PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 74

Piotr Morawski

Dziwna rocznica

250 lat teatru publicznego w Polsce


19 listopada 1765 roku odbyła się premiera Natrętów Józefa Bielawskiego, którą Stanisław August Poniatowski otworzył teatr publiczny w Warszawie. Publiczny właśnie. „Dnia wczorajszego — pisały tuż po premierze «Wiadomości Warszawskie» — reprezentowana była na zwyczajnym publicznym teatrze pierwsza komedia polska pod tytułem Natręci”.

Pół wieku temu fetowano dwusetną rocznicę otwarcia Teatru Narodowego. Zbigniew Raszewski, autor Krótkiej historii teatru polskiego, wyjaśniał wówczas w szkicu Dziwna rocznica, że w gruncie rzeczy ów pierwszy teatr publiczny z Teatrem Narodowym jako instytucją miał niewiele wspólnego — żadnej ciągłości nie da się tu ustalić. Podobnie było, jeśli idzie o program. Naprawdę bowiem — pisał Raszewski — określenie „narodowy” znaczyło wówczas jedynie tylko to, że aktorzy grali po polsku, i pojawiło się dopiero w latach osiemdziesiątych XVIII wieku. Nie przeszkadzało to jednak historykowi sformułować programu Teatru Narodowego jako instytucji i jako teatru narodowego, jako idei.

Słowo „publiczny” też nie znaczyło tego, co znaczy dziś. Oznaczało tyle co „jawny”. Teatr publiczny miał więc być — w przeciwieństwie do teatrów dworskich — teatrem otwartym na publiczność, co jednak nie znaczyło, że mógł tam przyjść każdy. Sprawy publiczne — tak jak dziś je rozumiemy, jako te dotyczące wszystkich — też się jednak pojawiły. A wraz z zaistnieniem spraw publicznych pojawiły się i napięcia społeczne, teatr zaś stał się — na razie na krótko — miejscem dyskusji.

Rocznica to tylko pretekst. Zwłaszcza w takich momentach historia służy przede wszystkim po to, by mówić o współczesności. Tak było pięćdziesiąt lat temu i tak jest dzisiaj. Wówczas wydawało się, że słowo „narodowy” nadaje się najlepiej, by mówić o ówczesnych sprawach. Dziś bardziej wydolne wydaje się określenie „publiczny”. Za zmianą pojęć idzie też, rzecz jasna, zmiana interpretacji — w przeszłości zaczynamy szukać spraw dzisiejszych. Zmienia się też interpretacja przeszłości. Dziś więc w zdarzeniu sprzed dwustu pięćdziesięciu lat szukamy nie tyle fundamentu tożsamości narodowej, co w gruncie rzeczy pół wieku wcześniej robił Raszewski, ile początków sfery publicznej.

Trzeba więc pamiętać, że to właśnie w XVIII wieku powstają instytucje życia publicznego: w londyńskich kawiarniach czyta się gazety i wymienia informacje — tu właśnie kształtuje się opinia publiczna; parki służą jako miejsce spotkań. Jest wreszcie i teatr, w którym można się pokazać i który dostarcza wzorów zachowań społecznych.

Teatr założony przez Stanisława Augusta Poniatowskiego miał być miejscem publicznym również w takim sensie. Był miejscem spotkań, lecz także ośrodkiem kształtowania się opinii społecznej. To nie przypadek, że jeszcze przed powstaniem teatru publicznego król założył pismo: „Monitor”. I teatr, i gazeta realizowały ten sam projekt cywilizacyjny; komentowały się też nawzajem — kiedy na łamach „Monitora” pojawiał się ważki społecznie temat, teatr realizował go na scenie; „Monitor” zaś uczył swoich czytelników zachowania się w teatrze i przekonywał o pożytkach płynących z oglądania spektakli. Tak wyglądały początki kształtowania się opinii publicznej w Polsce — a także sfery publicznej.

Dziś taka wizja teatru — jako miejsca dyskusji i kształtowania opinii publicznej — jest chyba bardziej pociągająca niż wizja instytucji skupiającej się wokół spraw narodowych. Nie chodzi bowiem o przeszłość, lecz o teraźniejszość, która kształtuje nasze wyobrażenia na temat teatru publicznego i nasze oczekiwania względem niego. Dzisiejsze określenie „teatr publiczny” to przechwycenie. Wcale nie wrogie przejęcie, lecz właśnie leksykalne przechwycenie słowa i nadanie mu współczesnych sensów. To „poszerzenie pola demokracji” — jak pisał w „Teatrze” obecny dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy Paweł Wodziński.

Naprawdę bowiem chcemy mówić o tym, jakiego teatru potrzebujemy dziś. Czy narodowego, z romantycznym repertuarem, z granymi na okrągło Dziadami, Kordianem, Nie-Boską komedią, czy też raczej publicznego, w którym będziemy mogli rozmawiać o współczesnych problemach? Czy teatru, który — jak ulubiona przez Raszewskiego Comédie Française — będzie tworzył i petryfikował kanon, czy raczej takiego, który będzie poszukiwał nowych sposobów działania? Teatru budującego wspólnotę narodową czy również wspólnotę obywatelską? I wreszcie: teatru, który tworzy arcydzieła, czy teatru, który tworzy opinię publiczną?

W społeczeństwie demokratycznym bardziej pożądane jest to drugie. Potrzebujemy raczej teatru obywatelskiego niż narodowego. Dlatego bliższa pewnie jest dziś nam osiemnastowieczna retoryka obywatelska niż — raczej dziewiętnastowieczna — narodowa. Tym bardziej, że pojęcie narodu zostało dziś skutecznie zawłaszczone przez ksenofobiczną prawicę.

W roku poświęconym teatrowi publicznemu chodzi też o to, by przypomnieć, że teatr jest ważny. Kiedy Stanisław August Poniatowski zakładał teatr, był on — wraz z prasą — głównym medium kształtującym opinię publiczną. Dziś pejzaż medialny jest zupełnie inny, inne więc są też funkcje teatru. Ma on, owszem, pobudzać dyskusję publiczną. Może też jednak — w większym stopniu niż inne media — ryzykować. Może sprawdzać i testować praktyki społeczne, może wystawiać na pokaz to, co w życiu społecznym raczej powinno być ukryte; może odkrywać mechanizmy. Może być niewygodny. A przez swą pozorną anachroniczność może okazać się także bardziej wywrotowy niż inne media.

Może zatem prowokować awantury — warto tu zresztą przypomnieć, że i teatr stanisławowski wywoływał skandale, że i na Małżeństwie z kalendarza Bohomolca, i na Powrocie posła Niemcewicza krzyczano: „hańba!”, a poseł ziemi kaliskiej Jan Suchorzewski skarżył to ostatnie przedstawienie przed sejmem. Warto też przypomnieć, że to Krakowiacy i Górale w 1794 roku wyprowadzili na ulice Warszawy ludzi, którzy śpiewali piosenki ze spektaklu. Osiemnastowieczny teatr publiczny był bardziej obywatelski, niż się nam może wydawać, był dużo bardziej związany z życiem społecznym niż teatr w kolejnym stuleciu. Wojciechowi Bogusławskiemu nie chodziło o arcydzieła — to pojęcie zresztą też ma późniejszy rodowód. Osiemnastowieczny teatr jest więc dobrym punktem odniesienia dla współczesności. Model dziewiętnastowieczny wyczerpał się — tak w sferze romantycznych idei, jak i teatralnych nawyków. Tak się przynajmniej wydawało.

Jest to jednak dziwna rocznica. I to nawet nie z powodów, które przytaczał w swoim szkicu Zbigniew Raszewski: nie ma mowy o żadnej ciągłości ani instytucjonalnej, ani ideowej. Obchodzimy święto teatru publicznego w chwili, gdy jest on — jako instytucja publiczna — coraz słabszy. Gdy coraz silniejsza i bardziej widoczna staje się grupa, która sama siebie definiuje w kategoriach narodowych. Dobrze więc, że niedawno, niespełna miesiąc przed swym wielkim jubileuszem teatr publiczny stanął po stronie słabszych — pod apelem w sprawie ustanowienia 15 października Dniem Solidarności z Uchodźcami podpisały się liczne teatry z całej Polski.

To jest prawdziwe święto teatru publicznego. Bogusławski dochody ze spektakli też nieraz przekazywał potrzebującym.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru