PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 54-55

Kino lubi konflikty

Z Jakubem Duszynskim, dyrektorem artystycznym GUTEK FILM, rozmawia Teresa Bartoszewicz


Chciałabym porozmawiać o kinie muzułmańskim, ale wiem, że ostatnio interesujesz się Bollywoodem, więc może na początek spytam, jakie są reakcje indyjskich muzułmanów na te produkcje?

Powiedziałbym, że Bollywood to kinematografia ponad podziałami, która spełnia funkcję spoiwa, łącznika pomiędzy grupami przynależącymi do różnych kręgów kulturowych, wyznań, mówiących różnymi językami. Wszyscy ci ludzie kochają indyjskie kino popularne, wszyscy uwielbiają Shahrukh Khana, który zresztą przyznaje się do tego, że jest wyznawcą islamu. I nie tylko on. Paradoksalnie największe gwiazdy tego kina, które ma przecież siedzibę w hinduskim Bombaju, mają korzenie islamskie.

W Indiach mieszka 200 milionów muzułmanów. Czy kręci się tam filmy o nich, o ich problemach?

Jest taki reżyser Mani Ratnam, który pokazuje starcie dwóch głównych wyznań. Starcie, które rozgrywa się w Bombaju i nie tylko, bo w Indiach często dochodzi do różnych konfliktów. Ale to nie jest żadna kinematografia propagandowa, prezentująca islamskich terrorystów i bohaterów stojących po stronie hinduizmu. Jego film Jestem przy tobie, który wprowadziłem do kin, pokazywał fanatycznego wyznawcę hindu i muzułmanina, który staje w obronie szkolnych dzieci.

I to też się mieści w Bollywoodzie? Myślałam raczej, że to są filmy lekkie, muzyczne, dalekie od takich trudnych spraw.

Tak, to był największy przebój Bollywoodu, chociaż faktycznie Bollywood to kino raczej apolityczne.

Przejdźmy do filmów stricte muzułmańskich, do produkcji irańskich, afgańskich. Czy to kino stanowi jakąś całość, ma swój ośrodek, główne tematy?

W Iranie jest taka rodzina filmowców, nazywają się Makhmalbaf. Seniorem i najbardziej znanym reżyserem jest Mohsen, ale filmy kręci też jego córka Samira, a ostatnio także najmłodsza Hana. Oni wszyscy pokazują problem Afganistanu, problem kraju zapomnianego, zniszczonego kilka lat temu przez wojnę, kraju skazanego na powolną agonię. Obraz Samiry O piątej po południu zdobył wielką nagrodę jury na festiwalu w Cannes. Ujawniał właśnie tę agonię zwykłych ludzi niezwiązanych właściwie z żadną stroną konfliktu. Widziałem jeszcze wiele innych filmów, które poruszały temat ofiar wojen, konfliktów religijnych, pokazywały samotność ludności cywilnej w Afganistanie. Ale tylko jeden z nich był nakręcony w samym Afganistanie, bo to jest zbyt biedny kraj, by mógł wydać więcej niż jeden film rocznie. Jeśli chodzi o Iran i jego odbicie w krajowej kinematografii, to filmy, które trafiają na festiwale są bardzo specyficzne. Opowiadają o tym, co stało się z tym państwem po rewolucji, opisują tą rzeczywistość bardzo krytycznie, ale operują językiem aluzji i subtelnych sugestii. Choć bywa różnie, taki na przykład Krąg Jafara Panahiego, film nagrodzony kilka lat temu główną nagrodą na festiwalu w Wenecji, w bardzo dosłowny sposób pokazuje sytuację irańskich kobiet. Kobiety w ogóle są częstym tematem tych filmów, a właściwie opresja kobiet, rola jaką przypisał im islam. Ten temat chyba szczególnie często poruszają właśnie filmowcy z Iranu.

Podobnie jak motyw dzieci?

To prawda, dzieci pojawiają się np. u Ghobadiego, który zrobił bardzo poruszający film Czas pijanych koni. To jest właściwie film o kurdyjskiej mniejszości żyjącej w Iraku, ale pokazuje też ten krąg kulturowy, świat na styku islamu. Ten film głęboko mną wstrząsnął... Pokazuje losy sierot żyjących w obozie dla uchodźców przy granicy iracko-irańskiej, opowiada o dziewczynce, która została zgwałcona podczas nalotu irackiej armii. Ona podróżuje z małym chłopczykiem wokół zaminowanej granicy i wreszcie próbuje go zabić, bo chłopczyk przypomina jej o tej traumie. Potworny film, ciężki, ale chyba bardzo prawdziwy. Był jeszcze irański film Kolory raju, były Dzieci niebios...

Ale te filmy nie są chyba po prostu o dzieciach? To także próba obejścia cenzury. Cenzura służy filmom?

Cenzura nikomu nie służy, ale niewątpliwie wysubtelniają się dzięki niej aluzje, bo niczego nie można pokazać kawa na ławę. Niezwykła jest wtedy inwencja twórców. Pokazują historię dwójki małych zagubionych dzieci, żeby opowiedzieć historię swojego kraju, czy narodu, który się gdzieś zagubił. W takich kinematografiach pojawiają się wielkie metafory. Tak samo było przecież w Polsce.

Jak to się stało, że filmy irańskie zostały odkryte? Kto je przywiózł do Europy?

