PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 72

Kadry z Workuty

Rozmowa z Jarosławem Krychowiakiem


W repertuarze podkowiańskiego kina Projekt często pojawiają się fabularne i dokumentalne filmy historyczne, poświęcone wydarzeniom z najnowszych dziejów Polski. Wiosną roku 2014 mogliśmy obejrzeć m.in. film w reżyserii Jarosława Krychowiaka pt. Kadry z Workuty (prod. 2008), Kwaterę Ł w reżyserii Arkadiusza Gołębiewskiego oraz Syberiadę polską — film historyczny Janusza Zaorskiego zrealizowany w roku 2013. O sile oddziaływania na młode umysły takich obrazów oraz o sensie ich rozpowszechniania niech zaświadczą fragmenty recenzji tego ostatniego filmu, napisanej przez Mateusza Kozłowskiego, ucznia klasy drugiej b podkowiańskiego gimnazjum:

„Była to dla mnie ważna lekcja historii, na której dowiedziałem się, jak łatwo w XX wieku były łamane umowy polityczne między państwami. Reżyser przeniósł nas w czasy II wojny światowej, pokazał losy Polaków zsyłanych w latach czterdziestych na Syberię. Wstrząsające są już na początku obrazy, jak Armia Czerwona wkracza do wsi i nakazuje odprawę w nieznane. NKWD deportowało głównego bohatera filmu, Jana Dolinę (Adam Woronowicz), jego rodzinę, sąsiadów do sowieckiego łagru. Film pokazuje, jak wyglądało życie zesłańców w obozie pracy. Jakie prawa rządzą w ekstremalnych warunkach? Czy takie rodziny wracały? [...] Syberiadę polską odebrałem jako ważną wypowiedź o polityce naszego sąsiedniego wschodniego mocarstwa”.

Poniżej zamieszczamy wywiad z reżyserem Kadrów z Workuty, Jarosławem Krychowiakiem, przeprowadzony przez Grażynę Zabłocką. [red.]

 

Grażyna Zabłocka: Od dawna interesowała pana sztuka filmowa?

Jarosław Krychowiak: Nie będę chyba nazbyt oryginalny, kiedy powiem, że film interesował mnie już w bardzo młodym wieku. W latach osiemdziesiątych należałem do trzech DKF-ów, właściwie tylko tam można było obejrzeć filmy Kurosawy, Bergmana. Zazwyczaj po projekcji odbywała się dyskusja, tak kształtowało się poglądy i wyobrażenie świata.

G.Z.: Pańskie ulubione filmy to...

J.K.: To jedno z najtrudniejszych pytań. Mam wiele ulubionych filmów. Są przecież wybitne pod względem formalnym, jak choćby Obywatel Kane, ale także takie, których nie analizuje się często w szkołach filmowych, choć nie brak im uroku i siły, jak Łowca jeleni. Z filmów polskich niewątpliwie Pamiętnik znaleziony w Saragossie wybitnego reżysera, Wojciecha Jerzego Hasa. Na pewno kino francuskie — Godard, włoskie — Fellini, De Sica.

G.Z.: Zaczynał pan od scenariuszy czy od kamery?

J.K.: Doświadczenie z filmem zaczynałem od pracy w pionie produkcyjnym. Przez kilka lat pracowałem na stanowiskach kierownika produkcji filmu, później już samodzielnie, jako producent. Realizacją dokumentalnych filmów historycznych zająłem się z pasji. Interesuje mnie historia Polski, zwłaszcza międzywojnie, druga wojna światowa, a także walki polskich oddziałów niepodległościowych z sowieckim i komunistycznym reżimem. Jestem producentem (Zeppelin Film), reżyserem, piszę scenariusze. Oprócz Kadrów z Workuty (2008) zrealizowałem m.in. Na skrzydłach nadziei, Koszmary, które się śnią, Rozbity kamień, Xero. Byłem asystentem kierownika produkcji Demonów wojny według Goi (1998), zajmowałem się też promocją Przedwiośnia Filipa Bajona.

G.Z.: W Kadrach z Workuty podjął pan temat niepopularny — niszczenia polskiego narodu przez wschodniego okupanta. Co skłoniło pana do wyboru takiego akurat tematu historycznego?

J.K.: Sowiecka okupacja terenów II Rzeczypospolitej to w mojej ocenie pomimo starań wielu osób, niestety, temat mało wyświetlany. Nadal w większości społeczeństwa pokutuje przekonanie, że Kresy to temat odległy. Pamiętajmy, że w wyniku agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 utraciliśmy dwa z czterech największych ośrodków kulturotwórczych. Lwów i Wilno, obok Warszawy i Krakowa, to były centra kulturalno-gospodarcze naszej ojczyzny. I nigdy nie powinniśmy o tym zapominać. Naszą rolą jest pamiętać i w miarę możliwości kultywować tę pamięć. Chyba najbardziej wymowne jest to, co powiedział w trakcie przygotowania do nagrania jeden z bohaterów filmu, Eugeniusz Cydzik. Kiedy wrócił ze zesłania do domu na Kresy i miał do wyboru — wyjazd na tereny tak zwanej Polski Lubelskiej lub pozostanie na Kresach i dalsze szykany, postanowił zostać, bo uważał to za obowiązek wobec ojczyzny. Przykład to znamienny. Gdyby mój bohater opuścił ojczyste strony, zapewne inaczej potoczyłyby się losy cmentarza Orląt Lwowskich. Kto wie, może ktoś inny przez lata zabiegałby o odbudowę cmentarza, walczył o pamięć bohaterów? Nigdy się tego nie dowiemy. Nie wyjechał ze Lwowa i wraz z małżonką całe życie poświęcili walce o pamięć historyczną Kresów.

G.Z.: Był pan w Workucie? Nie jako zesłaniec oczywiście...

J.K.: Nie byłem, choć chcieliśmy tam pojechać razem z jednym z bohaterów. Niestety, musieliśmy zrezygnować, głównie ze względu na jego podeszły wiek i obawy co do trudów podróży. Szkoda, bo na pewno byłaby to wartość sama w sobie.

G.Z.: Celem łagrów była nie tylko izolacja od ojczyzny i bliskich, ale przede wszystkim nadludzka praca.

J.K.: Tak, to prawda, zwykliśmy nieco inaczej patrzeć na sowieckie obozy pracy niż na niemieckie. Kiedy dziś czytamy o milionach więźniów, którzy umierając z wycieńczenia, na zawsze pozostali w obozach pracy, rozsianych po byłym imperium sowieckim, uświadamiamy sobie, że był to system równie zbrodniczy jak niemiecki. Całe imperium opierało się na niewolniczej pracy milionów katorżników.

G.Z.: Między bestialstwem a człowieczeństwem — tak określano świat czerwonych łagrów. Wspomnienia dotyczą nie tylko katorżniczej pracy, ale i pomocy, solidarności.

J.K.: Chyba najważniejsze było, aby w tej nieludzkiej rzeczywistości zachować choć odrobinę człowieczeństwa. Kiedy rozmawiałem z moimi bohaterami, miałem wrażenie, że właśnie dzięki temu byli oni w stanie przetrwać najtrudniejsze chwile. Wiara w Boga i poczucie człowieczeństwa. Zresztą potrafili to zachować najczęściej Polacy, co przejawiało się choćby w zwykłych ludzkich odruchach bezinteresownej pomocy niesionej bliźniemu, co nie znajdowało zrozumienia u władz obozowych. Dla obywatela sowieckiego taka postawa była niewyobrażalna.

I znów odwołam się do pana Eugeniusza Cydzika, który opowiedział nam, że przyszłą żonę, poznaną na zesłaniu, ośmielił się pocałować po bardzo, bardzo długiej znajomości, tak bardzo czuł się onieśmielony i szanował kobiety. To jest właśnie przykład, że Polacy potrafili zachować się zgodnie z zasadami wpajanymi w domu rodzinnym również w świecie, gdzie bliźniego, w tym także kobiety, traktowano brutalnie.

G.Z.: Czy korzystał pan z literatury, z dokumentów? Czy raczej skupił się pan głównie na przekazach ustnych, wspomnieniach zesłańców?

J.K.: Jeżeli chodzi o Kadry z Workuty, skupiłem się na przekazie ustnym bohaterów, choć oczywiście wcześniej czytałem opracowania poświęcone obozom pracy, w tym wspomnienia łagierników. W filmie jestem zwolennikiem koncentrowania się na emocjach, oczywiście nie można zapominać o tle historycznym wydarzeń, lecz jeśli miałbym zająć stanowisko w odwiecznej dyskusji między historykami a autorami filmów historycznych, na ile wiedza i udział konsultantów historycznych jest nieodzowny, a na ile historia sama się broni, zdecydowanie uważam, że ważniejsze są same wspomnienia. Nie należy oczywiście zapominać, że nie wszyscy, a szczególnie młodzi, mają pełną wiedzę historyczną, niemniej bohater i jego opowieść zawsze będą najważniejsi.

G.Z.: Wszyscy chcieli się podzielić bolesnymi doświadczeniami? Są przecież i tacy, którzy wolą nie wracać do tego piekła „na nieludzkiej ziemi”.

J.K.: Nie spotkaliśmy się z odmową, choć jeden rozmówca poprosił, aby części wypowiedzi nie wykorzystywać w filmie. Uszanowałem to i część rozmowy zachowałem dla siebie, choć uważam, że stało się to ze szkodą dla filmu. Kiedy nagrywaliśmy rozmowy z zesłańcami, mieliśmy zresztą wrażenie, że bardzo na to czekali. Przez lata nie wolno było o tym mówić, strach wyniesiony z łagrów był tak silny, że tych tematów nie poruszano nawet w najbliższym gronie. Nasi rozmówcy podkreślali, że już sam fakt, iż ktoś chce wysłuchać ich historii, jest dla nich bardzo ważny. Jedna z bohaterek odbyła wiele spotkań z młodzieżą, poprzedzonych projekcją filmu, to było dla niej bardzo istotne doświadczenie.

G.Z.: Bohaterowie pochodzą z Wileńszczyzny. Dlaczego?

J.K.: To przypadek, nie kierowałem się tutaj żadnym kluczem.

G.Z.: Jak pan odnalazł pokazanych w Kadrach z Workuty świadków historii?

J.K.: Bohaterowie filmu to grupa przyjaciół, która razem trzymała się na zesłaniu. To był właśnie wspólny mianownik dla wyboru tych konkretnych bohaterów. Miałem zaszczyt uczestniczyć w kilku zjazdach Związku Łagierników Armii Krajowej i tam ich poznałem.

G.Z.: Aleksander Sołżenicyn zebrał materiał do książki Archipelag GUŁAG od ponad dwustu osób. Miał to być wspólny pomnik dla zamęczonych i zabitych. Workuta też jest takim pomnikiem...

J.K.: Cieszę się, że nasza skromna praca może nieść takie przekonanie. Dla mnie samego współpraca z bohaterami filmu była pewnego rodzaju hołdem złożonym im samym i wszystkim, którym nie było dane wrócić z Workuty.


Rozmawiała Grażyna Zabłocka




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru