PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 58-59

Pierwsze dni niepodległości

Z dzienników i wspomnień



Kazimierz Kuratowski (1896-1980), matematyk, profesor Uniwersytetu we Lwowie i w Warszawie.

Dla Polski szczególne znaczenie miał rozpad monarchii habsburskiej. 31 października powstała w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna pod przewodnictwem Wincentego Witosa. W Lublinie, pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego, przywódcy socjalistów galicyjskich, powstał (7 listopada) Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej o aspira-cjach ogólnokrajowych. Równocześnie Rusini (Ukraińcy galicyjscy) dążyli do stworzenia własnego państwa, opanowali zbrojnie Lwów po ciężkich walkach z oddziałami polskimi. Chaos na ziemiach polskich rósł z dnia na dzień. Rada Regencyjna zupełnie nie panowała nad sytuacją. Powołany przez nią rząd endecki Józefa Śnieżyńskiego (w okresie postępującej radykalizacji!) po kilku dniach ustąpił, pogłębiając chaos do ostateczności, i to w momencie, gdy lada chwila oczekiwano kapitulacji Niemiec.

W tych warunkach młodzież akademicka nie mogła obojętnie przyglądać się temu, co się działo. Wiecowała bezustannie i chciała swe młode siły rzucić na szalę wypadków. Nie było jednak jedności poglądów: wielu uważało, że trzeba iść na odsiecz Lwowa, inni pragnęli podporządkować się rządowi lubelskiemu, były też głosy o współpracy ze Związkiem Radzieckim.

O stanowisku młodzieży akademickiej zadecydował powrót Piłsudskiego z Magdeburga w rannych godzinach dnia 10 listopada. W parę godzin później Piłsudski przyjął w swej prowizorycznej siedzibie (w pensjonacie na rogu ul. Moniuszki i placu Napoleona) trzyosobowe prezydium Naczelnego Komitetu Akademickiego (w składzie: Stanisław Paprocki, Adam Stebelski i ja). Doniosłość historyczna przeżywanej chwili sprawiła, że wizyta ta utkwiła głęboko w mej pamięci. W owym momencie Piłsudski był powszechnie uważany za męża opatrznościowego, który wyprowadzi kraj z chaosu. Widoczne to było z zespołu osób oczekujących tak jak i my na przyjęcie przez Piłsudskiego; byli wśród nich przedstawiciele PPS, endecji, ludowców, aktywistów, współpracowników Rady Regencyjnej itd.

Po krótkim oczekiwaniu zostaliśmy wprowadzeni przez naszego kolegę por. Rudnickiego (pełniącego obowiązki adiutanta komendanta) do pokoju, w którym znajdowali się Piłsudski i Sosnkowski. Zadeklarowaliśmy Piłsudskiemu gotowość podporządkowania młodzieży akademickiej jego rozkazom. Uważając – jak nam to powiedział- że najbardziej naglącą potrzebą chwili jest wojsko, Piłsudski chętnie przyjął nasze oświadczenie. Zapadła decyzja o utworzeniu Legii Akademickiej jako jednostki wojskowej. Oficerem łącznikowym i organizatorem Legii został mianowany przez Piłsudskiego kpt. Sawicki (późniejszy generał). Legię tę przekształcono po pewnym czasie w regularne jednostki armii (szczególnie znany był pochodzący z tych czasów 36 pułk piechoty).

Nazajutrz – dzień 11 listopada, dzień kapitulacji Niemiec, dzień odzyskania przez Polskę niepodległości po z górą wiek trwającej niewoli.

Zaczynała się nowa era w dziejach Polski.



Maria Dąbrowska (1889-1965), pisarka.

10 XI 1918. Niedziela


Życie toczy się z trudnym do uwierzenia pośpiechem. Wczoraj Wilhelm II abdykował.

W Niemczech rewolucja żołniersko-robotnicza na wzór rosyjski wybuchła. U nas siódmego proklamował się w Lublinie Rząd Tymczasowy Republiki Polskiej* [...]

Z jakimże aplombem ci ludzie wzięli na siebie szaloną wprost odpowiedzialność. Medzik [Downarowicz] – który, zdaje się, poza przewodniczeniem na wiecach i zebraniach, palcem o palec tylko potrafi stukać. [Juliusz] Poniatowski prawy, ideowy do ostatniego tchu z jego kategorycznymi nakazami – jednostronny fanatyk. Sirko – stare dziecko, Nocznicki – chwiejny i nieszczery półchłop z twarzą Tołstoja. Z innych – Daszyński i Oraczewski każdy gabinet z chlubą by pewnie reprezentować mogli. Thugutt – także siła, ale ich pierwsze orędzie carskim niemal tonem pisane, upojone władzą, być może jeszcze urojoną. Bo choć stanowczo ku rządom ludowym wszystko się kłoni, nie zdaje mi się, by się ten rząd w tej postaci miał utrzymać. O jedno tylko modlę się, by gdy ustąpi on miejsca, nie było to na rzecz bolszewizmu i bandytyzmu.

Dziś przyjechał Piłsudski. Teraz doprawdy cała w nim nadzieja. Dziś to dla niego czas próby. Gdy dawniej działał, mógł być jednak tylko zawsze igraszką wypadków, teraz może je w istocie ująć w swe ręce.

Dziś na ulicach szalone wzburzenie. Podobno tłum Niemców jakichś zakłuł. Z żydkami też była awantura. Wczoraj były trzy dodatki nadzwyczajne. Dziś – dwa. Każda godzina coś przynosi. Co przyniesie ta noc? [...]

11 XI 1918. Poniedziałek


W nocy była strzelanina. Rano od wczesnej godziny rozbrajanie oficerów niemieckich na wszystkich rogach ulic. Ale rozbraja nie tylko milicja, lecz i tłum, masa broni dostaje się na pewno esdekom, a nawet po prostu opryszkom. Przez cały dzień odbieranie od Niemców majątku wojskowego i przejmowanie władz cywilnych. Przez cały dzień na ulicach tłumy. Ruch tramwajowy normalny. Wszędzie samochody z naszymi Żołnierzami. Piłsudski rozczarował mnie. Witany przez tłum, powiedział z balkonu, że jest chory na gardło. Cóż to w takiej chwili, w takiej chwili może kogo obchodzić.

W wielu względach czuję się bardziej ancien régime niż należąca do tego nadchodzącego świata. Mimo wszystko tak w Rosji, jak i w Niemczech zwycięża teraz nie ideał ludowy, ale materializm nad wszelkimi postaciami ducha. Narody wczorajszego pokroju wolałyby zginąć niż przyjąć tak upodlające warunki, jakie koalicja narzuciła Niemcom, ale lud, dążący do „nowego życia”, płaszczy się z pokorą i przyjmuje. Więcej we mnie zrozumienia dla tych marynarzy z Kolonii, którzy postanowili rozejmu nie przyjąć i całemu światu rzucić rękawicę, idąc na beznadziejną bitwę na morzu, niż dla tych, którzy są awangardą rewolucji. Ha, z tego jednak wyjdzie idea i czysta piękność, ale w danej chwili będzie chodziło przede wszystkim o brzuchy.

Komendantem Warszawy został mianowany Minkiewicz (Fiut). To zdaje się dobrze. Już jest w Warszawie niemiecka rada żołnierzy, która porozumiewa się z Piłsudskim. Wielu żołnierzy niemieckich chodzi z czerwonymi znakami, inni, Polacy pewnie, z biało-amarantowymi kokardami u czapek. W tym wszystkim wstaje Polska. I nikt nie widzi, jak jest piękna. Nikt nie spostrzega w tym zgiełku.

12 XI 1918. Wtorek



Całą noc strzelanina w różnych okolicach miasta. Przypuszczam po trosze, że to posterunki milicji i peowiaków strzelają tak dla dodania sobie animuszu i wypróbowania bojowej gotowości. Były jednak i starcia z wojskami niemieckimi, szczególniej przed ratuszem, którego nie chcieli oddać. We dnie spokój i prześliczna pogoda. Piłsudskiemu Rada Regencyjna oddała naczelne dowództwo nad wojskiem i tworzenie rządu. Odezwę, zawiadamiającą o tym podpisał również i Piłsudski razem z Radą Regencyjną. Wielu jego stronników oburza się na niego za to. Ukazały się odezwy Piłsudskiego i Minkiewicza jako komendanta miasta. Naczelnikiem milicji miejskiej został Jur Gorzechowski. Pismo „Robotnik” redagowane przez Jodkę i Perla wychodzi z barwą bardzo, prawie że bolszewicko-czerwoną, o Piłsudskim już milczy. Podobno i to ma lewica za złe Piłsudskiemu, że najpierw z Kołem Międzypartyjnym gadał. [...]

