Świat się zmniejszył na zawsze o twą drobną postać,
I zmalał cały świat.
(Bolesław Leśmian, Do siostry)
Odczułem prawdziwość tych słów, gdy w sierpniowy wieczór umarła moja
matka, Maria Sokołowska-Łopuszańska. Ostateczność tego faktu poraża.
Jej śmierć była niespodziewana, bo mimo iż od dwóch miesięcy przebywała
w szpitalach, lekarze chcieli wypisać ją do domu. Dopiero tydzień przed
śmiercią stan zdrowia mamy gwałtownie się pogorszył, a przez dwie
ostatnie doby była nieprzytomna. Umarła we śnie. Miała 70 lat.
Gdy niedawno ponownie sięgnąłem do Dziennika Mieczysława
Jastruna, znalazłem opis śmierci matki Mieczysławy Buczkówny z sierpnia
1962 roku i słowa: „– Dlaczego ona – mówi Mieczysława – tak
dobra, tak łagodna, tak ufająca Bogu, została wystawiona na taką
próbę?”. Słowa poetki trafnie oddają uczucia tych, którzy muszą się
zmierzyć z nagłą śmiercią osoby bliskiej, a dobrej i wartościowej.
Maria Sokołowska-Łopuszańska pochodziła z rodziny inteligenckiej. Jej
ojciec, Kazimierz Sokołowski, był przed wojną nadleśniczym w Supraślu
i cudem uniknął wywózki do Kazachstanu. Przedostał się wraz z żoną
Ireną i synem Tadeuszem przez zieloną granicę. Zamieszkali w Chełmie
Lubelskim, gdzie przyszła na świat moja mama. Resztę wojny spędzili
w Tomaszowie Lubelskim. Po wojnie rodzina przeniosła się do Torunia.
Już jako dziecko mama lubiła czytać. Wychowała się na Panu
Tadeuszu i Encyklopedii Gutenberga. Ojciec czytał jej
Ogniem i mieczem. Po latach mama czytała mnie i bratu bajki (po
jednej dla każdego) i to znacznie dłużej niż 15 minut dziennie. Kiedyś
na wczasach w Świnoujściu czytała nam Kubusia Puchatka przez
dwie godziny .
Dość wcześnie objawiły się u mamy talenty artystyczne: aktorski
i plastyczny. Jako dziecko występowała w przedstawieniach teatralnych
dla dzieci w Teatrze Ziemi Pomorskiej oraz w słuchowiskach radiowych,
m.in. w Królowej śniegu Andersena w reżyserii Zenona Jarugi.
W szkole wystawiła z koleżankami we własnej inscenizacji Zemstę
Fredry. Dużo też rysowała. W toruńskim mieszkaniu dziadków wisiały
obrazy malowane przez nastoletnią Marię.
Ukończyła liceum im. Kopernika w Toruniu i rozpoczęła studia na
Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu w Toruniu. Kształciła się m.in.
u Tymona Niesiołowskiego i Zofii Jastrzębowskiej. Znakomicie opanowała
technikę malarską. Dzięki świetnej znajomości anatomii robiła bardzo
dobre portrety. Malowała też pejzaże, martwe natury, wykonywała grafiki
przedstawiające uliczki Torunia i sylwetki ludzkie. Stosowała technikę
drzeworytu, suchej igły, linorytu, rysowała węglem.
Po ukończeniu studiów wyszła za mąż, urodziła dwóch synów. Jako jedna
z nielicznych osób bezpartyjnych wyjechała na placówkę dyplomatyczną do
Francji, gdzie urządzała wystawy oraz pracowała w wydziale konsularnym.
Jej znajomość języków, umiejętność obcowania z ludźmi i prowadzenia
ciekawych rozmów docenił ówczesny konsul w Lille: prosił mamę, by
zawsze była obecna na rautach dyplomatycznych.
