Niejeden już raz sporządzano ranking widoków na Tatry. Skąd widać je
najlepiej, najpełniej, najładniej? Z Głodówki, Gubałówki, Gliczarowa,
Jurgowa, a może z bardziej odległych szczytów: Turbacza lub Trzech
Koron? Każda lokalizacja znajdzie swoich zwolenników, ale ja nie
zamierzam teraz brać udziału w tym głosowaniu. Chcę wspomnieć o pewnym
szczególnym widoku (i jemu podobnych), który, choć naprawdę
fantastyczny, nie bywa wymieniany w tego rodzaju rankingach czy dyskusjach
internetowych – może dlatego, że przeznaczony jest dla tych, którzy
nie mogą już uczestniczyć w żadnych plebiscytach: dla zmarłych.
Cmentarz z widokiem – pomysł z pozoru absurdalny, ale, jak się
z czasem przekonałem, bynajmniej nie odosobniony. Po raz pierwszy
odkryłem taki cmentarz właśnie pod Tatrami, w najwyżej położonej wsi
w Polsce, w Zębie, w Paśmie Gubałowskim koło Zakopanego. Później zaś
trafiałem na podobne widokowe cmentarze, jakkolwiek dziwacznie by nie
brzmiało takie określenie, jeszcze wielokrotnie: w podberneńskim
Beatenbergu (o którym kiedyś już wspominałem w tych zapiskach),
w szwabskiej wsi Wurmlingen nieopodal Tybingi, w Monstein koło
rozsławionego przez Thomasa Manna Davos, w Morcote nad jeziorem Lugano,
gdzie spoczywa między innymi jeden z największych niemieckich aktorów
przełomu XIX i XX wieku, Alexander Moissi, czy wreszcie w Mentonie na
Lazurowym Wybrzeżu, trzydzieści kilometrów na wschód od Nicei, tuż przy
granicy Francji z Włochami. A wymieniam tylko kilka z najbardziej
spektakularnymi, panoramicznymi widokami – z całą pewnością wybranymi
przez założycieli tych i im podobnych cmentarzy nieprzypadkowo, często
przecież – jak w Morcote i w Mentonie – trzeba sporego wysiłku, żeby
się do nich wspiąć z centrum miejscowości.
Z cmentarza w Zębie otwiera się widok podobny do tego z Gubałówki,
przeznaczonego dla turystów; jest jednak trochę inny: nieco mniej
rozległy i roztacza się pod innym kątem. Hawrań z Muraniem wydają się
stąd trochę bliższe, Czerwone Wierchy zaś, z charakterystycznymi
sylwetkami Małołączniaka i Ciemniaka, dalsze. Przy dobrej pogodzie
można dostrzec krzyż na Giewoncie. Tatry w całej okazałości. Dla tych,
którzy swoim tu życiem zasłużyli na taki wieczny widok...
Założyciele cmentarzy z widokiem, świadomie lub podświadomie, myślą
pewnie także o sobie: że to w przyszłości dla nich. Znowu objawiałoby
się w ten sposób niezwykłe znaczenie, jakie ludzie przywiązują do
widoku. O tym, że tego rodzaju akt założycielski nie musi być
racjonalny, przekonuje legenda z Wurmlingen. Pisałem już tutaj kiedyś
o opiewanej przez poetów (byli między nimi naprawdę wybitni, jak Ludwig
Uhland, Christian Reinhold Köstlin, Nikolaus Lenau, Gustav Schwab
czy Peter Härtling) najsłynniejszej niemieckiej kaplicy, położonej
między Tybingą a Rottenburgiem. Zbudowano ją na niespełna
pięciusetmetrowej wysokości wzgórzu, powyżej wsi Wurmlingen, bo tak
wskazały zwierzęta, a nie ludzie.
„Dawno, dawno temu” – faktycznie dawno, bo niemal przed
tysiącem lat – pan okolicznych ziem, graf Anselm von Calw nakazał, jak
głosi legenda, by pochowano go w miejscu, w którym zatrzyma się para
wołów zaprzęgnięta do wozu z ciałem zmarłego grafa i puszczona w drogę
bez woźnicy ani przewodnika. Zaprzęg przebył ponad trzydzieści
kilometrów, jakie dzieli Wurmlingen od Calw, i, mimo oczywistego
zmęczenia, na koniec wspiął się na wzniesienie powyżej wsi, skąd
roztaczał się wspaniały widok na cztery strony świata
– i dalej już
się nie ruszył. Tam więc złożono ciało grafa Anselma, nad grobem zaś
wzniesiono niewielką kaplicę. Ile w tym prawdy, nie wiadomo, faktem
jest, że zachowane do dzisiaj fragmenty krypty pierwszej kaplicy
w Wurmlingen (bo obecna budowla pochodzi z 1685 roku) datowane są na
XII wiek. Obok kaplicy powstał potem cmentarzyk, który istnieje do
dzisiaj i Bóg raczy wiedzieć, ile warstw ludzkich szczątków uzbierało
się na nim przez wieki.
Zawsze kiedy jestem w pobliżu, wspinam się na niewysokie wzgórze, by
nacieszyć oczy roztaczającym się spod kaplicy i z cmentarzyka widokiem
– obecnie już tylko na trzy strony świata, bo czwartą przysłonił
z czasem las. Zastanawiam się, czy przeznaczony jest on także dla mnie
oraz innych wędrowców, czy tylko dla tych, którzy znaleźli tam wieczny
spoczynek...
Mimo upływu wieków, mimo znacznej zabudowy okolicy, sedno widoku –
o ile można się tak wyrazić – nie uległo zmianie: na pierwszym planie
dolina Neckaru z niedużą miejscowością Hirschau po lewej stronie,
poprzez Wurmlingen, aż po Rottenburg po prawej i dalej, jeśli patrzyć
już z drugiej strony kaplicy, położone wśród pól wsie Pfäffingen
i Unterjesingen nad rzeką Ammer, na tle lesistych wzgórz o nazwie
Schönbuch oraz, bardziej na ukos, wysokie budynki przyrodoznawczego
kampusu Tybingi. Ale to dopiero pierwszy plan. Od południa widok jest
jakby trójwarstwowy: za swoistą, szeroką fosą, jaką tworzy dolina
Neckaru, widać ciąg wzniesień Rammert, oraz – na prawo –
przysłoniętą już prawie przez drzewa wieżę Weilerburga, a za nim
dwukrotnie wyższe główne pasmo Szwabskiej Alpy, z rysującymi się
wyraźnie w dali zaokrąglonymi sylwetkami gór Achalm i Roßberg, zamek
Hohenzollern oraz płaski szczyt Dreifürstenstein. Z przeciwnej strony,
od północy, mamy o jedną warstwę widokową mniej (w dole Ammertal,
powyżej Schönbuch), na zachód zaś, za wsią Wurmlingen, otwiera się
przestrzeń ku górom Szwarcwaldu – te jednak udaje się dostrzec dość
rzadko.
Jak na niewielką wysokość wzgórza z kaplicą – dokładnie 475 metrów
– widok to zaiste niezwykły i niespodziewany. Odkryty –
przypomnijmy – przez średniowieczne woły ciągnące pogrzebowy zaprzęg,
teraz zaś dzielony między żywych i umarłych. Tam właśnie, na
cmentarzyku pod Wurmlinger Kapelle, po raz pierwszy pomyślałem
o głębokim sensie takiej wspólnoty widoku.