PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 43


Bohdan Skaradziński

Białorusini, Litwini, Ukraińcy


Publikujemy fragment cennej książki, która napisana została 21 lat temu. Miała wiele wydań w oficynach niezależnych i emigracyjnych, jej autor ukrywający się wówczas pod pseudonimem Kazimierz Podlaski otrzymał w 1985 roku Nagrodę Kulturalną „Solidarności”. Od tego czasu powstało wiele nowych opracowań na temat stosunków z sąsiadami na Wschodzie, lecz tytuł ten przypominamy w przekonaniu, że pozostał ważnym głosem w pokonywaniu wzajemnych uprzedzeń. (red.)



(...) Ale rzeczywistość zapomnieć czy przemilczeć się nie dawała. Była jej zasadniczym elementem lat 1921-1939 – ludność ukraińska w granicach RP o potężnej liczbie około 4 milionów osób, czyli około 15% ogółu zaludnienia. I nie mogło być wątpliwości, że jest to ludność o rozbudzonej aktywności politycznej i społecznej. Więcej nawet – historyczna koniunktura zachęciła tę ludność do sięgnięcia po własną organizację państwową, nie bez przejściowego powodzenia, by następnie zgotować jej gorzki zawód. Dodajmy do tego charakter narodowy Ukraińców oraz obiektywne cechy ich położenia społecznego, gospodarczego i kulturalnego. To był dynamit założony pod mury II Rzeczypospolitej. Ponieważ jego rozbrojenie – w zaistniałej sytuacji – leży do dziś poza granicami ludzkiej wyobraźni, pozostaje tylko prześledzić, jak, kiedy oraz z jaką mocą ładunek ów miał eksplodować1. Nie szukajmy tu okazji do łatwego sypania etykietami – antypolskimi czy antyukraińskimi – bo wynik wojny stworzył dla obu stron układ bardzo niewygodny i bardzo sztywny; coś jakby wspólne, ciasne mieszkanie, z którego nie ma gdzie się wynieść. Niezależnie więc od bagażu przeszłości oraz polskich i ukraińskich cech charakterologicznych istniał obiektywny konflikt interesów narodowych, w których strona silniejsza, Polacy, nie wzbraniała się przed swej siły użyciem.

Ukraińcy w Polsce mieli w punkcie wyjścia dobrze rozwinięte i zorganizowane życie społeczne: istna sieć towarzystw, spółdzielni, związków – oświatowych, sportowych, kulturalnych, religijnych, gospodarczych... W latach międzywojennych rozrosły się one tym bardziej, im silniej wzmagały się aspiracje i nastroje oraz im wyraźniej okazywało się, iż jest to jedyne ... legalne forum ukraińskiej działalności. Nie krzewiono tam, rzecz jasna, polsko-ukraińskiej przyjaźni, lecz wręcz przeciwnie. Żaden z kolejnych polskich rządów nie był tym zachwycony; ingerowano administracyjnie, czasem dramatycznie, szykanowano na różne sposoby ciągle. Społeczny ruch ukraiński przez całe dwudziestolecie był hartowany przeciwnościami, które mu stwarzali Polacy; żyła tam przecież liczna i wpływowa społeczność polska, wobec której nasza administracja uchodziła wręcz za liberałów. Dało to, jak miało się okazać, rezultaty znakomite dla ukraińskiego... scementowania i aktywizacji. Ponieważ jednak hartowanie z reguły nie jest zabiegiem miłym dla hartowanego, wiec nienawiść do Polski rosła dalej.

II Rzeczypospolita rozpoczynała swój krotki żywot z szeroko rozwiniętymi sztandarami demokracji, wolności, samostanowienia. Zaraz więc były u nas prawdziwe partie polityczne, parlament, wybory, konstytucja. Nie sposób było w tym czasie i w tych warunkach urządzić sielanki dla Polaków, a co dopiero mówić o Ukraińcach. W każdym razie ich demokratycznie wybrana reprezentacja w granicach państwa polskiego stwierdzała publicznie i wyraźnie, zatytułowane to było dobitnie: „Deklaracja Narodu Ukraińskiego na Wołyniu, Chełmszczyźnie, Podlasiu i Polesiu (...) My, przedstawiciele (...) wybrani na podstawie powszechnego głosowania, wchodząc po raz pierwszy do Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, za obowiązek poczytujemy zadeklarować (...): Wołyń, Ziemia Chełmińska, Podlasie (sic!) i Polesie od 10 wieków wchodziły w skład Kijowskiego Ukraińskiego Państwa, zaś potem, z biegiem wypadków wojennych 1919-1921 roku (...) zostały przyłączone do Państwa polskiego bez otrzymania na to zgody ze strony rdzennej ukraińskiej ludności. Całe życie historyczne Narodu Ukraińskiego jest dowodem, że celem jego walk politycznych jest stworzenie Państwa Ukraińskiego (...) my przedstawiciele (...) deklarujemy z tej sejmowej trybuny wobec całego świata, że celem narodu (...) jest odrodzenie Niepodległego Państwa Ukraińskiego, licząc się jednak z rzeczywistym stanem rzeczy, wyrażamy nasza gotowość do współpracy z narodem polskim (...) pod takimi warunkami: Rzeczypospolita Polska (...) ma zostać przebudowana w taki sposób, aby każdy naród (...) miał całkowitą możność zrealizowania swego prawa do samostanowienia o sobie (...)” 2





