PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 46

Wspomnienia Podkowian


Jadwiga Piwońska

(Burmistrz Podkowy Leśnej w latach 1990-1998)

Komitet Obywatelski


Prapoczątki Komitetu sięgają chmurnej niedzieli na przedwiośniu roku 1989. Ktoś może nawet powiedzieć, że to jeszcze nie był Komitet Obywatelski. Albo stwierdzić, że owszem coś było, jakiś rodzaj inicjatywy obywatelskiej. Być może było to poszukiwanie nowej formuły dla działania Komitetu Pomocy Bliźniemu, który zapisał swoją piękną kartę w latach 80. – w najgroźniejszym okresie, jakim był czas stanu wojennego. Okres, w którym perspektywa nadziei została przesłonięta wojskowymi panterkami i czołgami.

Było to bardzo wczesne przedwiośnie. Mżył deszcz, a niebo zalegały ołowiane chmury. Toczyły się rozmowy przy okrągłym stole. Nie wiadomo było, jakie będą ich rezultaty. Z ambony podkowiańskiego kościoła popłynął komunikat. To były słowa księdza Leona Kantorskiego. Dosłownej treści komunikatu nie pamiętam i nie sądzę, żeby ona została zarejestrowana na jakimś nośniku informacji. Ale pamiętam postać ks. Kantorskiego i barwę jego charakterystycznego głosu. Zresztą takie komunikaty z ambony podkowiańskiego kościoła płynęły przez całe lata. Był on miejscem, w którym niezależna myśl polityczna i intelektualna nie tylko znalazła schronienie, ale mogła się rozwijać.

Komunikat nawoływał do spotkania w podziemiach kościoła osób chętnych do działania na rzecz zmian, jakie być może nastąpią już niebawem. Było to w pierwszym okresie rozmów przy okrągłym stole. Czy akurat nie był to jakiś impas w rozmowach? Na pewno nie mówiono o tym, że jest to inicjatywa utworzenia lokalnej struktury komitetu obywatelskiego. Ale gdzieś tam z drugiego planu wyłaniał się zamysł, że będzie to lokalna inicjatywa obywatelska wspierająca dopiero co powstały Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. I to jego istnienie tworzyło specyficzny klimat tamtych naszych spotkań.

Mało nas przyszło na spotkanie. Zofia Broniek, Andrzej Machalski, jedna osoba, której w swojej pamięci nie potrafię zidentyfikować, no i ja. Spotkanie poprowadził Andrzej Kościelny (obecny burmistrz Podkowy Leśnej), obok niego usiadł z twarzą zwróconą do nas – chyba czwórki osób – Bohdan Skaradziński. Myślę, że chyba wszyscy byliśmy rozczarowani, że jest nas tak mało „do pieczenia chleba”.
Okazało się jednak, że to nie do końca prawda, bo część bardzo zaangażowana w działalność opozycyjną zgłosiła swój akces, ale poszła na spotkanie bodajże z uczestnikami pielgrzymki, już nie pamiętam skąd powracającej.

Dopiero drugie spotkanie, zorganizowane w tydzień czy dwa tygodnie później, wyłoniło drużynę, która na naszym terenie pomagała w kampanii wyborczej kandydatom Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Podaję nazwiska, które pamiętam. Andrzej Białous, Zofia Broniek, Elżbieta Daszewska, Jolanta Fortini, Andrzej Gazda, Anna Kalinowska, Oskar Koszutski, Janusz Simiński, Bohdan Skaradziński, Wojciech Skowron, Joanna Walc, Jacek Wojnarowski. Przypominam sobie jeszcze kilka twarzy, ale nie pamiętam nazwisk.

Kampania wyborcza rozpoczęła się na przełomie kwietnia i maja. Z tamtego okresu pamiętam przede wszystkim uczucie wzruszenia i niedowierzania, kiedy mogłam w kiosku kupić pierwszy numer „Gazety Wyborczej” ze znaczkiem Solidarności w winiecie. Zachowałam ją na pamiątkę. To było coś niezwykłego: nieocenzurowana, opozycyjna gazeta, którą można zwyczajnie kupić w kiosku. Nie żadna reżimówka. W kiosku! Wyobrażacie sobie to uczucie, młodzi ludzie, którzyście nigdy nie doświadczyli cenzury?

Pamiętam, też tłumy wokół stolików, przy których zbierano podpisy potrzebne dla zarejestrowania kandydatów. Znowu nowość! Do tej pory listy wyborcze układał bodajże Front Jedności Narodu. Nikt nikogo o zdanie nie pytał. Po wyborach okazywało się zawsze, że kandydaci FJN wybrani do sejmu mają po 99,99% poparcia. Niższych wyników nie przypominam sobie.

Po rejestracjach odbyły się chyba dwa duże spotkania kandydatów Komitetu Obywatelskiego do sejmu i senatu z mieszkańcami Podkowy. Miały one miejsce na otwartym dziedzińcu podkowiańskiego kościoła-ogrodu. Odbyły się w klimacie podobnym, do niedawnych jeszcze quasi-konspiracyjnych spotkań z autorem. Przypominam, że te spotkania (z autorem) odbywały się dość regularnie w ciągu lat 80. i miały na celu umożliwienie ludziom kontaktu z twórcami kultury i intelektualistami bezpośrednio, z pominięciem cenzury.

Jedno z takich spotkań przed wyborczych prowadził Jacek Maziarski, inne Ryszard Bugaj, mieszkańcy Podkowy. Zostali zresztą posłami w tym niezwykłym sejmie, nazwanym potem sejmem kontraktowym. Myślę, że ta nazwa jest niesprawiedliwa. Ten sejm był sejmem przełomu. I tak ani się obejrzeliśmy i był już początek czerwca. Zostałam wyznaczona na męża zaufania kandydatów opozycyjnych. I z tej pozycji miałam możliwość od samego świtu obserwować to, co się działo 4 czerwca 1989 r.


Przy stole siedzi Andrzej Kościelny

komitet

Idąc szarym brzaskiem do wyznaczonego mi lokalu wyborczego spotkałam po drodze Zofię Broniek, która zdążała w tym samym kierunku co ja, i pamiętam jak żartowałyśmy: że teraz to idziemy sobie na piechotę i spacerkiem. Ale czy tak samo będzie wieczorem? Bóg jeden raczy wiedzieć. Może – mówiłyśmy – milicja zrobi nam podwodę swoją suką i odwiezie nas, ale nie do domu tylko do miejsca odosobnienia. Takie były klimaty tamtego dnia.
W lokalu wyborczym była jedna awantura, wszczęta przez prokuratora, chyba wojewódzkiego, pamiętam jego nazwisko, ale nie będę go tu przywoływać. Przyszedł jako mieszkaniec Podkowy głosować i znalazł ponoć jakąś zaplątaną ulotkę za kotarą, nie chcę powiedzieć, że sam ja przyniósł, żeby mieć pretekst do awantury i złożenia protestu. Ale awanturę zrobił w iście esbeckim stylu. Arogancką i brutalną. I gdy już dobrze nakrzyczał na nas, wybiegł z lokalu wyborczego i pobiegł do Urzędu Miasta zaprotestować. Więcej o tym nic nie słyszałam.

W swoich notatkach znalazłam niedokończony i nie wysłany list do mojej przyjaciółki, w którym nazajutrz po wyborach opisałam liczenie głosów po zamknięciu lokalu wyborczego. Oto ten fragment:


Przed północą, kiedy otworzyliśmy urnę wyborczą, wysypali kartki, a potem członkowie komisji zaczęli je segregować. Zaczęli od różowych senatorskich. Kwadrans wystarczył, by do nas dotarła świadomość, że wygraliśmy. Gęby pojaśniały, chociaż nikt nie krzyczał: hura. Przyszła ochota na dowcipkowanie. Trudno mi powtórzyć te surrealistyczne, sztubackie wręcz dowcipy, często, nad czym ubolewam teraz, kosztem kandydatów ze strony koalicyjnej, typu: Miazek się nie daje, tu znalazłem jeden głos na niego. Kryzys nastąpił o czwartej nad ranem, ścięło nas przy liczeniu listy krajowej. Wprawdzie po odliczeniu kart z całkowitym skreśleniem, było wiadome, że nie osiągnęła wymaganych 50%, no ale to co zostało, trzeba było policzyć, a czystych kart bez skreślenia było tyle, że palców u rąk by wystarczyło dla dokonania rachunku. Reszta to mozaika.

Poruszyło mnie bardzo, kiedy widziałam, jak niektórzy starsi ludzie przychodzili z linijkami. Potem się to spotykało na niektórych kartach – te równiutkie skreślenia. Mało było młodzieży. Głosowało średnie i starsze pokolenie. To się też rzucało w oczy. Mało było pomyłek, często (ale w skali ogólnej niewiele) zbierał głosy p. Ferenstein, najprawdopodobniej kosztem Findeisena, na co wskazywało zostawienie nazwisk p. Radziwiłł i Trzeciakowskiego.

Bardzo się cieszę, że w tym uczestniczyłam. Mogłam się z bliska przyjrzeć. Mąż zaufania ze strony PZPR pocieszał się wprawdzie, że Podkowa to specyficzne środowisko, a wyniki wyborów w skali kraju mogą być inne, ale jeśli chodzi o miasta nie miał racji. Nasze wyniki okazały się zbieżne z tymi w Warszawie, a nawet może w Warszawie były lepsze, dla „Solidarności” oczywiście. Kiedy to piszę, niewiadomą jest wieś, obawiam się czy poradziła sobie ze stopniem trudności technicznych. W jakim stopniu jest zdominowana nastrojami lęku i bezwładu? Kiedy będziesz czytać ten list, na te pytania będzie już odpowiedź.



Pod transparentem, druga z lewej – Jadwiga Piwońska

komitet

 



 <– Strona głównanbsp;Spis treści numeru