PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 72

Żołnierz, dowódca i ojciec

Antoniego Hedę-Szarego wspomina córka Maria Hamilton


W Kaniach, naprzeciw domu, w którym mieszkają państwo Hamiltonowie, znajduje się zielona tabliczka opatrzona fotografią, informująca o nazwie ulicy i jej patronie:

Generał Antoni Heda-Szary 1916–2008. Żołnierz Rzeczpospolitej, legendarny dowódca oddziałów partyzanckich Armii Krajowej na Kielecczyźnie. Mieszkaniec Kań przez ponad 40 lat, honorowy obywatel Gminy Brwinów w 2005 roku. Walczył od września 1939 r. Komendant AK, organizował brawurowe akcje partyzanckie. Więziony w Kielcach, w Rawiczu, we Wronkach. Był wieloletnim doradcą prymasa Wyszyńskiego. W 1981 r. przewodniczący Niezależnego Związku Kombatantów przy NSZZ Solidarność. Utworzył Światową Federację Polskich Kombatantów. 3 V 2006 r. mianowany generałem brygady. Odznaczony dwukrotnie Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych, Żelaznym Orderem Wytrwałości, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą, Orderem Odrodzenia Polski i in.

O tym niezwykłym człowieku, związanym przez miejsce zamieszkania z naszym regionem, rozmawiam z córką generała, panią Marią Hamilton.

— Bohaterowie mają zazwyczaj rodziny, o których jednak rzadko się wspomina. Tymczasem ich żony brały na swoje barki nie tylko wychowanie dzieci, ale utrzymanie rodziny i jeszcze mnóstwo innych zadań.

— Gdyby nie mama, zostałby wykonany wyrok śmierci. To ona jeździła do jego dawnych żołnierzy i zbierała pieniądze na adwokatów, znosiła liczne upokorzenia od urzędników i od samych adwokatów, którzy nie chcieli się podejmować obrony.

— Wszyscy się wtedy bali.

— Ale chodziło tylko o to, by założyć rewizję i aby nie wykonano wyroku.

— Komu generał zawdzięczał życie?

— Podobno żołnierzom z AL. Ojciec wielu z nich pomagał. A może jeńcom sowieckim, którzy też mieli mu coś do zawdzięczenia... Jeden z nich, ormiański lekarz, po ucieczce z niemieckiej niewoli pozostał do końca w ojca oddziale. A może Żydom, których też ratował?

— Wydaje się to niemożliwe, że przeżył, mając cztery wyroki śmierci.

— Decyzją prezydenta karę zamieniono na dożywocie. Został aresztowany w lipcu 1948 roku, trzy lata po brawurowym uwolnieniu z więzienia UB w Kielcach żołnierzy Armii Krajowej. Ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem i zdecydował już na opuszczenie Polski, jako marynarz na jakimś statku. Nie udało się, został zdradzony przez jednego z przyjaciół i zatrzymany na dworcu w Gdyni. Więziono go w różnych miejscach, w sumie osiem i pół roku, do listopada 1956. Wtedy został urlopowany, nie zwolniony, ponieważ główny zarzut — współpracy z okupantem — został zdjęty dopiero w roku 1959, podczas rewizji procesu. O rehabilitacji nie mogło być mowy, nastąpiła dopiero po 1989 roku.

— Ojciec pani nie został poddany torturom, nie był bity, co wówczas było powszechnie stosowane wobec uwięzionych. Dlaczego traktowano go inaczej?

— Myślę, że śledczy czuli przed nim respekt, trochę się go bali, wiedzieli, że za nim stoi prawie cała Kielecczyzna. Może też liczyli na to, że przez ojca będą mieli wpływ na jego ludzi.

— Wróćmy do żony Szarego, proszę o niej opowiedzieć.

— Mama, Wacława Kotlicka ps. Narcyza, była odważna i silna, i — jak ojciec — bardzo religijna. Przeżyła wiele ciężkich chwil, walcząc o życie męża. Rodzice wzięli ślub kościelny potajemnie, w rodzinnym domu mamy w Wolborzu w kwietniu 1945 roku, a cywilny dopiero w 1954, w więzieniu we Wronkach.

— Jak rodzice się poznali?

— W czasie okupacji mama pracowała jako nauczycielka w szkole w Krzyżanowicach koło Iłży, gdzie mieszkała wraz ze swoją siostrą w domku położonym przy głównej, przejazdowej drodze. Dom ten zamieniony został na szpital partyzancki, gdzie odbywały się nawet zabiegi operacyjne. Obie siostry opiekowały się rannymi, co oczywiście było bardzo niebezpieczne. Kiedyś miało miejsce takie zdarzenie: mama zajmowała się rannym, kiedy usłyszała nadjeżdżające motory. Niemcy! Wybiegła z domu i wskoczyła do beczki z wodą, udając, że się kąpie. Odciągnęła ich uwagę, pośmiali się i odjechali, nie próbowali wejść do domu, gdzie leżał ciężko ranny partyzant po amputacji nogi.

— Jaka była mama?

— Odważna, bystra i bardzo ładna. Ojciec z miejsca się zakochał, zaimponowała mu jej odwaga. Mama jednak trochę się wahała, bo on miał duże powodzenie i zbyt wiele kręciło się tam kobiet. Ale w końcu…

— Dzieciństwo pani upłynęło bez ojca.

— Został aresztowany w 1948 roku, gdy miałam 14 miesięcy, a siostra dwa i pół roku. Spędził w więzieniach 8 lat — w Kielcach, w Warszawie na Rakowieckiej, w Rawiczu i we Wronkach. Dla mnie było niemal normalne, że ojciec jest w więzieniu, że musimy — ja i siostra — pisać listy do Bieruta z prośbą o jego ułaskawienie. Przeżywałyśmy rozpacz mamy po kolejnych orzeczeniach kary śmierci, jej relacje z widzeń w więzieniach. Mama jeździła sama, potem razem z moją siostrą, ja byłam tylko raz, we Wronkach. Z tego spotkania zapamiętałam swoje zażenowanie, kiedy posadzono mnie na kolanach obcego dla mnie wówczas pana, który był moim ojcem. Pamiętam krępującą obecność strażnika i zegar, który odmierzał upływający szybko czas. Zapamiętałam ojca jako bladego, bardzo chudego mężczyznę. W tym czasie mieszkałyśmy u rodziny mamy i opiekował się nami wujek, który przejął na pewien czas funkcję ojca, pomagał nam w lekcjach, uczył grać w szachy. Mama ciężko pracowała w różnych zakładach na Śląsku i w Łodzi. Wychodziła z domu o świcie, wracała późno wieczorem, przynosząc różne papiery, nad którymi jeszcze w nocy ślęczała. Ojciec wyszedł na wolność w listopadzie 1956 roku, miałam wtedy dziewięć lat, a siostra prawie jedenaście. Po chwilowej radości nadeszły trudniejsze chwile wzajemnego poznawania się i przyzwyczajania. Ojciec próbował wprowadzać żołnierską dyscyplinę, wobec której my się buntowałyśmy. Jedzenie surowej cebuli i gimnastyka zimą przy otwartym oknie nie wydawały nam się potrzebne i atrakcyjne. Domem, sprawami bytowymi zajmowała się mama, choć pracowała jeszcze na pół etatu jako nauczycielka. Poza tym miała dużo innych zajęć, bo w domu zawsze był jakiś gość. Mieszkał u nas jeden syn brata ojca, zamordowanego przez UB w więzieniu, potem drugi. Mieszkali często różni ludzie. Zawsze trzeba było kogoś przenocować, nakarmić. Ojciec pomagał różnym osobom wyjechać z kraju. Były wśród nich żona i córka żołnierza biorącego udział w rozbiciu wiezienia UB w Kielcach, któremu udało się przedostać do Kanady. Ale możliwość połączenia z rodziną graniczyła wręcz z cudem, bo był to rok 1962. Pamiętam, z jakim napięciem czekaliśmy wówczas na lotnisku, czy odprawa przejdzie pomyślnie i czy uda im się odlecieć; z jaką ulgą obserwowaliśmy odlatujący samolot. Rodzice byli stale zaangażowani w sprawy innych ludzi.

— Jaki był pani ojciec?

— Inaczej patrzy się na ojca prywatnie. Widzi się człowieka prozaicznie, z jego zaletami, ale i wadami, nie bohatera. Na przykład ciągle się spóźniał, stale o czymś zapominał, a żołnierze mówili, że w partyzantce był wzorem punktualności i dokładności.

