PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 73

Robert Papieski

Podkowa Leśna na literackiej mapie Polski


Zawsze, ilekroć czytam Snobizm i postęp, zastanawia mnie to miejsce, gdzie Stefan Żeromski mówi o szczególnie oryginalnych i zasługujących na uwagę pisarzach polskich. Pierwszym z nich jest Zygmunt Bartkiewicz jako autor powieści Historia jednego podwórza, drugim zaś Jarosław Iwaszkiewicz jako obiecujący młody poeta. Moje zaciekawienie budzi godna podziwu intuicja wybitnego prozaika, lecz trafność tego zestawienia upatruję w czymś zgoła innym aniżeli Żeromski. Z dzisiejszej perspektywy widać bowiem wyraźnie, że ranga twórczości Iwaszkiewicza jest nieporównywalna z dorobkiem literackim Bartkiewicza. Istnieje jednak inne kryterium, wedle którego umieszczenie obok siebie tych pisarzy ma głębszy sens. Tym kryterium, a może należałoby powiedzieć: dziedziną, jest nie literatura, ale geografia.

Zarówno Jarosław Iwaszkiewicz, jak i Zygmunt Bartkiewicz są ściśle zespoleni z tym kawałkiem ziemi, który i nam służy do pracy lub wypoczynku. Bartkiewicz kilka lat przed I wojną światową zamieszkał w Brwinowie, w willi „Zagroda”. Iwaszkiewicz związał się na stałe z Podkową Leśną w roku 1928, gdy wprowadził się z żoną i dwiema córkami na Stawisko. Obydwa miejsca dzieli od siebie półtora kilometra, trzy minuty jazdy samochodem. Można powiedzieć, że pisarze byli sąsiadami — zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, iż Stawisko liczyło przed wojną 35 hektarów i graniczyło z Brwinowem. Kiedy wie się to wszystko, nie sposób nie zadumać się nad genialną intuicją Żeromskiego, który pisał Snobizm i postęp w roku 1922, gdy Iwaszkiewicz mieszkał jeszcze w Warszawie w wynajmowanych pokoikach i w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że jego dom będzie stał w pobliżu siedziby Bartkiewicza.

O swym sąsiedzie z Brwinowa napisał Iwaszkiewicz w felietonie Podkowa Leśna, zamieszczonym w „Życiu Warszawy” z 12 stycznia 1969: „Zygmunt Bartkiewicz, znakomity nowelista i prawie zapomniany dzisiaj pisarz, którego polszczyzna mogła być wzorem dla niejednego, mieszkał w Brwinowie, na samej granicy Podkowy Leśnej. Miejsce jego zamieszkania doprowadziło go do sporu o granicę — bardzo typowego i bardzo zabawnego. Bartkiewicz oprócz ostrego pióra miał ostry język i temperament nie z tej ziemi”. Nie trzeba być erudytą, by się zorientować, że przytoczone słowa odsyłają nas do Zemsty Aleksandra Fredry, której głównym wątkiem jest przecież waśń o mur graniczny. Bartkiewicz byłby więc dla Iwaszkiewicza reprezentantem cech staroszlacheckich. Tym samym jesteśmy przez autora Panien z Wilka odesłani jeszcze dalej w polską przeszłość, do tej epoki, gdy kształtowała się obyczajowość Rzeczpospolitej szlacheckiej, do wieku XVI.

Na literackiej mapie Polski renesansowej osobne miejsce zajmowała sielanka, gatunek literacki wywodzący się od poety greckiego Teokryta. Już w starożytności ukształtował się charakterystyczny dla sielanki mityczny wątek Arkadii, idealnej krainy zaludnionej przez pasterzy, myśliwych i rybaków, wiodących żywot sielski, pogodny, nieskomplikowany, równie naturalny jak otaczająca ich przyroda. Z sielanką łączy się ściśle mit arkadyjski, ufundowany na wierze, że możliwe jest osiągnięcie szczęścia poprzez porzucenie cywilizacji miejskiej dla wiejskiego ustronia. Mit arkadyjski postuluje zatem przemianę, przeistoczenie się mieszczucha w wieśniaka.

Mit arkadyjski legł także u podstaw idei Miasta-Ogrodu Podkowy Leśnej, toteż siłą rzeczy wszyscy, którzy piszą o Podkowie, odwołują się do tego mitu w dwojaki sposób: afirmując go i nadając tekstowi cechy idylliczne albo go odrzucając i sięgając po rekwizyty typowe dla turpizmu.

