PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 68

Piotr Łopuszański

Maria Sokołowska-Łopuszańska 1942-2012


Świat się zmniejszył na zawsze o twą drobną postać,
I zmalał cały świat.

(Bolesław Leśmian, Do siostry)


Odczułem prawdziwość tych słów, gdy w sierpniowy wieczór umarła moja matka, Maria Sokołowska-Łopuszańska. Ostateczność tego faktu poraża. Jej śmierć była niespodziewana, bo mimo iż od dwóch miesięcy przebywała w szpitalach, lekarze chcieli wypisać ją do domu. Dopiero tydzień przed śmiercią stan zdrowia mamy gwałtownie się pogorszył, a przez dwie ostatnie doby była nieprzytomna. Umarła we śnie. Miała 70 lat.

Gdy niedawno ponownie sięgnąłem do Dziennika Mieczysława Jastruna, znalazłem opis śmierci matki Mieczysławy Buczkówny z sierpnia 1962 roku i słowa: „– Dlaczego ona – mówi Mieczysława – tak dobra, tak łagodna, tak ufająca Bogu, została wystawiona na taką próbę?”. Słowa poetki trafnie oddają uczucia tych, którzy muszą się zmierzyć z nagłą śmiercią osoby bliskiej, a dobrej i wartościowej.

Maria Sokołowska-Łopuszańska pochodziła z rodziny inteligenckiej. Jej ojciec, Kazimierz Sokołowski, był przed wojną nadleśniczym w Supraślu i cudem uniknął wywózki do Kazachstanu. Przedostał się wraz z żoną Ireną i synem Tadeuszem przez zieloną granicę. Zamieszkali w Chełmie Lubelskim, gdzie przyszła na świat moja mama. Resztę wojny spędzili w Tomaszowie Lubelskim. Po wojnie rodzina przeniosła się do Torunia.
Już jako dziecko mama lubiła czytać. Wychowała się na Panu Tadeuszu i Encyklopedii Gutenberga. Ojciec czytał jej Ogniem i mieczem. Po latach mama czytała mnie i bratu bajki (po jednej dla każdego) i to znacznie dłużej niż 15 minut dziennie. Kiedyś na wczasach w Świnoujściu czytała nam Kubusia Puchatka przez dwie godziny .
Dość wcześnie objawiły się u mamy talenty artystyczne: aktorski i plastyczny. Jako dziecko występowała w przedstawieniach teatralnych dla dzieci w Teatrze Ziemi Pomorskiej oraz w słuchowiskach radiowych, m.in. w  Królowej śniegu Andersena w reżyserii Zenona Jarugi. W szkole wystawiła z koleżankami we własnej inscenizacji Zemstę Fredry. Dużo też rysowała. W toruńskim mieszkaniu dziadków wisiały obrazy malowane przez nastoletnią Marię.
Ukończyła liceum im. Kopernika w Toruniu i rozpoczęła studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu w Toruniu. Kształciła się m.in. u Tymona Niesiołowskiego i Zofii Jastrzębowskiej. Znakomicie opanowała technikę malarską. Dzięki świetnej znajomości anatomii robiła bardzo dobre portrety. Malowała też pejzaże, martwe natury, wykonywała grafiki przedstawiające uliczki Torunia i sylwetki ludzkie. Stosowała technikę drzeworytu, suchej igły, linorytu, rysowała węglem.

