„Tajemnice codzienności” – tak brzmiało hasło tegorocznych
Europejskich Dni Dziedzictwa. Jednak codzienność i tajemniczość
w zasadzie się wykluczają, ta pierwsza jest raczej monotonna, podległa
rutynie, nie ma w niej miejsca na tajemniczość. Chyba, że spojrzymy na
nią z innej perspektywy – czasu, którego przemijanie pozwala dostrzec
niezwykłość w codzienności, albo – przestrzeni; to, bowiem, co zwykłe
dla jednych, może być egzotyczne dla innych.
Okazją, by się o tym przekonać, mógł być piknik podkowiańskich
mniejszości narodowych. Mamy bowiem w samej Podkowie oraz na Dębaku
licznych cudzoziemców, którzy czasowo lub na stałe znaleźli się w naszym
sąsiedztwie. Czy ktoś policzył, jak wiele nacji związało się z naszym
miastem? Na Dniach Dziedzictwa było dziewięć stoisk narodowych.
I byłoby ciekawe, gdyby udało się zaprezentować zwyczaje czy potrawy
czeczeńskie, ukraińskie, białoruskie, gruzińskie. Zyskalibyśmy wiedzę
o tych ludziach, może spojrzelibyśmy na nich innym, bardziej przyjaznym
okiem, bo to, co znajome, nie jest już obce. Miejmy nadzieję, że to się
kiedyś uda, z pożytkiem dla obu stron.
Dowiadując się więcej o nowych obywatelach Polski, znajdujemy z nimi
płaszczyznę porozumienia. Tak chyba uważali przedstawiciele Kirgistanu,
którzy przygotowali mapę swego kraju, słusznie mniemając, że nie wiemy
o nim zbyt wiele; zawiesili też zdjęcia tamtejszych gór i miast,
przykuwające uwagę urodą i egzotyką. Do tego jeszcze ciekawie
opowiadali, podkreślając związki swego kraju z Polską – przywołali
postać Mikołaja Przewalskiego, podróżnika i przyrodnika, badacza
środkowej i zachodniej Azji. Miasto, w którym zmarł, Karakoł, otrzymało
nazwę od jego nazwiska. I choć uczeni spierają się, czy Przewalski był
Rosjaninem, czy Polakiem, nasi goście nie mieli takich wątpliwości. Energiczna Elmira Azim
opowiadała o swoim kraju po rosyjsku, a jej nastoletni syn, od ponad
roku uczący się w podkowiańskiej szkole, płynnie po polsku. Nauka idzie
mu bardzo dobrze i zamierza studiować na politechnice. Polskiej, bo tu
chce osiąść na stałe.
Owego słonecznego popołudnia 16 września było to pierwsze spotkanie
podkowian z sąsiadami z różnych egzotycznych krajów, podczas którego oni
byli gospodarzami, a my gośćmi. Taki podział ról sprawiał, że uchodźcy,
znajdujący się często na marginesie społeczności, mogli znaleźć się
w jej centrum. Spotkaliśmy przedstawicieli Białorusi, Gruzji,
Czeczenii. Argentynę reprezentował Matias Gigaylia, który przybył
z żoną Polką. Stoisko miały też Węgry, za sprawą Ákosa Engelmayera,
podkowianina od wielu już lat, który, prócz smacznych pogaczy, serwował
informacje o związkach polsko-węgierskich. Włochy uosabiali
państwo Magdalena i Marco Ghia. Z Barcelony pochodzi uśmiechnięty
Fernando, który częstował gości tortillą, winem i wiadomościami
o kryzysie. Mieszka teraz pod Grodziskiem z żoną Emilią i uczy
hiszpańskiego w okolicznych miasteczkach. A poza tym hoduje kozy,
osiołki i – nie narzeka. Pablo i Małgosia z Warszawy, którzy
też przyjechali na podkowiański piknik, zajmują się dystrybucją oliwy
produkowanej przez rodzinę Pabla. Do stoisk narodowościowych dołączyło
stowarzyszenie osób z autyzmem, przedstawiając prace swoich
podopiecznych oraz film o zajęciach terapeutycznych.