Nasze perspektywy na Wschodzie


Gdy łamał się jałtański „porządek” w Europie, trzeba było zacząć myśleć o nowym dla nas ładzie. Najpierw od Wschodu: tu zdawały się tkwić największe zagadki nowej przyszłości, tutaj też mogły istnieć największe szanse, iż to przyszłość nie przyniesie nam tylko wielkich kłopotów. Należało więc spróbować odświeżyć naszą historyczną pamięć. Po pierwsze przywołaniem własnych błędów na Wschodzie, by ich możliwie nie powtarzać. A celnie je ujął jeden z Radziwiłłów na przykładzie kwestii kozackiej: „wielkich zbrodni tu doświadczyli Polacy, bo też i wielkie w danej sprawie były nasze błędy i winy...”

Także w poszukiwaniach sposobności do interesów na Wschodzie: handlu, surowców, pomysłów. Ani porównania z uładzonym w każdym sensie kontaktem z Zachodem. Taka, upraszczając, była geneza książeczki Białorusini, Litwini, Ukraińcy; stary dramatyzm naszego sąsiadowania w nowych realiach nie musi doświadczyć tradycyjnego błędnego koła...

Mijające piętnaście lat nowej wschodniej sytuacji nie dowodzi, że zadanie jest łatwe. Zadrażnień szczęśliwie nie przybywa, ale dawne antagonizmy – i marnowane szanse – zastępowane są, w najlepszych przypadkach, społeczną obojętnością. Różnicuje się ona na: białoruską, litewską, ukraińską. Dobrze, iż jest jakieś symboliczne otwarcie gospodarcze z obu stron. I szczęśliwie, że ci sąsiedzi różnią się między sobą tak ładem wewnętrznym, jak i realizowaną polityką. Zasadniczej wagi nie przywiązywałbym do oficjalnych traktatów, urzędowych gestów, ważne są wzajemne nastawienia społeczeństw. Nie jest z tym najlepiej. I jeśli w ogóle postępuje tu poprawa, to bardzo powolna. Brak starań na miarę potrzeb. Ale całkowita rezygnacja tu byłaby prawdziwą klęską. Może potrzebny jest taki nakład czasu, jaki pochłonęło jątrzenie się wzajemnych stosunków?





1  Polska literatura tematu, nawet przedwojenna, niemal nie istnieje. Polecić jednak warto obok książki A. Chojnowskiego Koncepcje polityki narodowościowej – pracę M. Papierzyńskiej– Turek Sprawa Ukraińska w Drugiej Rzeczypospolitej 1922-1926 (Kraków 1979). Jest tam, w szczególności, wartościowa charakterystyka społeczności ukraińskiej oraz opis działań jej parlamentarnej reprezentacji.

2  Jak rozumiano owo samostanowienie, mówi program parlamentarnego Klubu Ukraińskiego. Między innymi... ziemia na Wołyniu, Polesiu, itd. ma należeć do „pracującego ludu ukraińskiego” i by przy parcelacjach nie dawano jej „najeźdźcom”; w szkołach ukraińskich nie ma być nauczycieli Polaków; należy zwrócić Ukraińcom cerkwie odebrane na kościoły (które zaborcza Rosja swego czasu pozabierała Polakom); żeby Ukraińcy byli dopuszczani do służby państwowej bez żadnych ograniczeń; żeby na koszt państwa odbudować wszystkie „miasteczka, sioła i gospodarstwa”; żeby była zagwarantowana „zupełna wolność słowa, zebrań i organizacji...”
A dodać trzeba, iż widzimy tu postawę i żądania umiarkowanego nurtu ukraińskiego, geograficznie obejmującego tylko dawny zabór rosyjski. Galicja Wschodnia, zasadnicza baza ich bytu narodowego – w ogóle nie chciała zadawać się z państwem polskim, ostro krytykując „Wołyniaków” i bojkotując wybory oraz sejm.
W sumie domagano się, ani mniej, ani więcej, jak politycznej, ekonomicznej, społecznej i religijnej dezintegracji państwa polskiego, z takim wysiłkiem i w takiej euforii odradzanego. Jedno z dwojga: albo Ukraińcy przecenili jaskrawo polską... hojność i wielkoduszność, co jest mało prawdopodobne, albo – jak wspomnieliśmy wyżej – wypowiedzieli Polakom i Polsce wojnę, na którą potrzebne im były hasła mobilizacyjne.





 <– Spis treści numeru