Po ukończeniu studiów wyszła za mąż, urodziła dwóch synów. Jako jedna z nielicznych osób bezpartyjnych wyjechała na placówkę dyplomatyczną do Francji, gdzie urządzała wystawy oraz pracowała w wydziale konsularnym. Jej znajomość języków, umiejętność obcowania z ludźmi i prowadzenia ciekawych rozmów docenił ówczesny konsul w Lille: prosił mamę, by zawsze była obecna na rautach dyplomatycznych.
Podróżowała trochę po Europie, była we Włoszech, Niemczech, Czechosłowacji, Austrii. Podobały jej się zabytki Rzymu, Drezna, Pragi, obrazy z muzeum w Wiedniu (zwłaszcza Pejzaż zimowy Breughla).
Po powrocie do kraju wstąpiła do Związku Artystów Plastyków. Pracowała w Biurze Wzornictwa, gdzie projektowała odzież. Jej projekty nagrodzono w latach 1976 (suknię wieczorową) i w 1978 (Złoty Medal Dominika w Gdańsku za suknię damską). Jednocześnie brała udział w plenerach malarskich w Sandomierzu, Radziejowicach, Kazimierzu Dolnym. W 1973 roku otrzymała nagrodę za grafikę Młyn.
Jednocześnie borykała się z przeciwnościami: rozwodem, samotnym rodzicielstwem, opieką nad owdowiałą matką. Sama zarabiała i prowadziła dom. W wakacje zabierała nas nad morze albo w góry. Uczyła zasad turystyki. Razem przeszliśmy Góry Świętokrzyskie, Tatry, byliśmy w Świnoujściu, Krynicy, Fromborku i wielu innych miejscach.

Od dziecka mama kochała przyrodę, lasy, morze; miała wiewiórkę, potem psa. Jako dorosła przygarnęła kotka, który wyrósł na pięknego kocura. Nieznane psy często przychodziły do niej, łasząc się. Czuły, że mama będzie je głaskać, a jak trzeba, to i nakarmi.
W roku 1976 po protestach radomskich dyrekcja zakładu mamy kazała pracownikom iść na Stadion Dziesięciolecia i protestować przeciw „warchołom” z Radomia i Ursusa. Mama uznała to za nonsens i stwierdziła, że udział w tym kuriozalnym wiecu nie należy do jej obowiązków służbowych, więc jako jedyna po prostu... poszła do domu. Nie kursowały wtedy autobusy, nie było taksówek. Wszyscy szli przez mosty na stadion, zaś mama pieszo ze Starówki poszła na Dolny Mokotów. Trochę się obawiała konsekwencji, ale następnego dnia nikt w pracy nie powiedział jej złego słowa.
Po koniec lat siedemdziesiątych postawą mamy zainteresowała się SB. Mama była inwigilowana, a jej korespondencję kontrolowano. Pisano na mamę donosy. Wtedy zmieniła pracę i mieszkanie.
W roku 1980 wstąpiła do „Solidarności” i współtworzyła struktury związku w środowisku plastyków. W stanie wojennym zajęła się pracą na własny rachunek, projektowała ubrania i zlecała ich szycie. W 1985 roku zorganizowała pokaz „Mody i Stylu” na jubileusz 30-lecia tej firmy. Interesowała się folklorem; pamiętam, jak studiowała w Bibliotece Narodowej motywy ludowe z różnych regionów Polski. Stosowała je potem w projektach folderów turystycznych i w strojach. Zaprojektowała suknię ślubną z wykorzystaniem haftu pałuckiego, za co otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie na suknię ślubną.

W latach dziewięćdziesiątych zorganizowała plener w Kazimierzu, uczestniczyła w wystawach i plenerach w Suchedniowie, skąd przywiozła piękne obrazy olejne ukazujące puszczę świętokrzyską. W Gołotczyźnie malowała dwór Aleksandra Świętochowskiego oraz po sąsiedzku pałac Krasińskich w Opinogórze. Projektowała okładki książek dla „Świata Książki”, „Książki i Wiedzy” (m.in. Chestertona, Niemoralną propozycję Jacka Engelharda czy okładkę mojej pierwszej książki Sławni ludzie). Stosowała technikę kolażu, później do realizacji swych wizji wykorzystywała komputer. Tworzyła foldery turystyczne, np. dla Urzędu Rady Ministrów i Polskiej Agencji Promocji Turystyki (PAPT).
Maria Sokołowska-Łopuszańska brała udział w wystawach w ramach Warszawskiego Miesiąca Malarstwa (1994), w wystawie „Sztuka Książki” (1995), „Sztuka jako przedmiot osobisty” (2000). Pragnęła ilustrować wiersze Leśmiana. Stan zdrowia nie pozwolił jej na dokończenie tego zamiaru. Nie spełniło się marzenie mamy, by jeszcze raz pojechać do Francji i Włoch.
Interesowała się architekturą Warszawy. odbywała wycieczki po dawnych dzielnicach Warszawy (Żoliborz, Sadyba, Ochota, Bielany). Lubiła podwarszawskie miejscowości o ciekawej architekturze (Konstancin, Podkowę Leśną, Milanówek).

Wcześniej często jeździła do rodziny do Brwinowa, gdzie pochowani są jej rodzice. Jako dziecko przyjeżdżała do ciotki Leokadii Niedźwiedzkiej, rodzonej siostry swojej matki, Ireny Sokołowskiej. Bawiła się z kuzynami Bożenką i Jankiem. Dom przy Żwirowej zamieniał się w zabawach w scenerię przygód z  Szatana z VII klasy. Pamiętam zebrania rodzinne w pokoju stołowym, a latem na werandzie. Obecnie dom należy do kuzynki mamy, Bożeny Doleżal i jej syna Michała Doleżala.
Była osobą pogodną, oczytaną, mądrą i pomocną. W jej domu stale dzwonił telefon, często nawet późnym wieczorem znajomi prosili o radę albo po prostu chcieli porozmawiać. Mama, czasem słaniając się ze zmęczenia, udzielała porad albo oferowała pomoc. Przyjaźniła się z plastykami, m.in. z Krystyną Bachańską, Bożeną Malinowską, Moniką Łobodzińską. W bliskich kontaktach była z rzeźbiarką Hanną Szalast i z Ewą Zygadło. Znała również aktora Jana Machulskiego, dziennikarza Jacka Kalabińskiego oraz krytyka literatury, prof. Michała Głowińskiego.
Gdy przeszła na emeryturę, kontakty osłabły. Jedni z przyjaciół umarli, inni znikli z jej domu, choć może wtedy potrzebowała ich najbardziej. Miała kłopoty, potrzebowała wsparcia.

W roku 2012 nagle przyszła choroba. Ostatnie lato było najcięższym okresem. W czerwcu dostała udaru i spędziła dwa miesiące w szpitalach. Odwiedzałem ją codziennie. Obiecywaliśmy sobie, że jak wyzdrowieje, pojedziemy na Jasną Górę, aby podziękować za cud uleczenia. Łudziłem się, że wkrótce wróci do siebie, jednak stan był ciężki. Poprawa zdrowia okazała się chwilowa. W ostatnim tygodniu doszło do nagłego pogorszenia. Lekarze stwierdzili zakażenie. Przez ostatnie dwie doby mama ogromnie cierpiała. Zmarła w Święto Matki Boskiej Częstochowskiej o zachodzie słońca. Została pochowana 31 sierpnia w rodzinnym grobie w Brwinowie.



Maria Sokołowska-Łopuszańska

Kazimierz

Łagodny powiew
otula nas
ciepłym oddechem
zielonego lata.
Uwodzą jaśminy
w krainę pragnień.
Nieśmiałą dłonią
nie dotykam cię jeszcze.
To Nienazwane
każe nam długo błądzić podcieniami
wśród makówek
i podziwiać malowane dzbany.
Cichy pejzaż
zakwita jaskrawo
na obrazkach niedzielnych malarzy.
Stłumiony głos dzwonu
prowadzi nas w górę
wąwozem.
Liczymy ślimaki,
zbierasz dla mnie poziomki.
Podnoszę białe kamyki, w których zastygło życie.
Nie wracajmy jeszcze –
niech trwa
ta cisza
przetykana żabim śpiewem,
przesiana przez sito zielonych promieni słońca.

czerwiec 1975




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru