Pod koniec 1996 roku bawił w Grodzisku Jacek Żemantowski, ówczesny
prezes Polskiego Związku Szachowego. Przyciągnęła go do naszego miasta
uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod nowoczesną halę sportową
i rozgrywana z tej okazji symultana szachowa z udziałem mistrza świata,
12- letniego Kamila Mitonia.
Usiedliśmy sobie przy kawie i toczyliśmy pogawędkę o tym i o owym.
W pewnym momencie mój rozmówca zapytał: "Czy słyszał pan
o Mieczysławie Najdorfie? To sławny szachista, mieszkający w Argentynie,
który urodził się w Grodzisku". - Nastawiłem uszu, bo rzecz wydała
się interesująca. - "Poznałem go podczas swojego pobytu w Buenos
Aires w lecie 1977 roku" - mówił dalej Żemantowski. Wyjątkowo miły
człowiek. Odbyłem z nim długą rozmowę, grałem nawet w szachy. Najdorf
chętnie rozmawia o swojej przeszłości, świetnie mówi po polsku.
Interesuje to pana? Mogę panu dać telefon do Argentyńskiego Związku
Szachowego, gdzie z pewnością dadzą panu adres Najdorfa". Nim jednak
spróbowałem się skontaktować ze sławnym szachistą, zacząłem grzebać
w aktach stanu cywilnego gminy żydowskiej Grodziska z 1915 roku.
Encyklopedia sportu podaje, że Najdorf urodził się w 1910 roku.
Wiedziałem jednak, że kiedy
Niemcy w 1915 r. zajęli Grodzisk, zabrali się za porządkowanie akt stanu
cywilnego. Denerwował ich bałagan w księgach urodzeń, ślubów i zgonów,
zwłaszcza prowadzonych przez rabinaty. Przychodzili więc mieszkańcy do
urzędu i w obecności świadków składali oświadczenia, a urzędnik Zygmunt
Muraczewski notował:
"Działo się w Grodzisku dnia dwudziestego dziewiątego
grudnia tysiąc dziewięćset piętnastego roku. Stawiła się Rojza Najdorf
urodzona Biner lat trzydzieści siedem, żona Icka Najdorfa pończosznika
lat trzydzieści sześć, zamieszkała przy mężu w Grodzisku w towarzystwie
męża swego Icka Najdorfa i Icka Holszteina, szklarza lat 54 w Grodzisku
zamieszkałego i oświadczyła, że dnia piętnastego listopada tysiąc
dziewięćset dziewiątego roku urodziła chłopca, któremu dano imię Izrael
Berek. Akt ten zeznającej i świadkom przeczytany i przez nas za
niepiśmiennych podpisany".
Rodzice rejestrowali więc swoje liczne dziatki, a ich ustalenia co do
dat wyglądały tak: ojciec - Icek urodził się 15 stycznia. Matka -
nie, 20 lutego. Ojciec - Ja wiem lepiej, wtedy spadł ten wielki śnieg,
co nie
było widać zza zasp wieży kościelnej. Matka - nie, ten śnieg spadł
w maju. Ojciec - głupia, śnieg w maju nie pada. Matka - wtedy spadł.
Ojciec - to niech będzie, że Icek urodził się 25 stycznia. Matka -
pewno, przecież nie będę się kłóciła o głupią zaspę. Icek pewno urodził
się w grudniu roku poprzedniego, ale jakie to miało znaczenie?
Wyposażony w wiedzę encyklopedyczną i kopię dokumentu z księgi Urzędu
Stanu Cywilnego, wysłałem faks do Federacia Argentina de Ajedres,
skąd odpisano: "aktualnie p. Najdorf przebywa na letnich (styczeń
1997 r.)
wakacjach w Punta del Este w Urugwaju i wróci do Buenos Aires w marcu.
Proponuje się faks do sekretarki, która ma z nim kontakt co tydzień".
Dwa moje faksy - po polsku i po angielsku - zostały jednak bez
odpowiedzi. Minęły ze dwa tygodnie i już zaczynałem zapominać o całej
sprawie, kiedy 7 lutego 1997 roku o dziewiątej wieczorem zadzwonił
telefon. Oto przebieg rozmowy: "Czy to pan Cabanowski. Tu mówi
Najdorf. Dostałem faks, cieszę się, że pan pisze o mnie. Z tego aktu
nic się nie zgadza. Urodziłem się 15 kwietnia 1910 roku. Nadali mi
wówczas imię Mendel. Mój ojciec miał na imię Gedali - gorączkowo
notowałem na kawałku papieru, mam go do dzisiaj - a mama była Rojza
Rosklein". Przez 's', czy przez 'z' - spytałem.
"Przez 's', oczywiście. Mama pochodziła spod Płocka. Mój
dziadek sprzedawał mięso". To ostatnie powiedział takim tonem, jakby chciał
oznajmić, że działek miał kopalnię złota na Alasce! "Dziadek miał
czterech synów. Wszyscy zginęli w getcie. Nie mam zupełnie nikogo. Ja
uratowałem się cudem. Jak pan napisze, niech pan mi to pokaże". Ale
- mówię - co mam zrobić z dokumentem z Urzędu Stanu Cywilnego?
"Nie wiem, to nie moje dokumenty". Inne źródła podają - usiłuję
podtrzymać kontakt - że urodził się pan w Warszawie. "To
nieprawda. Pochodzę z Grodziska. Pamiętam Grodzisk". Na koniec
spotkał mnie cios, którego się nie spodziewałem: "Czy gra pan
w szachy?" Gram, odparłem, ale po amatorsku - "To szkoda. Ale
może kiedyś zagramy?" - I na tym rozmowa się zakończyła.
Mieczysław Najdorf zmarł w nocy z 4 na 5 lipca 1997 roku
w hiszpańskiej Maladze. W kilka dni później napisało o nim "Życie
Warszawy" i "Gazeta Wyborcza". Jacek Żemantowski poświęcił
zmarłemu obszerny artykuł w "Polityce". Wspomina rozmowę, jaką
odbył z arcymistrzem w Buenos Aires w 1977 r.: "Nie, nie, ja nie
wstydzę się, ani nie ukrywam swojego pochodzenia. Kiedy przyznawano mi
w 1944 r. obywatelstwo Argentyny, poprosiłem, żeby imię zmienić na
Miguel. Ale Najdorf to Najdorf. To już była firma. I firma ojca na
Nalewkach i firma szachowa, i moje wyniki, moje medale" - powiedział
mu wtedy Najdorf. A dalej przytacza niezwykłą opowieść swego rozmówcy:
- Pewnego dnia otrzymałem
telegram z Nowego Jorku. Samuel Reshevsky, też Polak z pochodzenia,
mistrz USA i całej Ameryki Północnej, wzywał mnie na pojedynek o tytuł
mistrza obu Ameryk. Poleciałem samolotem. Po wylądowaniu, w drodze do
stacji metra, dostrzegłem w trafiku polską gazetę! Natychmiast ją
kupiłem. Łaknąłem pisanego polskiego języka, mimo iż w Argentynie miałem
stałe kontakty z Polakami, byłem w wielkiej przyjaźni z Witoldem
Gombrowiczem, który czas między pisaniem "Transatlantyka" i "
Dzienników" chętnie spędzał nad szachami, bawił nas swoim wspaniałym
humorem artysta Kazimierz Krukowski, popularny Lopek, rewelacyjny
opowiadacz szmoncesów. Ale gazety po polsku dawno nie miałem w rękach.
Co piszą? Może coś o mojej rodzinie? Może odnajdę jakiś ślad?
Kiedy siedząc już w wagonie metra otworzyłem gazetę, dostrzegłem, że
facet siedzący obok mnie czyta taki sam egzemplarz. Popatrzyłem na
niego badawczo, coś we mnie drgnęło, trąciłem go łokciem:
- O przepraszam! Pan z Polski?
- Byłem z Polski. Mojej Polski już nie ma. Nie ma matki, nie ma
braci...
- A jeśli wolno zapytać, to pan z jakiej okolicy?
- Ja z okolicy Grodzisk Mazowiecki.
- Co? To niemożliwe. Moja mama i wszystkie ciotki, i stryj, byli
też z Grodziska. A jak pan się nazywa?
- Bernstein. Kuba Bernstein.
- Mój Boże. Moja mama też była Bernstein! Kochany! To jednak jest
nas przynajmniej dwóch! A pomyśl, co by było, gdybym kupił inną gazetę?
Spytałem pewną mocno starszą panią, która zawsze podkreślała swoje
towarzyskie koneksje z grodziskimi Żydami, czy może pamięta Najdorfa.
Odparła, że skoro jego rodzice mieli sklep na Nalewkach, to zapewne już
w dzieciństwie przeniósł się do Warszawy, a takich dziesięcioletnich
smarkaczy, to ona nie pamięta.
Może jego rówieśnicy istotnie byli
smarkaczami. Najdorf jednak w wieku 10 lat objawiał niezwykły talent
szachowy, brał udział w zawodach i to całkiem poważnych. Stefan
Gawlikowski w "Gazecie Stołecznej" pisze: "Ojciec, który
zajmował się handlem skórami, chciał, aby syn przejął rodzinną firmę
"eksport- import". Jednak dziewięcioletni Mosze nauczył się
przypadkowo grać w szachy od ojca kolegi, Rubena Fridelbauma. Już
wkrótce nikt w rodzinie nie mógł dorównać Moszemu, więc chłopak zaczął
przesiadywać w kawiarniach szachowych. Najpierw był to maleńki lokalik
na Nalewkach, potem gdy jego umiejętności wzrosły - słynne lokale
Lemańskiego i Kwiecińskiego na Marszałkowskiej". Śledził uważnie
sukcesy polskich szachistów na arenach międzynarodowych i próbował
doszlusować do czołówki. W 1920 roku polscy reprezentanci Dawid
Przepiórka (1880- 1940) i Kaswery Tartakower (1887- 1956)
zdobyli w Hamburgu złoty medal, zaś w 1935 roku Najdorf pokonał Tartakowera.
W 1931 wywalczył tytuł wicemistrza, a w 1935 roku mistrza
Warszawy. To był już paszport do największych aren międzynarodowych. Na olimpiadach
szachowych bronił barw Polski do 1939 roku. Zdobył wówczas złoty medal
w Buenos Aires (wcześniej w 1936 r. brązowy medal w Monachium). Miał
też wielkie zasługi w polskich sukcesach drużynowych. Wojna zastała
go w trakcie turnieju olimpijskiego w Argentynie. Tam już pozostał.
Uchroniło go to od niechybnej śmierci. W barwach swej nowej ojczyzny
zdobywa złote i srebrne medale.
Był rekordzistą, jeśli chodzi o grę na wielu szachownicach
jednocześnie czyli w symultanach. W Sao Paulo w 1950 roku grał na 250
szachownicach jednocześnie, osiągając wynik +226 =14-10!
Szachista Andrzej Sitek zmierzył się po wojnie z Najdorfem w Symultanie
Warszawskiej i wygrał. Oto jak relacjonuje to spotkanie: "W symultanie
warszawskiej grałem wariant Najdorfa z... Najdorfem. To nie ja
obaliłem wariant arcymistrza - to arcymistrz pomylił się we własnym
wariancie i przegrał. Stracił figurę, a potem jeszcze oddał drugą
figurę za atak, którego już nie było. Odniosłem wrażenie, że hołduje
zasadzie: gwardia ginie, ale nie poddaje się".
Szachy to nie jedyny sukces Najdorfa. Podobne powodzenie osiągnął
w interesach, a mianowicie w branży ubezpieczeniowej - został po wojnie
jednym z najzamożniejszych Argentyńczyków. Jego wieżowiec w Buenos
Aires należy do najokazalszych w mieście.
Niemcy wymordowali całą rodzinę Najdorfa. Zginęli najbliżsi -
rodzice, żona i maleńka córeczka. W rok po jego śmierci przyjechała do
Grodziska druga córka, urodzona w Argentynie, wypełniając w ten sposób
testament ojca. Spotkaliśmy się, pokazałem jej Grodzisk. Niestety,
nikt już nie pamiętał, gdzie mieszkali Najdorfowie, a na kirkucie wśród
ocalałych macew nagrobka Najdorfów nie znaleziono.