PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 48


Grażyna Zabłocka

Reminiscencje wileńskie



Umiera ziemia guślarzy i wróżbitów, umiera ziemia proroków i mesjaszy, co już nie zdążyli zbawić świata.
W tym wiecznym pochodzie zwycięskiej cywilizacji w niewiadomą przyszłość zdeptano łąki, spalono bory,
otruto embriony geniuszu. Kochajmy tyle Litwy, ile jej zostało.

Ile razy zaglądałam do fotograficznego albumu o Wilnie (wyd. Andrzej Frukacz, Ex libris, Galeria Polskiej Książki) i czytałam powyższe słowa ułożone przez Tadeusza Konwickiego, zawsze odzywała się we mnie chęć zobaczenia wreszcie tego miasta, które – według marzeń Józefa Piłsudskiego – miało stać się jedną z wielkich stolic świata. Pewnie jakiś czas jeszcze zwlekałabym z zajęciem miejsca w pociągu lub przekonaniem rodziny, że tym razem urlop spędzamy w mieście a nie z wiosłem w głuszy, gdyby nie szczęśliwy dzień: „W dn. 10–12 czerwca b.r. wspólnota „Betesda” organizuje pielgrzymkę do Wilna. Chętnych prosimy o zgłaszanie się do ks. Andrzeja Juńczyka lub do księgarni św. Krzysztofa”.

Do Wilna wybrać się można o każdej porze roku, ale czerwiec z najdłuższym dniem, tuż przed najkrótszą nocą, porą letniego przesilenia słońca, był doskonale wybranym miesiącem.

Zabrałam ze sobą niezbędne przedmioty, m.in. podręczny przewodnik Wilno (wyd. Rewasz) na wypadek, gdyby mnie nurtowały wątpliwości, czy świątynia jest rokokowa czy barokowa, a także z zasady – zawsze biorę ze sobą.
Opiekunką naszej grupy była nauczycielka – wbrew moim przypuszczeniom nie historii ani historii sztuki, ale matematyki z polskiej szkoły im. Władysława Syrokomli w Wilnie. Dlatego z większą uwagą rozszyfrowywałam inskrypcję na grobie Poety, na Rossie:

Mnie Bóg więcej przeznacza,

Znaj, co hardość śpiewacza,

Ja przed nikim nie zniżę

Ani pieśni, ani głowy,

Hardy lirnik wioskowy

Skonam grając na lirze!


Jakże te słowa trafnie wyrażają sytuację rodzin polskich, które oddają swoje dzieci do tej szkoły, mimo powszechnego mniemania, że tu nauka nie ma perspektyw. Pani Lucynie nauka w polskiej szkole nie przeszkodziła w studiach, swoje dzieci także posyła, gdzie język polski jest traktowany jako ojczysty, a litewski – jako państwowy.

Dojechaliśmy autokarem do ronda, gdzie jeszcze w latach 70. stała kapliczka Chrystusa Króla. Dziś ślad po niej nie został, natomiast w sąsiedztwie plac nazwano imieniem Jana Pawła II, na pamiątkę Jego wizyty w 1993 r. Nieopodal, od XVII w. trwa majestatyczny zabytek – kościół św. Piotra i Pawła. Ozdobiony ponad dwoma tysiącami rzeźb, przedstawiającymi wydarzenia z Nowego Testamentu, z życia świętych, historii kraju i miasta. „To jakby wielki teatr barokowy” – wyraził się o nim proboszcz tej parafii. Przechodzimy przez kaplice: św. Rycerzy, św. Urszuli, św. Augustyna, św. Królowych Polskich. Stiukowe sklepienia i dekoracje wprawiają w zachwyt nad dziełem włoskich mistrzów. Centralną ozdobą jest kryształowy żyrandol w kształcie łodzi.

Słuchamy o Franciszku Smuglewiczu, nazwisko tego artysty przy oglądaniu malarstwa ołtarzowego będzie się jeszcze wielokrotnie powtarzało.

Złożywszy ofiarę na renowację kościoła, wychodzimy, z żalem odrywając wzrok od białego stiukowego sklepienia. Czytamy na fasadzie: Regina pacis funda nos in pace – Królowo Pokoju zachowaj nas w pokoju.

Pod wezwaniem Królowej Pokoju w ciągu ostatnich trzech lat zbudowano polski kościół w Nowej Wilejce. Tam, w promieniu świątyni, postawiono stylowy, obłożony drewnem, dom pielgrzyma.
Nowa Wilejka od razu przypomniała mi Tadeusza Konwickiego. Do miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, pisarz często powracał w swojej twórczości:

To był ogromny, rozległy wąwóz lub parów (...) Od strony zachodniej był stromy i równomiernie pochylony, natomiast od strony wschodniej, w połowie wysokości występowało coś, co można nazwać tarasem. Sama Wilejka nie była jakąś wielką rzeką. Choć niezbyt szeroka – mogła mieć jakieś dwadzieścia metrów, czasem więcej, czasem mniej – to jednak posiadała własny charakter, gdyż była żywa, efektowna, pełna zakoli i meandrów. Na ogół płytka, niemniej występowały w niej „jamki”, to znaczy głębiny, w których pływaliśmy, łowiliśmy ryby i pławiliśmy konie. Dziś pławienie koni jest niezwykle modne w filmie, a dla nas była to czynność normalna o charakterze gospodarskim, bo przecież w tym czasie wszystkie cięższe roboty wykonywały konie.
W niższych partiach dolina pokryta była kępami(...), było tam mnóstwo przeróżnych zarośli. Od połowy stoków zaczynały się już lasy, które oblewały całe zbocza. Dzięki układowi tej doliny – biegła z północnego wschodu na południowy zachód – zdarzały się tam wybryki botaniczne przyrody śródziemnomorskiej. Były jakieś osty, jałowce. Roślinność niezwykle bogata. Otaczała nas istna Niagara zieleni. (...)
W wąwozie były też miejsca tajemnicze i niezwykłe, ponieważ to łączy się ściśle z burzliwą historią tamtych ziem. Pierwsze miejsce w klasyfikacji zajmowały zamki. (...) Na powierzchni pozostały resztki murów, natomiast zachowały się podziemia, które nas nęciły – zarośnięte, bogate w kryjówki. Drugie takie miejsce, powtarzające się u mnie nieustannie ze względu na nazwę, która mi się podobała, to Puszkarnia, na uroczyskach w zakolu Wilejki. Sądząc z nazwy, musiała w niej być ludwisarnia. Tuż obok była papiernia, czynna jeszcze za mojej pamięci. W czasie wojny Niemcy zewsząd zwozili tam polskie książki i podręczniki gimnazjalne, nie wykorzystane jeszcze przed 1939 rokiem. Potajemnie wkradaliśmy się tam i wynosiliśmy całe ich stosy. Miały charakterystyczny zapach zleżenia w magazynach oraz posmak upośledzenia polskości i rzeczy zabronionej.


Z wysokiej skarpy, gdzie przystanęliśmy, rozpościerał się malowniczy widok na zakole rzeki rwącej, o górskim charakterze i na całą przepiękną okolicę.

Jak wspominał Tadeusz Konwicki, w Nowej Wilejce są miejsca pamięci. Należy do nich stacja kolejowa. Oprócz lokomotywy ustawiono tam krzyż i bydlęce wagony. Takie, jakimi wywożono stąd Polaków na Syberię, do Workuty, Archangielska, do najdalszych stron Rosji. Czarną datą w historii tej ziemi, uznaną za początek wywózek, jest 14 czerwca 1940 roku, my byliśmy w przededniu 65. rocznicy.

Wędrówka po Wilnie dostarcza różnych przeżyć. Wiele osób przyjechało tu dla śladów świętej Faustyny.
Wąskimi, staromiejskimi uliczkami docieramy do kościoła na mapach oznaczonego jako Dominikanów, ale ma on jeszcze inną nazwę – św. Ducha. Tu, w głównej nawie, w ołtarzu bocznym, znajduje się jeszcze słynny obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany przez Eugeniusza Kazimirowskiego, na życzenie siostry Faustyny. Obraz ten – pani Lucyna zdradza nam sensacyjną wiadomość – ma „powędrować”do pobliskiego, litewskiego kościoła p.w. św. Trójcy. Wolnym krokiem pani przewodnik prowadzi nas do niego, a w głównym ołtarzu widzimy przygotowane już miejsce na umieszczenie obrazu. Pani Lucyna wtajemnicza nas w miejscowy (a może i szerszy?) spór. Polacy chcą zachować obraz w swoim kościele, chcą, by pozostał w dawnym miejscu. Ale decyzję podjęto inną, dekret już został podpisany, proboszcza kościoła św. Ducha odwołano, parafią zarządza jeden z wikariuszy. Odwieczne konflikty, grabieże, nieporozumienia. Pozostaje przypomnieć strofę Józefa Brodskiego:


Z ruchliwej jezdni, skręcić możesz

W zaułek na wpół ślepy; tam

Wejdź do kościoła, o tej porze

Pustego; pobądź chwilę sam

I wprost w ogromne ucho Boskie,

Zamknięte przed hałasem dni,

Wyszeptaj trzy zaledwie zgłoski: – Odpuść mi.


Drogą porośniętą kwitnącymi różowo krategusami dojeżdżamy do ulicy Gribo. Znajduje się tam drewniany dom, w którym w latach 30. przebywała siostra Faustyna ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Po wojnie siostry musiały wyjechać, dom zlikwidowano, wiele budynków zniszczono, ocalał jeden – kontrastujący z okazałą bazyliką w Łagiewnikach. Podobnie uboga jest inna chatka, w której odwiedzamy siostry miłosierdzia. Niektórzy pielgrzymi w tym miejscu omdlewają, może to działanie silnych słabnięć, jakich doświadczała przebywająca tu Faustyna?

Wychodzę, by samotnie przeżyć dramatyczny widok, jaki wyłania się w sąsiedztwie. Obok miejsca, gdzie artysta tworzył obraz Jezusa Miłosiernego, od wieków, na Wzgórzu Zbawiciela góruje nad miastem Kościół Najświętszego Serca Jezusowego z klasztorem Wizytek. XVIII– wieczny zabytek z charakterystyczną, dużą, ośmiokątną kopułą, poniewierany przez historię, wywiera na mnie najsilniejsze wrażenie spotęgowane wysokim murowanym ogrodzeniem zwieńczonym drutem kolczastym i historią więzionych tu przed zesłaniem żołnierzy AK. Strażnik więzienny przebywający w wieżyczce wydaje się być postacią nierzeczywistą, widzianą w jakimś dokumentalnym filmie o losie kościołów w radzieckiej Rosji. Kościół– więzienie – to znaczący symbol w chrześcijańskiej Europie.

Z tego bolesnego miejsca przenoszę się w inne, gdzie pielgrzymi od lat szukają nadziei i pocieszenia. Spotkanie w Ostrej Bramie. Przed cudownym obrazem ksiądz Andrzej odprawia Mszę św. dla podkowiańskiej grupy, dołączają inni, ale jest raczej kameralnie, nie ma tłumów, jakie zwykle się tutaj gromadzą. Wsłuchujemy się wszyscy w mowę obecności Maryi. Dziękujemy, że dotarliśmy, „gdzie zawsze czeka Matczyne spojrzenie i dłonie do serca tulące”. Trzeba tu wrócić, aby dokładniej obejrzeć fryz litanii loretańskiej wianuszkiem oplatającym ściany kaplicy. A dwa księżyce – srebrny z obrazu i ten, co jak zorza zabłysnął na niebie, będą mi towarzyszyć całą drogę powrotną.

Klasztor bazylianów, w którym miało miejsce misterium poezji romantycznej, był zamknięty. Dowiadujemy się, że trwa tu kolejny spór – o przeznaczenie celi Konrada. Podobno pomieszczenie ma być udostępnione zwiedzającym, mają być organizowane wieczory literackie. Czy i dla kogo sala ożyje?

Dłużej zatrzymaliśmy się przy innym budynku, w którym mieszkali profesorowie Uniwersytetu Wileńskiego (m.in. Euzebiusz Słowacki). Tu przychodzili Śniadeccy, Lelewel, Mickiewicz, który chwalił próby poezji młodego Juliusza. Dom upamiętniony jest popiersiem jednego i drugiego wieszcza oraz tablicą informującą, że tu mieszkał Ferdynand Ruszczyc. Z dziedzińca długo patrzyłam w stronę, w którą z okien I piętra mieszkania przy ul. Zamkowej, młody Słowacki oglądał sygnaturkę na akademickim kościele. Ten wileński motyw – fragment fasady kościoła świętych Janów pięknie utrwalił pędzlem Ferdynand Ruszczyc. Wnętrza tego kościoła nie zdążyliśmy zwiedzić, za to w gotyckiej części miasta mieliśmy okazję z bliska zobaczyć płomienie przeplatające się w fasadzie kościoła zbudowanego (według ostatnich badań) z 42 gatunków cegieł. Kościół św. Anny – zjawisko nazwane gotykiem płomienistym. Warto to określenie przypominać.

Ulicą Kalwaryjską (w okresie sowieckim – Feliksa Dzierżyńskiego) dojeżdżamy do Jerozolimki, czyli Kalwarii Wileńskiej. W XVII wieku biskup Białłozor wybudował tam kościół jako wotum dziękczynne za uwolnienie Wilna od Moskali. W XVIII wieku na terenie 7 kilometrów wzniesiono 35 kapliczek Drogi Krzyżowej. Kapliczki te przetrwały wszystkie wojny, ale nie przetrwały czasu sowieckiego, w latach 60. prawie wszystkie zostały wyburzone. Na ich miejscu później sadzono kwiaty, układano krzyże z szyszek.

Od lat 90. trwa odbudowa, na razie odnowiono 8 stacji. Grupa udaje się na te ścieżki, mnie zatrzymuje grób z biało– czerwoną flagą wetkniętą w koło z kolczastego drutu i polsko– litewskim napisem: Polakom zesłańcom 1939–1956. Zostaję przy tej kolejnej symbolicznej mogile, nieopodal na cmentarzu kalwaryjskim znajduje się inna, z kilkudziesięcioma Akowcami poległymi w bitwie pod Krawczunami.

Niedziela. Trzeci, ostatni dzień pobytu. 12 czerwca – przypada wspomnienie 108 błogosławionych męczenników za wiarę z okresu II wojny światowej, wyniesionych na ołtarze przez Jana Pawła II podczas pamiętnej Mszy na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Ksiądz Andrzej odprawia dla nas trzecią podczas pielgrzymki Mszę św. Dziś – w Nowej Wilejce. W homilii nawiązuje do wydarzeń sprzed 60 lat, przypomina pewien epizod z końca wojny. Epicki fragment mowy kapłana dotyczy wspomnień amerykańskiego żołnierza wyzwalającego niemieckie miasto. W zniszczonej, właściwie w gruzach leżącej świątyni znajduje on nagle rozstrzaskaną figurę Chrystusa. Człowiek ten nie pozostaje obojętny, nie wiadomo, czy bardziej z powodu uczuć religijnych, czy ze względu na wartość artystyczną dzieła sztuki, próbuje ratować rzeźbę. Zbiera szczątki, kawałek po kawałku, dokleja odłamki, okruchy, aż powstaje całość. Ale – wzmagając napięcie – ksiądz mówi, że figura jest okaleczona, że nie udało się odnaleźć dłoni. I wyjaśnia, jak ten problem rozwiązano – do figury przyklejono tabliczkę z napisem: Nie mam innych rąk oprócz Twoich. Ksiądz Andrzej jeszcze kilka razy, z emfazą powtarza jej treść: Nie mam innych rąk...

Z Wilna przywieźć można różne pamiątki: smak regionalnych potraw z przytulnej restauracyjki w podwórzu, widok ambony, z której przemawiał ksiądz Skarga, obraz Pałacu Prezydenckiego, w którym mieszkał Murawiow Wieszatiel, a później Józef Piłsudski tu mianował Andersa na generała, panoramę miasta z Góry Trzech Krzyży czy widok rekonstrukcji zamku przeprowadzanej wbrew opinii UNESCO na tyłach katedry św. Stanisława.

To miasto pozostaje niewyczerpaną skarbnicą. W Divertimento litewskim noblista Józef Brodski pisał:


Wiosna. Południe. Kałuże, obłoki,

nieprzeliczone anioły na dachach

nieprzeliczonych kościołów; tu człowiek

może się tylko stać ofiarą ścisku

lub tutejszego baroku fragmentem.



 <– Spis treści numeru