Podróżowała trochę po Europie, była we Włoszech, Niemczech,
Czechosłowacji, Austrii. Podobały jej się zabytki Rzymu, Drezna, Pragi,
obrazy z muzeum w Wiedniu (zwłaszcza Pejzaż zimowy Breughla).
Po powrocie do kraju wstąpiła do Związku Artystów Plastyków.
Pracowała w Biurze Wzornictwa, gdzie projektowała odzież. Jej projekty
nagrodzono w latach 1976 (suknię wieczorową) i w 1978 (Złoty Medal
Dominika w Gdańsku za suknię damską). Jednocześnie brała udział
w plenerach malarskich w Sandomierzu, Radziejowicach, Kazimierzu Dolnym.
W 1973 roku otrzymała nagrodę za grafikę Młyn.
Jednocześnie borykała się z przeciwnościami: rozwodem, samotnym
rodzicielstwem, opieką nad owdowiałą matką. Sama zarabiała i prowadziła
dom. W wakacje zabierała nas nad morze albo w góry. Uczyła zasad
turystyki. Razem przeszliśmy Góry Świętokrzyskie, Tatry, byliśmy
w Świnoujściu, Krynicy, Fromborku i wielu innych miejscach.
Od dziecka mama kochała przyrodę, lasy, morze; miała wiewiórkę, potem
psa. Jako dorosła przygarnęła kotka, który wyrósł na pięknego kocura.
Nieznane psy często przychodziły do niej, łasząc się. Czuły, że mama
będzie je głaskać, a jak trzeba, to i nakarmi.
W roku 1976 po protestach radomskich dyrekcja zakładu mamy kazała
pracownikom iść na Stadion Dziesięciolecia i protestować przeciw „warchołom” z Radomia i Ursusa.
Mama uznała to za nonsens i stwierdziła, że udział w tym kuriozalnym wiecu nie należy do jej
obowiązków służbowych, więc jako jedyna po prostu... poszła do
domu. Nie kursowały wtedy autobusy, nie było taksówek. Wszyscy szli
przez mosty na stadion, zaś mama pieszo ze Starówki poszła na Dolny
Mokotów. Trochę się obawiała konsekwencji, ale następnego dnia nikt
w pracy nie powiedział jej złego słowa.
Po koniec lat siedemdziesiątych postawą mamy zainteresowała się SB.
Mama była inwigilowana, a jej korespondencję kontrolowano. Pisano na
mamę donosy. Wtedy zmieniła pracę i mieszkanie.
W roku 1980 wstąpiła do „Solidarności” i współtworzyła struktury
związku w środowisku plastyków. W stanie wojennym zajęła się pracą na
własny rachunek, projektowała ubrania i zlecała ich szycie. W 1985 roku
zorganizowała pokaz „Mody i Stylu” na jubileusz 30-lecia tej
firmy. Interesowała się folklorem; pamiętam, jak studiowała
w Bibliotece Narodowej motywy ludowe z różnych regionów Polski.
Stosowała je potem w projektach folderów turystycznych i w strojach.
Zaprojektowała suknię ślubną z wykorzystaniem haftu pałuckiego, za co
otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie na suknię ślubną.
W latach dziewięćdziesiątych zorganizowała plener w Kazimierzu,
uczestniczyła w wystawach i plenerach w Suchedniowie, skąd przywiozła
piękne obrazy olejne ukazujące puszczę świętokrzyską. W Gołotczyźnie
malowała dwór Aleksandra Świętochowskiego oraz po sąsiedzku pałac
Krasińskich w Opinogórze. Projektowała okładki książek dla „Świata
Książki”, „Książki i Wiedzy” (m.in. Chestertona, Niemoralną
propozycję Jacka Engelharda czy okładkę mojej pierwszej książki
Sławni ludzie). Stosowała technikę kolażu, później do realizacji
swych wizji wykorzystywała komputer. Tworzyła foldery
turystyczne, np. dla Urzędu Rady Ministrów i Polskiej Agencji Promocji
Turystyki (PAPT).
