PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 46

Bohdan Skaradziński

Po Karolu Wojtyle...



Jest ludzkim losem, że trzeba godzić się ze śmiercią ludzi nawet najbliższych i najdostojniejszych; tak, jak i trzeba kontynuować wysiłki zbiorowe, choćby najmozolniejsze i najmniej wdzięczne. Siłą rzeczy przywykamy do faktu, iż Karola Wojtyły już nie ma wśród nas. Nasila się więc konieczność wyrobienia sobie stosownej świadomości. O konsekwencjach tego – przede wszystkim. Jeśli nawet naiwne było wyczekiwanie, że z dalekiego Rzymu dało się wypatrzyć wszystkie polskie biedy – w całej ich „okazałości” – i obmyśleć tam za nas środki zaradcze, to teraz nie ma nad Wisłą pożywek nawet dla takich złudzeń.

Mamy w Polsce skłonność uważania się za doskonałych. Historyczna klęska mocarstwowości – aż po katastrofy rozbiorów – nie łączy się nam z kanonem własnych wad oraz genetycznych słabości. I gdyby nawet... Same te narodowe przejścia mogłyby wystarczyć abyśmy nabrali rozlicznych urazów i dziwactw, blizn i uczuleń, psychoz oraz wynaturzeń. Zwłaszcza, gdy jeszcze dodać zbiorowe doświadczenia z nad krawędzi hitlerowskiej eksterminacji. I ostatni eksperyment z „budową socjalizmu”, z sąsiedzkiego przymusu – znów – siłą, ale nie bez własnego wkładu karierowiczowskiego. Gdybyśmy nawet byli z kamienia, nie mogłoby to wszystko z nas spłynąć, jak z gęsi woda. Dość się po kraju rozejrzeć... Ostatnie piętnaście lat – chociaż patronował im sam Jan Paweł II – to historycznie okres zbyt krótki na odrobienie złych nawyków stuleci. A zwłaszcza, by dokładnie stwierdzić, co pozostaje nam najpilniej odmienić.

Nasz kryzys ma postaci bez liku, głębię, że nie zgruntować, zakorzenienie zaś – na scenie publicznej. Nie mamy dziś żadnych politycznych autorytetów, lecz jedynie nałogowców państwowych etatów, najczęściej w parlamencie, bo nie wymagają one żadnych kwalifikacji i nie grożą nijaką odpowiedzialnością, a finansowo kalkulują się – jak na kraj zapyziałej biedy – prowokacyjnie dobrze.

Delikatna to kwestia byłaby dla Karola Wojtyły, gdyby musiał ryzykować wymówki o tęsknocie za „państwem wyznaniowym”, interweniując w polityczną rzeczywistość Polski bezpośrednio. W jej fatalne personalia przede wszystkim... Czy arsenał kościelnych środków wychowawczych nie wzbogacił się od czasów świętej inkwizycji? Przedmiot działania widzę zresztą raczej w ludzie Bożym, aniżeli w ciżbie darmozjadów narodowego chleba. Chyba, że plagę przekupstwa i łapówkarstwa, razem z indolencją oraz marazmem, uznamy za sławetne „mniejsze zło”. Nie warto się rozwodzić, że to nie prezentuje nas dobrze i nie promuje naszych interesów.

Polska bieda to już stereotyp. A był przecież moment, iż zwano nas w zachodnich gazetach „tygrysem gospodarczym wschodu”. Żyło się u nas wtedy nawet trudniej, aniżeli dziś, ale w oczy rzucał się proces poprawy; i nie trzeba było oszukiwać się co do dalszych perspektyw. Dziś nasze bezrobocie bije rekordy. Nie tylko europejskie, lecz wręcz historyczne; przekroczyliśmy nawet fatalny poziom wielkiego kryzysu lat 1929–34, czyli zgoła katastrofy społecznej. I znów podobnie, jak z klęską opieki zdrowotnej... W bełkocie przedwyborczej propagandy próżno szukać obietnic, bodaj najostrożniejszych, przeciwdziałania złu. Ani na lewo, ani na prawo. Zupełnie tak, jakby zobowiązana do gaszenia pożaru straż unikała jak ognia „ tematu ognia”. Połowa Polaków wegetuje na poziomie około minimum socjalnego. A rosną nam jedynie urzędnicze „kariery” rozdające sobie samochody, telefony, zagraniczne podróże, akurat w czasie, gdy głodują, bywa, dzieci w szkołach.

Sławetne nasze „zadłużenie wewnętrzne” nie ma źródła w kreowaniu nowych miejsc pracy, lecz nowych miejsc przy biurkach. Liczyło się chyba na boską protekcję Jana Pawła, że nam się gospodarka w ogóle nie rozpadnie. Bodaj czy z nawyku nadziei i tych nie przeniesiono na papieża Benedykta. Nic bowiem nie wskazuje, by nasz marazm plus demoralizację dało się opędzić dotacjami z zachodu Europy. Bo i w imię czego ten Zachód miałby się dla nas szarpać?



 <– Strona głównanbsp;Spis treści numeru