te pierwsze akcje bojowe zaczęły się na
większą skalę w marcu, kwietniu 1943 roku. Akcja pod Arsenałem miała
miejsce w marcu 1943 roku i było to po tym, co stało się w getcie. Było
to psychologiczne przełamanie tej szalonej bariery. Ten wielki silny
Niemiec, i tych kilku małych chłopców potrafi do niego strzelać. Wtedy
to, po pierwszych strzałach w getcie, otrzymaliśmy pierwsze transporty
broni od AK. Pod koniec stycznia przyszedł pierwszy duży transport
broni do getta, przerzucony przez mury przez grupy AK-owskie. Było
już bardzo mało ludzi, było sześćdziesiąt tysięcy osób, broni było
bardzo mało, rewolwer był szalenie drogą rzeczą. Broń otrzymali tylko
najlepsi.
Gdzieś to było powiedziane, że uważa się, że trzeba strzelać, i wtedy
to jest z honorem. Jak trzeba zabijać wtedy, kiedy się ciebie zabija,
że to jest prawdziwe bohaterstwo. Ale proszę państwa, jak się ginie od
kuli, to jest bardzo łatwa rzecz. Biegniesz przez ulicę i nawet nie
zauważasz, gdy z tyłu w pewnej chwili trafia cię kula. Trzask i już cię
nie ma. Ani się boisz, ani nic. Nie zdążysz nawet się przestraszyć,
gdyż wszystko dzieje się w oka mgnieniu. A teraz proszę sobie wyobrazić
taką scenę, że się łapie dziesięć czy dwadzieścia osób, czy sto, czy
tysiąc, każe im się rozebrać do naga, każe im się kopać dół i strzela
się do każdego z nich, z tyłu czy z przodu, z karabinów maszynowych.
I ci ludzie są cisi, są spokojni, i umierają z podniesioną głową,
z godnością, bez krzyku, bez lamentu, bez płaczu. A więc, co jest
większym bohaterstwem – niezauważenie zginąć od kuli gdzieś w walce,
czy ginąć bez broni? Uważam, że o wiele trudniej jest umierać. I jeśli
chodzi o to, co się stało, to całe Powstanie w Getcie nie było
prawdziwym powstaniem. To co było, to była obrona. Nie my narzucaliśmy
termin, nie my decydowaliśmy o tym, co będzie potem. Powstanie ma cel
polityczny, wojskowy, itd., jak na przykład Powstanie Warszawskie. Ale
tutaj nie było tego. Narzucono nam termin wystąpienia, mieliśmy
minimalną ilość broni i to były pewne symboliczne gesty. Zresztą, nam
było bardzo wygodnie z tym. My wiedzieliśmy, że świat mówi „strzelać”,
więc my też będziemy strzelać, niech to się spodoba, nie
bądźmy gorsi. Ale większymi bohaterami byli ci, którzy zginęli bez
broni. Dlatego ta cała mowa o tym, że się ginęło bezbronnie, że się
szło jak owce na rzeź, jest nieporozumieniem.
Od 1948 roku, kiedy została rozwiązana PPS i Bund, aż do czasów „Solidarności” nie działałem na żadnej niwie politycznej. „Solidarność” miała w sobie oczywiście te elementy, które miały partie socjalistyczne. Istniała szansa, że „ Solidarność” może stać się takim ruchem postępowym, wolnościowym i demokratycznym – no takim, który określa się jako piękny. Oczywiście to nie było to samo, co ta przedwojenna PPS, bo doszły już inne elementy, elementy filozofii chrześcijańskiej, i o takiej partii mogliśmy marzyć po wojnie w 1945 roku. No ale to się nie stało wtedy, stało się w 1980 roku – choć szanse były niewielkie, bo w tym ustroju taka rzecz nie daje się długo utrzymać. Nie jesteśmy wyizolowaną wyspą i trudno jest tym, co nas przytłacza ze wschodu czy południa i z zachodu, zgodzić się, żeby tu powstało coś innego niż wszędzie indziej. Ale jakaś nadzieja była. Okazała się ona, jak państwo wiedzą, płonna – bo znów wróciliśmy do monoidei. To, co się stało, ten stan wojenny i to wszystko, jest tylko dowodem słabości tych idei totalitarnych, świadectwem na to, że muszą się skończyć, wcześniej czy później; one nie mają szans na przetrwanie, bo te wszystkie ustroje, które żyją długo, w końcu się łamią, ponieważ nie mają poparcia społecznego, bez którego nie mogą istnieć. Nie może rząd rządzić wbrew społeczeństwu – ani tu, ani nigdzie indziej. Wcześniej czy później musi się to skończyć. Może ta idea „Solidarności”, idea socjalistyczna, odrodzić się może w innej formie lub w innym kształcie, ale to jest przyszłość.
Mówiono: będziesz przechowywał Żyda – rozstrzelają cię.
I rzeczywiście tak było. To działało i ta masa była obojętna. Ta
obojętność, niestety, była bardzo trudna dla prześladowanych. Ale
dzisiaj to trzeba zrozumieć... Weźmy dzisiaj parę drobnych przykładów:
na szosie jest wypadek samochodowy – ile samochodów przejeżdża i nie
zatrzymuje się? Jak się zatrzyma jeden na dziesięć, to już jest dużo.
Ktoś się ukrywa przed policją, nawet znana osoba, i tak jak tu państwo
jesteście – ilu znajdzie się chętnych, aby schować go u siebie w domu?
Nie tak dużo. Ten ma dzieci, ten musi iść do pracy, tutaj sąsiadka
powie, tutaj to, a tu tamto. Taka jest prawda o obojętności. Ale dla
tych ludzi, wobec których jest się obojętnym, to sprawa życia lub
śmierci.
Powiedziałem, że w Warszawie przetrwało dwanaście tysięcy ludzi do
Powstania Warszawskiego. Aby tak mogło się stać, musiało być sto
tysięcy zaangażowanych w to ludzi. A przecież w każdej rodzinie były
dwie, trzy osoby, które musiały wiedzieć. Każdy zmieniał mieszkanie
dwa, trzy razy, bo go tu nakryli, a tam sąsiadka powiedziała, a tu
przyszła granatowa policja, a tu Niemcy. Więc sto tysięcy ludzi to jest
bardzo dużo.
Było drugie sto tysięcy, którzy tropili tych Żydów i wydawali Niemcom
– to jest druga grupa. Powiedzmy, że z tego miliona – osiemset
tysięcy było pośrodku i było obojętne. Ci ludzie, kiedy przechodziłeś
ulicą, nie wydawali cię Niemcom, ale odwracali od ciebie głowę, i to
wszystko. Wygodnie jest nie widzieć nieszczęścia. Antysemityzm nie
musi być aktywną rzeczą. Dzisiaj jest tak samo, i to się nie zmieni,
i na tę bierną środkową część nigdy nie ma co liczyć w takich
drastycznych sytuacjach, kiedy ludzie są przyparci do muru, bo każdy ma
swoje interesy, swoje przetrwania i swoje sprawy. A jeżeli jest sto
tysięcy ludzi na milion, które się naraża, to uważam, że jest to bardzo
dużo. A te drugie sto tysięcy – wydaje się, że to nie tak dużo, bo
mogło to robić o wiele więcej ludzi.