Są czytelnicy, którzy najbardziej lubią książki o domach, zwłaszcza
tych istniejących – jak wiele budynków w Podkowie. Jednak domu,
o którym piszę, nie da się zobaczyć w rzeczywistości. Przetrwał on
jedynie w pamięci właścicieli, ich dzieci i wnuków, dzięki słowu
pisanemu oraz zachowanym starym zdjęciom. Dwór ten stał w Perepelnikach
na Podolu, w ziemi złoczowskiej, 80 kilometrów na wschód od Lwowa.
Nieopodal przepływa niewielki jeszcze Seret – latem chadzano kąpać się
w Serecie, który ma źródła gdzieś na okolicznych łąkach. Tyle wskazówek
powinno wystarczyć, abyśmy mogli umieścić to miejsce na mapach.
Na książkę trzeba było czekać od kilku dziesięcioleci. Perepelniki
znałam już ze wspólnego tomu autorstwa dwóch lwowskich poetek,
opublikowanego w roku 1974, na który złożyły się Quodlibet
Maryli Wolskiej oraz Quodlibecik– dalszy ciąg, napisany
przez jej córkę, Beatę Obertyńską. W jego skład miały wejść
również teksty poświęcone Perepelnikom, lecz choć do tego ostatecznie
nie doszło, w książce można zauważyć ślady takiego zamiaru: fragmenty
listów Wolskiej. Było oczywiste, że w przepastnych archiwach rodzinnych
musi się kryć jeszcze wiele skarbów... A perepelnicki dwór pojawił się
w mojej głowie jeszcze dawniej, dzięki kultowemu niegdyś miesięcznikowi
„Ty i Ja” i zamieszczonemu w nim artykule o porzuconej miłości
Staffa, Białce Hubickiej (a może były i jakieś inne?). Rzecz działa się
właśnie w Perepelnikach, pamiętam pozowane zdjęcia prześlicznej Białki
z salonu lwowskiego domu Wolskich na Zaświeciu. Musi być coś naprawdę
niezwykłego w tych opowieściach, skoro pamięta się o nich tak długo.
Ale najpierw o ludziach. Właściwie należałoby tu przedstawić całą
skomplikowaną genealogię rodu Wolskich i Pawlikowskich wraz z antenatami
i późnymi wnukami, znanymi wszystkim jak gdyby oddzielnie – podczas
gdy we wspomnieniach są tu wszyscy razem, żywi, barwni i złączeni
niepoliczonymi więzami. Matką Maryli Wolskiej, de domo
Młodnickiej, była Wanda Monné, narzeczona młodo zmarłego Artura
Grottgera, sportretowana przez niego w Lithuanii. To ona
rozpoczyna ciąg niezwykłych postaci pojawiających się na kartach obu
książek, jak Kornel Ujejski, Władysław Bełza (wierszyk Kto ty
jesteś? Polak mały został napisany właśnie dla syna Maryli Wolskiej,
Luka), Ignacy Paderewski, Leopold Staff, Ostap Ortwin... – a dzieje
się to wszystko we Lwowie i w ogóle w Galicji, w kolejnych mieszkaniach
Młodnickich i Wolskich – na Zimorowicza, a potem w willi na Zaświeciu
oraz w ukochanej Storożce pod Skolem, gdzie przed pierwszą wojną
spędzano każde lato. Później doszły do nich jeszcze Perepelniki, rodowy
majątek męża Maryli, Wacława Wolskiego, pozostający w posiadaniu rodziny
aż do 1939 roku.
