PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 54-55

Album z Podkową. Rodziny podkowiańskie

Małgorzata Wittels



Rodzina Radków


We wspomnieniach dawnych mieszkańców Podkowy nie brak informacji o balach, rozrywkach, imprezach sportowych, słowem o tym, jak się bawili i odpoczywali zamożni podkowianie. Ale społeczność miasta-ogrodu tworzyli także ci, którzy swoją pracą umożliwiali korzystanie z rozrywek. O nich pisaliśmy niewiele, jest więc okazja, aby to nadrobić

Tadeusz Radko, od 1931 roku mieszkaniec Podkowy, jest zarazem jedynym, który urodził się w najstarszym miejscowym budynku – w „Zabytku”. Ten parterowy drewniaczek w swojej historii pełnił różne funkcje i miał różne nazwy. Zbudowany prawdopodobnie jako ostatni z szeregu domków letniskowych wzdłuż obecnej ul. Lipowej, służył stęsknionym za naturą mieszkańcom Warszawy. Domki powstały w latach 70. XIX wieku na skraju lasów i tworzyły osadę o nazwie Stanisławów. Graniczyła ona z folwarkiem Wilhelmów, w którym oprócz tradycyjnej gospodarki rolnej właściciel prowadził gospodarstwo myśliwskie, tworzące zaplecze dla polowań z udziałem warszawskiej socjety. Miejsce w gajówce – jak wówczas nazywano „Zabytek” – otrzymał Stanisław Radko, gdy rozpoczął pracę gajowego u Stanisława Lilpopa. Zapewne musiał przygotowywać teren do polowań, dokarmiać zwierzynę, wskazywać myśliwym bezpieczne miejsca, bo okolica obfitowała w tereny bagniste. Czy, kiedy obejmował posadę gajowego, wiedział, że są to ostatnie lata istnienia dzikiej przyrody w tej okolicy?

Stanisław Radko przybył do Podkowy w połowie lat 20. Opuścił rodzinną wieś Dziębakowo w sierpeckim, by odbyć służbę w I pułku Szwoleżerów w Warszawie. Do wsi już nie powrócił, bo jego wielodzietna rodzina z trudem mogła się wyżywić, przywędrował do Podkowy za chlebem. Zamieszkał z żoną Heleną w jednym pokoiku, z sionką i kuchenką, ale – jak wspomina syn – ojciec nie miał wielkich wymagań. W tym czasie przystąpiono do parcelacji terenów leśnych i rozpoczęto wytyczanie działek. Las stawał się rzadszy, budowano coraz więcej domów. Letniskowa osada Stanisławów i folwark Wilhelmów przekształciły się w miasto-ogród. Zmniejszał się coraz bardziej zakres prac, jakie podejmował ojciec jako gajowy, zatrudniano go więc do innych np. do oprowadzania gości po okolicy. Gdy ktoś nie mógł o własnych siłach dotrzeć z „Kasyna” do któregoś z pensjonatów przy ulicy Parkowej, ojciec prowadził go, z latarnią w ręku, przez park. Ta ścieżka, którą przemierzał, do dziś istnieje.

Dobrze pamiętam składane za gajówką skrzynie po wysypanej sadzy. Ojciec rozwoził zawartość skrzyń i rozsypywał w miejscach najbardziej bagnistych. A takich było mnóstwo, zwłaszcza w Podkowie Wschodniej. Od „Złotej Podkowy” zaczynało się wyraźne obniżenie terenu i bagnisty grunt. Aby utwardzić teren, kładziono bale drewniane. Wiele lat później, przy brukowaniu ulicy Bukowej, wydobyto pozostałości tych utwardzeń.

Z tamtych czasów pozostało panu Tadeuszowi trochę wspomnień. Na przykład o tym, jak budował sobie kryjówkę ze skrzyń po sadzy. Mama ubrała mnie czyściutko, w białe ubranko i wypuściła na dwór. Bawiłem się, jak umiałem. Łatwo sobie wyobrazić, jak wyglądałem, kiedy stamtąd wyszedłem! Inny mój „wyczyn” wiązał się z pobliską cukiernią państwa Koneckich. Odwiedzałem ten miły lokal kilkakrotnie i grzecznie prosiłem o babeczkę. Dostawałem i odchodziłem zadowolony. Dopiero później mama otrzymała rachunek za moje łakomstwo!

Część gajówki zajmowała poczta, a gdy ta przeniosła się do domu państwa Zarębskich przy Brwinowskiej, zastąpił ją sklepik typu szwarc, mydło i powidło, czyli popularna mydlarnia pani Trzoskowskiej. Tu kupowano naftę do lamp, proszki do prania, a także przybory do pisania. Ale to już było później, kiedy rodzina państwa Radków zamieszkała w Podkowie Wschodniej.

Pan Tadeusz pamięta opowieści ojca o budowie kolejki EKD na trasie między Podkową a Grodziskiem. Nadzorował on prace przy wywózce ziemi z wykopów i z rozkopanej górki za Parowem Sójek, znacznie wyższej niż inne wzniesienia w okolicy. Wykopaną ziemię wysypywali wozacy w miejscach najbardziej podmokłych.

Kiedy w rozwijającym się mieście-ogrodzie funkcja gajowego okazała się niepotrzebna, Stanisław Radko podjął w 1932 roku pracę dozorcy u profesora Antoniego Leśniowskiego, w jego domu przy Modrzewiowej 6. Profesor był lekarzem, współwłaścicielem kliniki „Omega” w Alejach Jerozolimskich. Mieszkał z rodziną – żoną Janiną i synem Stefanem, również lekarzem – w Warszawie, dojeżdżał tylko co jakiś czas do Podkowy.

Elegancka willa wzniesiona została na dużej działce – 6 tysięcy metrów kwadratowych. Najpierw powstał mały drewniany domek o charakterze letniskowym. Właściciele przyjeżdżali do Podkowy latem. Obszerna willa, piętrowa, z wysokim parterem i łamanym dachem, zbudowana została na początku lat 30. W ogrodzie założono kort tenisowy, o który dbał pan Radko; w części użytkowej ogrodu były inspekty, w części rekreacyjnej róże, mnóstwo kwiatów oraz krzewy ozdobne. O wszystko dbał dozorca, który wraz z rodziną zajmował pomieszczenia w suterenie. Początkowo mieszkali tylko z synem, później urodziła się córka Krystyna.

Wybuch wojny rozpoczął całkiem nowy etap w życiu podkowian. W tym czasie właściciele wyjechali do stolicy, pozostawiając w domu swoją dalszą rodzinę i nas w suterenie. Od 1940 roku wolne pokoje właściciele wynajęli zamożnym ludziom, m.in. rodzinie Lipskich i Iłowieckich. Rodzice mieli dach nad głową, ale nie mieli pracy, a więc i środków do życia. Zatrudniali się u lokatorów, a także u innych osób w okolicy. Ogród i kort przekształcone zostały w ogród warzywny, uprawialiśmy kartofle.

W tym okresie plagą Podkowy i okolic były nocne napady rabunkowe. W październiku 1940 roku na willę Leśniowskich napadło siedmiu bandytów. Grożąc bronią spędzili wszystkich mieszkańców do piwnicy i związali im ręce. Rodzina Lipskich została całkowicie ograbiona, także rodzinie Radków zabrano oszczędności. Bandyci zamknęli wszystkich, strasząc, że na drzwiach umieszczony został granat, który wybuchnie po ich otwarciu. Pierwszy uwolnił się Stanisław Radko i przez okienko piwniczne wydostał na zewnątrz, po czym wezwał policję. Dzięki szybkiej akcji jeszcze tej nocy zatrzymano w Komorowie napastników, ale w wyniku strzelaniny czterech z nich zginęło. Część zrabowanych kosztowności udało się odzyskać, ale rodzina Lipskich, w których bandyci rozpoznali ukrywających się Żydów, opuściła Podkowę.

Stanisław Radko od roku 1940 związany był z RGO. Syn wspomina nazwiska założycieli oddziału Rady w Podkowie: Leonarda Samowicza, Jana Liberdę, Pomianowskiego oraz panią Gruszczyńską. Celem rady było niesienie pomocy ludziom biednym, szczególnie wysiedleńcom. W pomieszczeniach piwnicznych zbudowano kuchnię oraz stołówkę. Produkty, z których przyrządzano posiłki, pochodziły z upraw kartofli i kapusty na niezagospodarowanych poletkach, m.in. na terenie dzisiejszego cmentarza, na pasach ziemi wzdłuż ulicy Głównej.

W lipcu 1942 roku willę Leśniowskich zajęło wojsko niemieckie; tu wypoczywali oficerowie i żołnierze z frontu wschodniego. Nie był to zresztą jedyny dom, w którym zamieszkali niemieccy żołnierze. Pan Tadeusz Radko wspomina, że gdy nadeszły chłody, Niemcy przywozili drzewo z lasu i zobowiązali ojca do palenia w piecach, więc znów było ciepło. Wiosną 1943 roku znów zmienili się lokatorzy, dom zajęli niemieccy cywile (był to Werbe Instytut, na czele którego stał dyrektor Hageman). Urzędnicy biura byli uzbrojeni, a w budynku założono sygnalizację alarmową. Często gościli tu niemieccy oficerowie i tak było w jedną z sobót lipca 1943 roku. Oficerowie dla rozrywki zaprosili artystkę niemiecką z Berlina. Podczas przyjęcia zjawiło się dwóch młodych ludzi, pytając o dyrektora. Stanisław Radko zaprowadził ich, a jego żona, podejrzewając, że nie są to pożądani goście, usiłowała włączyć alarm. Nie zadziałał. W wyniku strzelaniny zginął niemiecki generał oraz pracownik Polak. Napastnicy, a byli nimi prawdopodobnie żołnierze AK, uciekli. Taki atak nie mógł pozostać bez echa. Następnego dnia Helenę i Stanisława oraz jego brata Wincentego aresztowano i przewieziono na Schucha. Po dwóch tygodniach przesłuchań zostali zwolnieni. Prawdopodobnie system alarmowy założony został przez podstawionych pracowników, powiązanych z podziemiem. Wkrótce biuro Hagemana opuściło Podkowę.

Pod koniec wojny, w okolicy Podkowy stacjonowały oddziały węgierskie, współdziałające z Niemcami. Z relacji mieszkańców wynika, że byli przyjaźnie nastawieni do Polaków.

Grupka żołnierzy przeszła na polską stronę i schroniła się w lasku między ulicami Jaworową, Modrzewiową i Bukową. Było to latem 1944 roku, kiedy nieopodal domu, w którym mieszkałem, rozbił obóz oddział węgierski. Żołnierze od samego początku szukali kontaktów z ludnością cywilną. Węgrzy bardzo życzliwie odnosili się do Polaków. W ciągu kilku tygodni zadzierzgnęła się między nami dobra znajomość, a potem nawet serdeczna przyjaźń. Mimo, że na ogół rozmawialiśmy na migi, to jednak porozumiewaliśmy się dość dobrze – wspominał Stanisław Radko. – Pewnego razu przyszła do naszego mieszkania kobieta z kilkoma żołnierzami... Od niej dowiedzieliśmy się, że żołnierze zdezerterowali ze swoich jednostek i chcą pójść do polskich oddziałów. A przede wszystkim potrzebują pomocy. Są głodni... I tak przez kilkanaście dni, tuż pod bokiem Niemców, żywiliśmy osiemnastu zbiegłych żołnierzy. Próbowaliśmy też organizować ubrania cywilne, nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak mydło, ręcznik, pędzel czy brzytwa.

Stanisław Radko skontaktował zbiegów z dowódcą AK i część z nich została przydzielona do oddziałów partyzanckich. Niektórzy walczyli potem w Puszczy Mariańskiej, inni w Kampinosie. Mała grupka ukrywała się w Lasach Młochowskich i usiłowała przedostać się do powstańczej Warszawy. Nie udało się; zatrzymani w lesie, zostali rozstrzelani. Tak zginęli trzej żołnierze węgierscy i zostali pochowani w środku lasu; stąd wzięły się trzy mogiły, do dziś zachowane. Pod koniec lat 60. nastąpiła ekshumacja i ciała Węgrów przeniesiono na podkowiański cmentarz. Wtedy też odsłonięta została tablica na skwerze przed Urzędem Miejskim.

Z synem jednego z żołnierzy spotkał się Stanisław Radko po latach. Poprzez informację o uroczystościach w Podkowie Leśnej, zamieszczoną w gazecie węgierskiej, wiadomość o grobach znajdujących się na naszym cmentarzu dotarła do rodzin zabitych. Po 22 latach syn jednego z nich przyjechał tu i przywiózł na grób ojca garść ziemi węgierskiej, a zabrał ze sobą ziemię z jego mogiły. 18 listopada 1966 roku Stanisław Radko, za pomoc udzieloną węgierskim żołnierzom, został odznaczony Medalem Partyzanckim przez ówczesnego ambasadora Węgierskiej Republiki Ludowej.

Powstanie to był nowy etap w życiu Podkowy. W każdym domu pełno było ludzi – od strychów po piwnice. Także do willi Leśniowskich przybyło wielu warszawiaków. Tadeusz Radko wspomina tamte dni: Pamiętam, że mieszkał tu przez jakiś czas pan Schiele, właściciel znanego browaru, a wraz z nim jego syn Edward, który był w moim wieku, więc wiele czasu spędzaliśmy razem. Później wyjechali do Tarczyna.

O edukacji podkowian wiemy trochę z wcześniejszych publikacji. Na Akacjowej mieszkała pani Knoff, która prowadziła prywatną szkołę. U niej początkowo uczył się Tadeusz Radko, ale nie tylko tu, także w tzw. domu pod wiatrakiem przy ul. Żwirowej w Brwinowie, w szkole podstawowej w Grudowie, a gdy Niemcy ją zajęli, przeniósł się do Milanówka. W ostatnim roku wojny chodził na komplety do pani Majkowskiej na Topolową, do Heleny Walickiej do „Złotej Podkowy” przy Modrzewiowej, do pana Tynelskiego na Jodłową i wreszcie po wyzwoleniu – do „Jukawy” przy Parkowej. Siedzieliśmy tam na wojskowych taboretach, wszyscy w jednej klasie.