14 XI 1918. Czwartek


Dziś Rada Regencyjna oddała władzę w ręce Piłsudskiego, który stał się de facto dyktatorem narodu. Mianował premierem nowego gabinetu Daszyńskiego. Dotychczas wszystkie kroki i odezwy Piłsudskiego są nadzwyczaj mądre, pełne umiaru i zarazem stojące na wysokości wszelkie miary przechodzącej chwili. Daj Boże, aby okazał się nie tylko fetyszem narodu, ale istotnie wielkim jego sternikiem.

Jędrzej Moraczewski (1870-1944), polityk, prawicowy działacz PPS, jeden z przywódców PPSD, 18 listopada 1918 r. powołany przez Piłsudskiego na premiera.
[...] „niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma `ich'!  Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili....Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu największej radości. Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało.

Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik, urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na rynek, dowiedzieć się, przekonać się, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba, na widok polskich policjantów i żandarmów.

Zofia Nałkowska (1884-1954), pisarka. Górki, 11 XI 1918 r.
Józefowa przyszła z miasta i mówi: „Ojej, żandarmom odebrali strzelby, konie, w ogóle wszystko. Masę tam znaleźli mięsa, kaszy, wszystkiego pilnują, nie wolno nikomu nic wziąć. Pijane już były i jeden strzelił, ale go zranili i felczer robi opatrunek. A te, to same takie młode, palta pozdejmowali, pod spodem już mundury, przypasywali sobie strzelby i weśli na konie” – Wczoraj jeszcze przyjechał Jan [Jura – Gorzechowski], powiedział o powrocie Piłsudskiego i swojej nominacji. Rząd ludowy z Lublina ma zwyciężyć. – Ach, napatrzyłam się tu tylu rzeczy nienawistnych przez ten ostatni rok, że nie umiem się cieszyć, ani wierzyć w trwałość zwycięstwa. Tyle pracy żelaznej, tyle pochmurnego uporu w nadziei, tyle krwawej udręki – czyż takie rzeczy kiedykolwiek zwyciężają?

Górki, 13 XI 1918


W Warszawie zrzucenie okupacji odbywa się mniej gładko, krew się leje. Ale wcale nie to już dla mnie jest teraz najgorsze. Wojna i Jan oduczyli mnie czułostkowości. Ważne są inne sprawy. Polska, szalona i radosna z odzyskania wolności, leży dziś między Rosją bolszewicką a zrewolucjonizowanymi, socjaldemokratycznymi Niemcami. Ogromne, tak ciężko okupione zwycięstwo partii Piłsudskiego wydaje mi się już teraz zakreślone na krótką metę. Ich socjalizm nie może mieć tych wywrotowych, niszczących aspiracji, dla nich zbyt jeszcze jest cenne odzyskanie kraju. I tym razem los chciał, że Polska jest spóźniona. Gdy w Niemczech zrzucono Wilhelma, to na gmachach rządowych zamiast barw narodowych wywieszono czerwony sztandar. Nie jest wcale dziwne, ani słuszne, że Polacy u siebie z tym samym nakładem rewolucyjnej energii zawieszają barwy narodowe; chciałabym nawet ja osobiście, aby przecież pozwolono im wisieć choćby parę miesięcy. – Ale czuję w tym niebezpieczeństwo nowe i nietrwałość. W rewolucjach zwycięża to, co najjaskrawsze, najdalej idące. Rewolucja musi dojść ad absurdum, aby się sama wyczerpać i zniszczyć. Jeżeli nie zawsze tak jest, to jednak zdaje mi się, że tak być powinno. [...]

