PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 48



Anna Piwkowska

Rosja

Starzy Ojcowie. Niepokorne dzieci.

Utracone majątki. Zastawione srebra.

Na Dworcu Kurskim obszarpany żebrak

rdzawym pieniążkiem jak lusterkiem świeci.

Po nocach gorzko pachną w Rosji zioła.

O świcie cierpko tu zakwita czerwiec.

Za mocno pachnie, a księżyc ma w herbie

wypieczony, okrągły, lukrowany kołacz.

Przestrzeń się w samej sobie jak w gnieździe os mości

i czas się tutaj toczy jakimś innym trybem.

To tak jakby ktoś zaczął wigilijną rybę

obierać nie od łusek lecz z wnętrza, od ości.


Moskwa, czerwiec 1995

Z tomu Niebieski sweter
Wydawnictwo Nowy Świat; Warszawa 2004.




Wioska Norinska

Drżący kurant wygrywał narkotyczny motyw
jesieni. W październiku wzmożone odloty
żurawi na południe. Śliskie kartofliska.
Leczył chorobę ucha i zamęt błędnika
angielską frazą, drżącym metrum, czytelnika
jedynego miał w sobie. Krajobraz przygnębiał.
Ale fizyczna praca, horyzont i głębia
nieba, ziemi sprawiły, że stały się bliskie
nierozpoznane światy. Z niebieskim opryskiem
beczki, stały na polach nieznanej Irlandii.
Niebieski kolor w wierszach innego poety.
Ten kolor żył, rozpraszał monochromatyczne
istnienie, koił nerwy, dawał punkty styczne
z inną frazą i w innym pisaną języku.
Cóż, że tylko przeczuwał to obce istnienie,
nomadyczne języki, wędrujące plemię
mowy, to była jego prywatna etyka.
Stworzył własną religię, nie, antropologię,
bo jeśli wierzył, szczerze mówiąc, między Bogiem
a prawdą, umiejscowił tę prawdę pomiędzy
mitologią bóstw greckich a dotknięciem nędzy
całkiem realnej, ludzkiej. I dlatego ziemię
zawsze obdarzał w wierszach czułym dziękczynieniem.


Warszawa, listopad 2003

Z tomu Niebieski sweter
Wydawnictwo Nowy Świat; Warszawa 2004.




Ranek Ifigenii

Kto poznał te rozstaje, trujące moczary,

błędne ogniki świateł na soczystych bagnach?

Ach, gdzie jesteście wiedźmy i jakie wywary

w waszych miedzianych garnkach, jaka nowa, nagła

wizja strasznego losu kazała wam spełnić

znajomą przepowiednię? motać kłębki wełny?



Ty jak zwykle w podróży. Ja w powodzi świateł

transmisyjnych, próbuję odczytać wyroki.

Może lepiej oliwę w samym sercu Aten

lać na gniewne ognisko, na syczące soki

drzewa sandałowego i białych płomieni

rzucić zerwaną z ramion chustkę Ifigenii?

Bo ranki były zimne, bo drżała od chłodu,

bo nie wiedziała kogo ma prosić o radę.

Więc co mam zrobić teraz ja, która z jej rodu

wywiedziona, podobną podejrzewam zdradę?

Ach, my wszystkie zdradzone, złożone w ofierze

mamroczące piastunki, Ifigenie, wieże

z białej kości słoniowej, wieże Babel, wierzę

we wspólnotę języka, cichy szept, przymierze.


Warszawa, styczeń 2005 r.




Furtka

Dom darowany, strych nieopalany,

stłuczone szyby w piwnicznych okienkach,

koty jak duchy przechodzą przez strefy

zdeptanej trawy, ktoś tu kogoś ukrył.

A pewnej nocy wyrwano drzwi z futryn,

poszła pogłoska, ten ktoś był na liście,

rozpalili ognisko, opadały liście,

wyrzucali papiery z szuflad i kuferków.



Cofam samochód, we wstecznym lusterku

czas też się cofa. Dziecko do ogrodu

otwiera furtkę. W małej dłoni konik,

krzywo strugany, drewniany. Czerwony

płaszcz zarzucony na ramiona matki

spada na ziemię kiedy pochylona

wyciąga z ognia kartki i gałęzie.

Dziewczynka zmyka, boi się, nie będzie

dzisiaj zabawy. Kobieta kołacze

starą kołatką w deski, mała płacze,

skręcam, za rogiem znajoma mleczarnia,

butelki z mlekiem, biało-żółte kapsle,

pies przy śmietniku jak świat opuszczony,

świat – pies samotny, błąd nie odpuszczony,

piorun uderza w metalowy dzwonek.


jesień 2005



 <– Spis treści numeru