PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 58-59

Z perspektywy piętnastolatka

Wspomnienia powstańca ze Starówki Stanisława Rumianka



Ciepły wieczór 1. sierpnia, skwer imienia Armii Krajowej przed kościołem w Brwinowie. Na rozciągniętym miedzy dwoma drzewami ekranie zapowiedziany wcześniej film ...tamta historia – wspomnienia Stanisława Rumianka, powstańca, mieszkańca Brwinowa. Reżyser i realizator filmu Adam Gzyra.

Pierwsze zaskoczenie – spory tłum osób w różnym wieku. Zaskoczenie drugie – profesjonalny sprzęt odtwarzający, który wraz ze znakomitą, wartką narracją już po pierwszych sekwencjach wciąga widzów w bieg wydarzeń. Zaskoczenie trzecie – skupienie widzów, od początku do ostatnich minut. Wytrwali blisko godzinę i starsi, i młodzież stojąca z tyłu, z braku miejsc.

Jak 64 lata po upadku Powstania Warszawskiego mówić o tych wydarzeniach? Czy nie wszystko zostało już zapisane, powiedziane, odkryte? Dlaczego tyle osób porzuciło wygodne fotele i zamiast oglądać kolejny sensacyjny film przyszli zobaczyć... co? Swego znajomego, mieszkańca Brwinowa? Kawałek coraz odleglejszej historii? Swoje własne (lub bliskich) przeżycia z tamtych dni?

Pan Stanisław Rumianek, żołnierz Armii Krajowej w 102 kompanii batalionu „Bończa”, zgrupowania „Róg”, opowiada o walkach na Starym Mieście. Nieprawda, opowiada to 15-letni chłopak z ulicy Świętojańskiej, pseudonim „Wilk”, który dopiero po latach dowiedział się, w którym zgrupowaniu była jego kompania, ale wie, że dowódcą zgrupowania jest Stanisław Błaszczak pseudonim „Róg”. Zna też każdy kąt na Starówce, każdą bramę i piwnicę, może więc być przewodnikiem dla oddziałów walczących w tym rejonie. I pamięta: jak podkradał magazynierom naboje, bo przydzielano ich zbyt mało i jaką wartość miał zdobyty w akcji pistolet walter, który też trzeba było ukryć przed kolegami. Ów chłopak nie używa wielkich słów, jakimi zwykle, po latach, mówi się o tych wydarzeniach, wspomina więc nie sabotaż, ale po prostu strzelanie z procy do Niemca pełniącego wartę przy zamku albo celowanie zapalonym papierosem prosto w kark przechodzącego w patrolu hitlerowskiego żołnierza. Nie patriotyczny zapał mieszkańców swojej ulicy, ale wyrzucane z okien szafy i meble, wyrywane futryny i drzwi, gdy trzeba było budować barykadę. Nie tylko dramat nierównej walki, lecz także entuzjazm, gdy udało się zdobyć broń, odeprzeć atak, zaskoczyć Niemców zuchwałą akcją. Nie padają w relacji znane powszechnie nazwiska dowódców, ani zapisane w licznych książkach fakty. Jest własna, bardzo osobista historia.

Adam Gzyra: Najistotniejszą cechą tej opowieści jest spojrzenie na to, co się działo, nie wzrokiem dorosłego człowieka, ale nastolatka. I dlatego tak mi się ona spodobała.

– Do kogo adresowana jest ta opowieść? – zastanawiam się głośno

Stanisław Rumianek: Nie wiem, ja tylko opowiedziałem swoje przeżycia. To pan Adam z tego stworzył taką historię.

Adam Gzyra: Dla mnie to był zasadniczy problem, by film zainteresował nie tylko tych, którzy sami przeżyli Powstanie, ale i ludzi w średnim wieku, a przede wszystkim by był czytelny dla 18\ddash 20 latków. Wiem od znajomych młodych ludzi, którzy są bardzo krytyczni, że ten sposób opowiadania do nich trafił. Zwyczajność tej opowieści, brak pomnikowości i co najważniejsze – prawdziwość. Młodzi od razu odkryją jakiś fałsz, ukrycie prawdy czy ideologizację. Ta opowieść jest ciepła i osobista. Dobrze, jeśli młody człowiek pomyśli: fajna, ale straszna jest ta historia. Bo taka jest. Z czterogodzinnego wywiadu starałem się niczego ważnego nie zgubić. Zachowałem chronologię wydarzeń, jako zasadniczą oś filmu. Niczego nie dogrywaliśmy, nie poprawialiśmy, została pierwotna wersja. Miałem ochotę to i owo uzupełnić, ale bałem się, że stracę dramaturgię opowieści i jej temperaturę.

Bo właśnie to zaangażowanie narratora udziela się widzom. Sami stają się po kilku minutach uczestnikami wydarzeń. Kiedy przypatrywałam się młodym ludziom śledzącym z napięciem opowieść, pomyślałam, że oni są tam, na tej bronionej barykadzie, w zdobywanym budynku poczty. I w tym tkwi sukces narratora i reżysera tego filmu, filmu, który trzyma w napięciu od pierwszej chwili, do ostatniej.

