PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 72

Wojciech Skarbek-Wojczyński

Metafizyczna krystalografia,
czyli o rysunku Magdaleny Kraszewskiej


Widzimy więc, że świat linii zawiera w sobie wszystkie
możliwości wyrazu (…), od chłodnej liryki na początku
do gorącej, pełnej napięcia dramatyczności na końcu.
(Wassily Kandinsky, Punkt i linia a płaszczyzna, Warszawa 1986).


Na początku jest zawsze arkusz białego kartonu, słoiczek czarnego tuszu i piórko z cienko piszącą stalówką. Brak nawet szczątkowej wizji tego, co może powstać — aż do wykreślenia pierwszej linii...

Powoli piórko niczym lancet „nacina” dwuwymiar papieru, fałdując go i wypiętrzając, nadaje niemal dotykalny trzeci wymiar, a wraz z nim fakturę skały krystalicznej, obok cyrkularnie zagęszczających się lub rzednących, wibrujących niby-poziomic rodem z kartografii lub tajemniczych linii papilarnych. Artystka, posługując się cierpliwie żmudnym szrafowaniem, łamie płaszczyznę w uskoki, grzędy, rynny i żleby, płaskowyże i przepaściste ściany, modeluje niczym demiurg-górotwórca lub cierpliwe siły natury — ostre krystaliczne igły na tle stromo lub łagodnie spływających jęzorów lodowców. A wszystko to za pomocą „ostro ciętych” krótkich kresek, gdzie indziej zaś wydłużonych, rozedrganych linii, które tysiącami współgrając lub przeciwstawiając się sobie nawzajem, tworzą fascynujące przestrzenie Gór-nieGór, a może struktury kryształu, tyleż skojarzeniowo przedstawiające, co metafizycznie abstrakcyjne...

Rysunek jest dla Magdy Kraszewskiej, absolwentki warszawskiej ASP w pracowni malarstwa Artura Nachta-Samborskiego, autonomiczną — samowystarczalną — techniką artystycznej wypowiedzi. Jej prace do złudzenia przypominają miedzioryt, staloryt lub suchą igłę, jednak rysunek piórkiem, dzięki swej technicznej prostocie (jakże pozornej wszakże!), z pewnością lepiej pasuje do owych — od początku improwizowanych — „samotworzących” się przestrzeni. Pozbawione horyzontu, są swego rodzaju kadrami wyobraźni, polem widzenia tego, co pod nami w trakcie sennego lewitowania ponad krajobrazami imaginacji. Choć artystka nigdy nie przyznawała się do szczególnej fascynacji geologią lub kartografią, to GÓRY (czyli Tatry) są jej całkowicie świadomą inspiracją, lecz — jak sama zaznacza — na bardzo dalekim planie. Po studiach uprawiała malarstwo, zarówno sztalugowe, jak i ścienne, tkaninę artystyczną, by po latach, znów tylko pozornie, „samoograniczyć” się do rysunku... Dlaczego pozornie? Wszak wysoko przez nią ceniony Wassily Kandinsky pisał w rozprawie Punkt i linia a płaszczyzna: „Przy stopniowym przechodzeniu od linii poziomych do acentralnych linii leżących swobodnie, widzimy, jak zmienia się tak samo stopniowo ich liryka chłodna w coraz cieplejszą, aż w końcu osiąga swoisty przedsmak dramatyczności. Liryczność mimo to jednak nadal przeważa — świat linii prostych jest cały liryczny, co można wytłumaczyć tym, że powstają one na skutek działania tylko jednej siły zewnętrznej. Dramatyczność, oprócz wartości samego przesunięcia (we wspomnianym wypadku acentralności), zawiera w sobie jeszcze walor konfliktu, zderzenia się, do czego potrzebne są przynajmniej dwie siły”.

Posługując się mistrzowsko kreską-linią, artystka wywołuje emocje podobne do tych zasygnalizowanych przez Wielkiego Reformatora sztuki współczesnej. Powstają w ten sposób cykle pozornie zbliżonych do siebie przestrzennych wizji, na tyle wciągających, że niczym wsłuchani w „zagęszczającą” się relację z sennych peregrynacji, dostrzegamy coraz to nowe szczegóły tej somnambulicznej topografii... Jest w tych rysunkach zarówno majestatyczna trwałość sił natury, jak i zmysłowa zmienność ludzkiego postrzegania — mierzonego mrugnięciem powieki albo przeniesieniem spojrzenia. Wymagająca wielkiej subtelności konkluzja o złudności uporczywie budowanego przez człowieka Tu i Teraz...





PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru