PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 71

Piotr Müldner-Nieckowski

Franz Kafka dawniej i dziś


Kiedy w 1957 i 1958 roku ukazały się w Polsce jedna po drugiej powieści Franza Kafki (1883–1924) ProcesZamek (w 1967 także Ameryka), i zapanowała ogólnopolska moda na tego pisarza, przez kilka lat trwało szeptane szaleństwo. Niewielu rozumiało te utwory, ale wszyscy je odczuwali, byli pod wrażeniem ich niebywałego klimatu. Szczególnie silnie oddziaływał Zamek, przełożony przez Krzysztofa Radziwiłła i uznanego już wtedy pisarza Kazimierza Truchanowskiego. Zachowali oni dwie najważniejsze cechy oryginału niemieckiego. Po pierwsze, prostotę języka, pod którą zmieścili kłęby niepokojących Kafkowskich znaczeń. Po drugie, zachowali klimat tej prozy, a nawet w pewnym sensie jej brzmienie, rodzaj melodyczności tego utworu. Wszystkie dzieła Kafki mają w sobie coś z pisanego prozą poematu, są groteskowe i jednocześnie zawierają rys śmiertelnej powagi. Ich swoisty genre literacki jest trudny do sklasyfikowania. Można go nieco wykrętnie nazwać po prostu „stylem Kafkowskim”, który Niemcy określili jako kafkaesk. Kazimierz Truchanowski, opowiadając o pracy nad przekładem, przyznawał, że całymi dniami przesiadywał nad niewielkimi fragmentami Kafkowskiego tekstu tylko po to, żeby oddać w polszczyźnie jakieś długo dobierane „przydźwięki” i głęboko ukryte sensy. Nigdy później nie miał takich trudności z żadnym przekładem. Jak każdy utwór Kafki, Zamek jest nasycony metaforyką, żartem sytuacyjnym i językowym, celnym a zwięzłym opisem i charakterystycznym dla autora wyławianiem ze znanej rzeczywistości paradoksów. Choć pisarz urodził się i większą część życia spędził w czeskiej Pradze, choć był Żydem, który pod koniec życia chciał się nawet przenieść do Palestyny i w związku z tym uczył się hebrajskiego, jego językiem ojczystym, a więc i pisarskim, był niemiecki. Wyciągał z tego języka, co tylko było możliwe, władał nim niczym geniusz muzyczny, którego nerwy zamieniły się w struny skrzypiec.

Zamek stał się książką pokolenia, do którego i ja należałem, a które uczyło się do matury w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych XX wieku. Był to czas wielkiego powodzenia dzieł Kafki. Szczególnie młodzi, borykający się z jednej strony z podwójną moralnością okresu komuny (co innego mówiło się w domu, co innego w szkole) i ideologią marksistowską (przez władze nazywaną „nauką”), z drugiej z napływającym z Zachodu egzystencjalizmem, który miał „wywoływać lęk skazania na wolność”. Na „wolność osobistą” ani „społeczną” nie mieliśmy najmniejszego wpływu, bo nigdy jej za komuny nam nie dano. Nie bardzo rozumieliśmy, o czym mowa. To zakrawa na kiepski żart, ale byliśmy zobowiązywani do odpowiedzialności za wolność; za pomocą propagandy wmawiano w nas, że wolność jest dana, choć dana nie była... Sytuacja dramatycznie zakłamana: wiedzą wszyscy, ale nikt. Szukaliśmy odpowiedzi, rady w literaturze zachodniej. Przejmująca paraboliczna powieść Alberta Camusa Dżuma, przez wielu uważana za modelowo egzystencjalistyczną, opowiadała o złu, które tkwi w człowieku, ale z którym ten nie umie sobie radzić i dlatego jest w stanie czynić tylko to, czego od niego wymaga zastany układ społeczny i polityczny. To było dla młodzieży męczące, bo nie tylko nie dawało rad, jak żyć, ale wręcz pogrążało w poczuciu beznadziei. Czym innym była moralność wynoszona z nauk Kościoła, która dawała nam kręgosłup, a czym innym gięcie tego kręgosłupa ku ziemi podczas wchodzenia w codzienną dorosłość. Pokolenie lat sześćdziesiątych przyjęło więc Dżumę pesymistycznie i niechętnie, ale w pewnym momencie na horyzoncie pojawił się właśnie zbawienny Kafka, który mimo ukazania całej grozy egzystencji pokazał, w co należy uderzać, z czym walczyć, żeby egzystencja przestała przerażać i żebyśmy nie przestawali być sobą. Nazwisko Kafki było na ustach wszystkich. Z wakacji pisałem w liście do rodziców: „Umówiłem się z kolegami w cukierni na małą kafkę” — i był to tyleż dowcip językowy, co autentyczny przejaw zainteresowań ówczesnych siedemnastolatków. Myślę, że jako diagnosta Kafka dał podwaliny przyszłemu buntowi literackiemu, Nowej Fali z Krzysztofem Karaskiem, Stanisławem Barańczakiem, Ryszardem Krynickim, Adamem Zagajewskim, Julianem Kornhauserem.

