PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 54-55

Tadeusz Gadacz

Filozofia podróży – filozofia jako podróż




Filozofię, podróż i życie łączy jedno wspólne pojęcie drogi. U podstaw filozofii jako podróży i filozofii podróży tkwią, jak sądzę, dwa motywy filozofii starożytnej. Pierwszy z nich to mit platońskiej duszy wygnanej.

Dusza wygnana

Dusza ludzka, zanim znalazła się w ciele, preegzystowała w boskim świecie. Przedstawił ją Platon w symbolicznej postaci rydwanu zaprzęgniętego w dwa skrzydlate konie i woźnicy trzymającego cugle w ręku. „Niechaj tedy będzie podobna [dusza] do w jedno zrosłej siły skrzydlatego zaprzęgu i woźnicy. U bogów i konie, i woźnice, wszystko to dzielne i z dobrego rodu, a u innych mieszanina. I tak naprzód, parą powozić musi nasz wódz, a potem konia ma jednego doskonałego, z pięknej i dobrej rasy, a drugiego z całkiem przeciwnej, rumaka zupełnie tamtemu przeciwnego. Ciężkie to i trudne oczywiście, powożenie nami”1. W tym krótkim fragmencie rysuje Platon pewną psychologię wewnętrznego rozdwojenia. Dusza składa się z trzech elementów, które odpowiadają trzem stopniom życia (wegetatywnemu, zmysłowemu i intelektualnemu, czyli życiu roślinnemu, zwierzęcemu i ludzkiemu). Każda z tych dusz jest wewnętrznie zdwojona na pierwiastek pożądania i opanowania. Zdwojony jest w sobie jednak także rozum (hegemonikon), którym w porównaniu Platona jest woźnica. Jemu przypada szczególna rola harmonizowania przeciwieństw i panowania nad pojazdem. Ale i rozum nie jest w sobie doskonały. Rydwany dusz boskich i ludzkich wędrują po nieboskłonie. Nie ma tam jednak zwykłych dróg, dlatego rydwany- dusze poruszają się dzięki skrzydłom. Konie są uskrzydlone i woźnica też ma skrzydła. „Przyrodzoną mają skrzydła siłę, to co ciężkie podnosić w górę, w niebo, gdzie bogów rodzina mieszka. Żadne ciało nie ma w sobie tyle boskiego pierwiastka, co skrzydła. A boski pierwiastek to piękno, dobro, rozum i wszystkie tym podobne rzeczy. Takim pokarmem się żywią i z niego rosną najszybciej pióra duszy, a od bezeceństwa i zła marnieją i nikną”2. By nakarmić się tym co boskie, dusze pielgrzymują po nieboskłonie ku miejscu, w którym znajduje się byt, aby się nim nakarmić. Miejsce to usytuowane jest ponad niebem. Do niego pielgrzymują po kole nieboskłonu rydwany dusz boskich i ludzkich. Raz są na dole, raz wznoszą się ku samej górze, gdzie znajduje się owo miejsce. „A miejsca tego, które jest ponad niebem, ani nie oddał nigdy żaden z poetów ziemskich w pieśni, ani go w pieśni godnie oddać zdoła”3. Rydwany bogów „równiuteńko jadą”, „a z innych dusz taka, co najlepiej za bogiem szła i była mu najpodobniejsza, ponad głowę woźnicy w miejsce poza niebem zagląda i drogę okrężną odbywa, ale jej konie przeszkadzają ciągle, tak że ledwie się może bytom rzeczywistym przyjrzeć. A inna raz się podnosi, raz zniża; konie jej patrzeć nie dają, więc jedno zobaczy, a drugiego nie dojrzy. A inne za nią, choć się wszystkie rwą do góry, nie mają sił dotrzymać kroku, toną w tłumie, który je okrężną drogą niesie, depcą się nawzajem i roztrącają, bo się jedna ciśnie przed drugą. Robi się ciżba, hałas, ścisk i pot okropny. Przez niedołęstwo woźniców niejedna tam zostaje kaleką: niejednej się skrzydła połamią. Wszystkie razem zmordowane strasznie, jako iż niegodne były bytu rzeczywistego oglądać, odchodzą, a odszedłszy pożywają pokarm prawdopodobieństwa. A czemu się tak rwą gwałtownie, żeby oglądać zagony prawdy, widzieć, gdzie one są – to dlatego, że tam właśnie na tym łanie rośnie pokarm, którego najlepsza część duszy potrzebuje; z niego nabierają siły skrzydła, które dusze unoszą do góry. A oto prawo Konieczności: Jeśli która dusza za bogiem w ślad idąc, zobaczy coś ze świata prawdy, nic się jej stać nie może aż do następnego obiegu i jeśliby to zawsze potrafiła, nigdy żadnej szkody nie poniesie”4. Dusze ludzkie ze względu na swą skończoność, niedoskonałość, wewnętrzne zdwojenie nie potrafią tego. Dlatego za każdym kolejnym obiegiem są coraz słabsze, coraz mniej prawdą i bytem się karmią, a w końcu tracą skrzydła. „A jeśli pióra straci, spada, aż coś stałego napotka, uchwyci i zamieszka tam, ciało ziemskie na siebie wziąwszy, które teraz, niby samo z siebie, poruszać się zaczyna dzięki jej sile i nazwę otrzymuje wszelkiej istoty żywej”5.

