Sobotni wieczór, siedzimy w mroku nad Wisłą, księżyc idzie już ku
sierpniowej pełni. Za plecami imperium nowej Biblioteki
Uniwersyteckiej, po prawej Centrum Kopernika, po lewej klub
muzyczno-piwny, podobno nazywa się „Cud nad Wisłą”. Baraczki,
leżaczki, podium z muzykami. Większość siedzi z drinkami na rzuconych
w trawę europaletach. Uciekliśmy stamtąd, bo grają, dudnią za mocno.
Tu, na nabrzeżu Wisły, ten sam ludek co tam. Sami młodzi, z małą
domieszką bardzo młodych i jeszcze mniejszą ciągle młodych. Wielu
przyjechało na rowerach.
Moje doznanie miasta i epoki jest dojmująco wyraziste. Może dlatego,
że ciągle jeszcze przeżywam doznanie kosmosu i przemijania sprzed kilku
dni. Byłem na Podhalu i jak zawsze musiałem odwiedzić Jaśka i Ludwikę
gazdujących w Bańskiej Niżniej. Trafiłem na sianokosy, więc ja
i Ludwika poszliśmy z grabiami, a Jasiek przyjechał na traktorze
z maszynką do przerzucania pokosu. Siano piękne, ale pogoda niepewna.
Słońce chowa się i wychodzi, czarne chmurzyska pędzą zagonami to od
Leszczyn i Bustryka, to od Maruszyny.
We troje, nie tacy już młodzi, bierzemy się do układania siana na
ostrewkach. Jasiek to robi od sześćdziesięciu lat, ja pierwszy raz
w życiu. Noszę ostrewki, pomagam wbijać, podgrabiam resztki za Ludwiką,
która formuje „ugrabki” w sam raz takie, żeby Jasiek rzucił na
ostrewkę. Pusty zielony krajobraz podhalańskich pagórów, troje ludzików
i niebo groźne nad nimi. A w nas imperatyw – że trzeba, aby było jak
zawsze. Więc kątem oka – już tam od Ludźmierza ku Nowemu Targowi
zwisła z grafitowego obłoku strzępista frędzla deszczu. Bieda. Zaraz
lunie i u nas. Jak pionki na szachownicy stają kolejne kopki.
Czternasta, osiemnasta. Nie lunęło, ale i tak trzeba uciekać.
Dziewiętnasta, więcej się dziś nie zdąży. Nie pada, ale fuknęło takim
wichrzyskiem od złego nieba, że dwie kopki zaraz się nachyliły,
a z kilku następnych porwało samą górę, zielone czapki rozkurzyło
w strzępy. Uciekamy. Można by zostawić na polu traktor z rozgrabiarką,
ale nie wolno – tu teraz wilcze prawa między sąsiadami. Ukradną
choćby mutrę, choćby kółko, ukradną, chociaż im niepotrzebne. Bo jak
jest okazja, trzeba ukraść, żeby nie wyjść na głupka. Boleje nad tym
Jasiek, który z jegomością Józkiem Tischnerem wiele godzin przegadał
i w końcu trafił do jego książki.
Sobotni wieczór, siedzimy w mroku nad Wisłą, księżyc idzie już ku
sierpniowej pełni. Za Wisłą reklamowy balon w kolorze pomarańczy
chwieje się za podświetlonym mostem, dalej nowy stadion pełga mieniącymi
się kolorami. Pytam Krysi, kto tu siedzi wokół nas. Stracone
pokolenie, zdradzone pokolenie – czy pokolenie nadziei? Co ich czeka?
Dopiero co gadałem z Ludwiką i Jaśkiem o ich dzieciach. Chłopak kończy
biologię, jest na stażu naukowym w Wenezueli, piątkowy student,
licencjat z wyróżnieniem, rodzice radzą, aby został na uczelni. On
uparł się, że wróci do gazdowania, do owiec. Jak go znam, wróci.