Jest wielce prawdopodobne, że wpisanie Podkowy w kontekst mitu arkadyjskiego zasugerował Iwaszkiewiczowi jego wybitny kuzyn. „Nie zapomnę — powiada Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień — pierwszego przyjazdu Karola Szymanowskiego do Podkowy. Zachwycał się wszystkim, począwszy od piaszczystej, typowo mazowieckiej, pustej podówczas zupełnie, obrzeżonej starymi wierzbami drogi, która prowadziła od stacji brwinowskiej do Podkowy. Trzeba było wielkiego wyczucia pejzażu mazowieckiego, aby odczuć czar tej starej, zapuszczonej arterii komunikacyjnej, mającej ubogą poezję, która tak wzruszała Lenartowicza. W przepysznym lesie podkowiańskim zrobiliśmy niejeden wspaniały spacer — ulubioną dróżką Karola była ścieżka wzdłuż strumyka, tak zwany Froschweg, gdzie było podówczas mnóstwo poziomek i dzikich malin. Pamiętam, jak podczas pierwszego naszego spaceru po tej drodze Karol, zachwycony Podkową i «Aidą», wyznał mi, że zazdrości mi tego zakątka tak stworzonego do pracy i tak zacisznego, a położonego w takiej bliskości Warszawy”.

Sam Iwaszkiewicz skłonny jest widzieć w Podkowie Leśnej Arkadię tylko do pewnego momentu, do przecięcia podkowiańskich lasów szynami kolejki elektrycznej. Złowieszcze wtargnięcie cywilizacji do natury uczyniło, zdaniem pisarza, dziewiczą Podkowę rajem na zawsze utraconym: „Trzeba pamiętać — ponownie cytuję Książkę moich wspomnień — że to, czym była w 1922 roku Podkowa Leśna, nie da się porównać z Podkową dzisiejszą. Jeszcze kolejka elektryczna nie przecinała jej lasów, a całość, zgrupowana naokoło podwórza, które posiadało przepiękną romantyczną stodołę z wielkim gotyckim oknem u szczytu, sprawiała wrażenie czegoś dzikiego i o sto mil od miasta leżącego. Las, który wielką podkową otaczał staroświeckie podwórze, wydał mi się prawie dziewiczym i rzeczywiście był bardzo piękny. Stare sosny i — co ważniejsze — dęby rosły tu w wielkiej obfitości. Mój przyszły teść — wielki i znany myśliwy — gospodarował na tym kawałku ziemi, mając na widoku tylko polowanie, pełno więc tutaj było zwierzyny, a i sam las był pomyślany raczej jak jaki park myśliwski niż jako gospodarstwo leśne. Cały poprzecinany myśliwskimi duchtami, zaroślami świerkowymi, w których chowały się bażanty i sarny, łączkami, gdzie się karmiły łanie — wydał mi się czymś czarodziejskim”.

Do mitu arkadyjskiego odwołuje się w sposób afirmatywny Irena Krzywicka w artykule Podkowa Leśna, opublikowanym na łamach „Wiadomości Literackich” 12 sierpnia 1934. Autorka, opisując jazdę kolejką elektryczną z Warszawy do Podkowy, z pracy do domu, nadaje tej podróży cechy wyprawy międzyplanetarnej. Kolejkę porównuje do torpedy, która ze strefy piekielnej przenosi ją w rajskie zacisze. Pomiędzy infernalną Warszawą a niebiańską Podkową rozciąga się swoiste purgatorium, „głupi pejzaż podwarszawski”, który trzeba przecierpieć jak pokutę, by doznać oczyszczenia ze stołecznych grzechów. W podkowiańskim domu czeka zaś nagroda: rozkosz schamienia w ciągu minuty — bo tyle czasu zajmuje zrzucenie pantofli, starcie z twarzy pudru, a z ust pomadki i założenie najgorszej sukienki. Schamienie oznacza tu zwieśniaczenie, ale jest to zwieśniaczenie specjalnego gatunku, zwieśniaczenie doskonałe, bukoliczne. Człowiek staje się postacią ze strof sentymentalnej eklogi, w której obcowania z przyrodą nie zakłóca przygnębiający widok ciężko pracujących chłopów, na horyzoncie nie widać biednych wiejskich chałup. Szczęśliwiec widzi ze swojej posesji innego szczęśliwca.

Każdy mieszkaniec Podkowy Leśnej ma — zdaniem Krzywickiej — „fascynującą podwójność życia”, jest bowiem wyposażony w istnienie miejskie, czyli „asfaltowe, biurowe, kawiarniane” — typowe dla Warszawy, gdzie na ogół pracuje — oraz w istnienie wiejskie, czyli „ziemne, ogrodowe, zwierzęce”.

W pisaniu o Podkowie Leśnej mit arkadyjski okazał się poręczny także dla Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Jest to tym ciekawsze, że poeta nie mówi o Podkowie wprost, każe się jej domyślać, sugeruje jej istnienie, stosując metonimię, czyli zamieniając Podkowę na coś innego. Dzieje się tak w wierszu Piosenka o dworcu EKD:

Zapada wieczór, proszę pani,
a potem noc nadciąga za nim.
Jak liście szepcą zakochani,
pod dworcem EKD.
...Więc owszem, proszę pani, Paryż,
rozumiem... Paryż... te bulwary,
kina w neonach, lecz niech skonam,
Ja wolę, niż bulwarów blaski,
na Nowogrodzkiej kurz warszawski
i nocą małe srebrne gwiazdki
nad dworcem EKD.

Gdyby dworzec EKD zamienić na jawor, szepcącymi kochankami byliby Laura i Filon z sielanki Franciszka Karpińskiego. Dworzec EKD można, a nawet trzeba, zamienić jeszcze na coś innego. Ów dworzec, przeciwstawiony paryskim bulwarom, stanowi wrota do raju, jest miejscem, skąd zaczyna się podróż do podmiejskiej Arkadii — Podkowy Leśnej. Wystarczy trochę wyobraźni, a Podkowa Leśna, występująca u Gałczyńskiego incognito, przeobrazi się w Cyterę, wyspę miłości z płócien Watteau, zwłaszcza z tego obrazu datowanego na rok 1718, gdzie widać jedynie łódź i podróżników, a Cytery już nie — tak jak „nie widać” Podkowy w Piosence o dworcu EKD. Tak oto podróż do Podkowy nieoczekiwanie staje się metaforą ryzykownej wędrówki w nieznane, a spoza idyllicznej pajęczyny słów zaczyna się wyłaniać diaboliczny kontur świata.

Zdawał sobie z tego sprawę Iwaszkiewicz, gdy w 1945 roku pisał sztukę Pod Akacjami, która pod względem chronologicznym stanowi drugie ogniwo w łańcuchu trzech utworów „diabelskich”. Na pierwszej stronie rękopisu pierwszego z tych utworów, na wcześniejszym o dwa lata opowiadaniu Matka Joanna od Aniołów, widnieje motto zaczerpnięte z Witkacego: „Chodzi o natężenie tak w anielstwie, jak w diabelstwie — a tego brak jest naszej literaturze”. Motto, które zniknęło w wydaniach książkowych, określa tematykę zarówno Matki Joanny oraz dramatu Pod Akacjami, jak i opowiadania Kościół w Skaryszewie, napisanego dopiero w roku 1967. Łączy te trzy utwory motyw wzięcia na siebie cudzego grzechu, wyręczenie w popełnieniu zbrodni, faustowski pakt ze złem.

Na odwrocie pierwszej strony rękopisu Pod Akacjami widnieje przekreślony ręką Iwaszkiewicza uprzedni tytuł sztuki: Pod Lipkami. Tak nazywała się autentyczna kawiarnia w Podkowie Leśnej podczas okupacji niemieckiej i zapewne autor nie chciał dawać aż tak wyraźnych powodów, by jednoznacznie umiejscawiać akcję dramatu w Podkowie Leśnej, tym bardziej że pada w utworze prawdziwe nazwisko ziemian z okolicy, państwa Regulskich, a jeden z bohaterów sztuki, ksiądz Węgrzyn, jest wzorowany na księdzu Bronisławie Kolasińskim, proboszczu podkowiańskiej parafii.

Akcja przedstawienia toczy się w drugiej połowie kwietnia 1944, czyli o tak lubianej przez poetów idyllicznych porze roku, gdy natura obleka się zielenią i nic nie zapowiada zeschłej purpury jesieni. Spośród osób dramatu pierwsza wymieniona jest Flora, mająca około osiemnastu lat, będąca więc w wiośnie życia, „pełna wdzięku, o rysach drobnych, profilu pasterki z XVIII wieku, robi wrażenie bardzo kruchej”. Jej charakterystyka zdaje się sugerować, że została przeniesiona na scenę XX-wiecznego dramatu z kart sentymentalnych sielanek. Ale już następne zdanie opisu budzi wobec niej czujność: „Podskórny prąd łapczywości życiowej, przebiegłości, chciwości”. Późniejsze zdarzenia pokażą, iż pierwsze zdania opisu odnoszą się do kłamliwej powierzchni zjawisk, stanowią wyraz naiwnego przekonania o czułym sercu Flory, o łagodności świata roślinnego, podczas gdy prawdziwe jest to, co ukryte pod skórą, pod korą.

Oprócz Flory w przedstawieniu występują: dziewiętnastoletni Józio „ubrany w strój harcerski bez odznaczeń”, ksiądz Węgrzyn, aptekarz Kamiński, Pan Kazio, czyli konduktor EKD, oraz niejaki Brausch, „młody człowiek, bardzo piękny, wysoki, pewny siebie”. Fabuła sprowadza się do tego, że do Podkowy Leśnej przyjeżdża Józio, by wykonać wyrok sądu podziemnego na Volksdeutschu Brauschu i jego przyjaciółce Florze. Traf chce, że Józio zakochuje się we Florze, nie wiedząc jeszcze, że ją także ma zabić. Widząc tragiczną sytuację młodego chłopca i obawiając się o skuteczne wykonanie wyroku, ksiądz Węgrzyn postanawia wyręczyć Józia i wziąć grzech zabicia człowieka na siebie. To, co zaczyna się jak typowa sielanka, przeobraża się w złamanie najwyższego przykazania: nie zabijaj. A gdzie jest diabeł? Jako postać nie występuje w sztuce, tkwi ukryty w tkance zdarzeń, pojawia się między ludźmi jak „ten trzeci” w Jałowej ziemi Eliota: „Kto jest ten trzeci, który zawsze wędruje przy tobie? Kiedy liczę, jesteśmy tylko ja i ty”.

W dramacie Pod Akacjami Iwaszkiewicz uczynił coś podobnego do tego, co z malarstwem rokokowym spod znaku Watteau uczynił sto lat później Caspar David Friedrich, zwłaszcza na obrazie Skały kredowe na Rugii, gdzie kontemplacja natury przestaje oznaczać stan łagodnej melancholii, a przeistacza się w patos grozy. Na dobitkę jest u Friedricha jeszcze ten trzeci, schylony nad przepaścią, jakby przyczajony między dwojgiem młodych ludzi patrzących w morską dal. Zwykło się w nim upatrywać symbol pokory lub zaciekawienia przepastną głębią, ale może to mistyfikacja, może ów mężczyzna pośrodku to pierwowzór „tego trzeciego” z poematu Eliota? Czy zatem minę się z prawdą, jeśli powiem, że w sztuce Pod Akacjami Iwaszkiewicz dekonstruuje związany z Podkową Leśną mit arkadyjski, wprowadzając doń elementy ogrodu biblijnego, gdzie po raz pierwszy między ludźmi zjawił się „ten trzeci” i raj zamienił w piekło wygnania?

Takim miejscem wygnania, ale i ocalenia, jawi się Podkowa Leśna w powieści Stanisława Dygata Pożegnania, wydanej w 1948 roku. Przez cały utwór przewija się motyw tęsknoty za wiejskim zakątkiem i życiem najprostszym. Pragnienie ucieczki od miejskiego zgiełku na łono idyllicznej natury formułują rozmaite postacie powieściowe, ale realizuje je tylko para młodych bohaterów: narrator i dziewczyna o imieniu Lidka, którzy ukojenie, szczęście i miłosne spełnienie mają nadzieję znaleźć w Podkowie Leśnej. Spotyka ich jednak zawód: w kasynie zamiast wymarzonego chłodnika, kurcząt i lodów dostają krupnik, gulasz i piwo; w sferze marzeń pozostaje spędzenie nocy w pensjonacie, gdzie byłaby czysta pościel, gramofon i sympatyczna gospodyni w białym czepku, ostatecznie nocują bowiem w brudnym, śmierdzącym stęchlizną pokoju pełnym pajęczyn i połamanych mebli, zaś właścicielka willi jest „straszliwie chciwa i chytra”. Tak się dokonuje pożegnanie nie tylko z młodzieńczymi marzeniami, ale i z wyobrażeniem Podkowy Leśnej jako sielskiego letniska. Powodem nie jest — jak u Iwaszkiewicza — metafizyczne zło, lecz dekadencja mieszkańców Podkowy, starczy uwiąd reprezentowanej przez nich kultury, zamkniętej na dopływ świeżej energii ludzi niższych warstw.

Nader ciekawe są końcowe partie Pożegnań, gdzie ukazana jest Podkowa jesienią 1944 roku, po powstaniu warszawskim, gdy panujący w niej nastrój „był czymś pośrednim między ulicą Marszałkowską a osadą na Alasce w okresie gorączki złota”. Warszawa była wówczas miastem wymarłym i wielu jej mieszkańców, szukając tymczasowego schronienia, znalazło je w Podkowie. Toteż miasto ogród musiało się pożegnać ze swoją idylliczną funkcją, stając się na pewien czas — z Pruszkowem, Komorowem i Milanówkiem — „popowstaniową stolicą Polski”. Nastąpiło tym samym naruszenie — ale nie zniweczenie — elitarności Podkowy Leśnej. Zatem jednym z kilku symbolicznych znaczeń tytułu powieści Dygata jest także to, które sugeruje rozbrat mitu arkadyjskiego z Podkową, rozbrat częściowy, bo mimo wszystko było to miejsce ocalające, o czym się przekonał sam autor powieści, który spędził niejeden okupacyjny dzień na Stawisku.

O roli Stawiska w czasie okupacji niemieckiej zwykło się mówić w sposób — by tak rzec — pastelowy, wpisując dom Iwaszkiewiczów — podobnie jak Podkowę — w mit arkadyjski: gospodarze z niewiadomych przyczyn cieszą się szczególną łaską Opatrzności, która niejako przy okazji spływa na ich gości. Takie ujęcie bierze się rzecz jasna z intencji szlachetnych, z troski o oddanie sprawiedliwości męstwu i dobroci Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Odbiega od tego typu narracji rzadko przytaczane wspomnienie Poli Gojawiczyńskiej, dla której Stawisko na długie wojenne miesiące stało się drugim domem. Szorstka prawda słów autorki Kraty nie pomniejsza wielkości gospodarzy Stawiska, przeciwnie, stawia ich sylwetki w jeszcze korzystniejszym świetle.

W szkicu Ostatnie święta Gojawiczyńska robi ze stawiskim domem to samo, co Dygat uczynił z Podkową: Stawisko, przepełnione uciekinierami ze stolicy, staje się pod koniec roku 1944 Warszawą w miniaturze, a drewniane, wewnętrzne schody przypominają Aleje Ujazdowskie. „Jarosław przychodził do mnie do pokoju — pisze Gojawiczyńska — i załamując ręce mówił: — Ach, Polu!... — Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wracał zaraz na schody, do małego stolika pod oknem, gdzie teraz urządził sobie kąt do pracy. Bo oddał już swój gabinet i próbował pisać na podium, na schodach. Lecz i to nie było już możliwe. Drzwi wszystkich pokoi stały otworem, wszędzie było pełno, a ściszone, lecz straszne rewelacje płynęły przez dom. Dopiero po miesiącu wyznał: — Wiesz, wszystko zrobię, tylko tego już słuchać nie mogę. — Ale musiał słuchać od wczesnego ranka do późnej nocy, przez wiele tygodni i miesięcy. Nie pisał już wcale, tylko chodził, zabiegał, lokował i odziewał. W kuchni wrzało piekło. Do stołu siadano na trzy zmiany. Oddał gabinet. Potem łóżko. Potem kołdrę i poduszkę. Ale wszystko jedno, było sporo niezadowolonych. Ponieważ miał jeszcze koszulę. Oddał koszulę i buty”. Niezadowolonych jednak nie ubywało, bo miał jeszcze dom, a oni byli bezdomni.

Tekst Gojawiczyńskiej, nieupiększający natury ludzkiej, tym dobitniej ukazuje bezinteresowność pomocy Iwaszkiewicza, który — bywało tak — nie mógł liczyć nawet na wdzięczność. Ta przyszła później. Zarazem pisarka rozwiewa idylliczną aurę, spowijającą okupacyjne Stawisko we wspomnieniach innych osób.

Całkowita erozja podkowiańskiego mitu arkadyjskiego nastąpiła w utworach zięcia Iwaszkiewicza — Bogdana Wojdowskiego, który przez kilka lat mieszkał w Podkowie. Mam na myśli jego tom opowiadań Maniuś Bany z 1980 roku. Tytułowa postać uosabia zarazem bohatera zbiorowego — lud: wozaków ze składu węgla, fryzjerów, murarzy czy sztandarowy wytwór PRL-u: chłoporobotników. Akcja tych opowiadań toczy się zatem na terenie składu węgla koło stacji WKD w Podkowie Leśnej Głównej, w zapyziałym zakładzie fryzjerskim, w obskurnych knajpach, pod budkami z piwem, w pobliżu sklepów monopolowych — w miejscach zgoła nieidyllicznych, wcześniej wstydliwie przemilczanych. Jednakowoż czytając Wojdowskiego ma się wrażenie, że lud wziął w posiadanie całą Podkowę Leśną — widać to szczególnie wyraźnie w opowiadaniu Autosacrum.

Wojdowski opisał w nim odbywające się corocznie w Podkowie, w pierwszą niedzielę maja, święcenie samochodów. W święcie biorą udział nie tylko mieszkańcy Podkowy Leśnej, w okolice kościoła zjeżdżają też kierowcy — z rodzinami — z sąsiednich miejscowości. U Wojdowskiego wygląda to jak najazd barbarzyńców na rachityczną enklawę odchodzącej w przeszłość kultury elitarnej. Na ulicach tworzą się wielokilometrowe korki, gorące powietrze przenika gryzący odór spalin, ludzie pocą się i denerwują w nagrzanych słońcem samochodach, z głośników płynie donośne kazanie, odbiegające od uświęconych tradycją treści: „Maszyna, przedmiot pragnień każdego człowieka... Onegdaj pytałem na lekcji dziewięcioletnich uczniów swoich: Jakie jest wasze marzenie? I co mi odparli ci młodociani kierowcy? Samochód, proszę księdza! A jeżeli oni, u progu niewinnego życia, tak mocno i szczerze tego pragną, to cóż dopiero ich starsi bracia i siostry? Skoro sam Bóg stworzył nasz świat tak, że człowiek nie potrafi już odtąd żyć bez tej swobody, jakiej dostarcza mu jazda […] Człowiek bez samochodu kim jest?”. Nikt nie słucha homilii, ludzie zajęci są przyziemnymi sprawami: dokręceniem mutry w kole, zdjęciem z nóg za ciasnych butów, nakarmieniem niemowlęcia, znalezieniem odrobiny cienia pod drzewami. Pnie i konary prastarych lip odarte są do nagiego drewna, między gałęziami tkwią betonowe słupy z liniami wysokiego napięcia, strącającymi na chodniki świeże, kruche listki. Zamiast koron dębów — obłoki sadzy.

Wiemy, że ogród to niejako natura w stanie uświęcenia, wszak pierwszy ogród wywiódł z nicości sam Bóg. I nawet jeśli jest w ogrodzie miejsce dla diabła, to nie ma w nim miejsca dla kultu samochodu. Toteż w tym kontekście słowo „Autosacrum” to nie tylko oksymoron, zestawienie dwóch słów o wzajemnie wykluczających się znaczeniach, to bluźnierstwo. Same przychodzą na myśl słowa z Księgi Izajasza w tłumaczeniu Jakuba Wujka: „i będziecie się wstydzić za ogrody, któreście byli obrali. Gdy będziecie jako dąb, którego liście opadło i jako ogród bez wody. I będzie moc wasza jako perz z zgrzebi, a dzieło wasze jako iskra: i zapali się oboje pospołu, a nie będzie, ktoby zagasił”.

Co zostało z pierwotnego planu miasta opracowanego przez Antoniego Jawornickiego i z tekstu zachwalającego walory Podkowy Leśnej u zarania jej istnienia? Miasto wystawione na niszczące działanie czasu? Arkadia w zaniku?




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru