Po raz pierwszy spotkałem go w sierpniu 1956 roku w Tatrach. Był
z grupą studentów budapeszteńskich, ja – jeszcze uczeń – na
rowerowej wycieczce z kolegami. Poznaliśmy się w Tatrzańskiej Łomnicy
i razem chodziliśmy po górach. Wieczorami, przy ognisku, śpiewaliśmy
zabronione pieśni harcerskie i patriotyczne. Miał wspaniały głos, znał
mnóstwo ballad ludowych i nie wiem, czy nie temu spotkaniu zawdzięczam
swoje zainteresowanie muzyką ludową.
Któregoś dnia zjawili się przy naszym ognisku młodzi Polacy, którzy
opowiadali o Poznaniu i o napiętej sytuacji w Polsce.
Po powrocie do Budapesztu, kiedy już wszystko wrzało, odwiedziłem go
w domu, mieszkał z żoną niedaleko, w bardzo małym, ale pięknie
urządzonym mieszkaniu. Rozmawialiśmy o polityce, o wszystkim, był
niesłychanie oczytany. Bardzo mi imponował. Drugi raz złożyłem im
wizytę już po zdławieniu powstania, ponieważ dowiedziałem się – nie
wiem skąd – że został ranny.
– Tak, zostałem postrzelony w nogę – nie w walce,
tylko 25 października pod Parlamentem w czasie demonstracji, gdy służba
bezpieczeństwa otworzyła ogień do bezbronnych. Masakrę pod Parlamentem
można porównać do wielkich łowów – nie chcieli rozpędzić ludzi, tylko
mordować. Nie było gdzie uciekać, strzelano z wylotów wszystkich ulic
wychodzących na plac.
Mówił o tym, choć wówczas był to temat tabu. Liczbę ofiar oceniał na
blisko 800. Pochwalił mnie, że nie uciekłem na Zachód, bo ten
system trzeba obalić tutaj, w kraju. Zdanie to wywołało we mnie,
w załamanym młodym człowieku, ogromny wstrząs. Odtąd już nie był panem
Tiborem, tylko Tiborem. Potem „uciekłem”, nie na Zachód, a do
Polski. Straciłem z nim kontakt, a nawet wydawało mi się, że o nim
zapomniałem. W maju czy w czerwcu 1980 roku przeczytałem w „
Trybunie Ludu”, albo w „Życiu Warszawy”, że w kościele w Podkowie
Leśnej grupa ekstremistów prowadzi głodówkę, a wśród nich jest Węgier –
Tibor Pákh. Po latach tak o tym opowiadał:
– Kiedy Jan Paweł II został papieżem, w czasie wizyty w Polsce
ogłosił odnowę duchową w Europie Środkowej; tę odnowę odczuliśmy też na
Węgrzech. – Coraz baczniej obserwowaliśmy to, co się dzieje w Polsce.
Dowiedziałem się z radia „Wolna Europa”, że polscy dysydenci
rozpoczęli w jakimś kościele w Podkowie Leśnej strajk głodowy,
początkowo dlatego, że jeden z nich, Mirosław Chojecki, został
zatrzymany za kolportaż bibuły i chcieli jego uwolnienia. Wtedy
uważnie śledziłem wydarzenia i dowiedziałem się, że ten ruch sprzeciwu
tworzyli początkowo ludzie o poglądach lewicowych, później dołączyli do
nich inni, o poglądach jakie ja sam wyznaję. I kiedy usłyszałem, że pod
kierunkiem KOR-u zorganizowali głodówkę, wiedziałem, że moje
miejsce jest z nimi.
Tego Tibora – Węgra nie skojarzyłem z moim idolem – Tiborem, nie
byłem wtedy w Podkowie, może nie miałem czasu, a może się bałem.
W okresie stanu wojennego w Polsce powstał na Węgrzech Komitet Pomocy
dla Dzieci Polskich stworzony przez opozycję węgierską. Wiedziałem, że
w komitecie tym działa jakiś Pákh, który przesiedział po 56. roku
kilka lat, ponieważ protestował przeciwko straceniu małoletnich
powstańców i zawiadomił o tym ONZ.
Chciał wówczas przyjechać do Polski, jak słyszałem, ale władze
węgierskie zgarnęły go i zabrały mu paszport. Zaczął głodówkę w jednym
z kościołów budapeszteńskich. Nie aresztowano go, „tylko”
skierowano na przymusowe leczenie psychiatryczne. W węgierskich
Tworkach następna głodówka, karmienie siłą, elektrowstrząsy, środki
odurzające. Nie złamali go.
W pierwszą rocznicę podpisania porozumień gdańskich, w Budapeszcie pod
pomnikiem Bema, tam gdzie 23 października 1956 roku odbyła się
manifestacja solidarności z Polską, doszło do próby demonstracji.
Pierwszym zatrzymanym był Tibor Pákh.
– Od 1981 zatrzymywali mnie osiem razy. Ostatni raz dwukrotnie 23 października 1988.
Dokładnie rok później proklamowano Republikę Węgierską (już nie ludową).
W 1985 roku w Budapeszcie, podczas konferencji na temat Jałty
w Instytucie Polskim, zabrał głos Tibor, który powołując się na traktat
pokojowy z Paryża wykazał, że Armia Czerwona bezprawnie stacjonuje na
Węgrzech i zażądał jej wycofania. Kilka dni później w tym samym miejscu
odbywał się spektakl poświęcony nieżyjącej od dwóch lat Grácji
Kerényi znanej i cenionej tłumaczce, przyjaciółce Polski, działającej
też w Komitecie Pomocy Dzieciom Polskim. Wstęp na spotkanie
w Instytucie, zazwyczaj wolny, był za zaproszeniami. Przed
drzwiami Instytutu stało wiele ludzi, wśród nich grupa studentów
otaczająca starszego człowieka, z którym wdarli się do środka. My też
weszliśmy, twarz wprowadzanego pana wydała mi się znajoma. Spytałem:
Kto to? Usłyszałem: Tibor Pákh – czyli mój pan Tibor, mój Tibor.
Gdy zaczęliśmy rozmawiać, powiedział wówczas coś dla mnie bardzo ważnego:
– Robimy to samo – ja tutaj, ty w Polsce. Okazało się, że
powodem utrudnień z wejściem do Instytutu był Tibor Pákh, który przez swoją
wypowiedź na temat Jałty stał się osobą niepożądaną.
Następnym razem spotkaliśmy się 15 marca 1989 roku (święto narodowe
Węgier) na wielotysięcznej demonstracji w Budapeszcie. My szliśmy pod
transparentem „Solidarności”, a on samotnie wśród tłumu. Później
przeczytałem w gazecie węgierskiej słowa, które według mnie dobrze go
charakteryzują: Był legendarną postacią opozycji antykadarowskiej.
Nie związał się z żadnym ugrupowaniem, ale zawsze 15 marca i 6
października (dzień pamięci straconych w 1849 roku generałów
i pierwszego węgierskiego premiera) był obecny na demonstracjach.
Często widzieliśmy, jak zabierała go milicja. Dziwna osobowość, można
powiedzieć – samotny rewolucjonista. Prawnik, który nie mógł pracować
w swoim zawodzie, człowiek, który nigdy nie zrezygnował ze swoich
przekonań.
Kiedy już byłem ambasadorem, udało mi się doprowadzić w Poznaniu do
nadania ulicy imienia Pétera Mansfelda, straconego w 1959 roku.
(Z egzekucją czekano aż ten nieletni chłopak skończy 18 lat). Ulica ta
przecina się z ulicą Romka Strzałkowskiego. Tibor Pákh nie znał
osobiście Pétera Mansfelda – Słyszałem tylko, że był on wśród
młodych ludzi, którzy zostali straceni, protestowałem również przeciwko
tej śmierci.
W 1994 roku w Podkowie Leśnej Tibor Pákh i ja zostaliśmy honorowymi
obywatelami Miasta-Ogrodu. Następnego dnia pojechaliśmy do Krakowa.
W czasie podróży wysłuchałem historii jego życia. Urodził się w 1924
roku w ziemiańskiej rodzinie, ale jego ojciec był związany z ruchem
ludowym. W 1942 roku zaczął studiować prawo na Uniwersytecie
Budapeszteńskim. W 1944 roku został powołany do wojska. Dostał się do
niewoli radzieckiej. – Wywieźli nas do ZSRR – opowiadał.
– Wywieziono wtedy około 200 tysięcy wojskowych i kilka
tysięcy cywilów. Dzisiaj historycy piszą o 750 tysiącach Węgrów, którzy
wykonywali tam niewolniczą pracę. Tak poznałem system, który potem
został wprowadzony na Węgrzech.
Gdy wrócił do kraju w 1948 roku, zastał rodzinę wyrzuconą z domu
i wpisaną na listę kułaków. Tibor mógł jeszcze skończyć studia, ale już
na pracę w zawodzie prawnika mu nie pozwolono. Pracował jako tłumacz.
Potem, po zdławieniu powstania, protestował przeciw terrorowi reżimu
Kádára. Pisywał sprawozdania do ONZ. – Na początku 1957
roku władza zbierała podpisy przeciwko debacie ONZ w sprawie
węgierskiej – wspominał. – Odmówiłem podpisania, a za
moim przykładem kilku kolegów. Wyrzucili mnie z pracy.
Zmontowano wtedy fikcyjny „kontrrewolucyjny” spisek, w którym
centralną rolę miał odegrać Tibor Pákh. W 1960 roku został
aresztowany. – Aktu oskarżenia nie dostałem, był to typowy
sfingowany proces, moją winą było moje pochodzenie, to że byłem
oficerem, „przebywałem” w ZSRR, mój udział w powstaniu, odmowa
podpisania protestu władz do ONZ. No i znaleziono moją pracę po
angielsku o historii powstania. Dostałem 15 lat, choć żądano stryczka.
W więzieniu w 1963 roku dowiedziałem się o powszechnej amnestii. Ani
mnie, ani kilkuset moich towarzyszy niedoli nie zwolniono.
Zaprotestowałem na piśmie. I wtedy dopiero zrobiło się ciężko.
Od 1966 roku do 1971 był osadzony w izolatce za to, że zaprotestował
strajkiem głodowym przeciwko naruszaniu praw człowieka. – Przez
pięć lat męczyli mnie insuliną,, szokami elektrycznymi, preparatami
uspokajającymi, bywało, że dostałem trzy takie zastrzyki, a potem
jeszcze elektrowstrząsy. Dzięki szczególnej łasce boskiej przeżyłem.
Wyszedłem w listopadzie 1971 roku, czekała na mnie moja żona, z którą
żyjemy razem do dzisiaj.
Po zwolnieniu nie mógł znaleźć pracy; pracował „na czarno”
i wtedy właśnie rozpoczął swą heroiczną, często samotną walkę
z totalitarnym systemem, z obłudą gulaszowego socjalizmu Kádára,
walkę o wycofanie wojsk radzieckich i o pełną suwerenność kraju.
Trzy i pół roku łagru, jedenaście lat więzienia (w tym pięć lat
w izolatce), rok przymusowego pobytu w zakładzie psychiatrycznym,
tortury i bestialskie traktowanie. – Jak to możliwe, że po tym
wszystkim, mając teraz 82 lata, jest w dobrej formie fizycznej, a umysł
jego pracuje jak brzytwa? – pytam żonę Tibora, panią Edit. –
Pewien zaprzyjaźniony z nami lekarz stwierdził, że leki, które
otrzymywał i elektrowstrząsy mogły wywołać skutek odwrotny od
zamierzonego – odpowiada. – No i wiara, głęboka wiara.