PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 49-50



Ewa Matuszewska

Powiew podhalańskiego powietrza



Wkraczając na zakopiańsko-tatrzański szlak Jarosława Iwaszkiewicza, nieświadom rzeczy wędrowiec ani się nie spodziewa, w jak niezwykłą podróż wyruszyć mu przyszło, na ile pobocznych, choć ważnych odgałęzień szlaku zboczyć będzie musiał, ile postaci wielkich, sławnych, ale też ekscentrycznych czy wręcz szalonych na drodze swej spotka. A jeśli dodać do tego wszystkiego krakowsko-zakopiańskie koneksje jego żony, Anny z Lilpopów, podróż ta nabiera nowych znaczeń.

W podróży poślubnej do Zakopanego państwo Iwaszkiewiczowie odwiedzili w Krakowie ciotkę Anny, Wandę z Lemańskich Lilpopową. Mieszkała ona w Zakopanem wówczas, gdy powstawała legenda tego miasteczka pod Giewontem (w tamtych czasach raczej wioski), znała księdza Stolarczyka, Stanisława Witkiewicza, Tytusa Chałubińskiego, Marię i Bronisława Dembowskich, Władysława Matlakowskiego – jednym słowem tych wszystkich, którzy tę legendę tworzyli. W jej domu przy Bystrem znalazł na stare lata opiekę Jan Krzeptowski Sabała, tam też pożegnał się ze światem, odchodząc do Gazdy Najwyższego. O Wandzie Lilpopowej, o jej niezwykłym uroku, „dobrej zeszłowiecznej inteligencji” Iwaszkiewicz pamiętał po latach. „Człowieka krakowsko-zakopiańskiej kultury poznawało się na odległość”.

Przyjaźnie i miłość

Zanim jednak Anna i Jarosław 12 września 1922 roku stanęli przed ołtarzem kościoła parafialnego w Brwinowie, przyszły pan młody na swym szlaku musiał spotkać (dosłownie i w przenośni) Mieczysława Antoniego Kozłowskiego, późniejszego Rytarda i Romana Jasińskiego: „Kochać góry nauczył mnie Miecio Kozłowski. Pierwsze moje z nimi spotkania nie były najsłodsze. Jestem mimo wszystko człowiekiem równiny – i to jakiej równiny! – i z górami zetknąłem się bardzo późno. Pierwszy raz byłem w Zakopanem w roku 1919”.

Iwaszkiewicz z Rytardem poznali się dwa lata wcześniej w Kijowie, w teatrze „Studya” Stanisławy Wysockiej, wspólnie tłumaczyli poezje Rimbauda, przydarzyło się też im wspólne, „parodniowe wojowanie w III Korpusie Polskim, w wojnie polsko-bolszewickiej”.

Gdy dotarli pod Tatry, było zimno. W Zakopanem powojenne pustki. Zatrzymali się w oficynie pensjonatu „Sienkiewiczówka”. Na śniadanie podawano biały ser i mleko, chleb był nieosiągalnym rarytasem. Od strony turystycznej panowie zaczęli ostro – Zawrat, Świnica, Morskie Oko: „Narzuciły one od razu styl moich wypraw górskich; były to piesze, dalekie spacery, bez wspinaczek i wyczynów. Spacery, trzeba przyznać, spore, nie tylko w Tatrach, ale i w Alpach, i w górach tyrolskich, i w Bawarii, wyczyny dość osobliwe, jak spacer z Salzburga do Innsbrucka”.

W roku 1920 Iwaszkiewicz i Rytard znów wyruszyli w Tatry, tym razem w towarzystwie uroczej damy – znanej aktorki krakowskiej, Izy Kozłowskiej, matki Mieczysława. Spędzili kilka dni w zupełnie pustym schronisku nad Morskim Okiem: „Nie robiliśmy wielkich wycieczek tylko raczej spacery naokoło Morskiego Oka i Czarnego Stawu. Całymi dniami włóczyliśmy się w stronę Mięguszowieckich Szczytów lub po zielonych upłazach pod Żabim Wierchem, jednego dnia weszliśmy na Rysy, drugiego zeszliśmy do Doliny Białej Wody – a pod wieczór wracaliśmy do schroniska, gdzie wyświeżona, w pięknych toaletach, czekała na nas pani Kozłowska (...) Ta kobieta jak z cukru i cała w różowych falbankach, w kremowych koronkach, w tym prymitywnym otoczeniu, wśród poziomek i kwaśnego mleka, i my dwaj, czarni i opaleni jak juhasi. Byliśmy wszyscy troje bardzo szczęśliwi”.

Najważniejsza z wypraw tatrzańskich Jarosława Iwaszkiewicza to ta z roku 1921. Trasa wiodła od Kominów Tylkowych do Orlej Perci i Morskiego Oka przez przełęcz Krzyżne. Przejście to trwało trzy dni, z jednym tylko zejściem – do Zakopanego przez Kasprowy Wierch i Halę Gąsienicową: „Gdy zszedłem z Liliowego do Hali Gąsienicowej, czyhał na mnie los w postaci Romana Jasińskiego, który siedząc przed schroniskiem Bustryckich wygrywał coś na ustnej harmonijce. Od tego spotkania i znajomości z Romanem zależało całe moje życie”.
Roman Jasiński, wówczas początkujący pianista, po latach wybitny krytyk muzyczny, poprzez muzykę znajomy Anny Lilpopówny. Zimą 1922 roku spełnił jej prośbę, przedstawiając młodego petę – Jarosława Iwaszkiewicza. Mimo że nie miał on jeszcze zbyt bogatego dorobku literackiego, już się o nim mówiło w Warszawie.

Anna i Jarosław spędzili ze sobą pięćdziesiąt siedem lat i przez te wszystkie lata Tatry były wciąż w ich życiu obecne. Nawet wtedy, gdy wiek i zdrowie nie pozwalały im na tak częste, jak na początku małżeństwa, pobyty w Zakopanem. A wspólne życie zaczęli od Tatr właśnie. Przyjeżdżając do Zakopanego zatrzymali się w hotelu Karpowicza i zaraz potem wyruszyli w góry. Przenocowali na hali Gąsienicowej, w schronisku Bustryckich. Nazajutrz, rankiem, dołączył do nich Mieczysław Kozłowski ze swą przyszłą żoną, Heleną Rojówną, pochodzącą z szeroko rozgałęzionej rodziny górali zakopiańskich. Już we czwórkę powędrowali pod Krywań, do doliny Niewcyrka, jednej z najpiękniejszych w Tatrach: „Nocowaliśmy potem w szałasie u wejścia do Ciemnych Smreczyn, cały dzień włóczyliśmy się po zarośniętej kwiatami Niewcyrce u stóp Krywania i spaliśmy w schronisku w Ciemnych Smreczynach”. Zaskoczyło ich nagłe załamanie pogody, przez Wrota Chałubińskiego schodzili nurzając się po pas w świeżo spadłym śniegu, ale za to mając przepyszny widok na Morskie Oko. Po tej wyprawie pozostała pamiątka – pierwsze wspólne zdjęcie po ślubie, zrobione Iwaszkiewiczom pod ścianą Krywania przez Mieczysława Kozłowskiego.



w Zakopanem

Anna Iwaszkiewiczowa, Karol Szymanowski, Jarosław Iwaszkiewicz, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Mierczyński, J. Mieczysławski w Zakopanem, u Karpowicza na werandzie, wrzesień 1922 r.
(udostępnione przez Muzeum A. i J. Iwaszkiewiczów w Stawisku)



Wesele po góralsku

Tak jak Kraków przez długie lata żył wspomnieniami wesela Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny, podobnie Zakopane emocjonowało się weselem Mieczysława Rytarda Kozłowskiego i Heleny Rojówny. Iwaszkiewicz nazwał Helenę „najpiękniejszym Kwiatem Podhala”.
W Bronowicach panna młoda wystąpiła ubrana po krakowsku, w Zakopanem – w pięknym, staroświeckim stroju, w którym szła do ślubu jej prababka. 23 kwietnia 1923 roku w chałupie Rojów spotkały się i przemieszały dwa światy, „pański” i góralski. Zabrakło, niestety, drugiego Wyspiańskiego, by to niezwyczajne spotkanie w dramat narodowy przetworzyć. Choć poetów i literatów nie brakowało, bo na weselu Rytardów, jak wspominał Iwaszkiewicz, „byli wszyscy”. Licznie reprezentowani byli też muzycy, z drużbą Karolem Szymanowskim na czele, nota bene kuzynem Jarosława Iwaszkiewicza. I tylko matka pana młodego, Iza Kozłowska, postarała się nawiązać do tradycji i „przez cały wieczór grała Rachelę, Radczynię i wszystkie role kobiece z Wesela”.

„Limba” i „Atma”

Pokrewieństwo z Szymanowskim i przyjaźń z Rytardami stały się dla Iwaszkiewicza znaczącą inspiracją dla tatrzańskiego nurtu jego twórczości. Nie sposób przy tym pominąć roli, jaką odegrały zakopiańskie domy kompozytora – drewniane wille „Limba” i „Atma”. Z „Limbą” kojarzy się też nazwisko Mieczysława Karłowicza. Zanim zdecydował się osiąść na stałe w Zakopanem, lato 1907 spędził z matką w willi należącej do Jadwigi ze Schmidtów Rojowej. Dla Szymanowskiego „Limba” od roku 1922 stała się domem sezonowym. O wyborze tego właśnie domu zadecydował fakt posiadania przez właścicieli pianina. W „Limbie” Szymanowski ukończył prace nad „Królem Rogerem” według libretta Iwaszkiewicza, prawie w całości skomponował balet „Harnasie”, a także cykl mazurków na fortepian. Nic więc dziwnego, że Jarosław Iwaszkiewicz pisze: „Z Limby mam więcej muzycznych wspomnień niż z Atmy. Była to jeszcze epoka, kiedy mój kontakt z Karolem był bliższy, kiedy jeszcze tkwiła w nas atmosfera rozmów elizawetgradzkich i odeskich, atmosfera, z której wyłaniała się nasza współpraca”.

„Atma”, zbudowana przez Józefa Kasprusia Stocha w roku 1907, miała pełnić rolę pensjonatu. Nazwę willi nadali letnicy – wywodzi się ona z sanskrytu i oznacza „duszę”. I rzeczywiście, „Atma”, dziś Muzeum Karola Szymanowskiego, wciąż ma duszę.
Szymanowski wydzierżawił cały dom i wprowadził się na stałe w roku 1930. Zdecydował się na ten krok, mając nadzieję, że górski klimat powstrzyma rozwój gruźlicy, na którą chorował od dzieciństwa.

Jeśli muzyczne wspomnienia Iwaszkiewicza bardziej związane są z „Limbą”, to z pewnością „Atma” kojarzy się z literaturą. Wielki przełom, jak poeta określa powstanie „Panien z Wilka” i „Brzeziny”, to zasługa atmosfery Zakopanego, rozmów z Szymanowskim, Uniłowskim, Witkacym. „Brzezina”, rozpoczęta w podkowiańskim domu Iwaszkiewiczów, w „Aidzie”, została ukończona na pięterku w „Atmie”: „Pisząc ostatnie strony tej powieści słyszałem, jak na dole Karol przy swym pianinie komponował Pieśni kurpiowskie. Wziąłem od niego tekst pieśni, którą Malina śpiewa umierającemu Stasiowi”.

Minęły się czasy, minęli się ludzie

Wojna i okupacja stały się cezurą nie tylko chronologiczną między dwoma epokami zakopiańskimi Iwaszkiewiczów. Nadal przyjeżdżają pod Tatry, choć już nie w Tatry, Zakopane to już nie jest „ich” Zakopane. Wraz z odejściem ludzi tworzących niezwykłą, niepowtarzalną, szaloną i twórczą atmosferę tego miasta, częstokroć blisko zaprzyjaźnionych z Iwaszkiewiczami, odeszło przedwojenne Zakopane.

Jesienią 1946 roku spędzają w Zakopanem pięć tygodni. Jarosław dochodzi do siebie po tyfusie, zaś Anna czas jego choroby zalicza do swych najkoszmarniejszych wspomnień. Ale podczas rekonwalescencji w Zakopanem byli „tak bardzo razem i mimo choroby było nam tak dobrze”.
Dwa lata później kolejny wspólny wyjazd do Zakopanego, będący zerwaniem z tradycją świąt spędzanych w gronie rodzinnym w Stawisku. Święta wielkanocne 1948 roku – zamieszkali w willi „Lucylla”, określanej przez Annę jako „paskudna drewniana buda”, położonej jak dla nich zbyt daleko od centrum, prawie pod Krokwią. Niezbyt miłe towarzystwo w pensjonacie, „głównie członkowie Krakowskiego Związku (ZLP – E.M.)”, a do tego halny – mógł obrzydzić pomysł świąt poza domem. Ale Anna Iwaszkiewiczowa nie żałowała tego pobytu w Zakopanem: „W pierwsze święto po mszy wybrałam się na Gubałówkę, skąd widok na Tatry jest, moim zdaniem, jednym z najpiękniejszych widoków w Europie. Na drugi dzień też byłam na Gubałówce, wygrzewałam się w słońcu i rozkoszowałam się tą panoramą piękniejszą chyba jeszcze niż latem”. W tym czasie Jarosław Iwaszkiewicz z córką Teresą zamierzali wjechać na Kasprowy Wierch, bez powodzenia zresztą, z powodu tradycyjnej już kolejki do kolejki.

Swe sześćdziesiąte urodziny Jarosław Iwaszkiewicz uczcił w niebanalny sposób. Czując, iż „czas nachylił się ku wieczorowi”, postanowił pożegnać się z górami: „Chciałem po raz ostatni spojrzeć na Tatry, tak jak to w młodości opisałem w moim projekcie sześciu sonetów”. Niełatwo było znaleźć partnerów skłonnych wyruszyć w tę niecodzienną podróż. Ale nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że być może siła poezji Iwaszkiewicza sprawiła, iż mógł swój zamysł zrealizować. Podczas wieczoru autorskiego czterech studentów z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zdecydowało się towarzyszyć poecie. Wyruszyli z Krakowa w lipcu 1955 roku: „ta trzydniowa podróż była niezapomniana, a widok z Obidowej na Tatry, nie z samochodu, nie z wózka, ale z męczącej szosy mierzonej ludzkimi stopami, zupełnie niesłychany”. Ta sentymentalna podróż miała symboliczne wręcz zakończenie: „Do Zakopanego przyszedłem nazajutrz po pogrzebie Eli (Heleny – E.M.) Rytardowej. Byłem zaraz na jej grobie na starym cmentarzu, sezon pogrzebów był w pełni, a na starym cmentarzu sami znajomi. Choć brakuje tu najważniejszych, Karola i Witkacego”.

Ale jeszcze inne doznania, tak bliskie i zrozumiałe ludziom wciąż podążającym ku Tatrom, mimo upływającego czasu i zmianom przezeń przyniesionym, zawarł Iwaszkiewicz na kartach „Podróży do Polski”: „A potem wpada przez okno (wraz ze wzmożonym tętentem tętna pociągu) wiew, mający coś w sobie z lodu, z alkoholu, z zieleni i z kryształowej przejrzystości (...) parę nut nagle uderza do głowy, zawraca ją, wzbudza wszystko minione, najskomplikowańsze dźwięki i alkohole i nagle krystalizuje się, jak życie całe, w dwóch śmiesznych kroplach, zawieszonych na rzęsach. To samo pierwszych parę powiewów powietrza podhalańskiego”.



Literatura

Anna Iwaszkiewiczowa: Dzienniki i wspomnienia. Czytelnik, Warszawa 2000.

Jarosław Iwaszkiewicz: Książka moich wspomnień. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988.

Jarosław Iwaszkiewicz: Podróże do Polski. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1983.

Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie: Listy 1922-1926. Czytelnik, Warszawa 1998.

Lidia Długołęcka, Maciej Pinkwart: Zakopane. Przewodnik historyczny. Wydawnictwo PTTK „Kraj”, Warszawa 1994.

Barbara Petrozolin-Skowrońska: Król Tatr z Mokotowskiej 8. Portret doktora Tytusa Chałubińskiego. Iskry, Warszawa 2005.

Zofia i Witold H. Paryscy: Wielka Encyklopedia Tatrzańska. Wydawnictwo Górskie, Poronin 1995.

Yaśmina Strzelecka: Najpiękniejszy kwiat Podhala. Opowieść o Helenie Rojównie. Miniatura, Kraków 2003.





 <– Spis treści numeru