Gdyby ktoś chciał dziś na własne oczy zobaczyć ducha – w dużym
oczywiście przybliżeniu – zaświeckiego domu, przy okazji bytności we
Lwowie powinien udać się na ulicę Czajkowskiego, dawną Kaleczą albo
Kalecza, położoną na stokach Cytadeli, za Ossolineum (obecnie jest to
prawie centrum miasta). Pod numerem 37 mieści się tam restauracja „
Kupoł”, pełna pamiątek po polskich mieszkańcach Lwowa – zdaniem
właścicielki było to właśnie mieszkanie Maryli Wolskiej (co nie może być
prawdą, wystarczy przyjrzeć się zdjęciom Zaświecia). Legenda poetki,
bliskiej dziś nielicznym czytelnikom (seria wydawnictwa Universitas,
w której w 2003 roku ukazały się Wiersze wybrane, nosi tytuł
„Klasyka mniej znana”), we Lwowie jednak żyje; Marylę Wolską przy
tym uważano za osobę niesłychanie majętną, co z kolei nie powinno wcale
dziwić, gdyż Wacław Wolski był jednym z pionierów rodzącego się
w Galicji przemysłu naftowego. Podobno nikt we Lwowie nie miał takich
pereł, jak pani Wolska... To tylko jedno spojrzenie na rzeczywistość,
bo jej córka tymczasem wspomina: „Pamiętam na przykład historię
pewnego glinianego dzbanka. Wypatrzyła go Mama na jarmarku w Stryju.
Miał być jakiś pradawny, osobliwy w kształcie i proporcjach – cóż,
kiedy baba się uparła i nie chciała dać go inaczej niż za pięć koron!
I Mama, nie będąc pewna, czy może sobie na ten zbytek pozwolić, wróciła
na Storożkę z nosem na kwintę i bez garnka!” (Wspomnienia,
s. 381-382).
Dwór w Perepelnikach był obszerny, mieścił wielką rodzinę
z przyległościami, rezydentów, gości z sąsiedztwa albo przybywających na
całe lato. To o jego ścianach Maryla Wolska pisała w wierszu Na
dnie zwierciadeł:
Kocham czar wspomnień, smutny wdzięk dawności,
Woń starych dworów, pustki i lawendy,
Rozwory wielkich, szklanych drzwi – bez gości,
Myśl, że tak wiele przeszło życia tędy,
Życia, co płynąc, jak dym się ulatnia –
I żem nie pierwsza tu i nie ostatnia...
Na przestrzeni kilkudziesięciu lat opisanych dokładniej we
wspomnieniach w tych samych pokojach kręciły się coraz to nowe pokolenia
dzieci, których żywa pamięć przechowała perepelnickie „to i owo”,
ciągle za nim tęskniąc. Jej świadectwem są zamieszczone w książce
precyzyjne plany dworu i ogrodu, odtworzone przez Marcina Wolskiego
(wnuka Maryli, a bratanka Beaty). Obok opowieści o trudnych miłościach
i skandalach rodzinnych z wieku jeszcze XIX otrzymujemy szczegółowy opis
dworu i obszernego parku, a w nich najwięcej miejsca zajmują rzeczy nie
bardzo ważne, a czasami nieważne zupełnie. Czytamy o zielonym od
dzikiego wina salonie, o walce z muchami (zamieszczono nawet fotografię
szklanej muchołapki, która przetrwała wojnę – historia bywa łaskawa
dla dziwnych przedmiotów...), o deseniu na tapetach, o olbrzymich
winniczkach sprowadzonych do ogrodu przez pradziada z Francji jeszcze
w czasach napoleońskich (czy żyją tam ciągle?), o cmentarzyku kwiatów,
o tarciu konfitur ze słynnej perepelnickiej cukrowej róży i suszu
jabłkowym przygotowywanym na ogniu w sadzie, o „rezydentkach na
gracji”, rządcy majątku i służących, dziwacznych lustrach i „
kotiaczym pokoiku”, z którego wywietrzał już zapach kotów, o wuju