Jak na tak dramatyczny czas, dużo w tej opowieści humoru. Swoistego, „warszawskiego” humoru.

Stanisław Rumianek: Na Placu Napoleona siedzieliśmy w piwnicy. W niewielkiej odległości od nas był basen napełniony wodą. Chcieliśmy się choć trochę umyć. Zaczęliśmy rozbierać bruk i wykopywać przejście. Nagle leci pocisk z granatu w naszym kierunku. Rozbiegamy się, jeden nie zdążył, tylko się pochylił i odłamki wbiły mu się w plecy tak, że wyglądał jak jeż. Ryczeliśmy ze śmiechu.

Nie brak też wzruszeń, zamyśleń, niedopowiedzeń.

Adam Gzyra: Te opowieści pozostawiają niedosyt, otwierają jakieś emocje i ich nie wyjaśniają. I tak ma być.

Film stawia pytania, lecz na nie nie odpowiada, zostawiając widzom tematy do rozmyślań. O autorytety i ich związek z wyborami w życiu, o granice posłuszeństwa rozkazom. Albo – co to znaczy być bohaterem?

Stanisław Rumianek: Pamiętam, byliśmy na Kanonii, my po jednej stronie placu, skryci za workami z piaskiem, Niemcy po drugiej. Strzelali ostro, z bliska. Nagle Malarz, taki miał pseudonim, mówi do chłopaka, żeby wreszcie strzelał do Niemców. Ponieważ chłopak nie reagował, złapał go za ramię, a on się przewrócił. Okazało się, już nie żył. Wtedy Malarz nagle zerwał się, skoczył. Osłanialiśmy go. Dobiegł, rzucił granaty i biegiem z powrotem. Zanim dobiegł, Niemcy posiekali mu nogi. Po co to zrobił? Nie wytrzymał nerwowo? Czy więc to był bohater?

Adam Gzyra: Takie właśnie postawienie pytania zafascynowało mnie. Żadnych gotowych formułek, ale poszukiwanie odpowiedzi, niepewność.

Stanisław Rumianek mówi też o udziale w Powstaniu ludzi o różnej, nie zawsze chlubnej przeszłości: To właśnie oni byli najbardziej przydatni w trudnych sytuacjach. Okoliczności dawały im szansę na przeżycie przygody. Ten Malarz to był typowy cwaniaczek staromiejski, ale w Powstaniu okazał się świetnym żołnierzem, był dowódcą plutonu. Albo taki Wuj, bo taki miał chyba pseudonim. Stary wyjadacz wojenny. Zaprowadziłem go na wysunięte stanowisko przy Placu Zamkowym, miał za zadanie obserwację rejonu Zamku Królewskiego. Na tym stanowisku wiele osób zginęło. A Wuj przyszedł, najpierw spokojnie obserwował, sprawdził, skąd idzie zagrożenie, zapalił papierosa... Wszystko sobie przygotował, spokojnie, ale z odwagą.

Film konfrontuje wydarzenia sprzed 64 lat ze współczesnym obrazem Warszawy. Pan Stanisław spaceruje po dobrze znanych sobie ulicach, opowiada o płonących domach, walkach o każdy budynek. My widzimy... uśmiechniętych turystów, kobietę z zakupami, matki z wózkami. Życie wróciło tu i trwa, często nieświadome przeszłych wydarzeń. Kamera najeżdża na liczne tablice upamiętniające walkę, na gąsienice czołgu-miny umieszczonego na murach katedry, którą miał wysadzić. Na rynku kapela przygrywa zwiedzającym, dodając wspomnieniom jeszcze jeden ton....

Świetnie dobrane zdjęcia. Znakomicie podłożone pod opowieść pana Stanisława, podobnie jak fragmenty filmów. Dopowiadają, komentują, uszczegółowiają. Tworzą atmosferę tej relacji, tak samo jak muzyka, niezwykle dyskretna, prawie niezauważalna. Żadnych etiud rewolucyjnych ani powstańczych piosenek.

Kanały. Koszmar, powracający w wielu powstańczych wspomnieniach. Ze Starego Miasta, otoczonego przez Niemców, nie było innej drogi.

Stanisław Rumianek: Kanałami wychodzili tylko powstańcy. Trzeba było bardzo sprawnie wejść do włazu, bo Niemcy strzelali. Żandarmi „ Barego” pilnowali, żeby nie mieć bagażu, bo właz był wąski i trzeba było szybko, jeden po drugim wchodzić, żeby się potem nie pogubić. Wody nie było dużo, ale nogi ślizgały się mocno. Kanał okazał się przestronny... Pod Krakowskim Przedmieściem był już nawet wąski chodniczek, ale za to okupowany przez szczury. Przejście nie było takie dramatyczne, nikt ni strzelał, nie wpuszczali karbidu, ale męczące i uciążliwe. Doszliśmy do Śródmieścia. Mogliśmy wreszcie skorzystać z łaźni, zjeść coś i włączyć się do akcji. Pierwsze kontakty z mieszkańcami Śródmieścia wspominam jako bardzo przyjazne, jednak z chwilą przeniesienia ognia artyleryjskiego i nalotów bombowych na tę dzielnicę, odczuliśmy wyraźnie niezadowolenie.

Walczyliśmy jeszcze kilka tygodni. Po kapitulacji, zgodnie z decyzją dowódcy, mieliśmy wyjść z Warszawy wraz z ludnością cywilną. Zostaliśmy przydzieleni do kompanii osłonowej. Przedtem zakopaliśmy broń.

Po wyzwoleniu wykopałem walizkę i plecak z amunicją. Także swoją „błyskawicę” i „walterka”. Na Targówku prowadziłem drużynę harcerską, byłem drużynowym. Przychodziłem na zbiórki z pistoletem maszynowym „błyskawica”, z którym zaznajamiałem moich harcerzy. Skończyło się tak, że mama, zabrała go i wrzuciła do kanału.

Film kończy się w chwili upadku Powstania.

– Wyszedł Pan z ludnością cywilną – pytam o dalsze losy jego bohatera.

– Z Warszawy wyszliśmy 7 października. Najpierw na Wolę, do kościoła św. Stanisława. Był to jeden z etapów dla opuszczających miasto. Tego samego dnia, już pod eskortą, przeprowadzono nas na Dworzec Zachodni, skąd pociągiem, w wagonach towarowych, przewieziono nas do obozu przejściowego w Pruszkowie. Po dwóch dniach wyprowadzono nas – byliśmy wytypowani do wyjazdu do Rzeszy. W drodze do pociągu udało nam się schronić w hali dla chorych i niesprawnych i po południu załadowano nas do wagonów. Tak znaleźliśmy się w Tarnowie, potem furmanką dojechaliśmy do wsi Mościce. Ale to jeszcze nie koniec. Stamtąd, zaopatrzeni w pismo komitetu RGO udaliśmy się z bratem do Krakowa, chcieliśmy dostać się do rodziny. Tymczasem w Krakowie zatrzymali nas folksdojcze i w taki sposób znaleźliśmy się w więzieniu gestapo przy ul. Monteluppich.

Wtedy naprawdę miałem stracha. Zabrałem ze sobą dokumenty: legitymację akowską, zaświadczenie mego dowódcy o odznaczeniu krzyżem walecznych za akcję na placu Zamkowym... Gdyby je znaleźli... Powiedziałem pilnującemu żołnierzowi, że muszę do ubikacji, a tam zjadłem legitymację i dowód, chciałem też zjeść zaświadczenie, ale nie zdążyłem, bo Niemiec się zdenerwował. Zdążyłem je schować pod podszewkę damskiego futra, w którym wyszedłem z Warszawy. Mam je do dziś – jedyny dokument z tamtego czasu.

Z Monteluppich zawieźli nas do obozu w Płaszowie. Okropne wrażenie: prawie zupełnie pusto, wysprzątane, czyściutko. Po dwóch dniach dali zaświadczenie, że zwalniają nas na urlop. I znów w Krakowie zatrzymali nas ci sami żołnierze, ale teraz mieliśmy już dokumenty i nic nam nie mogli zrobić. Kręciliśmy się koło wagonów i znów mieliśmy szczęście, bo Bahnschutze zamiast przegonić nas, pozwolili wsiąść do wagonu, takiego przeciwminowego, który jechał przed lokomotywą. I tak z licznymi przygodami w końcu dotarliśmy do rodziny, pod Rawę, gdzie już była mama.

* * *

Wspomnienia. Co z nimi robić? Częstować rodzinę i znajomych przy kieliszku, odłożyć, „zasypać” i ... żyć dniem dzisiejszym? Czy może spisywać?

Rodzina poznała moje wspomnienia w całości dopiero z tego filmu. Jakoś nie było okazji. Ale lubię spacerować po Starówce i oprowadzać młodzież szkolną. Są też, od 12 lat, coroczne rajdy „Arsenał” dla harcerzy, i tych z ZHR, i tych z ZHP. My, uczestnicy tamtych wydarzeń, opowiadamy młodym historię Powstania i okupacji, a oni przygotowują na tej podstawie swoje referaty, projekty, reportaże...

Opowiadam o Powstaniu także uczniom różnych szkół, jeśli tylko są zainteresowani, przygotowuję wystawy fotografii i pamiątek. Teraz opracowuję wspomnienia o szpitalach powstańczych w Brwinowie. W końcu mieszkam tu od kilkudziesięciu lat.

Ale to już inna historia.


Małgorzata Wittels


Organizatorem wieczoru poświęconego wspomnieniom pana Rumianka była Rada Miejska w Brwinowie.



 <– Spis treści numeru