Podczas gdy na łące przed pałacykiem trwał piknik, na pierwszym
piętrze, na tarasie, odbył się konkurs na podkowiański produkt lokalny
w dziedzinie kulinariów. Zwyciężył placek orkiszowy z czarnym bzem
autorstwa Mileny Łakomskiej z kawiarni Mili Moi.
Codzienność z perspektywy czasu zobaczyliśmy na wystawie
zorganizowanej przez Agnieszkę Wojcierowską i Oskara Koszutskiego:
Życie codzienne w Podkowie przedwojennej, wojennej i powojennej.
Gościny użyczył jej obecny właściciel „Aidy” Tadeusz Iwiński
i lepiej się stać nie mogło, nie tylko ze względu na aurę tego miejsca,
ale i jej znaczenie w podkowiańskich dziejach.
Twórców wystawy zainteresował zwykły dzień mieszkańców Podkowy i choć
na pokazanych fotografiach widzimy raczej odświętne niż codzienne życie,
nie zmienia to faktu, że mamy nieodparte wrażenie egzotyki,
przejawiającej się w ubiorach, fryzurach, kapeluszach pań i panów, nawet
w modelach dziecięcych wózków, o wystroju wnętrz nie wspominając. Jaka
Podkowa jawi się z tych dokumentów? Przede wszystkim blisko związana
z przyrodą. To ona stanowi codzienność, otoczenie, z którym mieszkańcy
się identyfikowali.
Podkowianie chętnie fotografowali się w ogrodach, na tarasach, na
schodkach domów. To, co ważne, działo się, jak widać, na dworze –
partyjki brydża przy stolikach wystawionych przed dom, tańce na tarasie,
odpoczynek na leżakach, przyjęcia ogrodowe, spacery w parku lub w lesie,
kuligi, rozgrywki sportowe, dożynki, lepienie bałwana.
Wystawę podzielono chronologicznie i tematycznie; była więc Podkowa
przedwojenna, wojenna i powojenna (do 1969 roku). Sporo miejsca zajmują
zdjęcia z imprez sportowych, jak olimpiada w Zarybiu, hokej na stawach
stawiskich, zawody sportowe w parku miejskim czy eskadra motocykli
z ubranymi w skóry kierowcami.
Czas, kiedy nikt nie był pewien, czy przeżyje kolejny dzień, nie
sprzyjał fotografowaniu ludzi ani miejsc. Toteż z okresu wojny mamy
niewiele takich świadectw. Prócz tych z zawodów sportowych u państwa
Regulskich, nazwanych szumnie olimpiadą (był to rok 1942), zachowały się
jeszcze fotografie z dożynek w Zarybiu, zdjęcie stacji EKD w Podkowie
Leśnej, a także kawiarenki, którą w czasie okupacji uruchomiono
w wagonie kolejki na stacji Podkowa Główna i gdzie chętnie zaglądali
młodzi ludzie z naszego miasta i ich goście. Jedno z najciekawszych
zdjęć przedstawia grupkę kobiet w chustkach, przycupniętych na stercie
kamieni. To uchwycone przez fotografa mieszkanki pobliskich wsi,
odpoczywające w drodze do domu; przywoziły do Podkowy nabiał, często też
pracowały w podkowiańskich domach. Świetny obrazek rodzajowy. Fotograf
utrwalił też ważny moment w życiu Krystyny i Zbigniewa Krawczyńskich –
ich ślub w naszym kościele.
Kolejny rozdział to Podkowiańskie damy. Oglądamy wizerunki
Czesławy Turskiej, Ireny Klukowskiej, Janiny Raugiewicz, Władysławy
Szydłowskiej. Nie są to studyjne portrety ani też fotografie
podkowianek w strojach wizytowych, lecz rodzajowe scenki utrwalone
w celach prywatnych. Jedna z najlepszych pokazuje późniejszą łączniczkę
i żołnierza AK Helenę Walicką z wózkiem dziecięcym.