podobnym do cara, o niedoszłej transakcji kupna żywej zakonnicy za
pieniądze uzyskane ze sprzedaży maciory, o straszliwych kuracjach dla
gruźlików (jabłka nabijane zardzewiałymi gwoźdźmi), zbieraniu śmietany,
o różnych pięknych albo dość zwyczajnych sprzętach i zupełnych
drobiazgach... Słowem, sprawy nieważne, ale najważniejsze. Do takich
należy zwłaszcza cytat o Kasinej kapie:
„Kapa była biała, z cieniutkiego lnianego płótna, obrzeżona
szerokim, różowo-malinowym haftem. Pochodziła z Łańcuta, tak samo
jak Kasia, z okolic gdzie kwitnie po wsiach ten gruby wypukły rodzaj
haftu. Kapa była tak rzadkiej piękności, że Mama odkupiła ją od Kasi,
a po latach dała mi ją do Odnowa. Do września 1939 roku zaścielała mi
łóżko. Wisząca nad nią na ścianie malinowo-srebrna buczacka makata
godziła się dobrotliwie z malinowym, ludowym ««gadzikiem»»,
obiegającym tuż pod nią białe błonie lnianego płótna. Mam ją w oczach
jak żywą! Ot, taki drobny, nieważny szczegół. Tak, wiem, że nieważny,
ale jeśli haftu tego tu – teraz – kiedy mi się sam podwinął – nie
wspomnę, to już do końca świata nikt!... A przecie był! I był śliczny!
I był rękom, które go wyszywały, ważny kiedyś. I mnie był ważny.
I przepadł. I rozpłynął się, a «stać się» może tylko
słowami. Więc – niech! Nie wykreślę tego o «Kasinej
kapie» ! Sobie na pociechę i na pamiątkę Kasi...”
(Perepelniki, s. 33).
I chociaż naprawdę kapy już nie ma – przecież ciągle jest, chociaż
przetrwała tylko w słowach.
Książkę o Perepelnikach wydano nadzwyczaj pięknie i starannie,
z licznymi reprodukowanymi zdjęciami, a nawet z erratą, czego
w dzisiejszych czasach prawie się już nie widuje!
Przydałby się tom kolejny, poświęcony tym razem trzeciej spośród
rodzinnych siedzib: podkrakowskim Goszycom, stanowiącym następny etap
życia tej bardzo rozgałęzionej rodziny podczas wojny i w latach
powojennych. Pewnie kiedyś się doczekamy.
A na koniec jeszcze fragmencik wspomnień Obertyńskiej, zapisanych
gdzieś daleko, w Johannesburgu albo w Anglii: „Mieliśmy w salonie,
w podłodze, pewną nam tylko wiadomą kostkę parkietów, którą nożem można
było podważyć... Tam co roku zgarnialiśmy szczypteczkę osypanych
z drzewka igieł...
Z kochania. Z czci. Z wdzięczności... A może na zapas? Nie
wiem...” (Perepelniki, s. 39-40).
I wiersz Maryli Wolskiej, poetki „mniej znanej”, zatytułowany
Opór pod Storożką (Opór to nazwa górskiej rzeki, która płynie
przez Skole):
Woda rwąca, zielona,
Zimny, śliski, migotliwy pęd!
Wyciągnięte na wietrze ramiona,
Ślady mokrych na kamieniach pięt...
Wertep, glina, dziewanny,
Kij, kapelusz na oczach jak grzyb –
Na dnie wody zachłannej, przeszklannej
Cienie drobnych ślizgają się ryb.
Skwar, południe, pogoda,
Wspak we wodzie dwojący się las,
Taka rwąca, szumiąca ta woda!
Taki rwący, szumiący ten czas!
Słońce, niebo, murawa!
Bryzgi piany i głazy na dnie...
Czas cię spłukał, godzino łaskawa,
Czemuż razem nie spłukał i mnie?
Maryla Wolska, Beata Obertyńska, Wspomnienia, PIW, Warszawa 1974.
Beata Obertyńska, Perepelniki, wstęp Anna Pawlikowska,
posłowie Kacper Pawlikowski,
nakładem własnym, Goszyce 2010.