PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 41-42


Izabela Górnicka–Zdziech

Starość



Starość przyszła nieoczekiwanie. Zaskoczyła mnie jej świadomość. Kiedy miałam 60 lat, zdawało mi się, że jestem jeszcze zupełnie młoda. Wiele się działo. Mnóstwo rzeczy miałam w planach. Na wszystko znajdowałam chęć. I nagle zamiast pagórków, dostrzegłam w jakimś miejscu górki, pod które było mi coraz trudniej wchodzić. Odkryłam własną niemożność. Przyszedł czas, aby zwolnić. Wchodząc na piętro musiałam zatrzymać się, odsapnąć. To było bardzo przykre zaskoczenie fizyczne. Nieoczekiwanie coś się we mnie zmieniło. Zaczęłam mieć problemy z sercem, gorzej widzieć. Człowiek jest ufny, wierzy, że do końca życia będzie miał mnóstwo siły, energii i możliwości. A jednak starość przynosi fizyczne ograniczenia. Ciało nie nadąża za duchem.
Nadal lubię podróżować. Cieszę się słońcem. Wciąż pływam. Kąpiel w jeziorze odmładza człowieka na parę lat. Stojąca woda uspokaja w przeciwieństwie do lasu, który niepokoi, zacieśnia, zabiera przestrzeń.
Moja przestrzeń się na starość kurczy. Nie mogę dotrzeć wszędzie. Czasem gdzieś jest dla mnie za daleko. Cieszę się, że mieszkam w centrum miasta, skąd w rozmaite miejsca można dojechać różnymi środkami komunikacji. Stary człowiek ma trudności w podróżowaniu. W pociągach jest niewygodnie, a stopień pociągu nigdy nie równa się z peronem. Pomiędzy nimi jest przepaść. Łatwo się poślizgnąć czy przewrócić. Ta przestrzeń zdaje się być nie do pokonania. A kiedyś nawet się jej nie zauważało. Młody człowiek wskakuje na stopień wagonu bez zastanowienia. Dziś upatruję na dworcu eleganckiego mężczyznę i z wrodzonym sobie wdziękiem proszę, żeby podał mi ciężką torbę. Wsiadam sama, usiłując nie zaczepić parasola o dziurawy stopień. Do tramwaju dostaję się bez żadnego kłopotu.
Zawsze byłam bardzo samodzielna. I jeszcze jestem, bo pokonuję słabość. Modlę się, abym mogła zachować samodzielność do końca. Próbuję pogodzić się z tym, że kiedyś stanę się na tyle niezaradna, iż będę musiała zamieszkać u syna, który chciał mnie zabrać do swojego domu już po śmierci męża. Wolałam zostać u siebie.
Bywam harda. Nie chcę siadać na krześle, kiedy wszyscy stoją, nie pozwalam, by mnie traktowano jak zmurszałą staruszkę. Czasem jednak okazuje się, że jednak po jakimś czasie muszę. Nie mam siły stać długo. W kościele szukam ławki. Nie mogę uklęknąć na podłodze – potrzebuję klęcznika. To bardzo męczące dolegliwości fizyczne, z którymi trudno się pogodzić. Ale wszystko można sobie wytłumaczyć. Boże! Przecież ja jeszcze chodzę – myślę. Raz nie wyszłam z domu w wielki mróz, bo zrozumiałam, ile mam lat. Zniosłam to jednak z trudem, toteż następnego dnia poszłam chociaż na pobliską pocztę. Od razu poczułam się lepiej. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie wnuczka: Babciu, dzisiaj nie wychodź. Mówili, że starzy ludzie mają siedzieć w domu. Odpowiedziałam, że jest okrutna i na złość jej wyszłam. Budzi się w człowieku przekora.
Starość daje się we znaki. Denerwuje mnie to, że muszę się w ciągu dnia położyć. Potrzebuję godzinę przespać. Z trudem to zaakceptowałam, ale cóż mogę zrobić, skoro po takim śnie wstaję jak nowo narodzona? Wyłączam telefon, cały świat wokół, pozwalam sobie na odpoczynek.
To wielkie wyróżnienie, że można żyć długo ze sprawnym umysłem. Niektórym najpierw gaśnie umysł, a dopiero potem ciało. Złoszczą mnie tylko moje niekończące się potoki słów, powtarzanie niektórych historii kilka razy, bezustanne popadanie w dygresje.
W środku mam wciąż ciekawość świata. Szalenie interesuje mnie to, co dzieje się wokół. Obserwuję i przelewam swoje wrażenia na papier. Pozostał mi dar pisania. Starość nie stępiła we mnie wrażliwości. Dlatego mogę dalej pisać. I wypisuję to, co czuję. A jeżeli młody człowiek czyta wiersz starej osoby, potrafi go odebrać i pyta: Skąd Pani to wie? albo Jak Pani może? W tym wieku? to przynosi radość, iż młodzi przekonują się, że starzy ludzie nie są tylko nudni i zrzędliwi. Często młodzi nie chcą mieć ze starymi nic wspólnego. To wielkie szczęście, że studenci czy uczniowie mają potrzebę ze mną rozmawiać! Pojawiają się w moim życiu nieoczekiwanie. Nagle stają się przybranymi wnukami, przyjaciółmi, słuchaczami.
Nie czuję się osamotniona. Mam rodzinę oraz mnóstwo przyjaciół. Nigdy w życiu nie byłam samotna, więc dlaczego miałabym być na starość? Całe życie otaczali mnie ludzie. Współcześni młodzi są czasem zbyt zajęci pracą, dążeniem do wzbogacenia się, pożądaniem rzeczy materialnych, by cieszyć się przyjaźniami.
Na starość samotność zaczęłam bardzo cenić. Zawsze byłam bardzo towarzyska, lubiłam ludzi i lubię ich nadal, jednak teraz ku własnemu zdziwieniu, sprawia mi radość, że jestem w domu sama, mogę pomyśleć o pisaniu oraz tłumaczeniu. Po swojemu dzielę czas między odpoczynek i zajęcia. Lękam się, abym nie zaczęła unikać ludzi. Nie młodych, których młodością się karmię, ale starych pogrążonych w chorobie. Tymi jestem śmiertelnie zmęczona.
Odczuwam tęsknotę za moim mężem, a nawet nie tęsknotę, ale brak. Kiedy siadam rano do śniadania, widzę go obok siebie na krześle, na którym zawsze siedział. Odwracam się i mówię: Już ci nie podaję śniadania. Mam poczucie łączności z nim, myślę, że dzięki wielkiej miłości, jaką mnie darzył. Do ostatniego dnia życia nie widział we mnie staruszki, ale młodą dziewczynę, którą poślubił. Jak takie wspomnienie może osłodzić starość i samotność! Zawsze rozmawiam z moim mężem nad jego grobem. Ludzie albo się z tego śmieją, albo ich to przeraża. Niekiedy myślą, że zwariowałam, a ja wiem, że on gdzieś jest. Czuję to.
Cmentarz odstarsza młodych. Dla starych to miejsce wspomnień. Tam obcują z duchami bliskich. Tam szykują się do ostatniej drogi.
Na starość przeglądam całe swoje życie. Jest już tak długie, że staje się to męczącym zajęciem. Nawet nie przypuszczałam, że kiedyś mogą przypominać się rzeczy, o których zdawało się, że dawno zapomniałam. I nagle życie zaczyna się rozciągać przede mną w nieskończoność. Wracają zakurzone scenki z dzieciństwa, z młodości. Zaczynam analizować swoje doznania w umyśle, a potem w wierszach. Powracają do mnie moi umarli. Czasem w najmniej oczekiwanym miejscu oraz momencie. Staje przede mną przeszłość. Jest we mnie. Życie narasta, ale zamknięte rozdziały nie umarły. To zaskakujące, ale interesujące. Trzeba to docenić. Czasem chce się zapomnieć. Niekiedy się udaje. Na codzień żyję wszystkimi czasami: przeszłym, teraźniejszym i przyszłym. Rodzi się zdziwienie, że czas jest ciągły, choć poszarpany, układa się w całość.
Starość to chwila rachunku sumienia. Przeprowadzam go w wierszach. Pozostają żale po różnych zdarzeniach, po całym życiu. Niekiedy czegoś żal bezpowrotnie. Nieubłagany czas nie da nic naprawić. Za późno.
Niektórych ludzi męczy zgromadzona przez całe życie wiedza. Przygniata ich na starość. Dla mnie wielkie bogactwo doświadczeń jest materiałem do pisania. I nadal się uczę. Do komputera usiadłam mając ponad 70 lat i choć do tej pory nie rozumiem tej bezdusznej maszyny, umiem się już nią posługiwać. Nawet sama drukuję.
Bardzo mi żal ludzi, którzy źle starzeją się, zatruwają sobie życie cierpieniem. Jest we mnie bardzo dużo współczucia dla kondycji ludzkiej. Rozumiem, że chorują, mają dolegliwości. Mnie też ich nie brakuje, ale staram się je lekceważyć. Wiem, że trzeba przejść przez swoje fizyczne cierpienia i dalszym zapobiegać. Cieszę się, kiedy przestaje boleć. Chciałabym przekazać wszystkim nieszczęśliwym ludziom trochę pogody, optymizmu, wiary. Na starość staje się to wyjątkowo istotne. Trzeba docenić starość spokojną, szczególnie kiedy wokół jest tyle nieszczęść. Mnie ratuje śmiech. W życiu znaleźć można obok dramatu tyle radości!
Przykładem, jak się zestarzeć, jest życie Ireny Jurgielewiczowej. Ta kobieta w ciągu stu lat przeżyła wszystkie tragedie naszego narodu, całą naszą historię. Potrafi jednak zachować godność i kiedy przychodzą do niej goście z życzeniami urodzinowymi, jest ubrana w ładną suknię, pije kawę i pali papierosa, bo zawsze paliła.
Starzy wstydzą się czasem starości i jej oznak: laski, grubych okularów. Ja chodzę z parasolką zamiast laseczki. Jest w tym jakaś kobieca kokieteria... Problem zaczyna się wtedy, gdy zaczyna padać deszcz.
Nie krzyczę w tramwajach na chłopców, którzy nie ustępują miejsca. Tylko pytam: Przepraszam, czy Pan jest inwalidą? Wstają wtedy zawstydzeni. Może coś do nich dociera? Niestety, na ogół godność starości jest narażona na kpiny niegrzecznych niewychowanych młodych. Hałaśliwe bandy nastolatków mają często staruchów w dużej pogardzie. Patrzą na nas z obrzydzeniem. Jest mi bardzo przykro. Ale ja się stawiam, nie godzę się z tym w milczeniu. Nie pozwalam sobie odebrać godności. Człowiek nigdy nie powinien spuszczać głowy w obliczu przemocy, fizycznej czy słownej.
Niektórzy starzy ludzie postrzegają godność jako niechęć do przyjęcia pomocy. Tak nie można. W pewnym wieku człowiek musi się domagać praw dla starości!
Na starość robię się okrutna. Nie mam już siły wysłuchiwać mojej przyjaciółki, przestałam ją zapraszać, odpisywać na dziesiątki listów, które do mnie przychodzą. Nie mogę przyjmować już więcej cudzych cierpień. Stałam się nadwrażliwa. Przyjaciółka wciąż cierpi, a w każdym liście, jaki dostaję jest oddzielny dramat. Całe życie pomagałam, ale teraz jestem już zmęczona. Okrucieństwo to samoobrona organizmu.
Nigdy w życiu nie zastanawiałam się nad swoją starością. Może ten brak martwienia się o schyłek życia też był darem? Moi rodzice byli prawie starzy, kiedy przyszłam na świat – tak w tamtych czasach uważano. Matka miała 30 lat, a wówczas dzieci rodziło się w wieku lat 20. Ale moja matka była młoda! Młoda – duchem, siłą, aktywnością.
Uroda nigdy nie była dla mnie zagadnieniem ważnym. W młodości uważano mnie za bardzo ładną. Dla mnie było to naturalne, może dawało mi tylko większe możliwości w kontaktach z mężczyznami. Nie pamiętam pierwszej zmarszczki. Staram się wciąż wyglądać przyzwoicie. Dbam o wygląd, choć nie lubię przesady. Czasem tylko zaniedbuję się w domu. Nie kupuję sobie nowych rzeczy, ponieważ ich nie lubię. Najpyszniej czuję się w sukience przerobionej ze starego płaszcza. Kremu zaczęłam używać mając 30 lat. I do dziś rano używam jednego półtłustego do twarzy, a także do opalania. Lubię szminkę. Nie mam żadnych wód toaletowych, gdyż nie uznaję ich zapachów. Wolę mydło. Regularnie chadzam do fryzjera.
Kobiecość na starość jest trudna. Nadal podobają mi się przystojni młodzi mężczyźni. Wypatruję ich na przyjęciach i spotkaniach literackich. Na urodę męską jestem wrażliwa. Ale wstydzę się teraz mojej kobiecości, tego, że podobają mi się młodzi ludzie. Nie ma w tym erotyzmu, ale w sercu rodzą się uczucia. Piszę o tym w wierszach. Ludzie nie wierzą w to, że się można zakochać na starość. A przecież miłość jest bezinteresowna, nie musi być związana z erotyką. Pojawia się nie wiadomo kiedy. Ja zakochałam się w czyjejś urodzie, odczuwaniu, w samej młodości. Porywa mnie młodość w połączeniu z pięknem i wrażliwością. Ta nie zarozumiała. Ona mnie ożywia. Daje energię. Do takiego człowieka można odczuć miłość także w moim wieku. Myślę, że to dobrze, że moje serce bije i że marzę o tym, by ten młody człowiek jeszcze do mnie zadzwonił, przyszedł porozmawiać. Chciałabym na niego tylko popatrzeć. W środku mam młode serce, które kocha. Jest we mnie potrzeba i dawania miłości, i odbierania jej.
Starość przynosi mi też ochotę na szaleństwa. Nagle niespodziewanie zaczynam przypominać sobie arie operowe.
Mam wiele planów, ale na najbliższy czas. Myślę o podróżach.
Nie boję się swojej śmierci. Boję się śmierci najbliższych. Pozostaje we mnie nieustające uczucie troski o bliskich oraz bezradności. Na starość, mając zwiększoną wrażliwość, lękam się o dzieci i wnuki. Nie chcę już przeżywać cudzej śmierci. Naturalne, choć bolesne jest przeżywanie śmierci matki, ojca, starych przyjaciół. Odchodzenie młodych jest nienaturalne. Nie wolno się jednak poddawać strasznym obciążającym myślom także o tym, dokąd zmierza świat albo czy dojdzie do kolejnej wojny, w której musiałabym wziąć udział. Tego wolałabym nie dożyć, nawet jeśli przemawia przeze mnie tchórzostwo.
Starość nie jest łatwa, ale trzeba się z nią zaprzyjaźnić. Chociaż kiedy się człowiek przegląda w lustrze, pytając, co zrobił z nim czas, trudno mu siebie polubić. Nie warto jednak kłócić się za starością. Pomaga w tym wiara, że nasze życie się nie kończy wraz ze śmiercią.
Cieszę się, że dobry Bóg podarował mi starość. Na pewno miał w tym swój cel. Wiem, że oto zbliża się najważniejsze spotkanie w moim życiu. Jestem w przedsionku wieczności. Mam czas na przygotowanie do ostatniej drogi.




Izabela Górnicka–Zdziech, Sukienka ze starego płaszcza
Fragment książki, która ukaże się nakładem Wydawnictwa WAM w 2004 roku.




 <– Spis treści numeru