Wiosną 2012 otwarto w Salonie Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie
wystawę twórczości Teresy Kruszewskiej, projektantki wnętrz, mebli,
zabawek, także pedagoga, od przeszło pół wieku związanej z tą uczelnią.
Pomimo uznania zawartego w recenzjach, towarzyszących wystawie, pomimo
staranności opracowania ekspozycji – pokazano wszystkie najważniejsze
prace artystki – można było wyczuć brak czegoś w rodzaju pointy owego
przedsięwzięcia, pytania o jego miejsce we współczesności.
Chwalono dzieło Teresy Kruszewskiej, jak się chwali rzecz dokonaną,
należącą do czasu przeszłego – w sam raz do muzealnych zbiorów.
Tymczasem wydaje się, jest to dzieło wciąż aktualne, zasługujące na
włączenie w problematykę obecnej sztuki użytkowej, nie tylko polskiej
zresztą.
Na wystawie znalazły się między innymi „krzesełka odwracalne” dla
dzieci, projektowane i wykonane w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia
w nielicznych niestety egzemplarzach, w których siedziska mogą znajdować
się wyżej lub niżej po odwróceniu przedmiotu. Należy podkreślić, iż
w tym samym czasie foteliki dziecięce oparte na identycznej zasadzie,
chociaż różniące się kształtem i technologią, produkuje szwedzkie
przedsiębiorstwo IKEA. Nie pierwszeństwo dokonań jest tu jednak ważne,
ale zbieżność poszukiwań: idea mebla dla dziecka – przedmiotu
użytecznego i służącego jednocześnie do zabawy.
Fascynacja formowaniem materiału – najbardziej znane meble
Kruszewskiej wykonane są z drewnianej sklejki i wykorzystują urodę jej
giętych płaszczyzn – nie przesłania jednak nigdy projektantce celu
głównego, jakim jest przeznaczenie przedmiotu, jego funkcjonalność.
„Najważniejszą zasadą w mojej pracy – tłumaczy artystka – jest
to, że zawsze testuję meble z dziećmi i z dorosłymi. Wszystkie moje
produkty podporządkowane są ergonomii. Ważne jest, aby studenci
wzornictwa przestrzegali tych zasad – projekty muszą wynikać z potrzeb
realnego życia i zdać egzamin w realnym życiu”.
Powyższa wypowiedź nie stoi w sprzeczności z inną, kiedy pytana przez
dziennikarkę o historię powstania słynnego już dziś krzesła „Muszelka” z 1956 roku wyjaśnia: „Chciałam zrobić coś nowatorskiego.
Sklejka jest cudownym materiałem, bardzo plastycznym – odkrywaliśmy
wtedy jej możliwości.”
To właśnie połączenie ogromnego zdyscyplinowania, odpowiedzialności za
jakość użytkową przedmiotu, z inwencją i wyobraźnią w kształtowaniu
formy stanowi główną cechę twórczości Teresy Kruszewskiej.
Należałoby wobec tego zadać pytanie, dlaczego twórczość ta, tak ważna
pod każdym względem, nie znajduje kontynuacji w działalności
dzisiejszych projektantów, dlaczego traktuje się ją jak rozdział
zamknięty.
Odpowiedzi trzeba by szukać nie tylko w aktualnej sytuacji polskiego
wzornictwa meblarskiego, lecz w powszechnie obowiązujących dziś modach
wnętrzarskich, w lansowanym obecnie „stylu życia”.
IKEA – nie tak dawno jeszcze popularyzator idei funkcjonalności,
prostoty, ekonomii, nowatorstwa rozumianego jako poszukiwanie rozwiązań
jednocześnie niebanalnych i ułatwiających codzienną egzystencję –
coraz wyraźniej w swych wyrobach preferuje estetykę rodem z „salonu” raczej niż z „living roomu”.
Wystarczy przejrzeć katalogi tej firmy na kolejne lata, by zauważyć
znikanie z jej oferty przedmiotów w najlepszym tego słowa znaczeniu
użytkowych i pojawianie się wyrobów o charakterze prestiżowym, często
pretensjonalnych – za to modnych.
Ciągłość tradycji stylu, kontynuacja dobrych wzorów przestaje już być
jednym z głównych wyznaczników tej produkcji. Nie produkuje się na
przykład opisywanych na wstępie fotelików odwracalnych; ich miejsce
zajęły zdecydowanie brzydsze, mniej wygodne i trwałe – krzesełka,
stołki, stoliki z plastikowej serii Mammut, także toporne krzesełka
z drewna i sklejki (seria Kritter), naśladujące meble dla
dorosłych.
W ostatnim, na rok 2013, katalogu IKEA na rozkładanej
stronie zaprezentowano przegląd wyrobów, które mają określać „nasza nowa,
designerska kolekcja”) obecny kierunek rozwoju firmy. Przedstawiony
tam wybór charakteryzuje uderzający brak kryteriów; nagromadzenie
przypadkowych form, żonglowanie materiałami i kolorem zdają się
przesłaniać brak rzeczywistego nowatorstwa.
IKEA zaczyna powoli wpisywać się w coś, co można by określić jako „estetykę reklamową”, to jest uległą wobec rzeczywistych bądź pożądanych
upodobań konsumenta, rezygnując tym samym z niezależności własnej
produkcji. Styl zamienia się w stylizację, co widać szczególnie
wyraźnie w meblach „ozdobionych” elementami całkowicie
nieprzystającymi do ich funkcji użytkowych (na przykład regały
łazienkowe o konstrukcji z wymyślnie giętych w zawijasy, metalowych
prętów).
Wspomniana firma od wielu już lat obecna jest w Polsce i stanowi część
naszego rynku wyposażenia wnętrz. Nadal ma swoją liczną klientelę, nie
widać wszakże jej wpływu na charakter rodzimego meblarstwa.
Już w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia a więc przed nastaniem w Polsce
gospodarki rynkowej, z upodobaniem zaczęto nazywać rozmaite pomieszczenia
„salonami”. Mieliśmy więc salony fryzjerskie, salony mody,
ale też – co już zakrawało na śmieszność tytułowano tak skromne,
kilkunastometrowe pokoje w naszych blokowych mieszkaniach.
Z czasem nazewnictwo to weszło do powszechnego użytku i dziś już
w każdym domu obowiązkowo musi być salon, bez względu na metraż
i standard pomieszczenia.
W konsekwencji – salon określa charakter wyposażenia wnętrza. Tu
muszą rozpierać się kanapy, zwaliste fotele, obowiązkowe „stoliki
okolicznościowe”, witryny na bibeloty oraz nieodzowne, choćby
i tandetne – dywany. Urządza się te pokoje przede wszystkim nie dla
własnej wygody, ale na pokaz – dla sąsiadów, dla gości, na wzór
telewizyjnych reklam i fotografii z pism kolorowych, i na takie też
potrzeby odpowiada przemysł meblarski.
„Pokaż mi salon, a powiem ci, kto w nim mieszka” – tytuł ten
otwiera artykuł o wnętrzach w popularnym dzienniku. Ustala się tam
związki, jakie istnieją rzekomo między cechami charakteru użytkownika
a rodzajem wyposażenia pomieszczeń. Zgodnie z tym wśród mebli marki
„X” będą się czuć dobrze ludzie „dynamiczni i zdecydowani
indywidualiści”, marka „Y” stworzy odpowiedni klimat osobom
energicznym i „wielbicielom niekonwencjonalnych rozwiązań”, marka
„Z” – oferująca meble solidne i trwałe, które „długo
zachowują swoje piękno” zaspokoi oczekiwania osób starszych i –
o dziwo – również dzieci.
W praktyce meble różnorodnych firm krajowych w sposób istotny nie
różnią się między sobą.
Nie ma też większego znaczenia, czy nawiązują do form tradycyjnych, czy
kokietują nowoczesnością, ponieważ za każdym razem jest to odwoływanie
się do jakiś „uśrednionych” gustów potencjalnego nabywcy, jego
stereotypowych wyobrażeń (zdobione powierzchnie
– to mebel „stylowy”, gładkie – to awangarda). Jednak
reakcja na nudę i banalność przybiera czasem niepokojącą postać.
Oto wypowiedź projektantki młodego pokolenia, pochodzącej ze Słowenii
– Niki Zupanc, której zarzucono niefunkcjonalność jej kanap i krzeseł:
„Przestajemy myśleć, gdy jest nam za wygodnie”.
Takie stanowisko – że mebel niekoniecznie musi być użyteczny – nie
jest odosobnione w świecie współczesnym. Na międzynarodowych wystawach
i targach wzornictwa pokazuje się sprzęty, które demonstracyjnie negują
swoje przeznaczenie. Mają prowokować, nie służyć.
„Funkcja i dekoracja się zużyły” – podobne prawdy lansuje się
w renomowanych ośrodkach współczesnego wzornictwa.
„Zatraciliśmy kontakt z naturą (...). Nasz wiek odnowi ten
kontakt” – deklaruje Vincent Dubourg, jeden z czołowych projektantów
młodego pokolenia, i proponuje biurko, z którego nóg wyrastają gałęzie.
Uderza, w przedmiotach zrealizowanych w myśl podobnych deklaracji,
niebywała sztuczność formy. Nie stanowi ona organicznego zespolenia
elementów, tworzących nową jakość, lecz efekt mechanicznego dodawania
kształtów.
Wracam raz jeszcze do prac Teresy Kruszewskiej, której dzieła nie
miały szans zaistnieć w powszechnym odbiorze w latach, kiedy powstały.
Należałoby chyba potraktować ową twórczość jako przykład dojrzałej
postawy artystycznej i kierunkowskaz dla rozwoju polskiego wzornictwa.