W dobie dyskusji nad stanem i przyszłością reformy szkolnictwa warto
na chwilę zatrzymać się nad eksperymentem edukacyjnym, który -
z dobrym skutkiem - przeprowadzono w Rzeczypospolitej prawie dwa wieki
temu. Za trzy lata, w 2005 roku, minie dwieście lat od powstania
Gimnazjum Wołyńskiego, zwanego też Liceum Krzemienieckim, Szkołą
Czackiego, a nawet Atenami Wołyńskimi.
Spróbujmy uświadomić sobie ówczesną sytuację polityczną. Ostatni
rozbiór Polski przekreśla działalność Komisji Edukacji Narodowej
i podległych jej szkół. Na ziemiach wcielonych do posiadłości zaborców
rozpoczyna się akcja wynarodowienia mieszkańców. W zaborze rosyjskim
rusyfikacja szkolnictwa toczy się początkowo dość ślamazarnie, brakuje
podręczników, a społeczeństwo stawia opór. Nakładają się na ten stan
rzeczy profrancuskie i pronapoleońskie sympatie Polaków. Stan edukacji
jest opłakany. W pierwszych latach XIX wieku na Wołyniu jeden uczeń
przypadał na 226 mieszkańców, a w guberni kijowskiej jeden na 965 osób.
W takim okresie na tron carski wstępuje Aleksander I, a jednym z jego
najbliższych doradców zostaje Adam Jerzy Czartoryski, minister spraw
zagranicznych, członek Senatu i Rady Państwa. Liberalne początki
panowania Aleksandra sprzyjają planowaniu reform; Czartoryski pracuje
między innymi nad reformą szkolnictwa, która w dalekiej perspektywie
przewidywała także podniesienie poziomu szkół na ziemiach kresowych.
Obejmuje też funkcję kuratora okregu szkolnego wileńskiego, a trzeba
pamiętać, że okręg ten sięga aż po Dniepr i granicę z Austrią.
18 maja 1803 roku car wydaje ukaz, mocą którego w guberni wołyńskiej
ma powstać gimnazjum gubernialne podległe Uniwersytetowi Wileńskiemu.
Człowiekiem, któremu powierzono wprowadzenie tego planu w życie, jest
Tadeusz Czacki, a jego współpracownikiem zostaje Hugo Kołłątaj.
Na siedzibę gimnazjum wybierają Krzemieniec. Odpada kandydatura
Dubna, zbyt gwarnego w okresie jarmarków; Łucka, ponieważ stoi w nim
garnizon rosyjski oraz urzędniczego Żytomierza. Krzemieniec leży na
uboczu, niedaleko granicy z zaborem austriackim, co przyciąga młodzież
zza kordonu, a na dodatek ma budynki pojezuickie i pobazyliańskie, łatwe
do przystosowania dla potrzeb szkoły.
Twórcy gimnazjum dość jasno zdawali sobie sprawę z procesów
zachodzących w społeczeństwie polskim, a także z sytuacji w innych
krajach. Spora część szlachty polskiej biedniała, tradycyjne drogi
kariery oficerskiej lub duchownej były już zamknięte wobec braku własnej
armii i coraz mniejszej liczby klasztorów. Program szkoły budowano więc
tak, by dać młodym ludziom punkt wyjścia do specjalizacji w różnych
kierunkach. Część kończyła edukację na gimnazjum niższym, czyli
czterech latach tzw. klas o charakterze ogólnokształcącym. Niektórzy
decydowali się później na szkoły zawodowe (mechaników praktycznych,
geometrów skarbowych) lub na praktykę w dobrach licealnych i w ogrodzie
botanicznym. Większość kontynuowała naukę na dwuletnich "kursach"
obejmujących nauki matematyczno-przyrodnicze, prawne
i humanistyczne. Nadal uczono się języków nowożytnych i łaciny, chętni
mogli także studiować grekę i angielski, do którego szczególnie zachęcał
Adam Czartoryski. Stypendyści Kuratorii Wileńskiej wyjeżdżali też do
Edynburga i na uniwersytety angielskie.
Gimnazjum otwarto hucznie i z wielką pompą. Grzmiały armaty, śpiewano
"Te Deum". I później bardzo uroczyście obchodzono wszelkie szkolne
"popisy", na które zewsząd zjeżdżali rodzice uczniów. Zapewne
pomagało to wizerunkowi placówki, która budziła coraz większe
zainteresowanie, a nawet zdrowy snobizm. Podobnie podziałał zakup
i sprowadzenie do Krzemieńca biblioteki Stanisława Augusta z Zamku
Królewskiego w Warszawie. Zachęceni przykładem ofiarodawcy doskonale
wyposażyli szkolne pracownie i gabinety.
Tadeusz Czacki miał ambicje stworzenia w Krzemieńcu ośrodka na
poziomie uniwersyteckim. Trzon zbiorów gimnazjum stanowiła biblioteka
królewska i zakupiony wraz z nią gabinet numizmatyczny, uzupełniane
darami ksiąg, rycin, minerałów i sprzętu. W 1834 roku, w chwili
likwidacji gimnazjum, Biblioteka Krzemieniecka liczyła trzydzieści
cztery tysiące trzysta siedemdziesiąt osiem tomów. Bibliotekarz
zajmował w hierarchii szkolnej trzecie miejsce po dyrektorze. Doskonale
wyposażone było laboratorium astronomiczne i fizyczne, w którym
w niedziele odbywały się wykłady publiczne z doświadczeniami, istniała
też stacja meteorologiczna z siecią placówek przy szkołach powiatowych.
Chlubą gimnazjum stał się ogród botaniczny, w którym rosło osiem tysięcy
trzysta pięćdziesiąt gatunków i odmian roślin, a ich nasiona i sadzonki
rozdawano bezpłatnie do ogrodów na Wołyniu.
Niesłychanie starannie dobierał Czacki grono profesorskie, zwłaszcza,
że marzyło mu się przekształcenie w przyszłości gimnazjum w "
akademię". Ściągnął do Krzemieńca ośmiu wykładowców z Krakowa,
czterech, wśród nich Lelewela (choć na krótko) z Wilna, Alojzego
Osińskiego, Euzebiusza Słowackiego, później Alojzego Felińskiego.
O krok od przyjazdu z Warszawy był Samuel Bogumił Linde. Jedyny
cudzoziemiec to przybyły z Austrii profesor botaniki i zoologii, twórca
krzemienieckiego ogrodu botanicznego Willibald Besser, od którego Czacki
żądał, by przykładał się do nauki języka polskiego. Wszystkie
lekcye w naszych prowincjach dawane są po polsku dla powinności
obywatelskiey przedłużenia mowy naddziadów - pisał w specjalnej
instrukcji dla niemieckojęzycznego pedagoga.
Profesorowie zobowiązani byli do stałego uzupełniania swego
wykształcenia; w tym celu sprowadzano dla nich książki i czasopisma;
opracowywali także "seksterna", czyli skrypty, z których później
korzystali uczniowie. Z "seksternów" powstawały podręczniki,
między innymi geometrii, autorstwa Józefa Czecha i Początki
algebry Grzegorza Hreczyny.
Kandydaci na wykładowców w Krzemieńcu odbywali starannie przygotowane
i finansowane przez Liceum podróże naukowe. Przyszły profesor logiki
Michał Wiszniewski studiował w Edynburgu, kandydat na profesora
agronomii Michał Fryczyński spędził trzy lata w słynnej szkole rolniczej
pod Berlinem, a Franciszek Miechowicz, który miał wykładać mechanikę
i "architekturę cywilną" przez trzy lata kształcił się w szkole
politechnicznej w Paryżu.
Młodzież pochodziła z różnych środowisk. W niższym gimnazjum
spotykali się synowie najbogatszych rodzin szlacheckich i "
szaraczki". Na listach wychowanków są nazwiska mieszczańskie
i chłopskie, polskie, ukraińskie i żydowskie. Najbiedniejsi mogli
ubiegać się o stypendium. By uniknąć drażliwych sytuacji, proponowano,
by nazwać ich "kadetami cywilnymi" rezygnując z określeń w rodzaju:
"uczeń ubogi".
Stłumienie powstania listopadowego oznaczało koniec Liceum
Krzemienieckiego. Władze carskie postanowiły przenieść szkołę do Kijowa
i wcielić ją do powstającego tam Uniwersytetu Włodzimierza. Tak też się
stało. Przewieziono do Kijowa zbiory krzemienieckie. Wywieziono
z Krzemieńca - dosłownie - nawet ogród botaniczny. Wyrwane z ziemi
rośliny, krzewy i drzewa jechały furmankami na nowe miejsce w Kijowie.
W 1920 roku, rozkazem Józefa Piłsudskiego, Liceum Krzemienieckie
wróciło do życia. Otrzymało specjalny status jako samodzielna jednostka
posiadająca własne mienie: m.in. sześć leśnictw, dwa majątki fundacyjne,
cztery tartaki i fabrykę mebli. Ale też Liceum nie było po prostu jedną
szkołą. Składały się na nie trzy przedszkola, siedmioklasowa Szkoła
Ćwiczeń, Seminarium Nauczycielskie i Gimnazjum z internatami, Średnia
Szkoła Rolnicza z internatem, Szkoła Rzemieślniczo-Przemysłowa
z internatem, dwa Uniwersytety Ludowe z internatami, kursy ogrodnicze,
Muzyczne Ognisko Wakacyjne i Biblioteka Licealna - wszystko to nie
tylko w samym Krzemieńcu, ale i w mniejszych miejscowościach powiatu
dubieńskiego i kowelskiego. W 1935 roku w placówkach Liceum uczyło się
około tysiąca młodych dziewcząt i chłopców. Organizowano koncerty,
odczyty, na występy przyjeżdżał zespół "Reduty". Krzemieniec znów
stał się centrum kulturalnym Wołynia.
Koniec nastąpił we wrześniu 1939 roku. Dwadzieścia pięć lat w XIX
wieku i zaledwie dziewiętnaście lat w okresie międzywojennym dały jednak
krzemienieckiemu Liceum szczególną pozycję w historii szkolnictwa
polskiego i w historii kresów. Juliusz Poniatowski, Kurator Liceum,
pisał o dziele Czackiego: Trudno nawet zdać sobie dziś dokładnie
sprawę, jaki to wielki musiał nastąpić przełom w psychice szlachty
i pedagogów, [...] aby przejąć się szkołą o tendencjach praktycznej
i fachowej społeczeństwu służby. [...] Szkoła i jej zabiegi wychowawcze
dokonywały niezmiernie dużo dla obudzenia w młodzieży sprawiedliwości
społecznej i wszczepienia odpowiedzialności za bieg życia. Liceum
międzywojenne kontynuowało tę tradycję. Pozostawiło piękną kartę
w dziejach służby społeczeństwu.
O Liceum Krzemienieckim pisała obszernie Maria Danilewicz Zielińska ( Próby przywołań, Biblioteka Więzi, Warszawa 1992) i z jej pracy korzystałam przygotowując ten tekst.