— Czy spotykałyście się z szkole lub później z ostracyzmem, odrzuceniem z powodu postawy ojca?

— Nie, nigdy. Muszę jednak zaznaczyć, że do szkoły średniej chodziłyśmy już w latach sześćdziesiątych i chociaż był to ten sam ustrój, to w tym okresie nie było takich represji i indoktrynowania, jak w latach stalinowskich. Nie miałyśmy też trudności w dostaniu się do dobrych szkół czy na studia. Ale siłą rzeczy uczestniczyłyśmy w tym, co się w domu działo. O wielu rzeczach się rozmawiało, kiedy przyjeżdżali jego żołnierze. Nie miałam problemów w szkole ani na studiach, mogłam zrobić doktorat, siostra też.

— O Antonim Hedzie, Szarym, powstały filmy, wydano tom jego wspomnień, ale to dopiero w ostatnich latach, przedtem było o nim cicho.

— W okolicach Warszawy nie był popularny, choć mieszkał tu wiele lat. Co prawda został honorowym obywatelem gminy Brwinów w roku 2005, a ostatnio uliczka naprzeciw domu dzięki inicjatywie mieszkańców otrzymała jego imię.

— Więc jednak ktoś pamięta.

— Tak, a w ubiegłym roku nadano imię Żołnierzy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” gimnazjum nr 1 w Brwinowie i przy tej okazji obejrzeliśmy program oparty na listach ojca do nas i matki. Wzruszające przedstawienie. Jednak to na Kielecczyźnie był i jest naprawdę ceniony. Otrzymał honorowe obywatelstwo kilkunastu miejscowości. Został patronem czterech szkół — w Radoszycach, Kowali, Starachowicach i Skarżysku-Kamiennej. W tym ostatnim mieście jest rondo jego imienia, a Iłża, w której rejonie działał podczas wojny, postawiła mu pomnik. To zresztą ciekawa historia, bo wcześniej ojciec był inicjatorem budowy w Iłży pomnika walk o niepodległość na przestrzeni wieków. Tam też uwieczniono go na płaskorzeźbie z ulubionym psem partyzanckim, ale nie został wymieniony z imienia i nazwiska. Dopiero po śmierci, już jako generałowi, postawiono mu pomnik w pobliżu tamtego. Pojawiła się też tablica upamiętniająca aresztowanie ojca przez UB w Gdyni-Chylonii, choć z tym miejscem nie był w żaden inny sposób związany. Na Kielecczyźnie jest niezliczona ilość tablic upamiętniających partyzancką działalność ojca, miejsca walk i potyczek, uwalniania więźniów. Niedawno siostra dostała wiadomość, że chcą ojca uhonorować także w Solcu Kujawskim, gdzie mieszkał z rodziną, ukrywając się przed UB w 1946 roku.

— Skąd tak wielka popularność Szarego na Kielecczyźnie?

— Ojciec był związany z tym regionem. Podczas wojny dowodził oddziałem partyzantów, a jego stosunek do ludności był inny niż większości dowódców. Nigdy nie rekwirował żywności, ale kupował ją, podobnie jak ubrania dla żołnierzy. Nie zatrzymywał się we wsiach, żeby nie narażać mieszkańców na represje. Jego działalność partyzancka miała podwójny cel — walkę z Niemcami i obronę ludności przed oddziałami, które, zwłaszcza w początkowym okresie wojny, działały samowolnie i zagrażały bezpieczeństwu mieszkańców wiosek i miasteczek. Nie tylko nie rabował we wsiach, ale jeszcze rozdawał ludziom to, co zabrał okupantom. W jego oddziale panował duch egalitaryzmu, te same prawa, te same posiłki dla wszystkich, podczas gdy inni dowódcy wprowadzali różne prawa dla dowódców i żołnierzy. To wszystko sprawiało, że go kochano. Ceniono go za solidarność z żołnierzami. Walczył o swoich ludzi, organizował akcje, by odbić uwięzionych, tak że mogli czuć się bezpiecznie.

Słynna była akcja rozbicia więzienia w Kielcach w sierpniu 1945 roku. Władza ludowa więziła akowców, także żołnierzy z jego oddziału. Nieco wcześniej okrutnie zakatowano tam dwóch braci ojca oraz kuzyna, podstępnie zwabionych w ubecką pułapkę. Ojciec przygotował akcje tak, by straty w ludziach były minimalne. Zawsze miał na uwadze ten cel. W akcji w Kielcach zginął tylko jeden partyzant, trzech było ciężko rannych, w tym jeden dostał się do niewoli, a kilku odniosło lekkie obrażenia. Uwolniono nie 300 osób, jak podają źródła, lecz około 600, bo tylko połowa była zewidencjonowana, ale więziono o wiele więcej.

— Co się stało z tymi żołnierzami, przecież w tym systemie nadal byli zagrożeni?

— Część przedostała się na Zachód, ale niektórzy wrócili do więzienia z obawy o rodziny. Jeden człowiek, wyższy oficer AK, wkrótce po uwolnieniu zmarł na atak serca. Niebywale trudny i niebezpieczny był również odwrót żołnierzy i uwolnionych więźniów. W tej akcji niektóre sytuacje przypominają film sensacyjny: żołnierze Szarego, przebrani w mundury Ludowego Wojska Polskiego, napotykają oddział sowiecki. Zamiast panicznej ucieczki odgrywają scenę, udając, że właśnie wracają z potyczki z bandytami, i sowieci puszczają ich wolno.

— Rzeczywiście niezwykła scena, wiele mówiąca o odwadze i opanowaniu dowódcy i żołnierzy. Ale wspomniała pani o ukochanym psie ojca, którego podobizna znalazła się na pomniku.

— Reks był niezwykłym psem. Nie rozstawał się z ojcem, zginął, ratując mu życie. Podczas tej walki Reks zachowywał się dziwnie: zepchnął ojca ze stanowiska strzelniczego, położył się dokładnie w tym samym miejscu i po sekundzie dostał śmiertelną kulę.

— W jakich okolicznościach ojciec i cała rodzina znaleźli się na Mazowszu?

— Popularność ojca na Kielecczyźnie była tak duża, że po wyjściu z więzienia w roku 1956 władze obawiały się tam jego obecności i wpływu na miejscową ludność. Bezpieczniej było zatrzymać Szarego w Warszawie, dlatego dość szybko otrzymał mieszkanie w samym centrum miasta. Oczywiście chodziło o to, by mieć go pod kontrolą. Zaproponowano też ojcu intratną pracę w dziale technicznym Telewizji Polskiej. Chcieli go kupić, ale się nie zgodził.

— Czy po powrocie z więzienia był inwigilowany?

— W naszym warszawskim mieszkaniu był podsłuch, więc gdy ktoś z dawnych żołnierzy odwiedzał ojca, rozmawiali na balkonie, gdzie szum samochodów głuszył rozmowę. Kiedy w roku 2000 reperowano coś na słupie telefonicznym koło naszego domu w Kaniach, monter z podziwem stwierdził: „Ale mieliście państwo solidne urządzenia podsłuchowe!”. Po wyjściu z więzienia ojciec otrzymał pracę w Spółdzielni Inco, należącej do Pax-u, ale zorientował się, że wiąże się ona z przynależnością do ZBoWiDu, więc zmienił pracę. Wynajął pomieszczenie przy ul. Żelaznej, na tak zwanym warszawskim dzikim zachodzie, i tam otworzył warsztat mechaniczny, który prowadził przez kilka lat, borykając się z trudnościami, jakie napotykała wówczas wszelka prywatna inicjatywa. Kiedyś, był to chyba rok 1962, pojechał z kolegą do Podkowy i wracając wysiedli z kolejki w Kaniach. Ojciec zachwycił się tym miejscem, jego spokojem i przyrodą. Tu, gdzie jest ogród, było wtedy pole, a dalej las. Przy naszej ulicy stał tylko jeden dom. A do Warszawy blisko. Tak zapadła decyzja o przeniesieniu się rodziców do Kań. Za pieniądze pożyczone od przyjaciół, dawnych towarzyszy walki, ojciec zbudował dużą szklarnię i zajął się nowoczesną uprawą goździków, hydroponiczną: w basenach z roztworem nawozu, bez ziemi. Nie brakło problemów, bo przepisy stale się zmieniały, drastycznie wzrosła cena mazutu, płynnego opału, a do spłacenia była duża pożyczka. Ojciec nie był w tej branży fachowcem, ale czuł się w tej pracy szczęśliwy, bo nie zależał od nikogo, no i przebywał na łonie przyrody. Udało się jednak, żyjąc skromnie, powoli zwracać długi, które stanowiły wielkie zmartwienie mojej mamy. Po goździkach zajął się produkcją pomidorów, a w końcu winogron.

— Czy zaniechał zupełnie działalności politycznej?

— Mieszkając pod Warszawą, ojciec nie tracił kontaktu z Kielecczyzną, ciągle wyjeżdżał na półoficjalne lub wręcz nielegalne uroczystości, aż do upadku komunizmu. Również spotkania w Kaniach. Niezapomniane były ojca imieniny w czerwcu 1972, gdy zjazd przyjaciół — około 25 osób — zakończył się przesłuchaniem ojca na komendzie MO w Pruszkowie i próbą oskarżenia o nielegalne zgromadzenie. A chodziło o to, że przy upalnej pogodzie towarzystwo przeniosło się na polankę w lesie, gdzie śpiewano partyzanckie piosenki. Najciekawszy był fakt, że MO miała pełną dokumentację fotograficzną z tego spotkania oraz numery samochodów gości.

— Wobec stalinowskiego terroru i późniejszych działań władz PRL wielu żołnierzy zaniechało wszelkiej działalności politycznej. Antoni Heda — nie.

— Znalazłam nawet informację, że ojciec był autorem ostatniej planowanej zbrojnej akcji w PRL. W roku 1976, podczas pamiętnych wydarzeń w Radomiu, zatrzymano na stadionie około tysiąca demonstrujących robotników. Ojciec zamierzał zebrać partyzantów, odkopać broń i, zastraszając strażników, otworzyć bramy, jednak tuż przed niedoszłą akcją zatrzymani zostali rozwiezieni do aresztów. W okresie Solidarności ojciec włączył się czynnie w działania opozycyjne, zakładając Niezależny Związek Kombatantów, a tym samym próbując złamać monopol ZBoWiD-u. Skończyło się to półrocznym internowaniem w Białołęce, gdzie był najstarszym aresztowanym. Jego doświadczenie bardzo się wówczas przydało. Ojciec czuł się tam doskonale, do tego stopnia, że po powrocie wyraźnie brakowało mu tych spotkań i rozmów. Ale mama przypłaciła to zdrowiem. Wtedy zaczęła poważnie chorować i nie wróciła już do sił. Zmarła dziesięć lat później, a ojciec żył jeszcze 17 lat i był w całkiem dobrej formie. Jeździł na różne oficjalne spotkania, odwiedzał dawnych żołnierzy. Po upadku komunizmu założył Światową Federację Polskich Kombatantów, zrzeszającą około 30 związków i wydającą kwartalnik „Westerplatte”. I ta działalność pochłaniała go całkowicie. Intensywność wyjazdów, spotkań rocznicowych i uroczystości nasiliła się znacznie po 3 maja 2006 roku, gdy ojciec otrzymał nominację na generała brygady. Prowadził bardzo wyczerpujący tryb życia, a miał już prawie 90 lat. Musiał wstawać przed 4 rano, by kolejką, a potem pociągiem dojechać do odległych miejsc w całej Polsce.

Pierwszego udaru ojciec doznał podczas uroczystości na Kielecczyźnie, ale od razu się nim zajęto i fizycznie wrócił do niezłej formy, gorzej było z porozumieniem werbalnym. Gdy dwa miesiące później, w dniu 90 urodzin, ponownie, ale już po raz ostatni Komendant (bo tak był powszechnie nazywany) zebrał u siebie w Kaniach liczne grono swoich żołnierzy i przyjaciół, był bardzo szczęśliwy. Nieco ponad rok później przyszedł kolejny udar, na który już nie było ratunku. Ojciec zmarł w szpitalu w Pruszkowie 14 lutego 2008 roku, a był to dzień 66 rocznicy utworzenia Armii Krajowej.

Pogrzeb taty był wielką manifestacją. Jechaliśmy do katedry polowej w Warszawie na ul. Długiej, ale zatrzymywano nas już w okolicach Placu Teatralnego, bo nie było miejsca na parkowanie, tyle przyjechało samochodów i autokarów. Katedra była pełna, mnóstwo ludzi płakało. Pocztów sztandarowych przybyło około stu czterdziestu, wiele stało na zewnątrz. Na cmentarz do Podkowy skierowano niewielką część pojazdów, pozostali musieli wrócić. Większość ludzi przybyła spoza Warszawy, głównie z Kielecczyzny, ale widziałam poczty sztandarowe z całej Polski. Trudno opisać też ścisk i tłok na podkowiańskim cmentarzu w czasie pogrzebu, nie mówiąc już o zablokowanych pojazdami ulicach.

— Wiem, że spotyka się pani z młodzieżą szkolną. O czym im pani opowiada?

— To głównie moja siostra przejęła nieformalny obowiązek uczestniczenia w licznych uroczystościach rocznicowych na Kielecczyźnie, również w spotkaniach z młodzieżą szkolną. Ale ja też czasem biorę w tym udział. Ostatnio w szkole w Starachowicach mówiłam o akcji odbicia więźniów z więzienia UB w Kielcach. Niektórzy ojca żołnierze, biorący w niej udział, to ówcześni maturzyści. Przygotowując się w roku 1945 do opóźnionej matury, odłożyli na chwilę podręczniki, aby stawić się na rozkaz komendanta i wykonać zadanie. Rozbili więzienie, uwolnili więźniów, po czym wrócili do nauki i zdali maturę. To działa na wyobraźnię młodzieży. A w dodatku panowie, o których mówiłam na szkolnych spotkaniach, ówcześni osiemnastolatkowie, siedzieli w pierwszych rzędach wśród zaproszonych gości — powstali, przedstawili się i dostali ogromne brawa.

— Czy młodzież angażuje się z pobudek patriotycznych?

— Mam wrażenie, że młodzi są dziś bardziej zainteresowani historią, zwłaszcza dwudziestowieczną, niż poprzednie pokolenie. Powstają rekonstrukcje bitew, w szkołach przygotowuje się przedstawienia, które mówią o tym okresie.

— Czy to jest u nich przejaw patriotyzmu?

— Przy grobie ojca podczas ostatnich uroczystości Żołnierzy Wyklętych wartę trzymali sami młodzi. To coś znaczy. I wcale nie są to potomkowie rodzin żołnierzy AK. My znamy rodziny partyzantów z oddziałów ojca, to nie oni przychodzą na spotkania.

— Dobrze się stało, że ojciec pani zdążył opisać swoje niezwykłe życie. Nikt inny nie mógłby tego zrobić tak dokładnie i prawdziwie.

— Książka powstała na podstawie zapisków, które ojciec prowadził systematycznie w więzieniu od połowy roku 1955, kiedy udostępniono więźniom zeszyty i pióra. Powstało wtedy aż pięć brulionów wspomnień. I niewiele brakowało, by zostały zniszczone. Podczas rewizji w naszym domu w Kaniach w stanie wojennym znaleziono je, ukryte w obudowanej ścianie. Na szczęście nie tego szukali funkcjonariusze SB i zapiski ocalały. Do powstania książki w znacznym stopniu przyczyniła się pani Danuta Suchorowska, która przyjeżdżała specjalnie z Krakowa i spędziła z ojcem wiele czasu, opracowując wspomnienia. Na koniec chciałabym jeszcze wyjaśnić sprawę nazwiska ojca. W roku 1992 ojciec formalnie włączył pseudonim Szary jako drugi człon nazwiska. Odtąd we wszystkich dokumentach, pismach oficjalnych, a także jako autor książki figuruje jako Heda-Szary.

— Dziękuję za przybliżenie sylwetki Antoniego Hedy. Wiadomo, że nie sposób opowiedzieć życia w tak krótkiej rozmowie, zatem zachęcamy czytelników do sięgnięcia do książki Antoniego Hedy-Szarego Wspomnienia Szarego, wydanej w roku 1999 przez Wydawnictwo Rytm oraz Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, a wznowionej w roku 2009.

 

Rozmawiała Małgorzata Wittels



1. 2.

1. Gen. Antoni Heda-Szary. Kielce 2006. Fot. J. Podsiadło
2. Antoni Heda-Szary z żoną Wacławą. 1945
3. Wacława z córkami Teresą i Marią. 1951
4. Szary z Reksem. 1943

3. 4.

 




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru