PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 72

Jędrek Walc

Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga


Festiwal Otwarte Ogrody odbył się po raz pierwszy dziesięć lat temu właśnie w Podkowie Leśnej i z perspektywy jubileuszu powinniśmy odnotować, że jego emanacja na pozostałe miasta ogrody to niebagatelny sukces nie tylko samej idei, ale przede wszystkim jej twórców.

Przy okazji inauguracji tegorocznego festiwalu Józef Kolinek wspomniał, że o Otwartych Ogrodach opowiada za każdym razem, kiedy jeździ na zagraniczne tournée. Wśród wymienionych przezeń państw jako szczególnie egzotyczną zapamiętałem Koreę.

Zawsze mnie zastanawiało, jak mieszkańcy Podkowy opowiadają osobom obcym i nie znającym naszego miasta o Otwartych Ogrodach i jakie wyobrażenie na temat tego festiwalu rodzi się w głowach ich rozmówców. Wyobraźmy sobie tego rodzaju relację, spreparowaną na rzecz mieszkańca Kijowa, Seulu, Lyonu, Kowna lub Wekerletelep.

Otóż mieszkamy w miasteczku liczącym poniżej czterech tysięcy mieszkańców, gdzie w zasadzie każdy ma przydomowy ogród utrzymany w charakterze leśnym, ulice biegną w taki sposób, że stanowią naturalne aleje spacerowe i w wybrane miejsce można przedostać się na wiele różnych sposobów, nie wydłużając drogi, a jedynie modyfikując nieznacznie jej charakter.

W miasteczku tym mieszkają ludzie raczej bywali w świecie, oczytani i co najważniejsze — świadomi kapitału społecznego, który współtworzą. Raz do roku odbywa się festiwal, w którym może wziąć udział dosłownie każdy — wystarczy zgłosić chęć udziału i zaproponować program wydarzenia niezależnie od tego, czy będzie tam występował światowej sławy skrzypek, czy też będzie można poskładać z dziećmi figury origami — skala dowolności jest niemal nieograniczona.

I co się dzieje, droga międzynarodowa publiczności? Otóż, podczas festiwalu otwiera się rokrocznie około 50 ogrodów, z czego ponad połowę stanowią ogrody prywatne. Przez cały weekend trwają wystawy, koncerty, spektakle, warsztaty, pikniki i tańce, w których gremialnie uczestniczy znaczna część mieszkańców. Niektórzy gospodarze częstują winem, inni smalcem i ogórkami małosolnymi, ktoś piecze ciasto, ktoś parzy dzbanek herbaty lub nastawia samowar — niemal rodzinna atmosfera udziela się również gościom przybyłym z zewnątrz...

Ten opis mógłbym kontynuować, ale nie ma takiej potrzeby — od dziesięciu lat obserwujemy rozwój festiwalu i znamy dowolną liczbę szczegółów.

Jak się domyślasz, drogi czytelniku, najłatwiej będzie w tej sprawie dogadać się z Węgrem z Wekerletelep — bo dla mieszkańca miasta ogrodu kapitał społeczny jest oczywisty jak powietrze. Pozostałym może się wydać, że opowiadamy im bajkę o mieście, które najpewniej jest zatopione na dnie jakiegoś mistycznego jeziora i tylko raz na sto lat ukazuje się słonecznemu światłu, by znów na wiek pogrążyć się w odmętach legendy.

I pozostaje tylko uszczypnąć się w rękę, lub gdzie bądź, byle tylko potwierdzić, że to się dzieje naprawdę i że mamy szczęście żyć w miejscu i czasie, które pozwalają nam brać w tym udział — inaczej ktoś inny opowiadałby nam legendy o Otwartych Ogrodach, a nam przyszłoby słuchać, dziwić się i w skrytości duszy odrobinę powątpiewać.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru