Z autorem wystawy, Tomaszem Kizny rozmawiała Zofia Broniek

Wyrok

Oczy zabitych - to piekło.
Wciąż patrzą, patrzą, patrzą.

Natalia Astafjewa

W jaki sposób powstał zbiór tych niezwykle przejmujących fotografii dokumentalnych?

Autorem pomysłu, żeby wystawę zorganizować w starych barakach na terenie „Koła Podkowy” był Piotr Mitzner. Czerwiec i lipiec tego roku spędziłem w Rosji - szperałem w archiwach i fotografowałem w moskiewskim metrze z myślą o wystawie. W czerwcu na kilka dni do Moskwy przyjechał Piotr, zaprzątnięty organizacją spotkania „W kręgu imperium”. Spotkaliśmy się w mieszkaniu naszego przyjaciela Siergieja Kriwienki i wtedy Piotr zaproponował, aby wystawę nad którą pracuję, zorganizować w starych barakach w „Kole Podkowy”. Prawdę mówiąc daleki byłem od entuzjazmu, ale się zgodziłem. Entuzjazm dla pomysłu poczułem, kiedy po powrocie z Moskwy obejrzałem baraki. To było świetne miejsce do ekspozycji wystawy, jakby specjalnie dla niej przeznaczone.

W baraku nr II zostały zaprezentowane portrety więzienne osób rozstrzelanych w Moskwie w czasie Wielkiej Czystki w latach 1937-1939. Puste pomieszczenia baraku ze stojącymi w kącie kaflowymi piecami i drewnianymi podłogami sprawiają wrażenie opuszczonego domu, mieszkania, z którego wyniesiono wszystkie meble i sprzęty, ale kraty w oknach i stalowe „kagańce” oprawek oświetlenia przywołują skojarzenia z pokojem przesłuchań. W rezultacie przenikania się tych dwóch nastrojów powstaje dziwna sfera: po trosze domu, w którym rozegrała się jakaś tragedia, po trosze więzienia.

Duża sala w baraku nr III, gdzie zostały zaprezentowane współczesne portrety pasażerów moskiewskiego metra, jest oświetlona światłem jarzeniowym. Płachty fotografii były powieszone luźno w przestrzeni, bezpośrednio pod jarzeniówkami.

Portrety te robiłem bez użycia lampy błyskowej - twarze na zdjęciach są oświetlone górnym światłem jarzeniówek wagonu metra, na które teraz nałożyło się oświetlenie sali.

Różne oświetlenie baraków (żółte w baraku zdjęć archiwalnych i „zimne” jarzeniowe w baraku zdjęć współczesnych), a także zupełnie inna atmosfera wnętrz, sprawiły, że powstały dwie odrębne przestrzenie. Wystawa zostanie zapewne pokazana jeszcze w innych miejscach, ale wiem, że w żadnej, nawet najlepszej galerii nie będzie już takich warunków jak w tych starych barakach.

To naturalne tło wzmacnia w wyjątkowy sposób wrażenie. Szczególnie pierwszej części wystawy...

Ta część składa się z osiemnastu powiększonych fotografii, które wykonywano w moskiewskich więzieniach NKWD w latach 1937-1939, - okresie największego nasilenia terroru. Ludzie, których twarze sfotografowano, wkrótce potem zostali rozstrzelani.

Po raz pierwszy zobaczyłem portrety więzienne z okresu Wielkiej Czystki w kwietniu 1992 w Warszawie w czasie, zorganizowanego przez Ośrodek KARTA, spotkania Rosjan i Polaków pod nazwą „Tydzień Sumienia”. Te zdjęcia zrobiły na mnie wstrząsające wrażenie.

Trzeba powiedzieć, że od 1990 Centralne Archiwum KGB (obecnie Ministerstwo Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej) opracowuje i podaje do wiadomości publicznej dane o ofiarach represji w ZSRR. Listy nazwisk i informacje o rozstrzelanych są przekazywane do prasy i moskiewskiego stowarzyszenia „Memoriał”, gdzie są archiwizowane przez Walentinę Aleksandrowną Tichanową. Będąc w Moskwie w 1993 roku, obejrzałem około dwóch tysięcy portretów więziennych w „archiwum Tichanowej”. Myślałem o zrobieniu wystawy i przyszło mi na myśl, że portrety powinny być powiększone do dużego formatu. W czasie mojego pobytu w Moskwie w 1993 roku przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem - nie udostępniono mi oryginałów, ale rok później na prośbę Walentiny Tichanowej archiwum KGB zgodziło się wypożyczyć je na kilka dni.

Zdjęcia były bardzo małe...

W oryginale miały rozmiary 6 * 9 cm. Były wykonane zgodnie z regułami fotografii kryminalnej - ujęcie en face i z profilu. Z tym, że fotografie z profilu, nie wiadomo dlaczego, oddarto. Przekazano mi tylko ujęcia en face. Tak więc otrzymałem z archiwum KGB 106 portretów. więziennych ofiar Wielkiej Czystki. O tym, że właśnie te, a nie inne osoby zostały wydobyte z niebytu, z zapomnienia, decydował przypadek. Nie miałem żadnego wpływu na to, czyje portrety zostaną udostępnione. Niezbadane reguły wielkich liczb sprawiły, że z siedmiuset tysięcy ofiar właśnie tych osiemnaście spojrzeń dociera do nas dziś.

W Moskwie wykonałem reprodukcje wszystkich zdjęć i oryginały zwróciłem archiwum. Z tego zbioru 106 portretów musiałem wytypować osiemnaście fotografii do powiększenia na wystawę. Przy wyborze zdjęć na wystawę kierowałem się tym, aby były reprezentowane różne zawody i różne narodowości: Rosjanie, Niemcy, Żydzi, Polak, Ukrainiec, Łotyszka, Macedończyk z Jugosławii i Tatar.

Dzisiaj już wiadomo, że w latach 1937-1939 w Rosji rozstrzelano 681 692 osoby. Przywykliśmy do wysokich statystyk ofiar, wielkie cyfry niewiele mówią, nie sposób sobie tego wyobrazić. Aby wykonać 681 692 egzekucje w ciągu dwóch lat, trzeba codziennie rozstrzelać około tysiąca ludzi albo, inaczej mówiąc, trzeba średnio wykonywać jedną egzekucję co półtorej minuty przez dwa lata bez przerw, w dzień i w nocy. Rosja w tym czasie była wielką rzeźnią - topór spadał na oślep. Totalny terror obejmował wszystkich, partyjnych i bezpartyjnych, ludzi różnych stanów i profesji, wszystkie narodowości. Nikt nie próbował się bronić, bo strach paraliżował całe społeczeństwo. Wszyscy, łącznie z enkawudzistami, czuli się zagrożeni.

Druga część wystawy to czternaście portretów pasażerów moskiewskiego metra sfotografowanych w 1994 roku. Pomysł zestawienia więziennych fotografii z okresu Wielkiej Czystki ze współczesnymi portretami moskwiczan powstał w czasie mojego pobytu w Moskwie w 1993 roku. Jak już mówiłem, obejrzałem wówczas w „archiwum Tichanowej”, około dwóch tysięcy fotografii. Zajęło mi to trzy dni. Kiedy po wielu godzinach wpatrywania się w oczy rozstrzelanych wracałem wieczorem metrem do domu, nie mogłem oderwać spojrzenia od twarzy pasażerów. Dziesiątki twarzy na ruchomych schodach, przesuwających się jak na taśmociągu, zjeżdżających w dół, znikających w korytarzach metra. Twarze zwykłych ludzi: kobieta ze wsi, urzędnik, robotnik, żołnierz, para zakochanych. Przed oczami miałem twarze tamtych, rozstrzelanych w tym mieście 50 lat temu - i odczuwałem silny niepokój. Dręczyła mnie myśl, że tak łatwo, tak po prostu, można zabić człowieka. Ot choćby tego, który zmęczony drzemie naprzeciwko mnie w wagonie metra. Towarzyszył temu rodzaj przeczucia, że ta codzienna normalność jest bardzo krucha. Że tak naprawdę niewiele trzeba, aby z anonimowego tłumu zwykłych ludzi znowu można było wziąć kogokolwiek, postawić go przed aparatem fotograficznym, a potem strzelić mu w tył głowy.

I tu chcę powiedzieć, że siła wyrazu tych twarzy, tych oczu, znaczy dla mnie tyle, że okoliczności historyczne w których wyroki zostały wykonane - Moskwa, Rosja, stalinizm, Wielka Czystka - schodzą na drugi plan: jest człowiek, stojący samotnie twarzą twarz z systemem, który chce go zabić, bez jakiejkolwiek winy z jego strony, bez powodu. Stąd tytuł wystawy, pomysł Zbyszka Gluzy, nawiązujący do Franza Kafki.

Postanowiłem spróbować zrobić serię portretów pasażerów metra. Fotografowałem śpiących. Dlatego, że we śnie człowiek odsłania swoją bezbronność, a śpiący nie kontroluje wyrazu swojej twarzy, więc to jest portret w jakiś sposób prawdziwy...

To znaczy bez maski...

Bez maski w sensie wyuczonego wyrazu twarzy, tego co można by nazwać „codziennością twarzy”. Fotografując w metrze, wielokrotnie obserwowałem ten moment, jak zmienia się twarz człowieka, gdy zasypia - rozluźniają się mięśnie i wyłania się nowe oblicze: zmęczone, zmartwione, skupione albo rozmarzone, ale zawsze bezbronne.

To był właśnie szok, zderzenie tych dwóch wystaw, polegający na tam otwartych, a tu zamkniętych oczach, gdzie oni są jakby wpół żywi, jakby pogrążeni we śnie kataleptycznym.

Jarzeniowe światło oświetlające twarz z góry stwarza wrażenie nierealności, niepokoju. W ogóle metro, samo w sobie, jest miejscem niepokojącym - podziemne labirynty, korytarze, którymi płyną strumienie ludzi.

Czy zamysł, który Pan - artysta podjął, został zrealizowany, potwierdził Pana oczekiwania? Bo ja uważam, że jest to bardzo wielka wystawa, wstrząsająca wystawa...

Zacznę od tego, że nie lubię być określany jako artysta. Nie uważam się za artystę, jestem fotografem. Wobec powagi portretów rozstrzelanych, powagi ich spojrzeń, i wreszcie ich rzeczywistej tragedii, dodawanie czegokolwiek od siebie, wymyślanie „artystycznych” koncepcji może i powinno być uznane za niestosowne. Na swoją obronę mam tylko to, że moją inspiracją było rzeczywiste przeżycie, a nie spekulacje. To było ryzykowne przedsięwzięcie, do samego końca byłem pełen obaw.

Wobec siły wyrazu spojrzeń patrzących z portretów rozstrzelanych, czas i miejsce tragedii, jej okoliczności historyczne, schodzą na drugi plan. Dla mnie to nie ma istotnego znaczenia, że to jest Związek Radziecki, Wielka Czystka, Moskwa 1937-1938. To są ostatnie spojrzenia ludzi, samotnie stojących wobec systemu, który chce ich zabić. Bez jakiejkolwiek winy z ich strony, bez powodu.

W moim przekonaniu nie ma też dużego znaczenia, że śpiący pasażerowie metra to akurat mieszkańcy Moskwy.

Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że jest to bardzo ryzykowne. Była to próba przekazania impresji bardzo osobistej, bardzo prywatnej... Doznawałem przez dwa, trzy popołudnia tak wielkiego niepokoju, mówię tu o momencie, kiedy oglądałem zdjęcia w Memoriale i jechałem metrem. Przekonanie, że ta normalność jest tak bardzo krucha.

To jest oczywiście interpretacja, jedna z interpretacji. Próba opisania tego mojego wrażenia była ryzykowna, pogłębiona powagą tych zdjęć, świadomością, że byli to żywi ludzie... i tego, że właściwie robienie czegokolwiek od siebie, może być uznane za niestosowne.

W jaki sposób znalazł się pan w kręgu spraw rosyjskich?

Mógłbym odpowiedzieć, że Rosją zająłem się dlatego, że od dziecka nasłuchałem się syberyjskich opowieści od mamy, babć, dziadków, wujków i ciotek. Prawie cała rodzina została wywieziona na Syberię i do Kazachstanu. Przeszli zsyłkę, więzienia i łagry. Mógłbym powiedzieć, że zajmuję się historią represji w Związku Radzieckim, bo mój pradziad - Tomasz Popiel-Widawski zmarł na zsyłce w Kazachstanie, a mnie dano jego imię. To by była ładna odpowiedź, która wszystko łączy i wyjaśnia, ale to nieprawda. Historią w ogóle, a Rosją w szczególności zająłem się przez przypadek. W stanie wojennym prowadziłem Niezależną Agencję Fotograficzną „Dementi”, a mój przyjaciel z prasy podziemnej, który robił serię wywiadów z byłymi więźniami łagrów sowieckich, powiedział mi, że niektóre z tych osób mają zdjęcia stamtąd. No, to była sensacja. W 1985 roku fotografie z łagrów właściwie w ogóle nie były znane. I tak przez cztery lata zbierałem zdjęcia łagrowe.

W 1989 roku powstała z nich wystawa „Ocaleni z Gułagu” składająca się z fotografii wykonanych przez Polaków uwolnionych z łagrów Workuty w 1956 roku, którzy po wyjściu z obozu musieli pozostać w Workucie jeszcze około roku, czekając na pozwolenie powrotu do Polski - w tym okresie powstały fotografie. To wyjątkowy zbiór zdjęć zrobionych przez ludzi, którzy przeżyli jedenaście lat łagrów za kołem polarnym, zostali uwolnieni i wracają do życia.

W 1989 roku zmiany polityczne następowały błyskawicznie i w 1990 roku pojawiła się możliwość wyjazdu do ZSRR. Bardzo chciałem pojechać do Workuty, zobaczyć to miejsce, które już znałem z fotografii sprzed ponad trzydziestu lat. W tym czasie był to jeszcze rejon zamknięty dla cudzoziemców. Zwróciłem się o zezwolenie do stosownych władz - otrzymałem odmowę.

Organizacja wyjazdu była już tak dalece zaawansowana, że postanowiłem pomimo wszystko pojechać. W Workucie miejscowe władze odkryły moją obecność po czterech dniach i natychmiast zostałem wyrzucony do Moskwy. W ten oto sposób Rosja zaczęła mnie wciągać. Sfrustrowany niepowodzeniem włóczyłem się po Moskwie i poznawałem nowych przyjaciół - głównie ze Stowarzyszenia „Memoriał”.

Wtedy spotkałem pięknego człowieka - Aleksandra Wadimowicza Wołogodzkiego, naukowca, pracownika Instytutu Genetyki Molekularnej w Moskwie, dysydenta, fotografa. Sasza Wołogodzki opowiedział mi o „martwej drodze” - nie ukończonej, gigantycznej linii kolejowej budowanej przez więźniów Gułagu w rejonie kręgu polarnego na Syberii w latach 1949-1953. Opowiadał o dziesiątkach łagrów zachowanych do dzisiaj wśród bezludnych syberyjskich pustkowi. Sasza był już na „martwej drodze” cztery razy. Namówiłem go, żeby pojechał tam jeszcze raz. Już w tym samym roku, w lipcu, po szaleńczym wysiłku organizacyjnym, z Saszą i naszym przyjacielem Erykiem Iwanowem lecieliśmy wynajętym helikopterem nad „martwą drogą” i robiliśmy zdjęcia łagrów. Potem z plecakami przedzieraliśmy się po zarośniętej lasotundrą starej linii kolejowej. W następnym roku polecieliśmy z Saszą i Erykiem na „martwą drogę” jeszcze raz - zimą.

Potem była wystawa fotograficzna „Martwa Droga” w grudniu 1991 roku w Warszawie. To wszystko się tak splata. Na otwarciu wystawy poznałem ludzi z pisma „Karta”, przyjęli mnie bardzo ciepło, natychmiast się zaprzyjaźniliśmy. Tak czasami bywa, że kogoś nowego poznajesz i okazuje się, że już od dawna jesteście przyjaciółmi, tylko się nie znaliście. No, a jak wszedłem w „Kartę”, to od Rosji ucieczki już nie było.



Natalia Astafjewa, rosyjska poetka, córka polskiego komunisty Jerzego Czeszejko-Sochackiego aresztowanego w Moskwie 15 sierpnia 1933. Jerzy Czeszejko-Sochacki popełnił samobójstwo 4 września 1933, podczas przesłuchania wyskoczył z piątego piętra więzienia na Łubiance.
(Na podstawie: „Karta”, nr 11/1993)


Wyrok - wystawa otwarta w Kole Podkowy 6 października 1994 roku podczas międzynarodowego spotkania „W kręgu imperium”, zorganizowanego przez Forum Europy Środkowo-Wschodniej przy Fundacji Batorego oraz przez Ośrodek KARTA.




Podkowiański Magazyn Kulturalny  [ Strona główna ]  [ Archiwum ]