Ojciec posłał mnie do gimnazjum, ale ja od dziecka byłem przyzwyczajony do pracy i chciałem uczyć się konkretnego zawodu. I tak trafiłem do Gimnazjum Przemysłowego przy Fabryce Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki działającego w Pruszkowie, które ukończyłem w 1948 roku. Podjąłem wtedy pracę w fabryce i uczyłem się w technikum mechanicznym dla pracujących. Do końca gimnazjum należałem też do 101 drużyny harcerskiej w Podkowie, założonej przez organistę Zygmunta Sobotę.

Pan Radko wspomina niedzielne zbiórki drużyny pod figurą Matki Boskiej przy Parkowej, skąd harcerze ze śpiewem maszerowali do kościoła. Towarzyszyła nam zawsze grupa mieszkańców. W niedzielne popołudnia urządzaliśmy różne zabawy w parku – śpiewy przy ognisku, zawody, itp. Uczyliśmy się orientacji w terenie podczas wypraw do Lasu Młochowskiego, zdobywaliśmy różne sprawności, biwakowaliśmy. W 1946 roku zajęliśmy, po uzyskaniu pozwolenia władz, drewniaczek przy ul. Jodłowej (była kawiarnia „ Pustelnik”), naprzeciwko czytelni pani Sucheckiej. To była nasza harcówka. Wkrótce jednak okazała się za mała. Z drzew wyciętych przez służby leśne w ramach tzw. przecinek, dobudowaliśmy drugie pomieszczenie. Po latach, gdy rozwiązano harcerstwo, domek przydzielono jednej z rodzin. Jeździliśmy też na letnie obozy. W 1946 roku spędziliśmy wakacje w lasach koło Osowca. Nasz wyjazd wakacyjny sfinansowali rodzice i podkowiańscy parafianie. Na kolejny obóz w Puszczy Bolimowskiej harcerze zarobili organizując loterie i inne imprezy oraz uprzątając park na zlecenie władz miasta. Pracownik sołectwa pan Miracki zlecał nam różne prace, za które otrzymywaliśmy wynagrodzenie.

O roli harcerstwa i formacji, jaką starał się nadać młodym ludziom Zygmunt Sobota pan Tadeusz mówi: tam nauczyłem się działania dla wspólnego dobra, szacunku do pracy i do ludzi pracy, co przydało mi się później, gdy zostałem radnym czterech kadencji w ówczesnej Radzie Narodowej.

Pan Tadeusz dość wcześnie usamodzielnił się, rozpoczął pracę i odszedł z harcerstwa. W 1955 roku, po odbyciu służby wojskowej, założył rodzinę i wkrótce opuścił dom przy ul. Modrzewiowej. Własnymi rękami przy pewnej pomocy ojca, zbudowałem dom, w którym mieszkam do dziś. Prawie wszystko, poza elektryką, wykonałem sam, nawet narzędzia sam zrobiłem, dzięki pracy w fabryce.

Dziś w domu przy ulicy 11 listopada mieszka pan Tadeusz żoną Wandą, córką Barbarą i jej rodziną; dorasta trzecie pokolenie związane z Podkową. Nie żyją już ci, którzy wybrali miasto-ogród jako swoje miejsce – Helena zmarła w 1974 roku, a Stanisław w 1976. Pochowani zostali na cmentarzu w Brwinowie.

Może jeszcze kilka informacji o willi profesorostwa, w której rodzina Radków przeżyła kilkanaście lat. Jeszcze przed powstaniem zginął w Warszawie syn prof. Leśniowskiego podczas jakiejś strzelaniny; profesor zmarł tuż po wojnie. Wtedy jego siostra, pani Piaszczyńska, która mieszkała tu z córką Lalą, wynajęła dom Instytutowi Buraka Cukrowego, później zaś Instytutowi Hodowli Roślin, który zajmował budynek jeszcze w latach 80. Dziś jest to własność prywatna.

Tadeusz Radko przeżył w Podkowie 76 lat i zna ją jak własną kieszeń. Pamięta ukwiecone skwery i alejki przedwojennej Podkowy, trudny czas okupacji, lata komunistycznej władzy. Wzdycha, gdy rozmowa schodzi na wychowanie młodego pokolenia i żałuje, że nie idzie ono w takim kierunku, jaki jemu i jego kolegom proponował Zygmunt Sobota, ucząc pracy, służby społeczeństwu i poszanowania wartości.



? ?

Dokument odznaczenia Stanisława Radko węgierskim Medalem Partyzanckim

Stanisław Radko i ambasador Węgier Ferenc Martin podczas uroczystości odznaczenia węgierskim Medalem Partyzanckim

 

 <– Spis treści numeru