Dziewczyna, jeszcze twardsza, chyba stracona. Jeździła na winobrania,
zakochał się w niej Francuz. Ona, studentka psychologii, chyba też za
nim. Rodzicom spodobał się, rolnik, pracowity. Jak to ułożą, gdzie tu
krakowska psychologia, gdzie gaskońskie winnice? Kryzys idzie na
wszystkich. W Hiszpanii już połowa młodych bez szansy na pracę. Czy te
miliony młodych ludzi w Europie to ludzie niepotrzebni?
Ja się nie boję kryzysu dla siebie, ale pamiętam ten ścisk skroni,
zasychające na kość marzenia, gdy moja córka, bystra, wykształcona,
miła, miesiącami daremnie szukała pracy. Ja się nie boję kryzysu dla
siebie, ja mam Podhalańską Akademię Wiedzy. Od 1961 w stanie
likwidacji, a jaka mocna! Przenocowała mnie w Galerii „Dom
Doktora” w Zakopanem, wysłała do siana do Jaśków do Bańskiej, przysłała
tam jeszcze Staszka z Szaflar na posiady. A teraz od jednego
z akademików wrocławskich, od Romka Galara, przyszedł tekst jego
wystąpienia z krakowskiego sympozjum. Z tego tekstu wyciągam cytaty jak
papuga wróżby. Myślę o młodym pokoleniu gazdów z Bańskiej i myślę tym
cytatem: „Z perspektywy gatunkowej to rodzina jest bytem kluczowym.
Osobniki nie przekazujące swoich genów wyłączają się z procesu
ewolucyjnego. Obserwując, jak dążenie do kariery koreluje się
negatywnie z dzietnością, obserwujemy zarazem, jak selekcja naturalna
wycina geny ludzi sukcesu”. Ani Jaśkowie, ani ich dzieci nie dążą do
kariery. Gazdowskie geny posłużą Polsce, choćby ich część wysypała się
do Francji. Kiedy jednak patrzę po tych młodych, z którymi siadłem nad
ciemną wiślaną wodą, czuję, że ich za dużo. Nie dla wszystkich starczy
roboty. Czuję też, dotkliwiej jeszcze, że ich za mało. Brak tych,
którzy się nie urodzili, bo ich zdolni, inteligentni, zdrowi rodzice nie
mieli głowy do rodzenia dzieci, zbyt zajęci byli spółkami, konsorcjami,
negocjacjami, kursami akcji, imażem firmy, wrogimi przejęciami,
inwestorami strategicznymi i ogólnie marketingiem.
Czy damy sobie radę bez tych zdolnych dzieci, które się nie urodziły?
Może byłaby robota dla wszystkich, gdyby postęp nie ugrzązł w płyciznach
idei „stałego wzrostu PKB”? Jak to się porobiło aż tak niemądrze?
I tu znów się podeprę cytatem z Romka Galara: „Jak twierdzą
biolodzy, kluczem do błyskawicznej globalnej kariery naszego gatunku
było przesunięcie motywacji z korzyści na ciekawość1.
W historii cywilizacji innowacje wynikające
z ciekawości okazywały się kamieniami milowymi rozwoju. Zdumiewa tempo,
w jakim ciekawość degeneruje się dziś do żądzy sensacji. Przejedzenie
śmieciową informacją, wytwarzaną przez informacyjne hamburgerownie,
zabija apetyt na pokarm bardziej wartościowy”.
Patrzę na młodych ludzi i myślę – ilu z nich niszczy swoje szanse
życiowe, niszczy Polskę w sobie przez zbyt duże dawki głupoty
zawinionej? Przecież to „przejedzenie śmieciową informacją” to
kliniczny objaw głupoty zawinionej. W skrócie – polega ona na tym, że
mając wolny wybór, wybiera się głupszą książkę, gorsze towarzystwo,
tandetniejszą rozrywkę. Skutki takich wyborów z biegiem lat kumulują
się, mózg pracuje gorzej, z czasem głupota zawiniona przynosi życiowe
– i społeczne – skutki, porównywalne z fizjologiczną niesprawnością
mózgu lub skutkami społecznego odcięcia od wykształcenia i kultury.
Unikanie wysiłku i ryzyka, poszukiwanie przyjemności, konformizm,
bezkrytyczny stosunek do mediów – to wszystko niegroźne w małych
dawkach, w dużych staje się formą psychicznego samookaleczenia. I tu
moje wywody napotykają pewną moralną migotliwość. Gdy ludzie marnują
sobie życie – czy litować się nad nimi? Czy może oczekiwać, że
sprawiedliwie zostaną przez los ukarani, czekać na taką sprawiedliwą
karę jak na element kosmicznej równowagi? Powszechność procedur
samoogłupienia i samoponiżenia może stać się przedmiotem poważnej
troski. Głupota zawiniona nie szerzy się na pustyni, przeciwnie,
przenika społeczną tkankę, nasyca rynek opinii i emocji. Oddychamy
jednym powietrzem, a procedury demokratyczne sprawiają, że razem
rozstrzygamy wiele życiowych kwestii. Trzeci raz wracam do tekstu
Romana Galara:
„U podstaw myślenia o przyszłości leży pytanie, czy świat jest już
statyczny, czy jeszcze w drodze. Czy pożądany system relacji w układzie
człowiek-społeczeństwo-natura został już znaleziony, czy wciąż
należy go poszukiwać? W pierwszym przypadku ustalony już ostateczny
model świata należy upowszechniać przez modernizację i utrwalać przez
proceduralizację. W tym drugim należy doceniać różnorodność i rozwijać
kulturę eksperymentu”2. Niestety, myślenie nowoczesne bazuje na tej pierwszej opcji.
To, co łagodny w słownictwie Galar nazywa „myśleniem
nowoczesnym”, to właśnie jeden ze skutków powszechności zjawiska „głupoty zawinionej”. Niechęć do wysiłku i ryzyka skłania do przyjęcia
hipotezy, że ostatecznie znaleziono najlepszy sposób pogodzenia kondycji
ludzkiej z obojętnością kosmosu i okrucieństwem procesów ewolucji. Już
wystarczy doskonalić przepisy i zwiększać kadrę nadzoru.
Sobotni wieczór, księżyc idzie już ku sierpniowej pełni, a my siedzimy
wśród młodych, w reklamówkach pobrzękują butelki. Czuję się wśród
swoich, nawet wśród bliskich. Czuję się bezpieczny. Ale muszę też
przyznać, że niedobry cień pada na tę bliskość, na uspokojenie. Czy
będą dość mądrzy i dzielni, aby nie popsuć Europy? Przypominam sobie
znowu oburzonych w Hiszpanii i to, co dwadzieścia lat wcześniej widziała
tam Gabi. Znikały małe gospodarstwa warzywne, sadownicze, niewielkie
winnice. Europejskie decyzje przesądzały – tu oliwki i tylko oliwki,
tam pomarańcze. Pietruszka przyjedzie tirami z Holandii, pomidory
z Francji, mleko z Danii. Tiry ruszyły, jeżdżą. Ludzie przenieśli się
do miast, bo wielkopowierzchniowe farmy robią maszynami, wędrują małe
ekipy. Nie ma pracy. Czy my takich głupot unikniemy? Za plecami
Biblioteka Uniwersytecka z czuprynką ozdobnego ogrodu na dachu, po
prawej Centrum Kopernika, świątynia eksperymentu i racjonalizmu, po
lewej klub muzyczno-piwny, podobno nazywa się „Cud nad Wisłą”.
I młodzi na europaletach jak na tratwach ratunkowych. Ćwiczenia przed
katastrofą? Niemożliwe, cud nas ocali.
1 Leszek Kuźnicki, Przyszłość intelektualnej ewolucji człowieka, w:
Wyzwania przyszłości: Szanse i zagrożenia, Komitet Prognoz PAN, Warszawa 2010.
2 Roman Galar, Transformacja Europy w perspektywie adaptacyjnej – rozkwit i upadek kultury eksperymentu,
Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego, Kraków 2011.