Kafka urzekł przede wszystkim językiem, świetnie oddanym przez tłumaczy (aby być sprawiedliwym, obok Radziwiłła i Truchanowskiego trzeba by tu wymienić także przynajmniej Jana Wertera, Juliusza Kydryńskiego, Romana Karsta, Alfreda Kowalkowskiego). To dzięki nim zanurzaliśmy się w świat stworzony przez pisarza i z dreszczami na plecach, z gorączką w myślach odczytywaliśmy jego frazę niczym z powieści gotyckich rodziny Brontë lub noweli fantastycznej Stefana Grabińskiego i kryminalnej Edgara Allana Poe. Zachwycały nas surrealistyczne środki wyrazu, budujące grozę rozpoznawanie rzeczywistości także naszej jako funkcji niejasnych, tajemniczych i nieposkromionych sił, mechanizmów totalitarnych. Egzystencjalizm, zwłaszcza francuski, wydał się nam nieprzydatny, bo paraliżował samodzielne myślenie, i zarazem jałowy, bo nie pozwalał projektować przyszłości. To, że Jean Paul Sartre bronił egzystencjalizmu przed pesymizmem czy nihilizmem, przestało mieć dla nas znaczenie. Wszystko przysłonił Kafka. Tajemnicę jego wśród nas powodzenia odkrywaliśmy potem przez dziesięciolecia i dopiero teraz można próbować pewnej syntezy dawnych odczuć i rozterek filozoficznych.

Dziś Kafka ze swoją twórczością już nie jest tak dominujący, choć każdy, kto zna tę twórczość, musi ją w pewnych sytuacjach życiowych natychmiast odtwarzać w postaci specyficznych obrazów (jak choćby te z sali sądowej z Procesu). Można to ująć tak: kiedy stykasz się z nieprzyjazną machiną państwową, masz wrażenie, że jesteś na Zamku u Kafki i że urzędnik dba wyłącznie o to, żeby cię poniżyć, pognębić albo ograbić, bo to służy jakiemuś nieznanemu interesowi tego urzędnika i jego mocodawców. Kafka, wciąż magicznie skuteczny, już jednak nie bulwersuje. Wtopił się w kulturę, stał się jej nieodzownym składnikiem, ma dla niej ogromne znaczenie jako budulec postaw i podstawę analiz, ale nie wzbudza emocji tak silnych jak dawniej.

Wydaje się też, że recepcja dzieł tego pisarza jest dziś znikoma, tak jak ogólnie słabe jest wszelkie czytelnictwo. Pozostają jedynie ślady głównych około-Kafkowskich interpretacji i sporów co do rozumienia sensu tego pisarstwa, wpływu pisarza na kulturę. Mniej się mówi i — podejrzewam — myśli o przedstawionym przez Kafkę totalitaryzmie jako głównej sile niszczącej świat. Samo słowo „totalitarny” zagubiło swój dawny piekący smak grozy, niebezpieczeństwa, wytarły się (a nawet zmieniły swoje znaczenie) takie pojęcia jak faszyzm i patriotyzm, a romantyzm i wraz z nim polonizm niemal siłą są wypierane przez postmodernizm. Chwilami odnosi się wrażenie, że ludzie stracili chęć poznawania mechanizmów, które tym światem rządzą. Wolą przeinterpretowanie historii do postaci wygodnej bajki politycznej. Skupieni na hedonizmie, akceptują relatywizm i indyferentyzm, które choć pozbawiają życie wartości, niesłychanie je ułatwiają.