Tu mamy według Platona źródło nieustannego pielgrzymowania i wędrowania śmiertelników. Pielgrzymowanie to może przyjąć dwa kierunki: wędrówki zewnętrznej i wewnętrznej. Albo gna nas po świecie, podróżujemy, gdyż czujemy w sobie niepokój albo poprzez myślenie usiłujemy powrócić tam, skąd się wywodzimy. Istotną rolę odgrywa tu pamięć. Kiedy dusza przypomina sobie byt i prawdę, które kiedyś oglądała, odrastają jej skrzydła i wyzwalając się z ciała i świata, powraca do swej ojczyzny. „Toteż słusznie jedynie tylko dusza filozofa ma skrzydła. Bo jej pamięć zawsze wedle sił do tego się zwraca, co nawet bogu boskości użycza. Człowiek, który w takich przypomnieniach żyje jak należy i doskonałych zawsze święceń dostępuje, tylko on jeden istotnie doskonałym się staje. A że o ludzkich sprawach zapomina, a z tym, co boskie, obcuje, gani go wielu jako narwańca, ale że bóg w nim mieszka, o tym nie wiedzą ci, których jest wielu”6.

Podróż filozofii jest podróżą wewnętrzną. Filozofowie raczej nie podróżowali i byli wrogami podróżowania. Wrogiem podróżowania był Lucjusz Anneusz Seneka. Pisał: „...podróże nie uczynią cię ani lepszym, ani rozsądniejszym. Trzeba raczej obcować z naukami oraz ze znawcami mądrości, by uczyć się tego, co przez nich zostało zbadane, i badać to, czego jeszcze wyjaśnić nie zdołali. (...) Taka bieganina nie przyniesie ci żadnego pożytku. (...) Chory powinien szukać leku, a nie nowej okolicy”7. A w innym z listów stwierdził: „Kto wszędzie przebywa, ten nigdzie nie przebywa”8. Podróżowanie po świecie przypomina według Seneki wiercenie się w łóżku, w poszukiwaniu coraz to wygodniejszej pozycji. I tak cały świat się wierci. „W bezustannej wędrówce uwija się rodzaj ludzki. Dzień w dzień coś się zmienia na wielkim świecie. (...) Spotykamy ludzi, którzy twierdzą, że w duszach drzemie wrodzona podnieta do ciągłej zmiany siedziby i przenoszenia się z jednego miejsca zamieszkania na drugie”9.

Sokrates, według tradycji, tylko raz udał się poza Ateny. Immanuel Kant, który raz został zmuszony opuścić Królewiec, by w Mrągowie wygłosić wykład pruskim oficerom, potrafił godzinami opowiadać o szczegółach budowy mostu Tower, gdzie nigdy nie był. Filozofia jest podróżą wewnętrzną. To nie tylko podróż wyobraźni, jak podróż Dantego Alighieri, ale wewnętrzne pielgrzymowanie samego myślenia od skończoności aż do Pierwszego Poruszyciela, jak u Arystotelesa, aż do źródła twórczej nicości, jak u Hermana Cohena. Przykładem takich wewnętrznych podróży były także utopie. Tomasz Morus podróżował do Utopii, Tomasz Campanella do „Państwa słońca”, Francis Bacon do „Nowej Atlantydy”, a Jakub Harrington do „Oceany”.

Powróćmy do Platona. Istota myślenia filozoficznego nie polega zatem na poznawaniu świata, lecz na duchowej wędrówce-powrocie. Filozofia i mistyka jest podróżą wewnętrzną. Na pytanie Eckharta: „Dlaczego wychodzicie?” Paul Natorp odpowiedział: „Aby odnaleźć drogę do domu”10. Podróż należy do istoty myślenia, gdyż myślenie jest w swej istocie zdwojone między „tu” i „tam”, między skończonością i nieskończonością, tym samym i tym, co całkiem inne, tęsknotą i jej spełnieniem. Można się zastanawiać, czy platoński mit jedynie ilustruje ten pielgrzymi wyraz myślenia, czy też go tworzy. Wydaje się jednak, że jedynie zdaje sprawę z naszego doświadczenia. Być może dlatego podróżujemy, że szukamy prawdziwego życia. Jedni szukają go „tu”, a inni „tam”. Platoński mit duszy wygnanej ukazuje, że założeniem podróży, pielgrzymowania, wędrówki jest pytanie: Skąd wychodzimy i dokąd zmierzamy? Gdzie jesteśmy u siebie i co to znaczy być u siebie? Dlaczego wciąż ciekawi nas to, co inne? Dlaczego nie wystarcza nam to, co „tutejsze”?

Wiele wieków później św. Augustyn podjął motyw Platońskiego mitu. Preegzystencję duszy jako niezgodną z nauką chrześcijańską odrzucił. W jej miejsce wprowadził ideę Bożego stworzenia i objawienia. „Stworzyłeś nas jako skierowanych ku Tobie i niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”11. W świecie nie jesteśmy u siebie. Naszą ojczyzną jest Bóg. Stąd ów zaszczepiony nam niepokój serca, który u św. Augustyna odgrywa tę samą rolę, co pamięć u Platona.

Istnieje jednak zasadnicza różnica między mitem Platona a nauką św. Augustyna. Według Platona myślenie i przypominanie jest powrotem do domu, w którym kiedyś byliśmy. Według św. Augustyna – wędrówką do domu, w którym nie byliśmy nigdy. Czas grecki jest cyklicznym czasem zamkniętym. Tak Grecy wyobrażali sobie wieczność. Czas stałby się wiecznością, mówił grecki lekarz Alkmeon, gdybyśmy umieli powiązać koniec z początkiem. Natomiast czas judeochrześcijański jest czasem otwartym. Różnica między nimi jest analogiczna do różnicy między wędrówką Odyseusza i Abrahama. Wiele ich łączyło. Obydwaj opuścili swój dom, swą ziemię ojczystą. Dla obydwu życie było ryzykowną wędrówką. Różniło ich jednak zasadniczo to, że Odyseusz wiedział, dokąd idzie, dlatego szedł przez wiedzę. Abraham nie wiedział, dlatego szedł przez wiarę. Odyseusz wędrując powracał, a Abraham wciąż się oddalał. Jego podróż była podróżą bezpowrotną. Wędrówka Odyseusza wydaje się być tylko pozorną podróżą i zmianą, skoro wszystkie wydarzenia dokonywały się w tym samym. Choć minął czas, Itaka była ta sama, ta sama była Penelopa i pies. Podróż Abrahama była niewiadoma i nieprzewidywalna. On szedł ku temu, co radykalnie inne. Jego dom był „gdzie indziej”, a jego pielgrzymowanie nie było powrotem. Zmierzał bowiem do domu, do „ogrodu”, w którym nigdy nie był.

Emanuel Lévinas, który przypomniał nam to podobieństwo i jednocześnie różnicę między Odyseuszem i Abrahamem, określił różnicę motywu i jednocześnie celu ich wędrówki jako różnicę między potrzebą i pragnieniem. Potrzeba, jak potrzeba chleba, domu czy wiedzy, może zostać zaspokojona. Potrzeba jest niczym Odyseusz powracający do początku. Natomiast pragnienie tym różni się od potrzeby, że nie może zostać zaspokojone. Im bardziej próbujemy je zaspokoić, tym bardziej ono rośnie. Dlatego jest jak Abraham, którego nie mogła nasycić żadna zmiana miejsca ani widoku. Pisał Lévinas: „«Nieobecne jest prawdziwe życie» . Lecz my jesteśmy na świecie. Właśnie w tym alibi rodzi się metafizyka – i nim się żywi. Zwraca się ona ku « gdzie indziej», ku «poza», ku temu, co « inne» . W swej formie najbardziej ogólnej, jaką przybrała w dziejach myśli, istotnie pojawia się ona jako ruch wychodzący od świata, który jest nam bliski i znany (niezależnie od tego, jakie by były jeszcze ziemie nieznane, które z nim graniczą lub które on zakrywa), ruch wychodzący od tego «u siebie» , w którym zamieszkujemy i kierujący się ku obcemu «poza mną» , ku «tam» . Kres tego ruchu – owo «gdzie indziej» lub owo «inne» – zwany jest innym w sensie szczególnym. Żadna podróż, żadna zmiana klimatu czy otoczenia nie zaspokoi tego pragnienia, które tam odsyła. «Inne» pożądane metafizycznie nie jest «inne» w taki sposób jak chleb, który spożywam, kraj, w którym żyję, jak pejzaż, który podziwiam, jak – niekiedy – odmienny jestem ja sam dla samego siebie, dla «obcego» mi mojego «ja». Tymi realnościami potrafię się « nasycić» i  – w najszerszym sensie – zaspokoić pożądanie ich jako czegoś, czego mi po prostu brakowało. Ich odmienność ( alterité) rozpływa się w mej identyczności kogoś, kto myśli lub posiada. Pragnienie metafizyczne natomiast kieruje się ku czemuś całkowicie innemu, ku temu, co inne absolutnie. Pragnienie metafizyczne nie tęskni do powrotu, gdyż jest pragnieniem kraju, w którym my się nie rodziliśmy. Kraju obcego wszelkiej naturze, który nigdy nie był naszą ojczyzną i do którego nigdy się nie przeniesiemy”12.

O podobnym pragnieniu metafizycznym dużo wcześniej pisał także Immanuel Kant. Przebudzony przez Davida Hume'a z „metafizycznej drzemki”, zaczął przychylać się ku empiryzmowi. Napisał wówczas małą, ale ważną książeczkę o Swedenborgu Marzenia jasnowidzącego objaśnione przez marzenia metafizyki. Porównał tam poznanie zmysłowe i metafizyczne do podróży. Żyjemy w małym miasteczku. I zamiast poznawać je i jego najbliższe jego okolice, udajemy się w dalekie i ryzykowne wyprawy w poszukiwaniu nowych lądów i krain. Zamiast zaspokoić się tym, co choć skończone i ograniczone, da się poznać, wybieramy się w metafizyczne podróże, nie mogąc mieć żadnej pewności, że gdzieś dotrzemy. Kant, świadom jednak ryzyka tej wędrówki myśli poza zmysłowość, stwierdził jednak, że nie potrafimy zrezygnować z tych wędrówek, tak jak nie potrafimy nie oddychać. Jest w nas bowiem tęsknota metafizyczna.

Podsumowując pierwszy motyw, musimy stwierdzić, że tego, czy podróżujemy zarówno na zewnątrz i wewnętrznie, gdyż poszukujemy śladów ukrytych w pamięci, czy też pcha nas wciąż metafizyczne pragnienie, intelektualnie rozstrzygnąć nie potrafimy. Tak, jak nie potrafimy rozstrzygnąć, czy kraina-ogród, do którego zmierzamy, jest tym, w którym kiedyś już byliśmy, czy też tym, w którym nie byliśmy nigdy.

Wszystko płynie – nic się nie zmienia

Drugim motywem, który chciałbym tu przypomnieć, jest spór Heraklita z Parmenidesem i eleatami na temat ruchu i zmiany. Jeśli pierwszy motyw dotyczył symbolicznego miejsca, domu, owego „u siebie”, do którego zmierzamy, drugi motyw dotyczy czasu i zmienności. Obraz czasu Heraklita jest obrazem nieustannej zmiany, różnicy i inności. Każda chwila jest inna, różna. Znane są powiedzenia Heraklita: „Nie możemy dwa razy wejść do tej samej rzeki”. „Wszystko płynie”. Rzeka czasu nieustannie się zmienia, a my wraz nią. Natomiast obraz czasu Parmenidesa jest obrazem tożsamości. Ze swej słynnej tezy „Byt jest, a niebytu nie ma” wyprowadził Parmenides wszelkie cechy bytu. Byt jest wieczny, gdyż nie może ani powstać, ani być unicestwiony. Powstać bowiem mógłby z niebytu i przeminąć w niebyt. Niebytu jednak nie ma. Byt jest także niezmienny. Wszelka zmiana bytu musiałaby bowiem być zmianą w niebyt, a niebytu nie ma. Nie istnieje zatem żadna rzeczywista zmiana ani ruch. Zmiany są jedynie pozorne. Odzwierciedleniem tego odwiecznego sporu Heraklita z Parmenidesem są, jak sądzę, dwa rodzaje wrażliwości ludzkiej natury, dwa typy ludzi. Wieczni podróżnicy, pielgrzymi. Ludzie, którzy nie umieją i nie potrafią pozostać w jednym miejscu. Ich życie jest nieustanną zmianą, wędrówką, prowizorycznością. Nawet, jeśli kilka razy jadą w to samo miejsce, to miejsce to jest już inne, jak Heraklitejska rzeka, do której nie da się wejść dwa razy. Podobnie jak nie można dwa razy być w Paryżu. Drudzy, to ludzie stałości miejsca i stabilności. Niepokoi ich wszystko, co się rusza, zmienia. Przy tym w tej drugiej grupie mamy dwie motywacje bezruchu, wynikające z dwóch rozumień stałości. Jedni rozumieją stałość w sposób negatywny. Tu naprzeciw Parmenidiańskiej niezmienności wychodzi Kohelet – „nic nowego pod słońcem”. Wszędzie to samo. Po co jechać gdzieś tam, skoro tam też są tacy sami ludzie i taki sam świat? Po co, jak pisał Seneka, jeździć oglądać to samo gdzie indziej? Inni ową stałość rozumieją w sposób pozytywny jako pełnię wieczności już teraz. Kontemplujący mnisi mogą powiedzieć za Parmenidesem: „Byt jest, a niebytu nie ma” (mnisi stabilitas locis).

Życie ludzkie jest pielgrzymowaniem. Od narodzin ku śmierci jesteśmy Homo viator (człowiek wędrowiec, człowiek pielgrzym według Gabriela Marcela). Życie nie jest jednak tylko podróżą zewnętrzną, od narodzin do śmierci. Jest także podróżą wewnętrzną. Pisał Marcel: „Wolno jednak zapytać, czy systematyczne odrzucanie tego, co pozaziemskie, nie leży u źródeł wstrząsów, które w naszych czasach osiągnęły swoje największe nasilenie; kto wie, czy trwały porządek ziemski nie może być wprowadzony tylko pod tym warunkiem, że człowiek zachowa wyraźną świadomość tego, co można by nazwać jego kondycją pielgrzyma; to znaczy, że będzie on stale pamiętał o konieczności wykuwania sobie niepewnej drogi poprzez eratyczne głazy upadłego wszechświata, wymykającego się pod każdym względem samemu sobie, ku światu bardziej umocnionemu w bycie, ku światu, którego jedynie zmienne i niepewne odblaski można dostrzec z ziemi”13.

Jakkolwiek by jednak niepokój serca i metafizyczne pragnienie kierowały naszymi krokami, wędrujemy, podróżujemy wewnątrz skończonej egzystencji. Søren Kierkegaard w swej rozprawie o ironii porównał ją do skończonego labiryntu, po którym chodzimy, ale z którego nie prowadzi żadne wyjście. Obojętne zatem, czy pójdziemy w lewo, czy w prawo, przed siebie, czy obrócimy się i wybierzemy kierunek za siebie, z punktu widzenia skończoności zamkniętego labiryntu nie ma to żadnego znaczenia. Wyjście z niego nie prowadzi ani przez Neapol, ani przez żaden piękny kraj czy krajobraz. Albo-albo, bez znaczenia. Pisał Kierkegaard w kazaniu diapsalamtycznym: „Ożeń się, będziesz tego żałował; nie żeń się, będziesz tego także żałował; żeń się lub nie żeń, będziesz i tego, i tego żałował, albo się ożenisz, albo nie ożenisz, będziesz żałował i tego, i tego. Śmiej się z tarapatów życia, będziesz tego żałował; płacz nad nimi, będziesz także tego żałował; śmiej się czy płacz z tarapatów życia, będziesz i tego, i tego żałował. Zawierz dziewczynie, będziesz tego żałował; nie wierz dziewczynie, będziesz tego żałował; wierz czy nie wierz dziewczynie, będziesz i tego, i tego żałował; czy uwierzysz, czy nie uwierzysz dziewczynie, będziesz tego żałował. Powieś się, będziesz tego żałował; nie wieszaj się, będziesz tego także żałował; czy się powiesisz, czy nie powiesisz, będziesz i tego, i tego żałował”14. Trawestując to słynne kazanie Kierkegaarda, można by dodać: „Podróżuj, będziesz tego żałował, nie podróżuj, będziesz tego także żałował, czy będziesz podróżował czy podróżował nie będziesz, będziesz i tego, i tego żałował”. I kończy Kierkegaard: „Taka jest, panowie, treść mądrości życiowej. (...) Wielu myśli, że są w tym samym stanie, kiedy uczyniwszy to i owo, łączą czy też mediatyzują sprzeczności. Ale to jest nieporozumienie; gdyż prawdziwa wieczność nie leży w «albo-albo», ale poza wyborem. Wasza wieczność będzie więc bolesną sumą kawałków czasu i będziecie mieli podwójny żal, pochłaniając ją”15.

Cel podróży

Jeśli rację ma Kierkegard, zapytajmy: po co właściwie podróżujemy? Celem podróży może być chęć zmiany. Usiłujemy odmienić sytuację, oderwać się od samych siebie. Udajemy się w podróż z nadzieją, że coś się zmieni, że my się zmienimy. Pisał Seneka: „Myślisz, że tylko tobie się to przydarzyło, i dziwisz się jakby czemuś nowemu, iż przez tak długą podróż i przez pobyt w tylu różnych miejscach nie pozbyłeś się smutnych i ciężkich myśli? Powinieneś odmienić duszę, nie powietrze. Choćbyś przebywał niezmierzone przestrzenie mórz, choćby, jak powiada nasz Wergilusz, i ziemia, i miasta sprzed oczu twych znikły w oddali, wady twe będą ci towarzyszyły, dokądkolwiek się udasz. To samo odpowiada też Sokrates na czyjeś tam pytanie: «Czemuż dziwisz się, że podróże zupełnie ci nie pomogły, skoro siebie obwozisz wkoło? Gnębi cię ta sama rzecz, która cię wygnała». Cóż mogą pomóc nowe kraje? Co może pomóc poznanie nowych miast lub nowych okolic? Próżne jest całe to twe miotanie się. Pytasz, dlaczego ucieczka ta nie przynosi ci żadnego pożytku? Wszak uciekasz ze sobą. Trzeba zdjąć brzemię swojej duszy; do tego czasu nie będzie ci się podobało żadne miejsce”16. A w innym z Listów do Lucyliusza stwierdził: „Cóż pomoże przebywanie mórz i przenoszenie się z miasta do miasta? Jeśli chcesz pozbyć się tego, co cię dręczy, trzeba, nie żebyś był gdzie indziej, lecz żebyś sam stał się inny”17.

Podróż może być ucieczką, jak rozrywka u Blaise Pascala, ucieczką w zapomnienie. Celem rozrywki jest zapomnienie. „Ludzie, nie mogąc znaleźć lekarstwa na śmierć, nędzę, niewiedzę, postanowili – aby osiągnąć szczęście – nie myśleć o tym”18. „Stąd pochodzi, iż gra i towarzystwo kobiet, wojna, wysokie urzędy są tak poszukiwane. Nie iżby w nich było istotne szczęście i aby ktoś miał sobie wyobrażać, iż prawdziwe szczęście jest w tym, aby mieć pieniądze, które można zyskać w grze, albo w zającu, którego się ściga: nie spojrzałoby się nań, gdyby go nam ofiarowano. Nie owego miękkiego i spokojnego używania, które pozwala nam pamiętać o naszym stanie, szukamy; ani niebezpieczeństw wojny, ani mozołów urzędu, ale zgiełku, który odwraca nasze myśli i jest dla nas rozrywką. Stąd pochodzi, że ludzie tak miłują gwar i zgiełk; stąd pochodzi, iż więzienie jest tak straszliwą karą; stąd pochodzi, iż rozkosz samotności jest rzeczą niezrozumiałą. I główną przyczyną szczęścia królów jest to, iż wszyscy usiłują bez ustanku ich rozerwać i dostarczyć im wszelkiego rodzaju przyjemności. Król otoczony jest ludźmi, którzy myślą jedynie o tym, aby rozerwać króla i nie dać mu myśleć o sobie; gdyby o tym myślał, byłby mimo całego królestwa nieszczęśliwy. Oto wszystko, co ludzie zdołali wymyślić, aby osiągnąć szczęście”19. Takim rodzajem rozrywki-ucieczki może być także podróż. Bliskie temu jest to, co Martin Heidegger nazwał krzątaniną. Jest to ucieczka od tego, co istotne, w ruch, działanie, które jest tylko pozorne.

Celem podróży może być także pragnienie zdobycia dystansu do codzienności, do „swego u siebie”. Pięknie pisał o tym Albert Camus: „Ceną podróży jest strach. W pewnej chwili, daleko od naszego kraju, od naszego języka (francuska gazeta staje się bezcenna; i te wieczorne godziny w kawiarniach, gdzie pragniesz otrzeć się o innych ludzi), chwyta nas nieokreślony strach i instynktowne pragnienie, by powrócić do schronienia starych przyzwyczajeń. To najoczywistsza zdobycz podróżowania. W takiej chwili jesteśmy w gorączce, ale chłonni. Najmniejsze poruszenie wstrząsa nami do głębi istoty. Strumień światła – i otwiera się wieczność. Dlatego nie trzeba mówić, że podróżuje się dla przyjemności. Nie ma przyjemności w podróżach. Widziałbym w nich raczej ascezę. Podróżuje się dla kultury, jeśli przez kulturę rozumieć ćwiczenie naszego najbardziej intymnego zmysłu – zmysłu wieczności. Przyjemność oddala nas od nas samych, jak rozrywka Pascala oddala go od Boga. Podróż, która jest jak wiedza wielka i poważna, przywraca nas sobie na powrót”20.

Celem podróży może być też chęć zmierzenia się z wyzwaniem, ryzykiem. Jest to podróż odkrywcza i zdobywcza. Jednym jej celem może być chęć zmierzenia się z własnymi ludzkimi możliwościami, drugim – zaspokojenie ciekawości. Podróże kształcą i uczą. Pisał Michel de Montaigne: „...podróż zda mi się pożytecznym zatrudnieniem. Dusza ma w niej nieustanne ćwiczenia, aby rozważać rzeczy nieznane i nowe. Nieraz mówiłem, że nie znam lepszej szkoły dla kształtowania umysłu, niż przedstawiać mu nieustannie odmienność tylu innych sposobów życia, mniemań i zwyczajów i dać mu kosztować tak wiekuistej różności kształtów naszej ludzkiej natury. Ciało nie jest przy tym bezczynne ani utrudzone; ten umiarkowany ruch utrzymuje je w zbawiennej trzeźwości”21.

Każdy z tych rodzajów podróży wymaga innego stopnia uwagi. Friedrich Nietzsche podzielił podróżnych następująco: „Podróżni i ich stopnie. – Między podróżnymi rozróżnia się pięć stopni: podróżni pierwszego, najwyższego stopnia, są ci, którzy podróżują i których przy tem się widzi – ci właściwie są przenoszeni i niejako ślepi; następni rzeczywiście patrzą sami na świat; trzeci stopień przeżywa coś wskutek tego, że widzi; czwarty żyje rzeczą przeżytą i unosi ją z sobą; wreszcie istnieje pewna ilość ludzi, obdarzonych siłą najwyższą, którzy wszystko, co widzieli, przeżywszy i wcieliwszy w siebie, w końcu także koniecznie muszą wydać na świat, skoro do domu powrócą”22.

Kończąc ten wątek namysłu nad podróżą i podróżą metafizyczną, chciałbym wziąć w obronę Odyseusza. Choć pragnienie metafizyczne prowadzi nas „tam”, do prawdziwej ojczyzny, to jak Odyseusz najlepiej czujemy się „u siebie”. Z każdej podróży chętnie wracamy do swojej Itaki. Człowiek bowiem jest rozdarty między pragnienie domu i potrzebę domu, między podróż metafizyczną i podróże w świecie.

Zwodzenie

Dotychczas mówiliśmy jedynie o podróżnych, pielgrzymach, wędrowcach. Na gościńcach podróżnych łatwo jednak zgubić drogę. Potrzebni są zatem na niej przewodnicy, jak aniołowie na drodze Abrahama. Czasami jednak przewodnicy okazują się zwodzicielami. Do istoty podróżowania należy jednak nie tylko bycie prowadzonym, ale i bycie zwodzonym. W człowieku jest ukryta jakaś ciemna wewnętrzna głębia, z której wypływa wątpliwość, czy cel naszego pielgrzymowania w ogóle istnieje, czy nie jest pozorny, czy nie jesteśmy co do niego zwodzeni. Do istoty pielgrzymowania, wędrówki wydaje się przynależeć także i ta możliwość.

Kartezjusz – twórca XVII-wiecznego racjonalizmu i filozofii nowożytnej – poszukując niepodważalnej podstawy poznania, odkrył ideę zwodziciela. Kiedy bowiem doszedł już do prawd rozumu (jasnych i wyraźnych) i kiedy wydawało mu się, że osiągnął już to, czego poszukiwał, pojawiła się nagle w jego umyśle idea zwodziciela. Skąd wiemy, czy nie istnieje zwodziciel, którego celem jest wprowadzanie nas w błąd? Być może suma kątów w trójkącie wcale nie wynosi 1800. Być może 2 + 2 wcale nie równa się 4. Być może istnieje zwodziciel, który chce nas przekonać, że tak jest naprawdę. Być może podaje nam za prawdę to, co nią nie jest, aby ukryć przed nami prawdę rzeczywistą. Czy on jednak w ogóle istnieje? Jeśli nas zwodzi, jeśli wszystko przedstawia nam w krzywym zwierciadle, to w jakim celu to czyni? Kartezjusz, nie mogąc poradzić sobie z natłokiem tych i podobnych pytań, doszedł do przekonania, że poprzez racjonalny dowód musi przekonać się o istnieniu Boga. Bóg, jako doskonały i absolutny, nie może zwodzić człowieka. Bóg jest prawdomówny. Jeśli zatem będziemy mogli przekonać się, że Bóg istnieje, będziemy też mogli wyeliminować działanie zwodziciela. Prawdomówny Bóg nie może bowiem zwodzić człowieka. Istnienie Boga miało zatem stać się dla Kartezjusza lekarstwem na zwodzenie zwodziciela.

Czy Bóg jednak zwodzi człowieka? Biblia nie używa pojęcia zwodzenia. Mówi raczej o próbie. Bóg poddaje człowieka próbie. Czy jednak tylko próbie? Możemy sobie wyobrazić, że podobny dialog wewnętrzny, co w umyśle Kartezjusza, mógł rozegrać się w umyśle Abrahama. Abraham wiedział, że należy szanować życie, tym bardziej własnego syna. Wiedział, że należy miłować. Usłyszał jednak głos, który nakazał mu zabrać ze sobą syna, udać się z nim na górę Moria i tam złożyć go w ofierze. Czy mówił to Bóg, czy zwodziciel? Jeśli Bóg nakazuje obronę życia i miłość, to ten sam Bóg nie może nakazać czegoś przeciwnego? Czy zatem jest to głos Boga, czy zwodziciela? Abraham odczytał go jako głos Boga. Można jednak wyobrazić sobie wewnętrzne wątpliwości, jakie go niepokoiły, gdy prowadził syna na śmierć. Ostatecznie Bóg powstrzymał rękę Abrahama-ofiarnika. Wewnętrzna wątpliwość, czy Bóg nie zwodzi, okazała się jedynie próbą. Ile jednak takich prób nie okazuje się próbą?

Znana jest także w Biblii inna słynna próba, jakiej został poddany Hiob – człowiek boży. Opis jego próby poprzedzony został przez dialog Boga z demonem (zwodzicielem). Przedmiotem tego dialogu był właśnie Hiob, który miał zostać wypróbowany. Bóg zgodził się, by Hiobowi zostało odebrane wszystko, aby sprawdzić, czy kocha Boga za nic. Czy jest to jednak dialog Boga ze zwodzicielem, czy wewnętrzny dialog Boga z sobą samym? Czy zatem tylko człowiek może kusić (zwodzić) Boga, czy też Bóg także może zwodzić człowieka? Franz Rosenzweig, żydowski filozof dialogu, autor Gwiazdy zbawienia, w takim właśnie duchu zinterpretował Księgę Hioba. Pisał: „Rabinacka legenda opowiada o jakiejś rzece w dalekiej krainie, która jest tak pobożna, że w szabat zatrzymuje swój strumień. Gdyby zamiast Menu płynęła przez Frankfurt ta rzeka, bez wątpienia wszyscy Żydzi przestrzegaliby tam surowo szabatu. Lecz Bóg nie czyni takich znaków. Oczywiście, lęka się On o niezawodny wynik, że właśnie wówczas mogliby nimi być ci, którzy są najmniej wolni, najbardziej lękliwi i mizerni, «najpobożniejsi». A Bóg, to oczywiste, chce wśród swoich tylko ludzi wolnych. Dla oddzielenia więc dusz wolnych od niewolniczych nie wystarczy jedynie to, że skrywa swe rządy, albowiem lękliwi są wystarczająco lękliwi, by w zwątpieniu chętniej przechodzić na tę stronę, której trzymanie się « w każdym przypadku» nie szkodzi, a możliwie – z pięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem – jest nawet korzystne. Bóg, aby oddzielić duchy, musi więc nie tylko nie być przydatnym, lecz wręcz szkodzić. I w ten sposób nic Mu innego nie pozostało: musi On kusić człowieka, nie tylko musi on skrywać przed nim swe rządy; nie, musi go co do nich zwodzić; musi utrudnić człowiekowi dostrzeżenie ich, a nawet mu to uniemożliwić, aby miał on możliwość prawdziwie, a więc w wolności, wierzyć Mu i ufać. I na odwrót, także człowiek musi liczyć się z tą możliwością, że Bóg go jedynie «kusi», aby w każdym razie miał pobudkę, by wystrzegać się wszelkich pokus kwestionujących jego zaufanie, i nie słuchał nieśmiertelnego głosu żony Hioba, która powiedziała: «Złorzecz Bogu i umieraj!»23. Kuszenie, zwodzenie jest według Rosenzweiga dziełem Boga, który po to miesza ludzkie losy (wprost albo dopuszcza do tego), aby wybierano Go w sposób wolny i bezinteresowny. Żona Hioba została zwiedziona. Zwiedzeni zostali jego przyjaciele, którzy namawiali go do przyznania się do winy, dopatrując się związku między grzechem a karą, która nań spadła. Nie został zwiedziony sam Hiob. Czy rzeczywiście jednak nie został zwiedziony? Przeszedł próbę zwycięsko. Jest jednak mała wątpliwość. Historia o Hiobie opowiada, że Bóg po zwycięskiej próbie zwrócił mu cały majątek. Narodzili się mu nawet nowi synowie. Nie wiemy jednak, co myślał przed Bogiem stary Hiob, dlaczego ceną próby musiała być śmierć jego pierwszych dzieci, których nikt mu nie zwrócił do życia. Czy Bóg go zatem próbował, czy też go zwiódł?