Dekret rządu lubelskiego brzmiał tak mocno, jego program był w całości do zaakceptowania – a jednak przyjazd Piłsudskiego nie uratował go od dziwacznego, niezrozumiałego dla mnie rozbicia. Widok odezwy, podpisanej przez Radę Regencyjną, już niby zwaloną przez dekret lubelski, z Piłsudskim łącznie, był dla mnie okropną niespodzianką, chociaż dowództwo całej siły zbrojnej oddała w jego ręce. Zupełnie to nie było potrzebne już teraz, ostatnie dni warszawskie i bez tego dawały mu tę władzę od ludu. – jestem daleko i niedokładnie wszystko wiem, zapewne były jakieś ważne względy. Ale na tę chwilę postulat jedności narodowej, w ten sposób salwowany, jest znikomy wobec wagi, jaką miałoby dla ościennego socjalizmu zapanowanie Piłsudskiego, jako jednak socjalisty, na drodze przewrotu, a nie legalnego przejęcia władzy. Piłsudski i wszyscy, z nim idący, tworzą z mozołem i ofiarami tę budowę rządu, by dać materiał do zniszczenia dalszemu etapowi ściśle socjalistycznej rewolucji. Rząd Piłsudskiego, o ile się utworzy z tej sytuacji, będzie miał los podobny do rządu Kiereńskiego w Rosji, Karolyego na Węgrzech i Maksymiliana Badeńskiego w Niemczech. Ach, abym się myliła.
Janina Korolewicz-Waydowa (1880-1955), śpiewaczka, w latach 1917-1918 była dyrektorem Opery Warszawskiej.
Szczególnie pamiętny pozostanie dla mnie dzień 10 listopada 1918 r.; wieczorem tego dnia śpiewałam Halkę. Już od rana było bardzo niespokojnie. Niemcy znikali z Warszawy, jedynie Glasenapp z załogą ulokował się w Ratuszu. Pomimo tego niepokoju teatr był przepełniony. Po III akcie Halki dowiedziałam się, że ze wszystkie wyloty ulic placu Teatralnego zostały obsadzone legionistami i zamknięte. Wkrótce na scenie zjawił się i zgłosił do mnie sierżant oraz pięciu żołnierzy z karabinami maszynowymi. Oznajmili mi oni, ze mają rozkaz z okien naszego mieszkania ostrzeliwać Ratusz, w którym znajduje się Glasenapp. Wobec takiej sytuacji przed rozpoczęciem ostatniego aktu wyszłam na scenę i zapowiedziałam, że wszystkie wyloty placu Teatralnego są zamknięte, wobec czego proszę, aby po skończonym przedstawieniu zupełnie spokojnie wszyscy zeszli na dół i przez scenę oraz dom czynszowy wyszli na ulicę Trębacką.

Akt skończył się w dziwnym spokoju, w ciszy i bez popłochu, po czym wszyscy [...] przeszli (w liczbie 1000 osób) poprzez zaplecze Teatru i wydostali się na ul. Trębacką. Tymczasem żołnierze z karabinami maszynowymi i wszyscy prawie maszyniści operowi poszli na ochotnika do naszego mieszkania, gdzie w oknach ustawili karabiny, i rozpoczęła się kanonada. W jednej chwili wszystkie szyby z okien Ratusza posypały się na bruk. Na placu była zupełna pustka, bramy ratuszowe szczelnie od wewnątrz zaryglowane. Po jakimś czasie z Ratusza zaczęły padać granaty ręczne. O sytuacji, jaka była w Ratuszu, mieliśmy ciągłe informacje przez telefon łączący Teatr ze Służbą Pożarną, która m.in. zasygnalizowała nam, że załoga niemiecka składa się z 80 ludzi silnie uzbrojonych. Taka załoga mogłaby właściwie cały Teatr roznieść, ale Niemcy nie przypuszczali nawet, że broni go pięciu żołnierzy i kilkunastu dzielnych maszynistów operowych, którzy byli przecież tylko „pomocą moralną” [...]. W końcu, już rano, Glasenapp skapitulował! Nastąpiło odprężenie naszych nerwów i dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, że jestem jeszcze ucharakteryzowana i w kostiumie Halki...
Edward Ligocki (1887-1966), pisarz, publicysta,j.
W pierwszej dekadzie listopada 1918 roku widząc, że wszystko w państwach centralnych wali się, popędziłem z Berna do Warszawy. Okazało się w Wiedniu, że nie da się dalej jechać drogą normalną, toteż zdecydowałem się na kierunek Bratysława- Koszyce- Cieszyn i jakoś dobrnąłem do Krakowa w dniu zawieszenia broni, 11 listopada 1918 roku.

W mieście wrzało jak w ulu. Nie da się żadnym piórem opisać radości społeczeństwa. Austrię cesarską diabli już wzięli, wskrzeszona Polska wbiegła w mury Krakowa. Wszędzie na ulicach, w lokalach publicznych, w domach prywatnych przewalała się fala radości. Warto było być uczestnikiem i widzem tych dni – ale gnało mnie do Warszawy. [...] Żyło się wtedy jak w dymie, niewiele pozostało w pamięci wrażeń z tej drogi. [...] Przechodził jakiś pociąg osobowy, zwolnił tylko na stacji – wrzuciłem walizkę w otwarte drzwi i w ślad za nią wskoczyłem do wagonu. Trochę jakiegoś ładu zostało na kolei. Niemcy musieli utrzymywać ruch, by mieć pociągi nie dla nas, wracających do siebie, lecz powrotne dla Niemców uciekających tysiącami z frontu i przewalających się przez Warszawę i całą Polskę. Podróż z Sosnowca do Warszawy trwała nawet niedługo, coś dziewięć godzin. Nie widziało się prawie w pociągu cywilnych, jechali tylko wojskowi, już polscy, w najfantastyczniejszych mundurach, austriackich, niemieckich, rosyjskich, legionowych z białymi orłami na czapkach, a często i z odznakami dawnych armii zaborczych. Tak się złożyło dziwnym zbiegiem okoliczności, że widziałem dzień wyzwolenia w Krakowie, a nazajutrz w Warszawie. Tam już było trochę inaczej. W Krakowie każdy robił, co chciał, w Warszawie sporo się pokazało żołnierzy i oficerów z obu brygad Legionów, Dowborczyków, Polaków z armii austriackie, armii niemieckiej. [...] W parę dni później, z nominacją na I sekretarza poselstwa w Bernie wyjeżdżałem z Warszawy z jakimś fantastycznym rozkazem podróży, wydanym przez Januszajtisa aż do granicy austriackiej, Feldkirch w Tyrolu. Żadnego konduktora nie interesowały wtedy bilety; każdy pasażer jechał, gdzie chciał. Rzecz dziwna: i w rozpadającej się Austrii kursowały pociągi. Można było brnąć dalej, przed siebie. Na granicach nikt nie oglądał mego polskiego paszportu – prowizorycznego, bo przecież druków jeszcze nie było.

W Wiedniu urzędowało już poselstwo polskie wyglądające w tych warunkach raczej na klub towarzyski [...] Przesiedzieliśmy z kolegami kilka dni w drukarni, przygotowując pospiesznie blankiety paszportowe, dyplomatyczne, feuilles de route i zwykłe, papier z nagłówkiem „ Légation de Pologne”; gnębiliśmy grawera, żeby prędzej kończył pieczątkę z tym samym napisem w otoku i drugą z tekstem „Poselstwo Polskie w Bernie”. Nareszcie wielki dzień nastał w biurach naszych przy ulicy Kramgasse 72 [...] Zasiedliśmy, jak stare dzieci, przy wielkim stole konferencyjnym wydawaliśmy sobie wzajem paszporty polskie. Całe mnóstwo paszportów państw zaborczych szło na dno szafy, żeby znaleźć się później w archiwum. Malarz przyniósł owalną blaszaną tablicę z orłem i napisem; przytwierdzono ją do muru, wbijano haki z pierścieniami na flagę. Koszmar zależności od rządów obcych prysł bezpowrotnie.



Wybrała Małgorzata Bojanowska
* Rząd powołany przez Konwent Organizacji A z I. Daszyńskim na czele, konkurencyjny wobec rządu powstałego z dziedzictwa Rady Regencyjnej, skompromitowanej w społeczeństwie. W Manifeście wzywał do tworzenia demokratycznego państwa polskiego i zapowiadał reformy społeczne. Rozwiązał się przekazując władzę J.Piłsudskiemu.

Wybrane fragmenty pochodzą z: Kazimierz Kuratowski, Notatki do autobiografii, Warszawa 1981; Maria Dąbrowska, Dziennik 1914-1945, Warszawa 1998; J. Moraczewski w: Andrzej Ajnenkiel, Od rządów ludowych do przewrotu majowego, Warszawa 1968, s. 29; Edward Ligocki, Dialog z przeszłością, Warszawa 1970; Zofia Nałkowska, Dzienniki III 1918-1929, Warszawa 1980; Janina Korolewicz-Waydowa, Sztuka i życie. Mój pamiętnik, Wrocław\ddash Warszawa-Kraków 1969, s. 187.




 <– Spis treści numeru