Po powstaniu Warszawskim przebywałam przez pewien czas na
wsi, koło Błonia, gdzie rodzice moi mieli małą posiadłość ziemską –
Bolesławów.
W lecie 1946 roku zamieszkałam w Podkowie Leśnej, w domu
mojej ciotki Marii Siarkowskiej, przy ulicy Słowiczej 27.
We wrześniu rozpoczęłam naukę w pierwszej klasie liceum, które
mieściło się przy ulicy Parkowej 21, w dawnym Pensjonacie „Przedwiośnie”.
Tu wśród grona kilkunastu uczniów, którzy wspólnie uczyli się
w gimnazjum w poprzednich latach, poznałam Isię Latoń. Była
dziewczyną o typowo słowiańskiej urodzie i pięknych jasno–blond
włosach, które zaplecione w gruby warkocz upinała wokół głowy.
Zawsze pogodna i uśmiechnięta, uczynna i koleżeńska chętnie
angażowała się we wszelkie sprawy klasowe, wykazując przy tym duże
zdolności organizacyjne. W początkowym okresie, w nowej szkole
i nowym otoczeniu czułam się trochę zagubiona, ale dzięki Isi, która
umiała doskonale współżyć ze wszystkimi koleżankami i kolegami,
zostałam szybko zaakceptowana przez klasę.
W czasie naszej wspólnej nauki byliśmy bardzo zgraną klasą,
dzięki czemu po zdaniu matury utrzymywaliśmy w dalszym ciągu
bliskie kontakty, a raz w roku, w połowie maja spotykaliśmy się
wszyscy wspólnie z naszą ukochaną i niezapomnianą profesorką Julią
Heybowicz, która była naszą wychowawczynią i uczyła nas
matematyki i fizyki.
Miło wspominam rodziców Isi – państwa Latoniów,
a szczególnie panią Krystynę Latoń, która żywo interesowała się
sprawami naszej szkoły i klasy i często nam „matkowała”. Dom
państwa Latoniów przy ulicy Kwiatowej był zawsze bardzo gościnny
i otwarty szczególnie dla młodzieży, z którą pani Krystyna miała
doskonały kontakt.
Organizowaniem naszych spotkań klasowych zajmowała się
zwykle Isia wspólnie ze Staszkiem Wojnarowskim, z którym pobrali
się niedługo po maturze i zamieszkali w domu rodzinnym Isi. Oboje
byli szalenie towarzyscy i gościnni, dlatego też nasze spotkania
klasowe odbywały się najczęściej w ich domu. Wszyscy koledzy
i koleżanki zapraszani byli z żonami i mężami, tak więc każdego roku
na naszych spotkaniach przybywało gości. Spotykaliśmy się regularnie
przez 20 lat, do śmierci Staszka Wojnarowskiego.
Okres po zdaniu matury w maju 1948 roku spędziliśmy wesoło
na różnych zabawach i wycieczkach. Moi rodzice, którzy w tym czasie
jeszcze mieszkali na wsi, w Bolesławowie zorganizowali nam
całodniową wycieczkę przysyłając rano do Podkowy dwa wozy konne,
które zabrały całą naszą klasę, a wieczorem odwiozły wszystkich
z powrotem.
W październiku 1948. roku rozpoczęłyśmy razem z Isią studia na
Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego, który mieścił się przy
ulicy Pasteura 1. W tym czasie często spotykałyśmy się w kolejce
WKD lub na terenie Wydziału.
W końcu 1952. roku ukończyłyśmy studia i nasze drogi się
rozeszły, bo Isia rozpoczęła prace w Instytucie Hematologii, a ja
w Instytucie Techniki Budowlanej i niedługo po tym zamieszkałam
w Warszawie.
W dalszym ciągu jednak utrzymywałyśmy bliskie kontakty
towarzyskie, a nasze spotkania klasowe odbywały się regularnie . Po
śmierci Staszka Wojnarowskiego nastąpiła długa przerwa w naszych
spotkaniach. Dla Isi był to bardzo trudny okres w Jej życiu, bo została
sama z dwoma synami, których wychowaniem musiała zająć się
samodzielnie. Po kilku latach Isia wyszła po raz drui za mąż za
Kazimierza Jezierskiego, który zmarł w 1994 roku.
Pomimo wielu tragicznych przejść Isia była zawsze bardzo
dzielna i nie poddawała się łatwo zrządzeniom losu. Przez szereg lat
działała aktywnie w Towarzystwie Przyjaciół Miasta–Ogrodu
Podkowa Leśna.