Te i podobne wątpliwości nieustannie wypływają z głębi naszej ludzkiej świadomości. W obliczu doświadczanego zła, cierpienia, niepewności pytamy o prawdę. Jednak obok odpowiedzi, dzięki którym usiłujemy zracjonalizować te negatywne doświadczenia, pojawią się inne, przeciwne. Toczymy wewnętrzny dialog. Zastanawiamy się, czy ów wewnętrzny głos jest głosem Boga, czy zwodziciela. Czy jesteśmy jedynie próbowani, czy zwodzeni? Taki dialog toczył się w duszy Jezusa w ogrodzie Getsemani. Nikt, kto jest człowiekiem, także Bóg, który stał się człowiekiem, nie jest wolny od tej wewnętrznej rozterki.

Możliwość bycia zwiedzionym należy do istoty ludzkiej kondycji homo viator. Człowiek obawia się jednak bycia zwiedzionym. Nie wie, czy idzie właściwą drogą. Ma nadzieję, że ci, którzy pojawiają się na jego drodze, jak na drodze Abrahama, są aniołami wskazującymi drogę, a nie zwodzicielami przebranymi w maskę anioła. Dlatego samo centrum modlitwy Ojcze nasz stanowią słowa: „Nie wódź nas na pokuszenie”.

Sens drogi

Jeśli mamy wątpliwości co do sensu i celu samej drogi życia jako metafizycznej wędrówki, wydaje się, że co do jednego nie możemy mieć wątpliwości. Sposobem wędrowania, pielgrzymowania, sensem drogi powinno być dobro. Na drogach i gościńcach pojawiają się także ci, którzy przychodzą i pukają do drzwi, prosząc o pomoc. To według Lévinasa obcokrajowiec, wdowa i sierota: ten, który nie jest stąd, osamotniony i pozbawiony opieki. Obcokrajowiec, wdowa i sierota to symboliczny wymóg dobroci, jaki jest nakazem drogi. Ukazuje się tu jeszcze inny symboliczny wymiar drogi. Jest to droga, która zbliża nas do innego. Rozpoczyna się od zwykłego pozdrowienia „dzień dobry”, w którym jeszcze nic nie czyniąc, jesteśmy wobec innych łaskawi. Następny krok na niej to dzielenie się z innymi tym, czego potrzebują. Kolejny krok, to uczynienie całego swego życia darem dla innych. Wreszcie krok ostatni, gdzie droga się kończy, to zastąpienie innego w śmierci, substytucja, to śmierć za innego. Każdy krok na tej drodze jest spotkaniem. Ale każde spotkanie kończy się rozstaniem, gdyż wciąż nie jesteśmy dość dobrzy, i zapowiedzią następnego spotkania. Gdy rozstajemy się – pisał Lévinas po francusku – mówimy do widzenia (A Dieu), z Bogiem. Po śmierci Lévinasa Jacques Derrida rozpoczął mowę pogrzebową od zdania: „Ty nauczyłeś nas prawdziwie mówić żegnaj – z Bogiem (A Dieu)”. Drogę żegnamy wiecznie.


Przypisy:

1 Platon, Fajdros, tłum. W. Witwicki, Lwów 1918, s. 59-60.
2 Tamże, s. 61.
3 Tamże, s. 62.
4 Tamże, s. 64.
5 Tamże, s. 60.
6 Tamże, s. 65-66.
7 L.A. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, tłum. W. Kornatowski, Warszawa 1961, s. 554.
8 Tamże, s. 5.
9 Tenże, O pocieszeniu do matki Helwii, w: Dialogi, tłum. L. Joachimowicz, Warszawa 1989, s.VI-VII.
10 Por. H.-G. Gadamer, Die Philosophische Bedeutung Paul Natorps, w: P. Natorp, Philosophische Systematik, Hamburg 1958, s. 17.
11 Św. Augustyn, Wyznania, tłum. Z. Kubiak, Warszawa 1978.
12 E. Lévinas, Całość i nieskończoność, tłum. M. Kowalska, Warszawa 1998.
13 G. Marcel, Homo viator. Wstęp do metafizyki nadziei, tłum. P. Lubisz, Warszawa 1984, s. 158.
14 S. Kierkegaard, Albo albo, tłum. J. Iwaszkiewicz, Warszawa 1976, t. 1, s. 41-42.
15 Tamże.
16 L.A. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, s. 101-102.
17 Tamże, s. 550.
18 B. Pascal, Myśli, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1977, s. 101.
19 Tamże, s. 92.
20 A. Camus, Eseje, tłum. J. Guze, Warszawa 1971, s. 401.
21 M. de Montaigne, Próby, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, t. III, s. 249.
22 F. Nietzsche, Wędrowiec i jego cień, tłum. K. Drzewiecki, Kraków-Warszawa 1909-1910, s. 145-146.
23 F. Rosenzweig, Gwiazda zbawienia, tłum. T. Gadacz, Kraków 1998, s. 425.



Wykład wygłoszony w czasie Europejskich Dni Dziedzictwa w Milanówku podczas śniadania filozoficznego na trawie w ogrodzie Pani Barbary Pusz przy ulicy Literackiej 9, w niedzielę 16 września, o godzinie 10.




 <– Spis treści numeru