Kilka fotografii przedstawia kościół, bo też zajmował on ważne miejsce
w życiu społeczności tak przed wojną, jak i po jej zakończeniu. Jedna
z nich pokazuje loterię fantową w parku, z której dochód przeznaczono na
budowę podkowiańskiej świątyni; obok księdza Bronisława Kolasińskiego
znalazł się na niej góral czy raczej mężczyzna w stroju podhalańskim.
Późniejsze zdjęcia pokazują wizytę prymasa Wyszyńskiego w naszej parafii,
kulig podkowiańskiego chóru, uroczystości ślubne. Nie mogło też
oczywiście zabraknąć występów Trapistów – młodzieżowej grupy big-
beatowej, na której koncerty podczas mszy waliły tłumy z sąsiednich
miejscowości.
Atmosferę lat powojennych oddaje fotografia z posiedzenia rady
narodowej: mównica, stół prezydialny i nieodłączne portrety ówczesnych
władz. Także prywatne zdjęcia wprowadzają nas w problemy tamtych lat,
jak choćby wizerunek Zbigniewa Krawczyńskiego w gabinecie,
pochylonego nad planami odbudowy Warszawy, które tu właśnie, w Podkowie,
opracowywał.
Oddzielny dział stanowią dokumenty z powojennego życia szkoły, która
mieściła się najpierw przy ulicy Błońskiej, a następnie w pałacyku-
kasynie – dopóki nie wzniesiono nowego budynku. Grupowe zdjęcia
uczniów z wychowawczyniami, trochę sztywne, pozowane, mówią jednak
o atmosferze, a także o statusie majątkowym ówczesnych mieszkańców
Podkowy.
A czy ktoś jeszcze pamięta, że w baraczkach przy Świerkowej
wypoczywały dzieci podczas letnich kolonii? Seria zdjęć dokumentuje ten
okres w dziejach Podkowy – grupka kolonistów z walizkami na peronie,
miejsce zabaw dla dzieci, uśmiechnięte buzie dzieci wyglądających przez
okna baraczku.
Jaka wydaje się Podkowa tamtych lat? Zupełnie inna niż dziś.
Kościół, teraz otoczony zielenią, która oddziela przestrzeń sacrum od
zgiełku miasta, na fotografiach sprzed ponad pół wieku jawi się jakiś
malutki, zagubiony w pustej przestrzeni, z dwoma zaledwie samotnymi
drzewami; bez pergoli, murków i ogrodu. Oglądamy ulice z chłopskimi
wozami, charakterystyczny sklepik pani Załęskiej, w którym kupowało się
kolorowe lizaki i inne smakołyki.
Ciekawa była ta wycieczka w przeszłość Podkowy i dobrze się stało, że
wystawę pokazano potem w sali Centrum Kultury i Inicjatyw Obywatelskich.
Niedzielny wieczór zakończył koncert Magdaleny Sarny z kwartetem
I Solisti di Varsavia pod kierunkiem Tomasza Radziwonowicza, który odbył
się na historycznej werandzie willi „Aida”.
Nieco poważniejszy charakter miały imprezy sobotnie, rozpoczęte
odsłonięciem tablicy poświęconej Michałowi Doliwo-Dobrowolskiemu,
pionierowi elektrotechniki. Kolejnym bohaterem dnia był architekt
i urbanista Antoni Jawornicki, autor planu zagospodarowania
przestrzennego miasta-ogrodu. Odczyt o nim wygłosił wnuk, profesor
Jacek Kurczewski.
Tego samego dnia otwarta została wystawa fotograficzna Smak
miejsca, połączona z prezentacją multimedialną Tadeusza Baruckiego na
temat architektury Europy.
Tak minęły kolejne Dni Dziedzictwa. Mamy sporo czasu, by przygotować
następne.