PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 58-59

Nie zatrzaskujmy drzwi

Z Katarzyną Kotowską rozmawia Małgorzata Wittels



Czy byłaś grzecznym dzieckiem?

Katarzyna Kotowska: Trzeba by zapytać moją mamę. Nie, nie byłam grzeczna, byłam nietypowo odważnym dzieckiem i miałam własne zdanie na wszystkie tematy. I nie czułam lęku przed przeciwstawieniem się grupie, co jest bardzo trudne, kiedy się ma naście lat i rówieśnicy są szalenie ważni. Dziś wiem, dlaczego tak było – wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na bliskich ludzi, rodzinę.

Pracujesz z dziećmi, które na pewno nie są grzeczne, są natomiast pokiereszowane psychicznie, a przez to sprawiają kłopoty sobie i innym...

Dla mnie są bardzo grzeczne i miłe, naprawdę! Tak, pracuję z młodzieżą z ośrodka wychowawczego, czyli taką, która weszła w konflikt z prawem, oraz ze zwykłych domów dziecka. W odczuciu społecznym te dzieciaki mają gdzie mieszkać i co jeść, więc niczego im już nie brakuje i wszystko jest w porządku. Trzeba jednak podkreślić, że instytucja domów dziecka jest anachroniczna. Współcześnie nie chodzi przecież o fizyczne przetrwanie, ale o jakość ich życia.

Czego zatem im brakuje?

Zaprzyjaźnionych osób, które pomogą im odnaleźć się w dorosłym życiu. Doradzą, wskażą różne możliwości, czasem choćby życzliwie wysłuchają. Taki odpowiednik przyjaciół domu. Ta młodzież nie ma też na czym budować poczucia własnej wartości, bowiem ma zbyt mało możliwości odniesienia sukcesu. W szkole nie, bo zwykle mają trudności z nauką i różne zaległości, nie mają też pieniędzy, więc w środowisku rówieśniczym się nie liczą. I dlatego powstał pomysł przygotowania z nimi profesjonalnego spektaklu w prawdziwym teatrze w Warszawie, ze scenariuszem napisanym specjalnie dla nich i granym przez nich w stałym repertuarze teatru.

Pomysł szalony.

To prawda. Z moim przyjacielem Romanem Holcem, aktorem, filozofem, obdarzonym talentem pedagogicznym, udało nam się przekonać do naszego pomysłu teatr Lalka i od 2004 roku pracujemy tam z grupą młodzieży z placówek opiekuńczych. Praca nad spektaklem trwa przez cały rok. W czasie warsztatów literackich i teatralnych próbujemy wciągnąć dzieciaki w tworzenie scenariusza i staramy się zorientować w ich możliwościach aktorskich. A potem są normalne próby spektaklu. Dotychczas odbyły się dwie premiery, teraz przygotowujemy trzecią. Specyfiką przedstawień jest to, że mówimy o problemach tych dzieci – odrzuconych, samotnych, pozbawionych perspektyw i z bagażem trudnych doświadczeń. Opowiadamy o tych sprawach z perspektywy naszych dzieci, ale dotyczą one także dzieci z normalnych rodzin.

Czy nie bałaś się poruszać na scenie problemów, które te dzieci przeżyły we własnym życiu?

Jasne, że się bałam, żeby im jednak nie zaszkodzić, na bieżąco konsultuję wszystkie problemy z psychologiem. Widzimy jednak, że praca z trudnymi emocjami w rezultacie przynosi pozytywne efekty. Początkowo w dzieciach nie było zgody na przyznanie się, że mają problemy, ale w trakcie pracy złe emocje wypalają się i to przynosi ulgę. Pozytywnie działa też to, że grając na scenie same dobrze się bawią, a potem dostają zasłużone oklaski.

Czyli taka terapia przez teatr...

...Przy okazji pracy staramy się, w sposób nienachalny, dawać im wskazówki, jakich wyborów warto dokonywać, w nadziei, że kiedyś im się przypomni i z nich skorzystają.

Przygotowane zostały dwa spektakle, a zatem udało się wam to, co wydawało się niemożliwe.

Tak, to nie do wiary. Zwłaszcza, że wszyscy debiutowaliśmy – dzieci jako aktorzy, Roman jako reżyser, a ja – jako scenarzysta i scenograf. Powiedziano mi potem, że to nie miało prawa się udać. Odbyły się dwie premiery w teatrze Lalka, w 2006 Wyspa Słoneczników i w 2007 Za drzwiami. Teraz zaczynamy kolejny spektakl Okno. Część dzieci jest już z nami czwarty rok i to jest dobrze. Coś się w nich zmienia, czują się odpowiedzialne za przedstawienie, w którym grają siebie, a statystują im zawodowi aktorzy.

Kto ogląda wasze spektakle?

Normalni widzowie, jak w każdym teatrze. Także szkoły, studenci pedagogiki i psychologii. Jedno wykupili jako szkolenie pracownicy GE Money Banku. Właściwie te spektakle są adresowane do dorosłych i młodzieży. Bo mówią o młodych ludziach, mających problemy, nie tylko o dzieciach z domu dziecka. A wszyscy młodzi mają problemy.

Wyspa Słoneczników mówi o...

To baśń o trzech symbolicznych krokach w dorosłość, którymi są: odważyć się na aktywność, szukać oparcia w przyjaciołach, i najtrudniejsze – przebaczyć. Te dzieci mają wiele do wybaczenia tym, którzy je skrzywdzili. Mam nadzieję, że to zapamiętają i kiedyś im się przyda, taki „prezent na drogę”.

Drugie przedstawienie to metaforyczny obraz dzieci dorastających bez wsparcia dorosłych. Rzecz dotyczy nie tylko dzieci z domów dziecka, ale i z dobrze sytuowanych rodzin. Pokazujemy różne królestwa – pierwsze, gdzie prawo doprowadzone zostało do absurdu, drugie – braku reguł i praw, gdzie wszystko wolno, trzecie – nauki, która zajmuje się sobą, a nie ludźmi i czwarte – z metaforą walki o władzę. Staram się omawiać z dziećmi sens przedstawień, ale mam poczucie niedosytu. Stale brak czasu, bo trzeba ćwiczyć sceny, choć uważam, że rozmowy są najważniejsze.

Ale terapię przez teatr prowadzisz nie tylko na scenie Lalki.

Od trzech lat jako instruktor uczestniczę w „ Przystankach PAT” (Profilaktyka a Teatr), akcji Komendy Głównej Policji. To spotkania młodych z różnych stron Polski i z różnych środowisk, którym chce się bawić w teatr i zachęcają do tego innych, by przeciwdziałać uzależnieniom.

Nie jesteś ani psychologiem, ani pedagogiem, skąd w Twoim życiu wzięły się domy dziecka?

Mam adoptowanego syna. To najtrudniejsze i najlepsze doświadczenie mojego życia.

Niewiele osób dzieli się tak osobistymi doświadczeniami, a ty miałaś odwagę napisać o tym książkę, przepraszam, dwie książki. Jeż to baśniowa opowieść o dziecku, którego rodzice długo szukali (w różnych smutnych i szarych domach), bo urodziło się innym rodzicom. Czy pisałaś go z myślą o konkretnym czytelniku?

O jednym bardzo konkretnym człowieku. Jeż jest pisany intuicyjnie, to przepłynęło przeze mnie, jakby ktoś mi dyktował.

Tak po prostu siadłaś i napisałaś?

Tak. Analizy rozumowej dokonałam dużo później. Adresatem był mój syn. Miał wtedy trzy i pół roku. Wiedziałam, że kiedyś będziemy musieli porozmawiać o tym, że nie jesteśmy typową rodziną, ale myślałam, że to będzie później. A on zaczął pytać, kiedy miał niecałe trzy lata. Wtedy wpadłam na pomysł, że napiszę dla niego książkę, w jednym egzemplarzu i narysuję obrazki. Może pomyśli, że to o nim, ale może nie o nim, żeby wiedział, że nie jest jedynym dzieckiem z takimi przeżyciami.

Jeż jest pisany z pozycji osoby dorosłej. Czy dzieci nie wolą czytać o sobie, o swoim sposobie widzenia?

Myślę, że one wolą czytać książki, z których wynika myślenie. Jest to dobra książka dla mojego dziecka, bo otwiera go na różne ważne myśli, także tę, że i dorosłym bywa trudno. Wiem to teraz, kiedy książka ma już kilka lat. W 1999 roku ukazało się jej pierwsze wydanie. Od tego czasu odbyło się ileś spotkań z czytelnikami. Dzieci świetnie rozumieją, o co w niej chodzi. Kłopot zaczyna się dopiero później, kiedy dzieci zarażą się od dorosłych wiedzą, że są tematy, na które się nie rozmawia. W istocie problem mają dorośli, bo nie ma przyzwolenia na poruszanie spraw trudnych, zwłaszcza dotyczących niewielkiej grupy społecznej – kiedyś dotyczyło to rozwodów, dziś adopcji. A mamy w Polsce około tysiąca adopcji rocznie, nie licząc drugiego tysiąca w obrębie dalszej rodziny. W ciągu dziesięciu lat, odkąd pojawił się mój syn, widzę, że jednak wiele się zmieniło.

Decyzja, by udostępnić książkę pisaną dla własnego dziecka innym, wynikała – sądzę – z tego, że uznałaś temat za ważny i potrzebny.

Uznałam, że to dobry pomysł; bo jeśli w procesie adopcji natknęłam się na takie obszary kompletnego braku wiedzy i zrozumienia nawet u osób związanych zawodowo z tym tematem, to co dopiero mówić o ludziach z nim niezwiązanych. Zresztą problem nie maleje, dotyczy coraz większej liczby osób, bo bezdzietność jest chorobą cywilizacyjną.

To są trudne sprawy, ale o tym trzeba mówić, żeby nie narażać ludzi na dodatkowe dramaty. Ja nie spotkałam się ze złym traktowaniem, ale wiem, że nie wszyscy mają tak dobre środowisko wokół siebie, które ich wspiera. Niech zmienia się nastawienie do problemu adopcji.

Jeż zdobył uznanie młodych i dorosłych czytelników. Otrzymał ważne wyróżnienie – nagrodę IBBY.

Dostał wiele różnych nagród: w 1999 tytuł Książki Roku IBBY, w 2000 wyróżnienie w Konkursie Fundacji Świat Dziecka, w 2002 wpisano go na Listę Honorową IBBY, a także zdobył I nagrodę w Konkursie Komitetu Obrony Praw Dziecka, a w 2003 trafił do Kanonu Książek dla Dzieci i Młodzieży, jako jedna z dziesięciu książek żyjących polskich autorów. Dzięki temu książka istnieje, jest znana i czytana, było kilka wydań. Przełożono ją na chorwacki i koreański.

Wieża z klocków – także o problemach adopcji – adresowana jest do dorosłych. Książka głęboko wnika w odczucia rodziców i ich adoptowanych dzieci.

Wieża jest emocjonalna, bo ja składam się głównie z emocji. Jej perspektywa to także punkt widzenia mego syna, bo jak się już ma dziecko, to trzeba za nim podążać, do swojego „ja” włączyć „myślenie dzieckiem”.

Wczułaś się w całe jego przerażenie światem, tym, czego to dziecko musiało doświadczyć. I odważnie odsłaniasz siebie, swoje najgłębsze uczucia i doświadczenia.

Taka szczerość wystawia na strzał mnie, ale też i mego syna, zdaję sobie z tego sprawę, a nie jestem pewna, na ile mam do tego prawo. Czemuś to jednak służy; taka książka byłaby mi potrzebna, zanim podjęłam moją życiową decyzję. Pisałam więc z zamiarem, by ludziom w podobnej sytuacji coś ułatwić. I to się sprawdziło.

Zaletą tej książki jest forma intymnego pamiętnika, nie zaś poradnika z gotowymi receptami dla czytelników.

Dzielę się swoim doświadczeniem, ponieważ widzę, że nikt inny nie chce tego robić. Nie kryję, że od strony warsztatowej było to dla mnie nie lada wyzwanie, ale chciałam, by rodzice adopcyjni wiedzieli, że nie są dziwolągami, że nie tylko ich spotkała niepewność, lęk i mnóstwo trudnych emocji, że to jest normą. Wydawca zapewnił mnie, że książka będzie stale dostępna, bo jest ważna i potrzebna. Miałam trochę sygnałów, że się przydaje. Ośrodki adopcyjne polecają ją jako lekturę.

Co, Twoim zdaniem, powinno się zmienić w stosunku do dzieci z domów dziecka?

Człowieka nie jest w stanie wychować instytucja, musi być z nim drugi człowiek, to przede wszystkim. A więc opieka indywidualna, zamiast wieloosobowych domów dziecka, najlepiej, żeby była to rodzina biologiczna, a jeśli to niemożliwe – adopcyjna lub zastępcza. A w stosunku do wszystkich dzieci – aż wstyd o tym przypominać – traktowanie dzieci, jak ludzi, z szacunkiem, czyli tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Tylko tyle i aż tyle.




Katarzyna Kotowska ukończyła Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Jest pisarką, ilustratorką, scenarzystką, scenografem, krytykiem literackim. Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Debiutowała baśnią dla dzieci Jeż z własnymi ilustracjami, (Egmont, 1999). Wieża z klocków (ilustracje własne, Media Rodzina, 2001), nagrodzona została tytułem Książka zimy 2001/2 przez Bibliotekę Raczyńskich w Poznaniu. Niewydana dotąd baśń Gwiezdny pył dostała III nagrodę w konkursie literackim ogłoszonym przez wydawnictwa Muza oraz Media Rodzina w roku 2002.



 <– Spis treści numeru