Na wiosnę 1998 oku, Isia znów pełna energii i zapału
postanowiła zorganizować jubileuszowe spotkanie klasowe, z okazji
50–tej rocznicy naszej matury. Musiała poświęcić wiele trudu
i czasu aby po długiej przerwie odnaleźć wszystkie koleżanki i kolegów
i znów nawiązać z nimi kontakt. Udało się i w maju 1998 roku odbyło
się nasze jubileuszowe spotkanie, które rozpoczęło się wspólnym
obiadem w Białym Dworku, a skończyło słodkim podwieczorkiem,
w nowym domu Isi, przy ulicy Storczyków 38 pełnym kwiatów, które
Isia uwielbiała. Zabrakło jednak kilku naszych już nieżyjących kolegów
i pani Julii Heybowicz, która zginęła tragicznie kilka lat wcześniej. Na
naszym spotkaniu była bardzo przez nas lubiana i ceniona profesorka
pani Anna Gierżod. Spędziliśmy bardzo miły dzień wspominając lata
szkolne, sprzed 50–ciu laty.
W ostatnim okresie widywałyśmy się z Isią na różnych
spotkaniach towarzyskich, a czasem na cmentarzu podkowiańskim,
gdzie jest pochowany mój ojciec. Isia, jak zwykle bardzo uczynna,
w ciągu lata podlewała kwiatki na grobie mojego ojca, dzięki czemu do
późnej jesieni jeszcze kwitły. Niestety tego ostatniego lata ze względu
na Jej stan zdrowia było już to niemożliwe.
W czerwcu 20002 roku odbył się Zjazd Chemików Absolwentów
UW, którzy rozpoczęli studia do roku akademickiego 1951/1952,
w którym uczestniczyłyśmy razem z Isią i grupą wspólnych koleżanek
i kolegów. Na rozpoczęcie zjazdu była Msza św. w kościele św. Jakuba
przy Placu Narutowicza, następnie w gmachu Chemii UW, przy ul.
Pasteura, wspomnienia poświęcone twórcom chemii UW po Drugiej
Wojnie Światowej i wspomnienia uczestników zjazdu z okresu
studiów.
Zwiedziliśmy również cały zmodernizowany Gmach Chemii,
bardzo unowocześniony w porównaniu z okresem sprzed 50–ciu
laty, kiedy tu studiowaliśmy. Spędziliśmy bardzo miły dzień pełen
wrażeń i wspomnień, zakończony wspólnym uroczystym obiadem.
Pomimo, że był to dzień dość męczący Isia była pełna życia, bardzo
radosna i żywo interesowała się działalnością kolegów, którzy wybrali
prace naukowa na Wydziale Chemii. Nikomu wtedy nie przeszło przez
myśl, że tak niedługo od nas odejdzie.
Maria Jarosz (z d. Wierzbicka), koleżanka ze szkolnej ławy i studiów
Tak trudno o śp. Marii Wojnarowskiej–Jezierskiej przez
przyjaciół zwanej Isią pisać w czasie przeszłym. Wszechstronnie
uzdolniona, umysł ścisły, ogromnie zorganizowana – ukończyła
chemię na Uniwersytecie Warszawskim.
Miała wiele zainteresowań, była by również doskonałym architektem
wnętrz, a także projektantem zieleni. Ogród był jej ukochaniem;
każda nasza wizyta w Podkowie zaczynała się od „przeglądu”
ogrodu. Isia cieszyła się każdą nabytą rośliną, pielęgnowała swój
ogród nawet już będąc ciężko chorą.
Była bardzo wrażliwa na piękno przyrody, dom był zdobiony
ładnymi kwiatami; nasz podziw budziła zwłaszcza olbrzymia datura
znacznie wyższa od swojej hodowczyni i pięknie kwitnąca.
Pamiętała też o ptakach, dla których karmnik był w zimie zawsze
pełny.
Isia umiała doskonale gospodarować swoim czasem, wykonywała
masę różnych zajęć, lubiła być czynną, miała pasje społecznika,
a nie odnosiło się wrażenia, że tego czasu Jej brakuje.
Lubiła podróżować i zwiedzać nie tylko obce kraje; cieszyły Ją
wycieczki po Polsce, często sama wybierała się na zwiedzanie
różnych ciekawych miejscowości, nawet odległych jak Zamość.
Będąc przez kilkanaście dni z Isią w Paryżu mogłam się przekonać
z jakim zapałem z mapą w ręku „tropiła” zabytki i uroki tego
miasta.
Była zawsze pogodna, świetny kompan z dużym poczuciem humoru.
Isię interesowało malarstwo, wszystkie ciekawe wystawy
w Warszawie starałyśmy się obejrzeć, często Isia sama wybierała się
choć na jeden dzień do Krakowa, aby zobaczyć wspaniałe
ekspozycje – wiadomo w Krakowie tyle się zawsze dzieje.
Sztuka schodziła na dalszy plan kiedy zaczynały się w domu jakieś
instalacje techniczne jak zakładanie gazu czy też wodociągu – Isia
była tak pochłonięta pracami, znała się na terminologii
i rozwiązaniach technicznych czym budziła nasze zdumienie.
Podziw mojego męża i mój budziła zawsze dzielność Isi. Pamiętamy
bardzo ciężkie sytuacje w Jej życiu, stratę najbliższych. Trudne
warunki po śmierci Jej męża śp. Staszka Wojnarowskiego, zwanego
Kubą, mądrego, pełnego uroku mieszkańca Podkowy. Isia nigdy nie
poddawała się.
Była dość skryta, zawsze gościnna, pomagająca i serdeczna, ale
powściągliwa w wyrażaniu uczuć, ogromnie uczynna i wierna
w przyjaźni.
Była bardzo dumna ze swoich synów Jacka i Piotra, starała się nie
narzucać Im swoich opinii, była szczęśliwa, że ma swoją rodzinę tak
blisko siebie. Cieszyła się zdolnymi wnukami. I bardzo bliska była
Jej sercu Podkowa. Często oprowadzała nas po uliczkach Podkowy,
znała prawie każdy dom i historię dawnych jej mieszkańców. To
było Isi ukochane miejsce na ziemi.
Choroba Isi była dla nas zaskoczeniem i wielkim wstrząsem – Isia
tak czynna i nigdy nie chorująca. Dzielnie zmagała się z ogromnym
cierpieniem, nigdy nie mówiła o nim, miała do końca taka wielką
wolę życia. Była wzruszona i szczęśliwa, że synowie i ich rodziny
tyle wysiłku i serca wkładają w ratowanie Jej życia.
Dla mnie i mego męża Podkowa Leśna bez Isi będzie już zupełnie
inną Podkową.
Barbara i Ksawery Bukowieccy
Przez przyjaciół zwana Isią. Panią Marię Jezierską pamiętam
właściwie od zawsze. Była mamą mojego przyjaciela z dzieciństwa
– Jacka. Istniała w cieniu naszych dziecięcych zabaw. W którymś
momencie, po śmierci pierwszego męża Andrzeja Wojnarowskiego,
wyjechała do Stanów. Lata biegły i nasze grono podkowiańskich
rówieśników dorastało, pobierało się, dochowywało potomstwa.
Były to lata siedemdziesiąte. Właśnie z tego okresu dobrze
zapamiętałam panią Marię. Jej życie prywatne za oceanem ułożyło
się bardzo szczęśliwie.
Mieszkając w Stanach Zjednoczonych zorganizowała sieć pomocy
dla pozostających w kraju znajomych. Ilość wysyłanych do Polski
paczek była tak dużą, że tamtejsza poczta udzieliła pani Marii
specjalnego rabatu na przesyłki do kraju. Moi mali wtedy synowie
byli regularnie zaopatrywani w ubrania przez panią Isię.
Po powrocie do Polski wraz z drugim mężem, Kazimierzem
Jezierskim, zamieszkała w Podkowie przy ulicy Storczyków. Bardzo
szybko włączyła się w działalność społeczną na rzecz miasta i jego
mieszkańców.
W 1996 roku zostałam wybrana prezesem Towarzystwa Przyjaciół
Miasta Ogrodu Podkowy Leśnej. Pani Maria zgodziła się pełnić
w Zarządzie bardzo odpowiedzialną i niewdzięczną funkcję skarbnika.
Miałam zaszczyt i przyjemność z nią współpracować przez następne
kadencje. Była zawsze dobrym duchem naszego stowarzyszenia.
Wraz z doktorem Andrzejem Lipińskim stanowili jego trzon,
nadający niepowtarzalną atmosferę spotkaniom zarządu.
Charakterystyczną cechą pani Marii była jej ogromna gospodarność
i dokładność. Zawsze trzeźwo oceniała stan finansów Towarzystwa
i bardzo często sprowadzała na ziemię nas, pozostałych członków
Zarządu wraz z naszymi pomysłami działalności.
Kiedy zaistniała potrzeba, gotowa była do bezinteresownej pracy.
Dawała temu niejednokrotnie wyraz. Wspomnę choćby
o organizowaniu pomocy dla osób pokrzywdzonych w czasie powodzi.
Jednocześnie zadziwiała swoją pogodą ducha, pozytywną
i niewyczerpaną energią, bez pobłażania sobie
uczestniczyła we wszystkich poczynaniach Towarzystwa. Doskonale
pamiętam panią Marię na rowerze, w rajdzie po świeżo
otwartych ścieżkach rowerowych.
Stanowiła postać bardzo charakterystyczną w krajobrazie postaci
Podkowy Leśnej.
Będę ją pamiętać jako zawsze bardzo zadbaną, z nieodłącznym
koszyczkiem u boku, zaaferowaną, spiesząca załatwić jakąś nie
cierpiącą zwłoki sprawę.
Hanna Gradkowska
prezes Towarzystwa Przyjaciół
Miasta–Ogrodu Podkowa Leśna.