PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 45


Hanna Bartoszewicz

Dwa bieguny talentu




To nie był pierwszy występ Oleny w Stawisku. Dwanaście lat temu usłyszeliśmy ją tu w zupełnie innym repertuarze – ludowych pieśni ukraińskich. Uczyła się ich u źródła, od autentycznych wiejskich śpiewaczek i zachowały w jej wykonaniu swą źródlaną, krystaliczną czystość. Dramatyczna opowieść o biednej wdowie, która nie ma, czym nakarmić dzieci, skarga młodej mężatki, skazanej na życie (i śmierć) z dala od swoich, rozpacz dziewczyny, uwiedzionej przez żonatego mężczyznę – wszystko to brzmiało przejmująco prawdziwie. Bo nie miało w sobie nic z aktorstwa – Olena była raczej kimś w rodzaju idealnego medium. Stała na scenie nieporuszona, z zamkniętymi oczami, jakby łowiła uchem daleki archaiczny ton, by wskrzesić go w pierwotnej, nieskażonej formie. „Na tym polega jej wielka sztuka – mówił Bohdan Pociej – na pokazaniu pieśni ludowej w całym jej naturalnym i szorstkim pięknie”.* Dlatego podkowianie, którzy mieli jeszcze niejedną okazję, by to piękno smakować, nieufnie przyjęli wiadomość, że na tegorocznych Muzycznych Konfrontacjach Olena będzie śpiewać romanse rosyjskie. Ci, którzy śledzą jej drogę, znali już co prawda to nowe artystyczne wcielenie, ale nie było ich wielu.

Olenie akompaniował na gitarze Marek Walawender. Na pierwszą część recitalu złożyły się utwory starsze. Oprócz bardziej popularnych, jak Jamszczik, nie goni łoszadiej (muz. J. Feldman, sł.: N. Ritter) czy Nie ujezżaj, ty mój gołubczik (muz. N. Paszkow, sł.: autor nieznany), usłyszeliśmy dziesięć innych, w tym Na zare ee nie budi do wiersza Aleksandra Feta, Ja jechała domoj do słów Marii Poire (jeden z nielicznych romansów kobiecych) i nostalgiczną pieśń W doroge do wiersza Turgieniewa. W drugiej części Olena śpiewała romanse Wertyńskiego.

Rację miał Roman Pawłowski, recenzent Gazety Wyborczej, gdy przed ośmiu laty, po pierwszym recitalu Oleny w Teatrze Małym (wówczas na gitarze towarzyszył jej Roman Ziemlański), pisał: „Głosem potrafi przekazać wszystko, tkliwość zakochanej kobiety, smutek kobiety porzuconej, rozpacz kobiety zdradzonej”. A jest to głos starannie cyzelowany, cieniowany emocjami, nad którym artystka – tak, tym razem zobaczyliśmy artystkę – panuje w każdym ułamku sekundy. Głos poparty wystudiowanym gestem, strojem, spojrzeniem. Chociaż trudno o większy kontrast niż między surową archaiczną pieśnią a salonowo – dekadenckim romansem, Olena znów była w pełni przekonująca. Śpiewała ani nie nazbyt dosłownie (byłoby to dla współczesnego słuchacza nieznośne), ani zbyt „cudzosłownie” (takie obchodzenie się z tradycją zdążyło się już zbanalizować). Znów udało jej się odnaleźć właściwy ton, choć tym razem jej wielka sztuka polegała na czym innym – na wydobyciu szczerej prawdy ze zdawałoby się mocno już zużytej formy. A udało się, bo tym razem była to sztuka bardzo świadoma siebie.


* cyt. za: Piotr Mitzner, Pieśni Oleny, PMK nr 1(8), 1995



Olena Leonenko wystąpiła 2 października w Stawisku w ramach „Muzycznych Konfrontacji”.

–> Pieśni ukraińskie w tłumaczeniu Hanny Bartoszewicz.



 <– Spis treści numeru