PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 68

Wojciech Dudzik

Z mojej kolekcji widoków (5)


Niejeden już raz sporządzano ranking widoków na Tatry. Skąd widać je najlepiej, najpełniej, najładniej? Z Głodówki, Gubałówki, Gliczarowa, Jurgowa, a może z bardziej odległych szczytów: Turbacza lub Trzech Koron? Każda lokalizacja znajdzie swoich zwolenników, ale ja nie zamierzam teraz brać udziału w tym głosowaniu. Chcę wspomnieć o pewnym szczególnym widoku (i jemu podobnych), który, choć naprawdę fantastyczny, nie bywa wymieniany w tego rodzaju rankingach czy dyskusjach internetowych – może dlatego, że przeznaczony jest dla tych, którzy nie mogą już uczestniczyć w żadnych plebiscytach: dla zmarłych.

Cmentarz z widokiem – pomysł z pozoru absurdalny, ale, jak się z czasem przekonałem, bynajmniej nie odosobniony. Po raz pierwszy odkryłem taki cmentarz właśnie pod Tatrami, w najwyżej położonej wsi w Polsce, w Zębie, w Paśmie Gubałowskim koło Zakopanego. Później zaś trafiałem na podobne widokowe cmentarze, jakkolwiek dziwacznie by nie brzmiało takie określenie, jeszcze wielokrotnie: w podberneńskim Beatenbergu (o którym kiedyś już wspominałem w tych zapiskach), w szwabskiej wsi Wurmlingen nieopodal Tybingi, w Monstein koło rozsławionego przez Thomasa Manna Davos, w Morcote nad jeziorem Lugano, gdzie spoczywa między innymi jeden z największych niemieckich aktorów przełomu XIX i XX wieku, Alexander Moissi, czy wreszcie w Mentonie na Lazurowym Wybrzeżu, trzydzieści kilometrów na wschód od Nicei, tuż przy granicy Francji z Włochami. A wymieniam tylko kilka z najbardziej spektakularnymi, panoramicznymi widokami – z całą pewnością wybranymi przez założycieli tych i im podobnych cmentarzy nieprzypadkowo, często przecież – jak w Morcote i w Mentonie – trzeba sporego wysiłku, żeby się do nich wspiąć z centrum miejscowości.

Z cmentarza w Zębie otwiera się widok podobny do tego z Gubałówki, przeznaczonego dla turystów; jest jednak trochę inny: nieco mniej rozległy i roztacza się pod innym kątem. Hawrań z Muraniem wydają się stąd trochę bliższe, Czerwone Wierchy zaś, z charakterystycznymi sylwetkami Małołączniaka i Ciemniaka, dalsze. Przy dobrej pogodzie można dostrzec krzyż na Giewoncie. Tatry w całej okazałości. Dla tych, którzy swoim tu życiem zasłużyli na taki wieczny widok...

Założyciele cmentarzy z widokiem, świadomie lub podświadomie, myślą pewnie także o sobie: że to w przyszłości dla nich. Znowu objawiałoby się w ten sposób niezwykłe znaczenie, jakie ludzie przywiązują do widoku. O tym, że tego rodzaju akt założycielski nie musi być racjonalny, przekonuje legenda z Wurmlingen. Pisałem już tutaj kiedyś o opiewanej przez poetów (byli między nimi naprawdę wybitni, jak Ludwig Uhland, Christian Reinhold Köstlin, Nikolaus Lenau, Gustav Schwab czy Peter Härtling) najsłynniejszej niemieckiej kaplicy, położonej między Tybingą a Rottenburgiem. Zbudowano ją na niespełna pięciusetmetrowej wysokości wzgórzu, powyżej wsi Wurmlingen, bo tak wskazały zwierzęta, a nie ludzie.

„Dawno, dawno temu” – faktycznie dawno, bo niemal przed tysiącem lat – pan okolicznych ziem, graf Anselm von Calw nakazał, jak głosi legenda, by pochowano go w miejscu, w którym zatrzyma się para wołów zaprzęgnięta do wozu z ciałem zmarłego grafa i puszczona w drogę bez woźnicy ani przewodnika. Zaprzęg przebył ponad trzydzieści kilometrów, jakie dzieli Wurmlingen od Calw, i, mimo oczywistego zmęczenia, na koniec wspiął się na wzniesienie powyżej wsi, skąd roztaczał się wspaniały widok na cztery strony świata

– i dalej już się nie ruszył. Tam więc złożono ciało grafa Anselma, nad grobem zaś wzniesiono niewielką kaplicę. Ile w tym prawdy, nie wiadomo, faktem jest, że zachowane do dzisiaj fragmenty krypty pierwszej kaplicy w Wurmlingen (bo obecna budowla pochodzi z 1685 roku) datowane są na XII wiek. Obok kaplicy powstał potem cmentarzyk, który istnieje do dzisiaj i Bóg raczy wiedzieć, ile warstw ludzkich szczątków uzbierało się na nim przez wieki.

Zawsze kiedy jestem w pobliżu, wspinam się na niewysokie wzgórze, by nacieszyć oczy roztaczającym się spod kaplicy i z cmentarzyka widokiem – obecnie już tylko na trzy strony świata, bo czwartą przysłonił z czasem las. Zastanawiam się, czy przeznaczony jest on także dla mnie oraz innych wędrowców, czy tylko dla tych, którzy znaleźli tam wieczny spoczynek...

Mimo upływu wieków, mimo znacznej zabudowy okolicy, sedno widoku – o ile można się tak wyrazić – nie uległo zmianie: na pierwszym planie dolina Neckaru z niedużą miejscowością Hirschau po lewej stronie, poprzez Wurmlingen, aż po Rottenburg po prawej i dalej, jeśli patrzyć już z drugiej strony kaplicy, położone wśród pól wsie Pfäffingen i Unterjesingen nad rzeką Ammer, na tle lesistych wzgórz o nazwie Schönbuch oraz, bardziej na ukos, wysokie budynki przyrodoznawczego kampusu Tybingi. Ale to dopiero pierwszy plan. Od południa widok jest jakby trójwarstwowy: za swoistą, szeroką fosą, jaką tworzy dolina Neckaru, widać ciąg wzniesień Rammert, oraz – na prawo – przysłoniętą już prawie przez drzewa wieżę Weilerburga, a za nim dwukrotnie wyższe główne pasmo Szwabskiej Alpy, z rysującymi się wyraźnie w dali zaokrąglonymi sylwetkami gór Achalm i Roßberg, zamek Hohenzollern oraz płaski szczyt Dreifürstenstein. Z przeciwnej strony, od północy, mamy o jedną warstwę widokową mniej (w dole Ammertal, powyżej Schönbuch), na zachód zaś, za wsią Wurmlingen, otwiera się przestrzeń ku górom Szwarcwaldu – te jednak udaje się dostrzec dość rzadko.

Jak na niewielką wysokość wzgórza z kaplicą – dokładnie 475 metrów – widok to zaiste niezwykły i niespodziewany. Odkryty – przypomnijmy – przez średniowieczne woły ciągnące pogrzebowy zaprzęg, teraz zaś dzielony między żywych i umarłych. Tam właśnie, na cmentarzyku pod Wurmlinger Kapelle, po raz pierwszy pomyślałem o głębokim sensie takiej wspólnoty widoku.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treśœci numeru