Wielu próbowało docierać do Kafki jako osoby, jako pisarza żywego. Wiedzieli, że w jego osobowości tkwi jakaś niesłychana tajemnica, chcieli więc choćby jej posmakować. Udało się to nielicznym. Był osobą, powiedzielibyśmy z naszej perspektywy, trudną, samotniczą, skupioną na rozmyślaniu i pisaniu, bez ustanku poszukującą, nieznoszącą sterowania sobą przez otoczenie. Prawie nie miał przyjaciół, jego związki z kobietami okazały się nieudane, mówiono nawet niezbyt trafnie, że nie pokazywał się wśród ludzi. Owszem, bywał. Był z konieczności urzędnikiem bankowym, przedsiębiorcą, musiał z czegoś żyć. Stykał się z tysiącami interesantów, prezentował swoje opowiadania i fragmenty powieściowe na spotkaniach literackich w Pradze. Nie siedział zamknięty w wieży z kości słoniowej. Jak sugerują niektórzy biografowie Kafki, był otoczony kultem już za życia, ale dobrze znali go tylko wybrani. Taką też wizję otrzymują czytelnicy epistolograficznej powieści Anny Boleckiej Kochany Franz (1999). W Pradze i Wiedniu wiedziano, że Kafka to dobry pisarz. Sam też miał o sobie takie przekonanie, a twórczość traktował jak najistotniejszą część swego bytu. Właściwie żadnego tekstu nigdy nie dokończył, uważał, że księga twórczości powinna być zawsze otwarta. Nie miał także pewności, czy to, co już znalazło się na papierze, jest dopiero makietą utworu, czy rzeczą gotową i ostateczną. Wolał pozostawać przy koncepcji stale poszerzanego szkicu. Zawsze był gotów do poprawiania, uzupełniania, doskonalenia. Z drukiem się nie śpieszył, nie zależało mu na rozgłosie. Proces został wydany przez przyjaciela Kafki pisarza Maksa Broda dopiero po śmierci autora i wbrew jego woli. Ta powieść także nie została ukończona.

Na ograniczenia funkcji pisarza w literaturze europejskiej nałożyła się ciężka choroba (zmarł na gruźlicę), utrudniająca przemieszczanie się. Miały także wpływ wielkie wydarzenia filozoficzne i literackie czasu, w którym żył. Postacią dominującą niewątpliwie był wtedy Sigmund Freud. To jego teorie psychologiczno-psychiatryczne i wywodzona z nich quasi-filozofia miały potężny wpływ na kulturę Europy. Choć naukowcy negowali freudyzm i traktowali go ledwie jako dobry na naukę pomysł, jako dzieło intuicyjne, nieoparte na badaniach i w dużym stopniu szalbiercze (tak to ujął m.in. Carl Gustav Jung), literatura europejska jak gąbka chłonęła Freudowskie teorie ego, libido i podświadomości. To wiedeński profesor Freud był na ustach wszystkich, a nie jakiś prowincjonalny i nieśmiały prażanin Kafka. Freudem karmili się tacy pisarze jak James Joyce czy Louis Ferdinand Céline, i to oni byli sławni. We Freudzie doskonałą pożywkę miał również cały egzystencjalizm wraz z plejadą filozofów, ale o tym, że bodaj najbardziej egzystencjalistycznym twórcą był jednak Kafka, zaczęto przebąkiwać dopiero w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku.

Twórczość Franza Kafki wbrew wszelkim pozorom znacznie słabiej skupia się na jednostce niż na systemie społecznym, jest więc do pewnego stopnia strukturalistyczna. Kafka tajemnej metody montującej świat dopatruje się w konstrukcjach instytucjonalnych, państwowych. Świat jest wielkim urzędem z administratorami, którzy sami o sobie niewiele wiedzą, ale mają na siebie wzajemnie ogromny wpływ destrukcyjny. Kafka w rzeczywistości skupiał się na otoczeniu człowieka, a nie na nim samym, po mistrzowsku łącząc w języku literackim frazę aforystyczno-anegdotyczną z absurdem i grozą. Bohater, pan K., jest u niego znacznikiem prawdy, nieświadomym przewodnikiem czytelnika po świecie. Wystarczy śledzić tego pana losy, by poznać, gdzie się żyje. Świat z założenia jest siedliskiem dziwactw, niezrozumiałych odruchów, które same w sobie nic nie znaczą, dopóki nie znajdą się w systemie. Ludzie mają w nim z góry naznaczony los, cierpią na niemożność orientowania się, kim, gdzie i w jaki sposób w zastanej rzeczywistości są. Owa rzeczywistość została gdzieś (na górze?) zaprojektowana jako nierozpoznawalna magma po to, żeby łatwiej było sterować jednostkami. Kafka wydawał się pytać, czy człowiek jest bytem samodzielnym i wolnym, czy jednak tragicznie zdeterminowanym; czy człowiek jest osaczony przez nieznane i niewytłumaczalne siły, czy też po prostu nie umie sobie z tym światem poradzić, bo jest za słaby. Bohaterowie Procesu, Zamku, Ameryki, tacy panowie K., mają nie tylko słabą wolę, małą zdolność rozpoznawania rzeczywistości, ale są także zwyczajnie leniwi i głupi.

Twórczość ta jest ciągiem niekiedy wręcz jawnych pytań o Boga, który (zapewne) wszystko spaja i wszystkim zawiaduje za pomocą transcendentnych praw, ale ani wygodnych, ani przyjaznych. Reguł tych nigdy w pełni nie poznamy. Niektórzy ludzie są pewni, że się w świecie dobrze umocowali, przychodzi jednak chwila (niekoniecznie śmierć), w której ta pewność okazuje się pychą wdeptaną w ziemię butem kogoś, kto stoi w hierarchii wyżej. Ten ktoś usadowił się lepiej, jak ów sędzia z Procesu, dzierżący władzę absolutną i tyraniczną.

Uważnie śledzenie prozy Kafki pokazuje, jak istotne jest w niej każde słowo, każde zestawienie zdań, każda presupozycja, przyjmująca nieraz postać spiętrzonych paralogizmów. Na czytelnika działa to nie przez sam opis dziania się, ale przez wywoływanie emocji. Po Kafce w literaturze długo nie było niczego tak oryginalnego a wciągającego. Trzeba było czekać do czasu ukazania się Stu lat samotności Gabriela Garcíi Márqueza (w Polsce 1974).

Współcześni zdawali sobie sprawę z tego, że Franz Kafka jest osobą nadzwyczajną. Ci, którzy byli blisko niego, starali się wiedzę o nim utrwalać dla potomnych. Ważną rolę odegrał Max Brod, który skutecznie zabiegał, żeby twórczość Kafki nie umarła wraz z pisarzem. Głośna stała się, wydana dzięki Brodowi, książka Gustava Janoucha Gespräche mit Kafka: Aufzeichnungen und Erinnerungen (Fischer Verlag, Berlin 1951), która odbiła się szerokim echem w Europie. Znana była głównie w wersji angielskiej pt. Conversations with Kafka (przeł. Goronwy Rees, New York 1951, 1971). Po polsku została wydana pod tytułem Rozmowy z Kafką. Notatki i wspomnienia (przeł. Janusz Borysiak i Ernest Dyczek; Czytelnik, Warszawa 1993). Janouch (1903–1968) jako siedemnastoletni gimnazjalista został przyjęty przez Franza Kafkę do grona bliskich znajomych i orientując się, że ma do czynienia z mentorem swego życia, wielkim pisarzem i filozofem, notował wszystko, co usłyszał i zobaczył. Sam później został literatem i biografem (także Jaroslava Haška). Jego zapisy stanowią sugestywny wizerunek pisarza, przedstawiają świat duchowy i sposób myślenia Kafki, poglądy na literaturę, sztukę, religię, problemy życia i śmierci. Książkę tę z niewielkimi zastrzeżeniami uważa się dziś za bezcenny i właściwie jedyny, najbliższy prawdy dokument ostatnich lat życia Franza Kafki.



Nota
Z angielską wersją Rozmów z Kafką Janoucha zetknął się w latach siedemdziesiątych profesor językoznawstwa Andrzej Bogusławski, który przetłumaczył najciekawsze fragmenty, ułożył w spójną i wymowną całość, a następnie przekazał bratu, Michałowi Bogusławskiemu, znanemu reżyserowi filmowemu, aby ten wykorzystał materiał w telewizji. Niestety, to się wówczas nie udało. Włodarze telewizji scenariusz odrzucili — Kafka nie był ani na fali, ani dla komunistów wygodny. Tekst przetrwał jednak do dziś. Został przez Andrzeja Bogusławskiego na nowo przetłumaczony, tym razem z oryginału niemieckiego, i opublikowany w „Podkowiańskim Magazynie Kulturalnym” (nr 70). Po prawie czterdziestu latach udało się ten projekt kameralnie zrealizować. W Bibliotece Miejskiej w Podkowie Leśnej 18 stycznia 2014 roku odbyło się czytanie fragmentów rozmów Janoucha z Kafką w wykonaniu Józefa Duriasza i Jana Andrzeja Walca, w reżyserii Michała Bogusławskiego. Oprawę plastyczną tego przedstawienia stanowiły ilustracje do opowiadań Franza Kafki, znane akwaforty Marty Kremer. (pmn)





PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru