PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 49-50



Rozmowa z Anną Kalinowską

Ekolog w NATO




Zacznijmy może od podróży.

Marzenie o podróżach, wyjazd z Polski, w czasach PRL-u, to była przede wszystkim, chęć wyrwania się, wyjścia z klatki i chęć uczestnictwa w normalnym życiu świata. Zaprzeczenie prawdzie, że jesteśmy brutalnie izolowani, a zarazem potrzeba powrotu z podroży do domu, do kraju. Jednym słowem była to potrzeba normalności.
Dlatego też dla mnie wiele lat później możliwość osobistego uczestniczenia w procesie wchodzenia Polski do NATO, miała także wymiar symboliczny, to było jak powrót z innego świata do świata normalnego.

Dlaczego pani po prostu nie wyjechała wtedy z Polski?

Bo to byłaby ucieczka, coś nienormalnego. A ja chciałam żyć normalnie.
Chodziłam jeszcze do liceum, kiedy przydarzyła się możliwość wyjazdu do Szwecji na wakacyjny obóz, organizowany przez chrześcijańską organizację, która chciała dać młodzieży zza żelaznej kurtyny możliwość spotkania z rówieśnikami z Zachodu. Na tym obozie spotkałam ludzi, z Berlina Wschodniego, którym cudem udało się przedostać przez mur. Opowiadali o swojej ucieczce, o strasznych doświadczeniach w NRD. Była miedzy nimi dziewczyna, córka pastora, z ręką postrzeloną podczas ucieczki. Opowieści tych ludzi uświadomiły mi, że ta chęć wyrwania się „z klatki” i pragnienie normalności są tak samo silne we wszystkich krajach za żelazną kurtyną. W moim domu mówiło się szczerze o wszystkim, a jednak dopiero kontakt z tym ludźmi uświadomił mi, czym jest opresja systemu.
Wracając ze Szwecji po wakacjach, byłam już o kilka lat doroślejsza od moich rówieśników właśnie przez zobaczenie wolnego świata, i poznanie tych ludzi, którzy uciekli przez mur, ale nie tylko po to by uciec, ale żeby jeszcze coś zrobić. Pomóc tym którzy zostali.

Który to był rok?

To był rok 1964 i dla mnie świadomość, że są ludzie którzy chcą coś zmienić, rozmowy o potrzebie tych zmian, w czasach kiedy to wszystko wydawało się takie beznadziejne to był początek wątpliwości, czy rzeczywiście tak być musi.
W następnym roku, zaraz po maturze, wiedziałam, że znowu muszę wyjechać. Los okazał się łaskawy, a raczej sprowokowany przez moją Mamę, bo zaraz po I roku studiów załatwiła mi zaproszenie do Anglii, do swoich przyjaciół , jako pomoc do dzieci.
W ich wielkim domu pod Londynem, była wielka łazienka, a w niej olbrzymia półka z książkami – były tam wszystkie wydawnictwa emigracyjne.
To była kolejna przyspieszona lekcja nie tylko historii, kolejny skok świadomości. Była to, można powiedzieć także podroż w czasie.
W Anglii wydarzyło się coś jeszcze, spotkałam chłopaka, z którym, jak to się romantycznie mówi, połączyło nas uczucie. On był synem polskiego oficera, urodził się we Lwowie już po wyjściu ojca na wojnę. Po wojnie ojciec wraz z II Korpusem znalazł się w Anglii i próbował żonę i syna przez wiele lat ściągnąć do siebie. Po wielu niewyobrażalnych trudach i ucieczce przez zieloną granicę rodzina połączyła się w Wielkiej Brytanii, a mój chłopak zaczął pracować w polskiej sekcji BBC. Kiedy po wakacyjnej pracy wróciłam do Polski nasza znajomość od razu stała się punktem zainteresowania odpowiednich służb, ja zresztą w swojej naiwności starałam się o wyjazd na jego zaproszenie, co się skończyło odebraniem paszportu na kilka lat. On chciał przyjechać do Polski i nie dostał wizy, musieliśmy spotykać się w krajach ościennych, np. w Czechosłowacji, gdzie wtedy można tam było pojechać na kartę turystyczną czyli z pominięciem biura paszportowego. Dla osób w takiej sytuacji wyjazd na stałe do Anglii groził niemożliwością powrotu do Polski, na co nie potrafiłam się zdecydować.
W końcu nasz związek rozpadł się. Jak w dumce: „Ja za wodą, ty za wodą.” To jeszcze bardziej spotęgowało poczucie zamknięcia i izolacji. Pogłębiał się „syndrom paszportu”, który towarzyszył mi przez cały czas PRL-u

A pani z jeszcze większą determinacją postanowiła udowodnić, że tu też można normalnie żyć.

To była już właściwie nie tylko chęć zmian i podróży i chęć na normalność, ale też taka moja prywatna wojna „podjazdowa w formie wyjazdowej” z reżimem, z systemem komunistycznym, spotęgowana również przez tę smutno-romantyczną historię.
Ta niesamowita determinacja, że jednak muszę wyjeżdżać i nie pozwolić się zamknąć jak w pudełku, spowodowała, że w końcu coś w biurze paszportowym pękło i udało się.
Był to sukces podwójnie gorzki, bo na uratowanie związku było już za późno, a równocześnie sporo osób uważało, że skoro udaje mi się jednak wyjeżdżać z Polski, to muszę mieć jakieś układy.
Tymczasem uparte nękanie urzędów nie miało nic wspólnego z żadnymi układami i jakimiś konszachtami, służyło mnie samej. Chciałam pokazać, że można wyrwać się z tej klatki także bez koneksji. Chciałam jeździć, poznawać, opisywać, ale kiedy wracałam z jakichś wojaży, a ktoś spojrzał na mnie podejrzliwie to zamykałam się w sobie i często nawet nie miałam ochoty opowiadać o tych wyjazdach, żeby nie wzbudzać zazdrości czy znowu jakichś domysłów. Jednak obok „podejrzanych” wyjazdów na zachód zostawała wciąż dozwolona strefa podróży po „demoludach”. I te podróże, jak ekspedycja naukowa przez Mongolię czy wędrówka nad Bajkałem wspominam dziś szczególnie ciepło.

Wreszcie lata 80. – czas Solidarności.

To wspaniałe lata, kiedy granice zaczęły się otwierać. W połowie 1981 udało mi się wyjechać na stypendium naukowe do Danii, tam zastał mnie stan wojenny. Przeżywałam rozterki związane z obawą, że zgodnie z dekretem o stanie wojennym jako osoba, która natychmiast nie wróciła z zagranicy, nie będę miała później wstępu do ojczyzny. Jednak zostałam tam przez parę miesięcy. Tylko, że narastało uczucie, że znów jestem zamknięta, tylko po drugiej stronie klatki.
Jak wróciłam, wiele osób się dziwiło, bo w Skandynawii ci co zostali mogli się wtedy nieźle urządzić, dostać mieszkanie, pracę... Napisałam potem książkę, taką niewielką powieść pod tytułem „Krótka Smycz”.
I potem po powrocie, jeszcze w tej beznadziei stanu wojennego, otworzyły się pewne nowe możliwości wyjazdów. Takiej „aerofłotowej” (bo korzystającej ze specjalnych tanich biletów zbiorowych powietrznej floty ZSRR) turystyki gdzie przy okazji grup handlarzy i przemytników, które wtedy powstawały jako forpoczta wolnego rynku, można było wyjechać w bardzo egzotyczne miejsce jak Indie czy Tajlandia. Przy pomocy korzystnej „wymiany” kupowanej u nas w PEWEKSie whisky na indyjskie rupie a potem sprzedaż w Polsce kupionych za te rupie w Indiach modnych ciuszków uzyskiwało się korzystne przebicie cenowe. Dzięki temu podróżowanie stało się dostępne dla ludzi, którzy byli zdeterminowani, aby coś ze świata zobaczyć mimo skromnych pensji i limitu dewiz.
Wtedy odbyłam swoją największa podróż trwającą niemal trzy miesiące po Indiach, i Nepalu, a następnie drugą taką wyprawę w Himalaje jeszcze dodatkowo przez Singapur, Malezję i Tajlandię, z której to trasy znaczną część przebyłam samotnie. Jeszcze nikt wtedy nie słyszał o terrorystach porywających turystów czy oddziałach maoistów w sielskim Nepalu.
W tych podróżach fascynujące było również to, że przedzierając się z innego świata aby zaznać egzotyki spostrzega się, że dla miejscowych ludzi jest się tak samo egzotyczną osobą.

Ale ten czas to nie tylko możliwość odbycia egzotycznej podróży, ale też praca w wydawnictwach drugiego obiegu, współpraca z Komitetem Pomocy Bliźniemu w Podkowie Leśnej, zorganizowanie teatru u pani w domu.

Były to czasy ponure i pełne absurdu, a z drugiej strony – bardzo ożywcze intelektualnie. I co dla mnie nie znoszącej „pudełek” bardzo istotne – zaczęły się przełamywać bariery środowiskowe. W różnych działaniach konspiracyjnych spotkali się artyści, aktorzy, prawnicy i ludzie różnych innych zawodów. W Podkowie Leśnej przy kościele św. Krzysztofa powstał Parafialny Komitet Pomocy Bliźniemu skupiający pod skrzydłami księdza Leona Kantorskiego ludzi w różnym wieku i różnych zawodów.
Wracając do kraju jeszcze w stanie wojennym, wiedziałam, że chcę się też zaangażować w jakieś działania tego rodzaju. Z początku nie było to takie łatwe bo obowiązywała pewna konspiracja. W końcu udało mi się nawiązać współpracę z wydawnictwami drugiego obiegu. Najpierw dotarłam do wydawnictwa „Przedświt”, potem pośredniczyłam w kontaktach między podziemnymi wydawcami.
Miałam taki ciekawy epizod, jako kolporter, nie tylko „Przedświtu” ale i innych wydawnictw, jeździłam na Śląsk, bo przy okazji wcześniejszych wyjazdów miałam tam znajomości wśród górników. Kursowałam potem na Śląsk kilka lat z bibułą i spotykałam się z ludźmi z kopalń, a te spotkania przy piwie ( którego w Warszawie było wtedy notorycznie brak) otwierały dla mnie zupełnie nowy, nieznany świat. Następowała wtedy dość dziwna wymiana, dobrze obrazująca czasy PRL-u, ja woziłam wydawnictwa II obiegu, oni w zamian załatwiali różne niedostępne rzeczy w sklepach górniczych.
To też była podróż do innego świata, dla mnie etnograficznie równie ciekawa, jak podróż do Indii czy Nepalu. Odkrywanie czegoś zupełnie nie znanego, podróż, do fascynujących ludzi i odkrywanie we własnym kraju nowych obszarów.

Wróćmy jeszcze do tego co się działo w Podkowie Leśnej.

Z pewnością dla licznych wątków (historycznych już dziś) wydarzeń lat osiemdziesiątych nie bez znaczenia było osobliwe miejsce Podkowy Leśnej na mapie Polski. To zupełnie niezwykły społeczny fenomen takie zagęszczenia intelektualistów, artystów, ludzi tak wpływających na światopogląd całego kraju mieszkających w jednej niewielkiej miejscowości. Struktura tej intelektualno-artystycznej społeczności wolnych zawodów, klimat przedwojennych tradycji i historia ruchu oporu podczas II wojny stanowiły dla działań dysydencko-demokratycznych lat osiemdziesiątych najlepszy grunt. Ogromną rolę jako animatora tych wydarzeń obok proboszcza księdza Leona Kantorskiego odegrała postać założyciela Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu – pisarza i historyka Bohdana Skaradzińskiego. To właśnie on zaprosił i mnie do współpracy w Komitecie. Na przykład w działaniach przydawały się moje znajomości w wydawnictwach podziemnych. Na niedzielne spotkania z Autorem zapraszani byli znani ludzie – dziennikarze, politycy, ekonomiści, którzy od ołtarza mogli mówić o naprawdę ważnych sprawach. Teatr Domowy z różnymi spektaklami gościł u mnie w domu kilka razy. Na moim poddaszu występowali też z koncertami znani bardowie tamtych czasów – Jan Krzysztof Kelus czy Antonina Krzysztoń.. W moim, nie takim znów wielkim pokoju na poddaszu „upychało się” siedząc na wszystkim co się da, a często i na podłodze prawie osiemdziesiąt osób. Do dziś mam ślady na podłodze po takich tłumnych odwiedzinach. Po przedstawieniu z wielokrotnymi bisowaniem były zbiorowe śpiewy, bo jako ostatni pod lasem mój dom pozwalał na takie łamanie zasad konspiracji. Po spektaklu znani aktorzy jak Ewa Dałkowska, Emilian Kamiński czy Andrzej Piszczatowski nie zachowywali się jak gwiazdy ale zdarzało się, że żartując z widzami razem biesiadowali przez długie godziny. Pomagałam też organizować przedstawienia i w innych domach. I w innych miejscowościach. Najoryginalniejsze odbyło się w magazynach przy wielkim kurniku. W ten sposób jako ekolog odbyłam też podroż w krainę zawodowych organizatorów sceny.

Mówiłyśmy wcześniej o podróżach poprzez różne światy, w które pani wkraczała.

Jeszcze w czasie wypraw na Śląsk, zaczęłam pisać, już nie tylko jako przyrodnik, ale w ogóle pisać. Dzięki teatrowi domowemu poznałam środowisko aktorskie, co się bardzo przydaje, bo jak mam promocję książki i ktoś musi czytać wybrane fragmenty to zawsze mogę poprosić kogoś zaprzyjaźnionego. To był kolejny, aktorski świat.
Drugi literacki, ludzi związanych z wydawnictwami drugiego obiegu.
Ale najważniejszą sprawą było jednak budowanie środowiska ludzi związanych z moją własną dziedziną – ochroną środowiska, a zły stan środowiska był to jeden z tych problemów, który w systemie komunistycznym oficjalnie nie istniał. A jednocześnie był to temat na tyle nabrzmiały, że w wielu krajach w ogóle stał się zaczątkiem ruchu dysydenckiego. Tak było w Bułgarii, na Węgrzech gdzie Krąg Dunajski ludzi skupionych przeciw budowie zapory na Dunaju i elektrowni atomowej, to były początki ruchów obywatelskich, budowania społeczeństwa demokratycznego. W Polsce też ten nurt, zapoczątkował akcje obywatelskie. Ruch ekologiczny, walczący o poprawę jakości środowiska zniszczonego przez socjalistyczną gospodarkę nie liczącą się z ludźmi i przyrodą właśnie zaczął się w latach 80-tych. To też była jedna z enklaw niezależności i wtedy współtworzyłam grupę ekologów związanych z Serwisem Ochrony Środowiska, taki niezależny biuletyn. Skończyło się to wydaniem niezależnego raportu o stanie środowiska w Polsce w latach 80.

Uczestniczyła Pani w przygotowaniach do przystąpieniem Polski do NATO i Unii Europejskiej.

Ta możliwość uczestnictwa w tym procesie w dziedzinie ochrony środowiska, była dla mnie bardzo ważna. Tak jak praca w Światowej Unii Ochrony Przyrody IUCN – największej organizacji skupiającej ludzi i instytucje zajmujące się ochroną przyrody. Działalność w tej organizacji i świadomość że jako delegat z Polski, zostałam wybrana do jej najwyższego organu – 25 osobowej Rady – przez ludzi z całego świata, to była niezwykła sytuacja i znów wynikająca z łączenia różnych rzeczy. Ale jest też oczywiście ten drugi aspekt, że jak się uczestniczy w łączeniu czegoś, nie można być wszędzie na raz. Opisałam te dylematy, w swojej książce „Krótka smycz”, która opowiada o ograniczeniach i wyborach, których trzeba dokonywać. A byłoby fajnie, gdyby życie było „szwedzkim stołem”, gdzie jest wszystko i wszystkiego można trochę spróbować, ale tak niestety nie jest i stąd to rozdarcie.

Pomimo obrony przed zaszufladkowaniem do konkretnej specjalności, bądź zawodu, jest pani wybitnym ekspertem w dziedzinie ekologii. Dlaczego akurat ekologia?

To wszystko o czym rozmawiałyśmy wiąże się z moim zawodem. Ekologia jest nauką o zależnościach, wzajemnych wpływach i sieciach powiązań. W związku z tym ekologia jako nauka daje mi możliwość obserwacji w świecie przyrody tego, co mnie najbardziej fascynuje w świecie społecznym, czyli tych wzajemne zależności, istotności każdego elementu w funkcjonowaniu całości. Ekologia to także system myślenia doceniający, że każda część ma swoją wagę i bez tych wszystkich nici i powiązań i sprzężeń zwrotnych nie mogłaby funkcjonować całość. I tu jest dylemat, bo jeśli chce się wychodząc z tej teorii ekosystemu i zależności widzieć całość funkcjonowania społecznych, politycznych i przyrodniczych układów na Ziemi, to od takiego spojrzenia nie można się uwolnić. Czyli można powiedzieć, że jeden specjalista nie może tego opisać, ale jedna osoba na te wzajemne powiązania może zwrócić uwagę innych pokazując, że żadnej części tego układu ani społecznej, ani przyrodniczej nie można pominąć żeby całość funkcjonowała trwale. Chociaż nie jestem literatką, staram się o tym pisać adresując to do wszystkich a nie tylko do przyrodników, Złośliwi mówią, że od kiedy piszę też o całości funkcjonowania świata, nie jestem w pełni przyrodnikiem, bo się z tego środowiska wyalienowałam. Trudno, ale nie można się zamknąć w jednej dziedzinie, kiedy życie dało mi możliwość spróbowania wielu rzeczy. W ogóle gdybym miała opisać swoją rolę przy okazji różnych działań, to chyba głównie występowałam jako katalizator, osoba która pomaga różnym osobom i instytucjom uzyskać siły sprawcze. Tę siłę sprawczą uzyskuje się dzięki wiedzy, a ja tę wiedze w dziedzinie środowiska staram się przekazywać, edukując ludzi także przez moje książki
Ekologia dała mi jeszcze jedną, olbrzymią szansę: wcześniej zajmowałam się tylko badaniami przyrodniczymi, badałam m.in. wpływ krążenia fosforu na różne środowiska, ale miałam wrażenie, że kiedy zajmuję się tylko badaniami, omija mnie coś bardzo ważnego, a mianowicie pokazanie ludziom jak zmiany środowiska wpływają na ich życie, jak można zapobiegać zniszczeniom. Postanowiłam iść w kierunku uświadamiania, i pokazywania że jest to niezbędna wiedza, przekonania ludzi, jak ważne jest zmobilizowanie społecznej świadomości, ruchów ekologicznych. Moja praca w Światowej Unii Ochrony Przyrody dała taką możliwość przekazywania doświadczeń międzynarodowych do Polski, ale również pozwalała w tym międzynarodowym świecie działaczy ekologicznych na pokazanie polskich osiągnięć w ochronie przyrody.

Nie tylko uczestniczyła pani przy takich działaniach wśród cywilów, ale współpracuje pani i współtworzy projekty wprowadzane przez NATO związane z ochroną środowiska.

Moja przygoda z NATO wynika z tego, że NATO oprócz filaru obronnego posiada także kolejny filar – budowanie pokoju na świecie, poprzez działania na rzecz środowiska. Uważa się że sprawy związane ze środowiskiem, z brakiem dostępu do wody, skażeniem gleb uprawnych, zanieczyszczeniem powietrza, są ważną przyczyną konfliktów na świecie. Wspólne działanie na rzecz poprawy stanu środowiska i sprawiedliwego dostępu do jego dóbr są w tej chwili jedna z ważniejszych metod zapobiegania wojnom.. Stąd udało mi się przekonać NATO-wską Komisję do Spraw Wyzwań Współczesnego Społeczeństwa, (której rolą jest także dbanie o jakość środowiska) do wprowadzenia programu podnoszenia świadomości ekologicznej w armii i w wojsku, poprzez edukację ekologiczną. Bo armia to przecież bardzo duża grupa ludzi, a w wielu krajach, gdzie jest obowiązek zasadniczej służby wojskowej, tak jak w Polsce, często ci młodzi ludzie kończą swoją edukację właśnie na wojsku. To oni później przenoszą pewne wzorce z wojska do życia cywilnego i to jest świetna możliwość do kształtowania postaw ekologicznych w całym społeczeństwie..
Okazało się że projekt bardzo się spodobał i przez cztery lata prowadziłam grupę, do której włączyły się nie tylko kraje będące w NATO, ale i kraje partnerskie. Ten projekt wzbudził także zainteresowanie w Rosji, bo NATO zapoczątkowało program współpracy z Rosją, uważając, że zbliżenie między krajami jest możliwe właśnie za pomocą rozwiązywania problemów dosięgających wszystkich, a jednocześnie neutralnych, jakim jest ochrona środowiska. Służy temu właśnie edukacja ekologiczna prowadząca do tego, żeby w tej dziedzinie różnice między krajami się niwelowały W wyniku projektu, który prowadziłam przez 4 lata spotykaliśmy się z przedstawicielami 16 krajów, rzeczywiście zostały wykorzystane wszystkie możliwe sposoby edukacji, filmy, konkursy wojskowe, książki, podręczniki – wszystko co może uświadamiać w dziedzinie ochrony środowiska. To wszystko zostało zebrane na jednej płycie CD, razem z adresami instytucji gdzie te materiały można zdobyć. Żeby te kraje, które nie mają tak rozwiniętej edukacji mogły skorzystać z wzorów i metod już opracowanych przez innych, żeby oszczędzić na wymyślaniu czegoś od początku. Temu właśnie przyświeca idea Komitetu NATO do Spraw Wyzwań Współczesnego Społeczeństwa – idea wykorzystania technologii opracowanych nie tylko dla wojska także do celów ochrony środowiska ale i edukacji.
Takie działania międzynarodowe podejmuje również Organizacja Narodów Zjednoczonych, Miałam możliwość uczestniczyć w Szczycie Ziemi, czyli takiej największej organizowanej co 10 lat konferencji ONZ, poświęconej sprawom środowiska. Ta ostatnia odbywała się w Johannesburgu w 2002 roku, i była podsumowaniem tego co wydarzyło się przez 10 lat, od czasu pierwszej konferencji w Rio de Janeiro w 1992 roku. To było chyba największe do tej pory zgromadzenie ludzi zajmujących się środowiskiem, rządów, głów państw, prezydentów, i podejmowano wspólne działania nazywane celami milenijnymi ONZ. Było to spotkanie, które wyznacza kierunek polityki dla całego świata. Byłam bardzo dumna, że mogę uczestniczyć w sesji plenarnej, reprezentując Światową Unię Ochrony Przyrody. Problem polega na tym, że te wszystkie cele są później w niewielkim stopniu realizowane, i ci którzy próbują je zrealizować, podejmują taką partyzancką walkę, żeby jak najszerzej to rozpropagować. Żeby te dokumenty nie utknęły w szufladzie, ale dotarły do społeczności. Teraz jest taka duża akcja , najbardziej związana z moją specjalizacją, mianowicie Dekada Edukacji dla Zrównoważonego Rozwoju. Docenienie edukacji na taką skale, to był zawsze szczyt moich marzeń. Bo to co uważam za tak istotne na początku, to właśnie uświadamianie, ludzi, poprzez książki, przekonywanie ich do tego jak istotny wpływ na nasze życie ma ochrona środowiska, teraz nabrało to takiego usankcjonowania międzynarodowego. I wielka przyjemność, że byłam pionierem w tych działaniach edukacyjnych, że miałam okazję zapoczątkować je w Polsce jeszcze w latach 80-tych, kiedy nie śniło nam się, że do tego nurtu możemy się włączyć. W swoim, pierwszym w Polsce, podręczniku interdyscyplinarnego podejścia do ochrony środowiska, wydanym w 1992 roku „Ekologia – wybór przyszłości” pisałam: „Nie da się ukryć, że podstawowe znaczenie w tworzeniu się społeczeństw rozwijających się w sposób zharmonizowany z prawami przyrody maja nastawienia, sposób odczuwania i myślenia każdego z jego członków. A to kształtuje właśnie holistyczna edukacja.”

Wielu ludzi dochodzi do takiego momentu, że zaczynają robić bilans, i wielu miałoby ochotę coś zmienić, gdyby można było cofnąć czas.

Na pewno jest wiele rzeczy, których się żałuje, że nie postąpiło się inaczej, ale od razu przychodzi taka refleksja, że gdyby jednak potoczyło się to wszystko inaczej, to nie nastąpiło by to co było później. Do większości wydarzeń w moim życiu jestem o tyle przywiązana, że pokazały mi jakąś inną ciekawą stronę świata, nie tylko w znaczeniu geograficznym, ale takim szerokim, ogólnospołecznym, ludzkim.
I to jest to rozdarcie, o którym cały czas rozmawiamy, ta ciekawość, pomiędzy tym żeby wszystkiego dotknąć, zobaczyć, spróbować, a wyborem rzeczy najważniejszych w danym momencie.
Jest parę spraw które mogły ułożyć się inaczej, ale zasadniczo każde z tych doświadczeń było ważne.



Rozmawiała Sylwia Krzemianowska



Wywiad publikowany w czasopiśmie „Nowaja Polsza”.





 <– Spis treści numeru