Oczy świata patrzą na festiwal w Cannes i ludzie, którzy decydowali o jego programie, czyli np. świetna osobowość Gilles Jacob, uznali, że chcą to promować. Każdy kraj, który ma jakąś wyróżniającą się kinematografię, przeżywa na rynku światowym swoje pięć minut i takie pięć minut jakiś czas temu miała kinematografia Iranu. W latach 90. filmy Abbasa Kiarostamiego pojawiały się właściwie na każdym festiwalu. Ten reżyser dostał Złotą Palmę za Smak wiśni i on a także inni irańscy reżyserzy (Panahi, Makhmalbaf) święcili triumfy. Każdy wielki festiwal marzył o tym, żeby pokazać ich najnowsze filmy. Później przywykliśmy do tego powolnego, kontemplacyjnego stylu. Przyszły nowe mody – przez pewien czas bardzo modna była kinematografia Korei, teraz wydaje się, że następuje czas Nowej Europy. Renesans przeżywa kino rumuńskie, węgierskie. I przez to te filmy z Iranu, a przede wszystkim, niestety, problemy Afganistanu i wojny w Iraku odeszły w cień. Musiałby teraz powstać film wybitny, żeby się przebić. Ale kilka lat temu kinematografia Iranu to było TO, te filmy pojawiały się na ekranach większości krajów świata.

Nie wspomniałeś dotąd o kinie tureckim, o którym ostatnio jest dosyć głośno. Czy wnosi coś nowego?

W Turcji powstaje teraz wiele ciekawych filmów, bo to jest kraj, który leży między Europą a orientem, na styku tradycji i nowoczesności. Kiedy chodzi się ulicami dzisiejszego Stambułu, widać, że to społeczeństwo jest bardzo świadome zachodniej cywilizacji, że większość ludzi chce korzystać z jej dobrodziejstw. A jednocześnie pamięta o religii ojców i dziadów. Życie ludzi rozdartych konfliktami pomiędzy konserwatywną sferą przykazań religijnych a coraz silniejszą potrzebą wolności obywatelskich i swobód obyczajowych jest trudne, czasem tragiczne. Ale dla kinematografii jest to niezwykle płodne. Bo kino lubi konflikty.

Niedawno był przecież przegląd filmów tureckich w kinie Muranów. Czy wszystkie odzwierciedlają ten podstawowy konflikt?

Najbardziej znanym współczesnym twórcą tureckim żyjącym w Turcji jest Nuri Bilge Ceylan, którego film Uzak został nagrodzony w Cannes i którego Klimaty wprowadziliśmy właśnie do kin. To są filmy raczej apolityczne, w których pokazywany jest właściwie sam bohater, osadzony w kulturze Turcji i w tamtym kontekście religijnym, ale w filmie najważniejsze są jego problemy wewnętrzne. Reżyserem mocno politykującym jest natomiast Fatih Atkin, który zrobił film Głową w mur. To dość młody chłopak, który na co dzień mieszka w Berlinie, syn tureckich emigrantów. Swoim filmem opowiedział o sytuacji takich, jak oni. Ale w tym roku dostał nagrodę w Cannes za film Po tamtej stronie nieba i to jest z kolei bardzo mocna polityczna rzecz, pokazująca złożoność życia w samej Turcji.

A czy kino europejskie podejmuje czasem wątki muzułmańskie?

Pamiętam taką scenę z angielskiego kryminału Prime suspect (główną rolę gra w nim nagrodzona Oscarem Helen Mirren): siedzi sobie para rodziców, którym zaginęła córeczka, oni się strasznie denerwują i czekają na wieści od pani komisarz, siedzą w poczekalni na komisariacie. Obok nich siada taki wielki czarnoskóry facet i mówi: „Nie martwcie się, wystarczy, żebyśmy się pomodlili”. I tu mamy zakodowaną kliszę, że zaraz padną na kolana i zaczną odmawiać różaniec, a on bierze tę panią za rękę i mówi „Allah jest wielki!”, i zaczyna wypowiadać słowa Koranu. W ten sposób reżyser daje nam sygnał, że w Europie żyje wielu muzułmanów: są w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, a zwłaszcza we Francji. Oglądałem ostatnio świetny film – dostał nawet jedną z głównych nagród na tegorocznym festiwalu w Wenecji – The secret of the grain, w reżyserii Abdelatifa Keshisha – o emigrantach z Algierii, którzy osiedlili się na południu Francji. Film pokazuje rodzinę uchodźców, którzy mówią do siebie po arabsku, gotują tradycyjne potrawy, a jednocześnie próbują się zasymilować z zachodnim społeczeństwem. Jednak w pewnym momencie, gdy już nie widzą dla siebie perspektyw, postanawiają założyć bardzo tradycyjną knajpę, w której będą podawali kuskus przy arabskiej muzyce.

Czy w nowym sezonie filmowym znajdą się jakieś muzułmańskie akcenty?

Owszem – film, który dzieje się we współczesnym Bejrucie. Pokazuje życie codzienne i miłosne rozterki pięciu dojrzałych kobiet. Nigdy chyba w Polsce nie zdarzyło się, żeby film libański trafił do szerokiej dystrybucji. Postanowiłem spróbować, bo ten obraz z jednej strony wiele mówi o kulturze arabskiej, a z drugiej opowiada po prostu kapitalne historie. Widziałam go w tym roku w Cannes i kupiłem, bo Karmel to naprawdę kawałek świetnego kina.

No to czekamy.

Zapraszam – już w styczniu.




 <– Spis treści numeru