PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 37

Oskar Koszutski

Z mojego domowego archiwum

Rozłąka


ślub

Wrzesień 1942 roku — ślub Janiny z Sobańskich i Alfreda Koszutskiego w kościele Zbawiciela w Warszawie



Niedawno moje domowe archiwum wzbogaciło się o pokaźne pudło zawierające korespondencję moich Rodziców, niestety już nieżyjących. Jej ostateczne uporządkowanie i opracowanie zostawiam sobie na później, ale nie byłbym sobą, gdybym chociaż pobieżnie otrzymanej przesyłki nie przejrzał. Z tego obszernego zbioru wybrałem kilka kartek i listów z lat 1944 - 46, które wydały mi się specjalnie interesujące, może dlatego że choć pierwsze z nich powstały, kiedy jeszcze mnie na świecie nie było, dotyczą one także mnie. Te kartki i listy to historia wojennej, popowstaniowej rozłąki moich Rodziców. Zanim je jednak przedstawię, krótki cytat ze wspomnień znalezionych w papierach po Mamie.
Było to w lipcu 1944 r. Moja Mama Janina z Sobańskich Koszutska z ośmiomiesięczną córką — moją starszą siostrą Zofią, będąc w piątym miesiącu ciąży (to ja) przebywała „na letnikach” w majątku swej siostry Anny z Sobańskich Wilskiej, żony Ignacego Wilskiego, niedaleko Rogowa, a Ojciec mój Alfred Koszutski dojeżdżał do niej pracując i konspirując w Warszawie:

...Pamiętam kiedyś w lipcu przyjechał on, moje siostry i chyba cała ich konspiracyjna grupa. Ja zupełnie nie mogłam się do nich dopasować, ale słowa nie powiedziałam, żeby Freda nie powstrzymywać. Czułam, że tego nie wolno mi zrobić; że ja mam dziecko i w ogóle do tego się nie nadaję, ale wiedziałam, że ani on mnie, ani ja sama sobie nie darowałabym, gdybym próbowała go wstrzymywać, choć on i Andrzej [brat mamy] nie byli tak zaślepieni i zdawali sobie sprawę, że o powodzeniu jakiejś akcji zbrojnej nie może być mowy. Niemcy byli jeszcze wiele silniejsi, niż się naszej konspiracji wydawało. Ale też nie było mowy, żeby tę rozgorączkowaną młodzież utrzymać dłużej w bezczynności. Więc oni palili ognisko i śpiewali patriotyczne pieśni, a ja klęczałam nad łóżeczkiem Ziozi i modliłam się.....
...Był 30 czy 31 lipca. Przyjechał Fred i zaraz miał wracać. Wpadł też na dzień Stefan Wilski i razem mieli wracać. Po południu wyszliśmy na szosę, która przebiegała tuż przy letnikach. Na szosie jechały w stronę Warszawy opancerzone samochody, armaty i wojsko. To była armia Gieringa,
[tak w oryginale — red.] o której nie wiedziało dowództwo, albo zlekceważyło. Patrzeliśmy w milczeniu.. Spytałam — widzisz?
— Ano widzę — odpowiedział. — I co będzie? — prawie krzyczę z rozpaczą. — Będzie, co Bóg da — odpowiedział spokojnie. Mogą zginąć wszyscy, pomyślałam, ale nic już nie powiedziałam. Przytuleni do siebie wracaliśmy do domu. Przytuleni do siebie staliśmy objęci nad łóżeczkiem Zosi....


Tu się urywają, tak w pół zdania, wspomnienia mojej Matki, a przecież następne ich spotkanie miało mieć miejsce dopiero po prawie dwóch latach (!), w kwietniu 1946 r. Następnego dnia rano Stefan Wilski (szwagier mojej ciotki Anny, współwłaściciel Rogowa), zapukał w okno domku, w którym mieszkali Rodzice i powiedział: — Jeżeli pan chce zdążyć na powstanie, to musimy natychmiast wyjeżdżać. Po podróży pełnej emocji, na lokomotywie dotarli do Warszawy. Zdążyli na Powstanie.
Bardzo długo nie docierały do Rogowa żadne wiadomości o osobach z rodziny, które poszły do Powstania. Pierwszą wiadomość o moim Ojcu, jak również bardzo interesującą relację o losie cywilnej ludności w Powstaniu Warszawskim znajdujemy w liście do mojej Mamy od Zofii z domu Koszutskiej Wierusz - Kowalskiej, która wraz ze swym mężem, znanym malarzem Karolem Wierusz - Kowalskim przeżyła Powstanie na Starym Mieście. Zofia Wierusz - Kowalska była rodzoną siostrą mego dziada Feliksa Koszutskiego, i ona po wczesnej śmierci naturalnych rodziców mego Ojca usynowiła nieletniego bratanka, stając się jego przybraną matką. List napisany został już po kapitulacji Starówki i całym ich exodusie via Wola, Pruszków, Otrębusy itd., kiedy jego autorka znalazła się w Wilkowicach, majątku położonym między Rawą Mazowiecką a Rogowem, także należącym do kogoś z rodziny Wilskich. Przytaczam ten list w pełnym jego brzmieniu (we wszystkich listach zachowuję oryginalną pisownię).


Wilkowice 26/9 44
Kochana Ninko moja.
Całym sercem dziękuję za list wczoraj odebrany i przemiłą fotografię Zochny — widzę że służy jej pobyt w Rogowie, bo rozwinęła się bardzo fizycznie i nie brak jej niczego. Takie szczęście, że zdecydowaliście się swego czasu na wyjazd z Warszawy i uniknęłyście obie tego piekła, jakim był sierpień. Zanim zacznę Ci opisywać nasze przeżycia, chcę Ci donieść, kiedy widziałam Fredka po raz ostatni. Po powrocie od Ciebie w poniedziałek i po drodze pełnej przygód, jaką miał ze Stefanem, nocował u nas, a we wtorek normalnie poszedł do biura. Około 4 tej przyniósł mi na plecach, w worku kilka kilogramów kartofli i marchwi i obiecał wrócić na kolację, spiesząc się na obiad na Piusa [tam mieszkała matka jego żony a moja babka Janina Oskarowa Sobańska] i od tej chwili go nie widziałam, a ponieważ właśnie w tym czasie rozpoczęła się w śródmieściu ta tragedia warszawska, więc dostał się w sam środek walki i widocznie cofnąć się już nie mógł. Wola w tym Boża, i być może iż trudniejsze byłoby jego położenie, gdyby pozostał na Starym Mieście, gdzie walki były szczególnie ciężkie przez cały sierpień i skończyły się wycofaniem dopiero 1 września. Twoja siostra Teresa [nie przeżyła Powstania, zamordowana chyba przy likwidacji powstańczego szpitala, w którym była sanitariuszką] była nas odwiedzić trzykrotnie, raz nawet przyniosła nam doskonałej zupy, oczywiście za każdym razem szła pod obstrzałem, to też docenialiśmy jej dobroć i zainteresowanie się nami i niepokoili się o nią, gdy odwiedziny jej ustały, nie przypuszczaliśmy jednako, że jest ranna. Ja nieustannie modlę się za Fredka i uczestników tego bohaterskiego szaleństwa; może Bóg zlituje się wreszcie nad tym najnieszczęśliwszym z wszystkich narodów świata ludem i da upragniony pokój i zwycięstwo — ufam, że gorące moje prośby będą wysłuchane i że ukochani nasi wrócą już nie za długo, a św. Anna i w tym wypadku nie zawiedzie z swem stawiennictwem u Boga. Ninuś ukochana, tak bardzo tęsknię za Tobą i Zochną, tak pragnęłabym Cię uściskać, przytulić Cię do serca — nie uwierzysz nawet jak bardzo, bardzo stałaś mi się bliską właśnie w tych chwilach tego niepokoju o Freda, bo czuję, wiem i rozumiem co Ty przechodzić musisz — wiem, że jesteś dzielna i opanowana, serce jednako kurczy się z bólu, z tęsknoty, niepewności i lęku, mimo całego opanowania i dzielności, wszakże prawda, Córuchno droga? Pragnęłabym bardzo chociaż na kilka godzin wybrać się do Rogowa i zobaczyć się z Tobą i malutką — od czasu do czasu są okazje, ale dotąd mi się nie składało. Piszesz mi, że chciałabyś wiedzieć szczegóły, w jakich warunkach przeżyliśmy ostatnie tygodnie w Warszawie. Otóż to cud prawdziwy, że przetrwaliśmy i żyjemy. Wyobraź sobie, że ul Brzozowa znajdowała się pod ciągłym obstrzałem przez 31 dni, to jest przez cały sierpień, a my bez przerwy zmuszeni byliśmy czas ten spędzić w schronie, nie rozbierając się, przez cały miesiąc, śpiąc w pozycji siedzącej, bez zmiany bielizny, garderoby. Odżywianie składało się z zupy i chleba, bez jarzyn, mięsa, owoców, nie byliśmy na szczęście nigdy głodni, ale stanowczo niedożywieni. Ja w schronie przeszłam biegunkę, potem grypę, jedno i drugie z dość wysoką temperaturą. Mieliśmy lekarza, dwóch księży i od 13 sierpnia codziennie Mszę św. w piwnicy i komunię św. — to też byliśmy spokojni i zupełnie poddani woli Bożej. Przez 31 dni śmierć nieustannie krążyła nad nami, gdyż byliśmy ostrzeliwani przez artylerię z drugiego brzegu Wisły, tanki i goliaty z bulwaru Gdańskiego i aeroplany z powietrza; żołnierze niemieccy po ulicy Bugaj strzelali jeszcze do mieszkańców. 1 września o godz. 6 rano wojsko AK opuściło Stare Miasto, także dom przez nas zajmowany, był to pierwszy piątek miesiąca — odprawiono ostatnią Mszę św. — absolucja dla mieszkańców, powrót do schronu i oczekiwanie dalszych wypadków. Około 7 - mej granaty ręczne na drzwi od ul. Bugaj, na które dom odpowiedział milczeniem, po chwili żołnierz niemiecki ukazał się na korytarzu, poczym wszedł do schronu i zażądał opuszczenia natychmiastowego domu i udania się na podwórko. O zabraniu większego bagażu nie było mowy, tylko małe ręczne pakuneczki wzięliśmy ze sobą, które i tak w dalszej drodze ciążyły nam bardzo z powodu braku siły. Uszeregowano nas z kilku domów i pognano Powiślem zupełnie spalonym do Pałacu Bruhla na podwórza, a gdy zebrała się większa partia, trójkami popędzono do kościoła na Woli, gdzie wśród makabrycznych warunków spędziliśmy noc. Po drodze zmarły dwie osoby znajome, dwie dalsze zastrzelono, nas obrano z zegarków (Ukraińcy). Na drugi dzień wcześnie pognano stamtąd na dworzec Zachodni i pociągiem do Pruszkowa do obozu, w którym byliśmy tylko kilkanaście godzin i dzięki siostrom Cz. K. oraz RGO zostaliśmy zwolnieni i na razie zawiezieni do Otrębus...

Na tym, niestety, kończy się ten list, jego zakończenie, dla nas może najbardziej interesujące nie zachowało się. Moja babka z mężem po kilku dniach dotarli do Wilkowic i tam doczekali końca wojny. Z listu wynika, że o losie mego Ojca w powstańczej Warszawie do połowy września nikt z rodziny znajdującej się poza Warszawą nic nie wiedział. Ojca rzeczywiście wybuch Powstania zastał w śródmieściu i ponieważ nie mógł również dotrzeć do swego „przydziałowego” oddziału, dołączył do oddziału, w którym walczył jego szwagier, najmłodszy brat mojej Matki Andrzej Sobański. Z braku broni, a także ze względu na zaliczone trzy lata studiów medycznych został dowódcą drużyny sanitarnej w jednym z oddziałów AK walczących w rejonie Politechniki i po kapitulacji wywieziony do obozu jenieckiego M. — Stammlager X b podobóz 12 A, numer jeniecki 221794.
List z takim adresem dotarł do mojej Matki w Rogowie już w połowie listopada, a więc bardzo szybko, ale był to jedyny doręczony adresatce z wielu listów napisanych do niej przez męża z obozu. Listy, a właściwie kartki z obozów jenieckich składały się z dwóch części, na jednej były wiadomości od nadawcy - jeńca, a część druga przeznaczona była na odpowiedź. Po stronie przeznaczonej dla odpowiedzi był napis po niemiecku i po polsku: „Ta strona jest przeznaczona dla krewnych jeńca wojennego. Pisać tylko ołówkiem, wyraźnie i nad liniami.” Kartka od Ojca niestety się nie zachowała, zachowała się jedynie jej druga strona, tj. odpowiedź Mamy wysłana do Ojca do obozu na podany adres gdzieś między 10 a 18 listopada 1944 r. Niewiele można było tam zmieścić informacji, stąd jej telegraficzny charakter:

Najdroższy! Wujostwo [Wierusz - Kowalscy] zdrowi w Wilkowic. c. Hania też. Mama, Ignaś [Wilski, mąż siostry mojej mamy] na letniakach. Zosia [Kieniewiczowa, siostra mamy], w Ruszczy, Stefan [Kieniewicz, mąż Zofii] wywieziony do Niemiec nie dał jeszcze wiadomości [był w Oświęcimiu, ale przeżył].O Teresie [siostra mamy, o której wzmianka w cytowanym powyżej liście babki Zofi Wierusz - Kowalskiej] nic nie wiemy, mam nadzieję że wywieziona, Ninka [z Gubrynowiczów Sobańska, żona najstarszego brata mamy, zamordowanego na Majdanku w 1943 r.] z Andrzejkiem u swojej ciotki, Wackowie z dziećmi [Wacław Sobański, brat mamy] w Jackowicach Zduny k/Łowicza. My z Reną [żoną Stanisława, brata mamy] gospodarujemy samodzielnie w pobliżu letników na Józefowie. Na szczęście jest z nami Marysia z Burca, po prostu nieoceniona. Ignaś jak Wojski, opiekuje się nami, więc bądź spokojny. Ziozia duża i tłusta, już chodzi trzymając się poręczy, dużo rozumie. Ja zdrowa i ogromna [to ja mam się urodzić za kilka dni] całą duszą i myślą przy tobie. Chwała Bogu że jesteś zdrów i w dobrym nastroju. Isię widziałam 2 razy. Czy nie marzniesz, pisz drobniej. Bóg z tobą ukochany, trzymaj się ściskam Ninka.

W tym samym czasie do kuzynki mego Ojca Aleksandry Strzemboszowej, która jest w Wilkowicach, przychodzi kartka od niego z obozu datowana 12 XI 44.

Isiu kochana! 5 tego minął miesiąc od naszego wyjścia z W - wy, a 11 od przybycia do obozu w Sandbostel koło Bremenvorde. Skoleji więc ja proszę Cię o opiekę nad Ninką i małą. Dwa dotychczas listy bez odpowiedzi. Co z Wujostwem i ciotką Hanią? Jakie warunki przeżycia masz Ty, dzieci i Ninka. Podłoga jest mi również łóżkiem, stołem i krzesłem. Kałuże nieustanne, na torfiastym gruncie. Ze mną jest Andrzej, a w obozie Krysia, Myszka i Staś. Rączki całuję Fred.

Jak widać, komfortowo w tym jenieckim przecież obozie nie było, ale byli młodzi, zdrowi i wszyscy razem — wymienieni w liście, to rodzeństwo mojej Mamy. Walczyli w Powstaniu w różnych oddziałach i rejonach Warszawy, a spotkali się w jednym jenieckim obozie, także po wyzwoleniu kontynuowali razem wojaczkę w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.
Za cały okres rozłąki, to jest do kwietnia 1946 r. z korespondencji między mymi Rodzicami zachowały się jedynie trzy listy, i to nie dlatego, że zostały zawieruszone — po prostu inne nie doszły do swoich adresatów, co jasno wynika z tych zachowanych. Zanim je przedstawię, chciałbym zacytować jeszcze jedną kartkę do mego Ojca od przybranej matki Zofii Wierusz - Kowalskiej z dnia 12 XII 1944 r., gdyż zawiera ona jedną dość istotną informację — o moich narodzinach:

Synuszku kochany. W tej chwili doszła nas Twoja Kartka z 12/11. Po straszliwych przejściach jesteśmy w Wilkowicach od 8 września. Pierwszą wiadomość o Tobie zakomunikowała mi Twoja zacna teściowa, również o tym, że w dniu Twoich urodzin szczęśliwie przybył Ci synuś w domu i jest pod opieką Marysi Stefanowej. Ninka pisała mi, że wysłała Ci paczkę. Myślę o Tobie i modlę się za Ciebie. Do serca cię tulę Zofia. [ i dopisek kuzynki Strzemboszowej ] Bądź spokojny o Ninkę i dzieci tymczasem. ściskam mocno kochany i bądź dobrej myśli. Jesteśmy z Krysią po szkarlatynie. Hania jest też tutaj. Isia.
kartka do obozu

kartka do obozu

          Kartki do obozu jenieckiego



Jak wspomniałem wyżej, kartki z obozów jenieckich składały się z dwóch części, od nadawcy i dla odbiorcy, tak więc żeby napisać, trzeba było taką kartkę otrzymać, a kartki od Ojca nie przychodziły. W samym końcu roku 1944 do kraju dotarła wiadomość, że można już do obozów jenieckich wysyłać listy na zwykłych kartkach. I stąd w korespondencji znalazł się list wysłany przez moją Matkę do obozu z Rogowa i datowany na 1 stycznia 1945 r.:

Najdroższy! Przyszedł list Stasia, w którym pisze że już można do was pisać na zwykłych kartkach, próbuję więc szczęścia, może dojdzie do Ciebie ta kartka, na której można zmieścić trochę więcej niż 2 zdania. Rena dostała już dwa listy i dwie kartki, a ja tylko jedną kartkę i nawet nie wiem wcale czy wiesz, że mamy już synka. Urodził się trochę wcześnie, ale zupełnie zdrów. Wybrałam się rano w dzień Twoich urodzin [21 listopada] do kościoła, a potem na letniki z wizytą, czułam się już nie wyraźnie i o 2 1/2 zdecydowałam się wracać do nas, ale już na drodze tak mnie chwyciło, ze zawróciłam. Ignasiów nie było, mama poszła do dworu w Rogowie i wróciła z Marysią. Po naradzie przysłano mi konie i o 6 już mocno cierpiąca wylądowałam w rogowskim dworze, gdzie w ciągu godziny wyszykowano mi pokój, z którego trzeba było wyprowadzić 9 osób, zrobić gruntowne porządki, o godz. 7,50 mama krzyknęła tryumfalne „ Syn moja kochana”. Wszystko poszło więc szybko i normalnie. Za to na doktora czekałam bardzo długo, bo obręcze spadły z kół bryczki, założył mi 4 szwy i 3 klamry, na szczęście pod znieczuleniem. Ale same znieczulenie bardzo bolesne. Leżałam potem 2 tygodnie, a 3 potem przechorowałam. Marysia była po prostu nadzwyczajna, dzięki jej opiece i mamy nie potrzebowałam dokarmiać. Mały jest b. grzeczny, oczywiście muszę go już dokarmiać, bo pokarmu mam za mało....[zdanie nieczytelne] Ziozia jest rozkoszna, ale okropnie mnie męczy. Jeszcze nie chodzi, ale właściwie wciąż trzeba być nią zajętym. Jest okropna złośnica, ale b. mądra jak na swój wiek, jest tak do Ciebie podobna, jak fotografia...c.d. w nast. kartce.

Kartka napisana jest ołówkiem na dwustronnej karcie pocztowej z polskimi i niemieckimi nadrukami i zaadresowana: plut. poch. A. Koszutski gefangene nummer 221794 Stalag X B Deutschland. Druga kartka, która jest kontynuacją pierwszej, tak samo zaadresowana, pożółkła i trudno czytelna. Obie kartki w pół przełamane, podobnie jak i te dwie poprzednio cytowane. Musiał je Ojciec nosić przy sobie w kieszeni lub portfelu, były to jedyne listy od żony otrzymane w niewoli. A oto treść drugiej kartki:

d. c. 2 Rogów 1 I 45
Najdroższy! Mam nadzieję, że otrzymasz tę kartkę z pierwszą jednocześnie, więc piszę dalej o Ziozi. Więc już może sama stać chwilkę, coraz więcej zaczyna rozumieć. Pokazuje gdzie ma nosek, robi pa - pa , podaje rączkę, jak coś chce to woła da - da, woła mama i tata. Okropnie się kłóci z Pusią [czteroletnia córka ciotki Reny]. Pusia chce się nią bawić jak lalką a Ziozia nie b. zdecydowana, chętna i niedoceniona, a jak się jej coś nie podoba, to drze się jak opętana i złości. Cieszyła się strasznie choinką, wyciągała rączki i klaskała nimi. Wigilję spędziliśmy u siebie, zaprosiliśmy p. Milewską, której mąż jest ze Stasiem [w niewoli], jedliśmy ją bardzo wcześnie o 4 tej. Gdy położyłam dzieci około 8 odprowadzałyśmy ją, był cudowny, uroczy wieczór, i byłyśmy wszystkie myślami z wami. Czy mogliście patrzeć na gwiazdy tego dnia? Czy możecie wychodzić wieczorami? W 1 dzień świąt Rena poszła z chłopcami do Rogowa i tam była aż do 27. Ja oczywiście musiałam być z dziećmi, ale zresztą nie miałabym ochoty nigdzie iść. Dzieci z jednej strony męczą, ale z drugiej są całą pociechą. 27 mieliśmy gości [imieniny mojej mamy]. Marysia, Ignacy, Hania i Isia, która zresztą była ze mną od 26 do 28, korzystając że mogła nocować na łóżku Reny. Ja się czuję zupełnie dobrze, dbam o siebie jak mogę i jeden mam cel przed oczami: wychować dzieci, utrzymać zdrowie i wytrwać do twego upragnionego powrotu. Pamiętaj, że zawsze masz mnie całą przy sobie. Moje finanse są zupełnie kaput, ale opiekują się mną Wacek, Ignaś i mama no i jestem z Reną, więc jakoś to musi być. Bóg z Tobą najdroższy, musisz być cierpliwy i ufać że jednak będziemy razem — Ninka.

A tej cierpliwości trzeba było mieć jeszcze bardzo wiele. Wyzwolenie z niewoli dla jednej strony i przejście frontu, a nawet zakończenie drugiej wojny światowej dla drugiej strony nie oznaczało dla obojga końca rozłąki, ba — spowodowało, że ten nikły, ale jednak jakiś kontakt korespondencyjny między mymi Rodzicami urwał się zupełnie na cały rok 1945.
świadczy o tym list Ojca datowany 3 Stycznia 1946 r.:

Ukochanie moje! Piszę bez wiary w to, aby ten list doszedł do Ciebie. Spotka go zapewne los 6 - ciu poprzednich, po prostu dla mojego samopoczucia potrzebne jest przelanie od czasu do czasu myśli na papier. Więc primo: dziś otrzymałem zezwolenie na wyjazd do kraju. Przyjadę więc najwcześniejszym transportem, który wyjedzie od nas. Łudzę się, że może będę prędzej, albo zaraz po otrzymaniu przez ciebie listu przy Was, moi najdrożsi. Nie masz pojęcia jaki spokój jest we mnie, po tym okresie wewnętrznej rozterki — między rozkazem i obowiązkiem, a chęcią i poczuciem konieczności stanięcia przy Was, aby ulżyć Wam. Tym bardziej, że od życia niczego dobrego i miłego już się nie spodziewam i szczęście swoje chcę znaleźć tylko w domu przy Tobie i dzieciach. W dniu Twoich najdroższych imienin Puszyna [dalsza krewna mojej matki] odnalazła Bronka i mimo, że już kilkakrotnie widziałem takie chwile, nie wyobrażam sobie tej najradośniejszej chwili naszej. Tą myślą żyję już więcej niż 1 1/2 roku. Zdaję sobie sprawę, iż żyjąc z dala od siebie, w odmiennych zupełnie warunkach, zmieniliśmy się oboje. Wierzę jednak, przyznaję nie bez pewnej emocji, iż nam będzie razem równie dobrze, jak przed rozstaniem. Sądzę, że transport będzie po 20 stycznia, w początkach więc lutego, o ile Bóg pozwoli, będę przy Tobie i dzieciach. Dziwne uczucie być ojcem i nie znać swoich dzieci. Nie dość na tym, ale stosunkowo niedawno dowiedziałem się imienia syna. Dziś już wiem, że ma czarne oczy, że chodzi i że jest już duży chłop. I na tym kończą się moje wiadomości o Was, mimo wielu listów i okazji, którymi starałem się z tego mojego pustkowia nawiązać łączność. Duża w tym wina Stasia, no ale trudno, kiedyś ci o tym opowiem. święta Bożego Narodzenia uprzyjemniły mi bardzo „dziewczynki” [siostry mojej matki], które wraz z Andrzejem miałem przyjemność gościć u siebie. Nowy Rok spędziliśmy razem ze Stasiem i Bronkami. Jednostronna korespondencja w przestrzeń jest rzeczą trudną, jeżeli jeszcze do tego dochodzi przekonanie, że list nie dojdzie, myśli się kłębią i list, chociaż tyle ma się do powiedzenia, pozostaje pusty. Cała nadzieja, że to już ostatnie tygodnie naszej rozłąki, a od chwili kiedy go ewentualnie otrzymasz, ostatnie dni. Całuję więc Was wszystkich, wierząc że w najbliższym czasie będę już przy was — Fred. W razie nadzwyczajnej przeszkody mój adres: Brunal — Rhede / Ems/ Camp 265 D.P. Assembley Center 800 Control Unit B.A.D.R via Gt. Britain.”.

Legitymacja

      Legitymacja Alfreda Koszutskiego



To nie do wiary, ale prawdziwe. „Żelazna kurtyna” zamykała się coraz szczelniej. Listy z angielskiej strefy okupacyjnej w Niemczech, gdzie w jakiś polowym szpitalu, w batalionie sanitarnym odbywał, zmobilizowany po wyjściu z niewoli, służbę wojskową mój Ojciec, szły do starego kraju przez Wielką Brytanię. Także nadzieje Ojca na szybki powrót do kraju były przedwczesne. Zdążył przed nim otrzymać pierwszy, po ponad półtorarocznej przerwie list od żony z kraju.
List został wysłany 25 II 1946 r. już z Bydgoszczy, gdzie od kilku miesięcy z nami dwojgiem mieszkała u swego brata Wacława nasza Mama. List napisany jest na karcie papieru podaniowego, w kratkę, piórem, czytelnie i wyraźnie:

Ukochany mój najdroższy Fredku. Przedwczoraj otrzymałam Twój list pisany 3 I. Pierwszy list od 1 1/2 roku. Nie potrafię wypowiedzieć czem to było dla mnie. Nie tylko sam fakt zobaczenia Twego pisma, nie tylko wiadomość o otrzymaniu pozwolenia na powrót, ale to wszystko co się czyta między wierszami, to wszystko dało mi tyle szczęścia. Tylko teraz jeszcze trudniej mi czekać, niecierpliwię się coraz więcej. Zadręcza mnie niepokój, że znów Cię zatrzymają, zadręcza mnie troska i o naszą przyszłość, jak sobie życie urządzimy. Znów nie mamy nic, kompletnie nic, prócz dwojga maleńkich dzieci, które muszą jeść, muszą mieć ciepłe ubranie i ciepłe mieszkanie i tyle różnych rzeczy. Dzieci są zdrowe teraz. Oskar Feliks, którego nazywamy Olikiem lub Filusiem, był bardzo ciężko chory przed Bożym Narodzeniem, pisałam Ci o tym tyle razy, ale pewno też nic nie dostałeś i czy ten list dojdzie do Ciebie, obym Cię zobaczyła przy sobie prędzej, ale piszę, bo a nuż się Twój wyjazd opóźni, to niech chociaż list idzie. Pisałeś mi „może będę przy Tobie prędzej niż ten list dojdzie” — niestety był to zbytni optymizm, ale dzięki Bogu żeś ten list napisał. Sama nie wiem przez kogo ten list przesłać, pod podany przez Ciebie adres, listów poczta nie przyjmuje, bo to okupacja angielska, tam poczta nie idzie, więc nie wiem, czy przez Brukselę, czy przez Londyn. Napisałeś, że to „kwestia tygodni, może dni” i teraz żyję jak nieprzytomna, każdy dzwonek, każde stuknięcie daje mi złudzenie, że to już Ty, i znów przeżywam bolesne rozczarowanie. Nie podobna długo żyć w tym napięciu, ale tak trudno z tego oczekiwania zrezygnować. Cóż Ci pisać? Tak samo jak Ty czuję, że jednostronna korespondencja w przestrzeń bardzo utrudnia kontakt. Trudno wciąż się powtarzać, nie wiadomo co jest najważniejsze. Ja jestem zdrowa, tylko często znękana i do ostateczności zdenerwowana. I ja też mam emocję, co do naszego współżycia. Zrobiłam się taka nieopanowana, taka histeryczka, wszystko wyprowadza mnie z równowagi, wciąż jestem zmęczona i zła. Zastanawiam się czy mnie jeszcze kochasz, z listu widzę że tak, ale czy będziesz chciał kochać mnie taką jaka jestem? Zmieniłam się bardzo. Czy będziesz miał dość siły i dobrej woli, aby mi pomóc stać się znowu taką jak dawniej, jestem taka psychicznie zmęczona, że sama nie czuję się zdolna do żadnego wewnętrznego wysiłku. Potrzebuję twojej siły moralnej i nerwowej, twojej podpory psychicznej, Twojej opieki, Twojego uczucia, o które będę się mogła oprzeć całą siłą i odpocząć. Jestem taka zmęczona odpowiedzialnością za dzieci, już sama nie wiem. Nie wiem czy wiesz, więc powtarzam, że skorzystałam z prawa do renty przyznawanego rodzinom jeńców wojennych, dostałam go na podstawie Twego listu z Sandbostel. Dzięki temu dostałam trochę pieniędzy (ogółem 3676 zł), przydział odzieży z UNRA, kartkę żywnościową pierwszej kategorii, kartkę na węgiel i prawo do korzystania z opieki lekarskiej. To ostatnie było najcenniejsze w ciężkiej chorobie Olika. Obecnie zawiesili mi wypłacanie, bo nie mam dowodu, ze chcesz wracać. Podobno niektórzy przysyłają takie papiery z obozów repatryjacyjnych. Wobec perspektywy Twego szybkiego powrotu, nie zamartwiam się zbytnio, może tak lepiej. Czy dostaniesz kartę demobilizacyjną od razu, przed wyjazdem i przyjedziesz w transporcie cywilnym, czy będziesz się tu demobilizować. Pełno jest teraz powracających żołnierzy, szukają pracy, starają się o zasiłki przyznawane zdemobilizowanym żołnierzom. Sama nie wiem jakie masz plany, o posady najłatwiej na zachodzie, ja też mogę pracować, mam prawo uczyć w szkołach powszechnych, nauczycieli brak, zwłaszcza w okręgach przyłączonych. Co z twoją medycyną, jak zrobić żebyś mógł studiować. Może byśmy się w Poznaniu zaczepili, ale znów tam o mieszkanie strasznie trudno, a na sublokatora nikt nas nie zechce. Wujostwo zapraszają mnie do Posady, ale teraz niepodobna mi się ruszyć, ale w lecie bardzo bym chciała, Olikowi doktor bardzo wieś poleca. Jeżeli będziesz miał okazję przywiezienia mi czegoś na płaszcz zimowy, buciki dla mnie czy dla dzieci, to bardzo się przyda, w ogóle z garderobą jest kiepsko. A Ty jak jesteś z ubraniem, mam nadzieję że dobrze. Bądź zdrów, przyjeżdżaj z dobrą nadzieją, damy sobie radę. Bóg z Tobą. Twoja całym sercem N. Zaświadczenie

Zaświadczenie o powrocie z brytyjskiej strefy okupacyjnej w Niemczech do Polski; marzec 1946.







Tak się kończy ta korespondencja rozłączonych małżonków, moich Rodziców. Na spotkanie ze sobą musieli jednak poczekać jeszcze równo dwa miesiące. Ojciec wraz ze swym szwagrem Andrzejem pojawili się w Bydgoszczy dokładnie 25 kwietnia 1946 r. Mamy w tym momencie w domu nie było! Mam gdzieś w swoim domowym archiwum opis tego spotkania, ale to już może przedstawię innym razem.




 <– Spis treści numeru