Maria Sokołowska-Łopuszańska brała udział w wystawach w ramach
Warszawskiego Miesiąca Malarstwa (1994), w wystawie „Sztuka
Książki” (1995), „Sztuka jako przedmiot osobisty” (2000).
Pragnęła ilustrować wiersze Leśmiana. Stan zdrowia nie pozwolił jej na
dokończenie tego zamiaru. Nie spełniło się marzenie mamy, by jeszcze
raz pojechać do Francji i Włoch.
Interesowała się architekturą Warszawy. odbywała wycieczki po dawnych
dzielnicach Warszawy (Żoliborz, Sadyba, Ochota, Bielany). Lubiła
podwarszawskie miejscowości o ciekawej architekturze (Konstancin,
Podkowę Leśną, Milanówek).
Wcześniej często jeździła do rodziny do Brwinowa, gdzie pochowani są
jej rodzice. Jako dziecko przyjeżdżała do ciotki Leokadii
Niedźwiedzkiej, rodzonej siostry swojej matki, Ireny Sokołowskiej.
Bawiła się z kuzynami Bożenką i Jankiem. Dom przy Żwirowej zamieniał
się w zabawach w scenerię przygód z Szatana z VII klasy.
Pamiętam zebrania rodzinne w pokoju stołowym, a latem na werandzie.
Obecnie dom należy do kuzynki mamy, Bożeny Doleżal i jej syna Michała
Doleżala.
Była osobą pogodną, oczytaną, mądrą i pomocną.
W jej domu stale dzwonił telefon, często nawet późnym wieczorem znajomi prosili o radę
albo po prostu chcieli porozmawiać. Mama, czasem słaniając się ze
zmęczenia, udzielała porad albo oferowała pomoc. Przyjaźniła się
z plastykami, m.in. z Krystyną Bachańską, Bożeną Malinowską, Moniką
Łobodzińską. W bliskich kontaktach była z rzeźbiarką Hanną Szalast
i z Ewą Zygadło. Znała również aktora Jana Machulskiego, dziennikarza
Jacka Kalabińskiego oraz krytyka literatury, prof. Michała
Głowińskiego.
Gdy przeszła na emeryturę, kontakty osłabły. Jedni z przyjaciół
umarli, inni znikli z jej domu, choć może wtedy potrzebowała ich
najbardziej. Miała kłopoty, potrzebowała wsparcia.
W roku 2012 nagle przyszła choroba. Ostatnie lato było najcięższym
okresem. W czerwcu dostała udaru i spędziła dwa miesiące w szpitalach.
Odwiedzałem ją codziennie. Obiecywaliśmy sobie, że jak wyzdrowieje,
pojedziemy na Jasną Górę, aby podziękować za cud uleczenia. Łudziłem
się, że wkrótce wróci do siebie, jednak stan był ciężki. Poprawa
zdrowia okazała się chwilowa. W ostatnim tygodniu doszło do nagłego
pogorszenia. Lekarze stwierdzili zakażenie. Przez ostatnie dwie doby
mama ogromnie cierpiała. Zmarła w Święto Matki Boskiej Częstochowskiej
o zachodzie słońca. Została pochowana 31 sierpnia w rodzinnym grobie
w Brwinowie.
Łagodny powiew
otula nas
ciepłym oddechem
zielonego lata.
Uwodzą jaśminy
w krainę pragnień.
Nieśmiałą dłonią
nie dotykam cię jeszcze.
To Nienazwane
każe nam długo błądzić podcieniami
wśród makówek
i podziwiać malowane dzbany.
Cichy pejzaż
zakwita jaskrawo
na obrazkach niedzielnych malarzy.
Stłumiony głos dzwonu
prowadzi nas w górę
wąwozem.
Liczymy ślimaki,
zbierasz dla mnie poziomki.
Podnoszę białe kamyki, w których zastygło życie.
Nie wracajmy jeszcze –
niech trwa
ta cisza
przetykana żabim śpiewem,
przesiana przez sito zielonych promieni słońca.
czerwiec 1975