Zainicjowane przez Magdalenę Prosińską i Łukasza Willmanna przed siedmioma laty Otwarte Ogrody są z roku na rok coraz bujniejsze, coraz bogatsze. Pomiędzy 10 a 12 czerwca otworzyło się ich w naszym mieście kilkadziesiąt! Goście Festiwalu mogli wziąć udział w nieprzebranej masie koncertów, wystaw, plenerów, warsztatów, imprez edukacyjnych, pikników i zajęć sportowych... Oto, co z tego bogactwa wybrali i opisali młodzi podkowianie.
Na inaugurację tegorocznej edycji festiwalu organizatorzy, zamiast
zwyczajowego koncertu, zaplanowali multimedialny spektakl plenerowy
Dżentelmen i spółka, opowiadający o początkach miasta-ogrodu.
Już to samo przyciągnęło lokalną społeczność, zainteresowaną historią
swojej małej ojczyzny. Niecodzienne było też zarówno miejsce – staw
w parku miejskim – jak i późna, wieczorna pora. Nawet chłód
i deszcz nie zdołały więc odstraszyć widzów, przybyłych licznie, by zobaczyć
efekty wspólnej pracy mieszkańców Podkowy, Brwinowa i Milanówka.
Spektakl toczył się w powolnym tempie i zbudowany był z luźnej
sekwencji scen, które wszakże złożyły się na spójny wizerunek głównego
bohatera i przekonująco oddały klimat epoki. Tytułowego dżentelmena
Stanisława Wilhelma Lilpopa zagrał Andrzej Precigs – jedyny spośród
biorących udział w przedstawieniu aktor zawodowy, nasz sąsiad z Kań.
Najbardziej widowiskowym momentem spektaklu, według koncepcji
i w reżyserii Joanny Sarneckiej, był pokaz tradycyjnych zapewne tańców
kenijskich wokół ogniska, w scenie ukazującej wyprawę Lilpopa na safari.
Pomarańczowe płomienie na tle ciemnego już nieba stwarzały aurę
tajemniczości, spotęgowaną jeszcze rytmem bębnów. Zaskakujące było
również wykorzystanie stawu jako sceny, a gra świateł na wodzie dodawała
przedstawieniu urody. Znakomita oprawa muzyczna – utwory
instrumentalne Jana Duszyńskiego i stylowa piosenka Marzenny Grzymały
(panny Lili) były jego dodatkowym atutem.
Dobrym pomysłem okazało się ustawienie telebimu, dzięki któremu
łatwiej było śledzić akcję rozgrywającą się w kilku miejscach
równocześnie. Inna sprawa, że kamerzysta chwilami nie nadążał za
aktorami; trudno też było usadowić się w taki sposób, by telebimu nie
zasłaniały drzewa i by nie przeszkadzać występującym. Całkiem się tego
zresztą uniknąć nie dało – brak ścisłego rozgraniczenia sceny
i widowni sprawiał, że widzowie mieszali się z aktorami, co wprowadzało
pewien chaos.
Pomimo tych niedociągnięć przedstawienie oglądało się z dużą
przyjemnością. Widać było, że uczestnicy świetnie się bawią,
a zaangażowaniem i poziomem gry nie ustępują aktorowi kreującemu postać
głównego bohatera.
Agata Watemborska
Spektakl plenerowy Dżentelmen i Spółka, staw w Parku Miejskim, ul. Lilpopa; organizator: CKiIO
Podkowiańskie przywitanie lata – Otwarte Ogrody – to dla naszego
miasteczka czas wielkiej mobilizacji. Co roku w programie pojawiają się
nazwiska nowych mieszkańców, którzy dołączają do grupy znanych już
organizatorów plenerowych imprez. Rezultat? Rokrocznie ślęczę nad
rozpiską festiwalu, zastanawiając się, co wybrać, z czego zrezygnować
i dlaczego większość interesujących mnie ogrodów zaczyna się w sobotę,
punkt 15, w odległych od siebie zakątkach Podkowy. W tym roku
z opresji wyratowała mnie babcina mądrość: „coś dla ciała, coś dla
duszy”. Oddycham z ulgą.
Balsam dla ducha
Renesansowe pieśni dworskie, śpiewane w kilku europejskich językach?
Ależ tak! Chyba tylko kilkugodzinny spektakl Krystiana Lupy lub koncert
Filharmoników Berlińskich zdołałby przyćmić wysublimowane doznania
estetyczne, podniosłość i wagę występu dwóch chórów, Pośrodku Żywota
i Gregorianum – tak myślałam, przepychając się przez tłum wyfiokowanych
pań w ogrodzie Hanny Gradkowskiej.
Zaczęło się solennie. Gospodyni wystąpiła na środek i w kilku
zdaniach opowiedziała o programie ogrodu. Eleganccy goście kiwali
głowami, obracając je to w lewo, to w prawo, by podziwiać jarzące się
kolorami witraże Wandy Wimbor, zdjęcia ptaków grupy Ptakolandia, a także
podkowiańską młodzież z Gimnazjum im. św. Hieronima, która czuwała nad
wydawaniem napojów chłodzących i ciastek. Po chwili na zaimprowizowanej
na tarasie scenie ustawił się zespół Pośrodku Żywota i odśpiewał
Pase el agua, po czym jeden z chórzystów, Jan Borowiec (bas),
wysunąwszy się przed szereg, objaśnił słuchaczy:
„Powitaliśmy państwa XVI-wieczną pieśnią galicyjską. «O,
pani moja, Julieto, chodź do mnie skroś wodę, dam ci trzy róże!»
– kusił jej bohater swą wybrankę. Po tym zaproszeniu do miłości,
będziemy opiewać jej rozkosze – poczynając od całkiem niewinnych”.
W istocie. Program występu pomyślany został tak, by oddać kolejno
najróżniejsze odcienie i smaczki crazy little thing called love.
Było o miłosnych uniesieniach, o cierpieniach, rozterkach i triumfach.
I czy to temat koncertu, czy żywa konferansjerka, a może także
prażące słońce i wnuki pani domu, gaworzące na kocyku
sprawiły, że przy Wiewiórek 34 zrobiło się naprawdę sielsko... Kiedy
jednak na scenie pojawił się zespół Gregorianum, złożony z samych
mężczyzn, atmosfera z sielankowej zmieniła się w wielce frywolną!
Zaprezentowany przez nich wybór renesansowych pieśni o miłości, głównie
francuskojęzycznych, okraszony był równie dowcipną konferansjerką.
Przepyszne tłumaczenia i szelmowskie uśmiechy śpiewających między
innymi o urokach pewnej młynareczki
La meunièère de Vernon
|
Młynareczka z Vernon
|
publiczność przyjmowała wybuchami radości.
Ale nadeszła chwila wzruszenia. Czy sprawiła to powaga chórzystów,
kiedy wspominali tragicznie zmarłego kolegę Stasia Jonczyka, autora
wszystkich przekładów, czy też harmonia głosów i owijający się wokół
niższych tonów kontratenor Józefa „Dżozi” Orlińskiego? Trudno
powiedzieć. Wiem tylko, że podczas ostatniej części koncertu, gdy
Gregorianum śpiewało aranżacje współczesnych utworów (między innymi
Can't buy me love Beatlesów oraz Can You feel Eltona Johna)
w niejednym oku zakręciła się łza.
Uciecha dla ciała
Dwa lata temu miałam szczęście trafić na Tańce na dechach –
ogród prowadzony przez Marysię Konopkę-Wichrowską. Tonący w mroku,
który rozświetlały tu i ówdzie lampiony, z zaimprowizowanym na potrzeby
wydarzenia drewnianym podestem, kojarzył się z ekranizacją
Tajemniczego ogrodu Agnieszki Holland. Do tańca przygrywała praska
kapela Kapsell, przypominając melodie z młodości moich dziadków.
W tym roku postanowiłam powtórzyć doświadczenie wspólnego tańczenia
i wybrać się pod Pałacyk Kasyno na zakończenie festiwalu. Mając
w pamięci nastrój kameralnego ogrodu Marysi, w którym wszyscy czuli się
swojsko i swobodnie, obawiałam się, że pałacykowa elegancja nieco
usztywni atmosferę. W wyobraźni widziałam onieśmielonych tancerzy,
zerkających tęsknie na parkiet, gdzie wywija kilka półprofesjonalnych
par. Na szczęście nic z tych rzeczy! Prowadząca spotkanie Anna
Abramowicz miała aż nadto chętnych do nauki. Na parkiecie pląsały matki
z dziećmi, licealiści i studenci, jak również nasi rodzice, a nawet co
żwawsi dziadkowie. Z zapałem ćwiczyli kroki i dawali się porwać
tanecznym korodowym. Gdy wyczerpani alunelulem (dosł. „orzech
laskowy”; taniec rumuński – sekwencje coraz szybszych przytupywań
imitują podobno rozgniatanie orzechów) schodziliśmy z parkietu, nasze
miejsce zajęły bardziej stateczne pary. Zespół Sharena przez kilka godzin
wygrywał tańce ludowe, w których często pobrzmiewały tradycyjne nuty
bałkańskie. Jego macedońska nazwa oznacza
różnorodność i wielobarwność.
I tak właśnie było. I przy Wiewiórek 34, i w Pałacyku –
wielobarwnie i różnorodnie.
Maria Wróblewska
Koncert Towarzystwa Pieśni Dawnej „Pośrodku Żywota” i Zespołu
Męskiego Gregorianum, ul. Wiewiórek 34; organizator: Hanna Gradkowska,
patronat: TPMOPL
Potańcówka na dechach, Pałacyk Kasyno, ul. Lilpopa 18; organizatorzy:
CKiIO, Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo”
Po piątkowej ulewie, która zmoczyła aktorów i widzów
spektaklu Dżentelmen i spółka, w sobotę pogoda
łaskawsza. Wybieram się więc na piknik ekologiczny, tłumnie odwiedzany
przez pokolenie trzydziestolatków z dziećmi.
Maluchy mogą tu nie tylko wesoło spędzić czas, ale także nauczyć się
wielu niecodziennych rzeczy: wziąć udział w budowie szklarni z butelek
po napojach, przyniesionych przez rodziców, założyć ogródek warzywny
i własny kompost, lepić regenerujące wodę kule bokashi... A lepi się je
– wyjaśnia Aga Papis – z nieskażonej, lekko wilgotnej gliny (innej
niż do ceramiki), następnie dodaje „emy” (efektywne mikroorganizmy),
melasę z trzciny cukrowej (posłuży im za pożywkę) oraz odrobinę
sfermentowanych otrębów pszennych. Po tygodniu przechowywania
w ciemnym, ciepłym miejscu kule pokrywają się pleśnią – to znak, że
mikroorganizmy rozwinęły się już dostatecznie, by bokashi wrzucić do
szamba, do zanieczyszczonej wody bądź też użyźnić nimi glebę. Jedna kula
starcza na metr sześcienny wody.
Przechodzę w kierunku dziwacznej konstrukcji z opakowań po napojach.
Butelkom należy odciąć dno – tłumaczy Ania Zych – i odkręcić
korek, poczym nanizać je na sznurek lub patyk, wsuwając szyjki w otwory
po odciętym dnie. Tym sposobem tworzymy szczelne przeźroczyste moduły,
z których następnie można złożyć ściany i dach ekologicznej szklarni.
Z pomocą jednego z rodziców zbudowano również kompostownik
z europalet, którego główną zaletą – zachwala przedszkolanka – są
szpary pomiędzy deszczułkami, umożliwiające niezbędny dla prawidłowego
kompostowania przepływ powietrza.
Zachwycony prostotą wynalazku, wrzucam liście schrupanej przed chwilą
marchwi i truchtając w kierunku przedszkolnego ogródka wypluwam resztki
piasku.
Ogród prowadzimy od marca – mówi Ania Zych. – Zaczęło się od
przekopania ziemi, którego dokonała Aga Papis z Maciejem Stepą,
a następnie dzieci sadziły najróżniejsze warzywa. Mamy tu koper, mamy
ogórki, słoneczniki, buraki. Jest i rukola (rośnie jak chwast!),
poziomki (trochę przydychają, ale są!), pory, aksamitka, groszek...
Rukolę już prawie zjedliśmy całą, koper można dodawać do zupy... To
wszystko ma zupełnie inny smak niż ze sklepu.
Dalej stanowisko z doniczkami – dziecko może sobie przesadzić do
doniczki wybraną roślinkę i zabrać do domu jako zalążek własnego
ogródka.
Mijając drużynę puszczającą ogromne bańki mydlane zmierzam tam, skąd
słychać bębny. W ich rytm Ewa Matysiak i Kasia Zych prowadzą zajęcia
cyrkowe. Maluchy kręcą hula-hoop, mają piłeczki, pojki (piłeczki
na sznurku), diabolo, ćwiczą żonglowanie i kuglarskie sztuczki – każdy
stara się na miarę swych możliwości.
Później będą jeszcze zajęcia z języka jidysz – pod okiem Ani
Rozenfield dzieci nauczą się pisać własne imię obcym alfabetem, a także
tworzyć talizmany na kamieniach.
W sali obok film o wodzie i skutkach jej duchowego zanieczyszczenia.
Wraz z zapadnięciem zmroku rozpoczyna się obiecany przez instruktorki
kuglarstwa fireshow, czyli pokaz tańców z ogniem.
Jędrek Walc
Ekologiczny Ogród Dziecięcy, ul. Parkowa 16; organizator: przedszkole Kolorowa Planeta; współpraca: Jidysz Lebt
Co się dziś u was działo? – pytam gospodarza, gdy goście powoli się
rozchodzą i można już poprosić o podsumowanie mijającego dnia.
Zagrał zespół dziecięcy Tolija z Batumi – mówi Artur Tusiński –
w składzie siedemnastu osób, pod batutą chórmistrzyni Ether Darczidze.
Dali ponad czterdziestominutowy koncert, a jutro zagrają to samo
w Romie, w ramach akcji Polscy Artyści Dzieciom Gruzji 2.
Mieliśmy trochę tremy – czy przyjdą ludzie, czy będzie okej... Bo
te dzieciaki przyjeżdżają do Polski dać charytatywny koncert, żeby
zebrać pieniądze dla jeszcze biedniejszych dzieci z domów dziecka
w Gruzji. Do kapelusza, którzy puścili sami goście, zebrano około dwóch
tysięcy złotych.
Prócz tego jest wystawa prac Małgosi Waśkiewicz, malarki operującej
głównie pastelami, i zdjęcia z naszej podróży w Kaukaz Wysoki z zeszłego
roku.
Zapuszczam się w głąb ogrodu, gdzie zastaję malarkę wśród
wkomponowanych w zieleń prac.
Bardzo lubię malować wodę – mówi Małgorzata Waśkiewicz – tym
bardziej, że robię to suchymi pastelami i samą mnie to bawi: że tak
właśnie staram się oddać wilgoć wody.
A wody okropnie się boję...
Boję się wchodzić do nieznanej wody, tylko na basenie pływam i to
tylko przy bandzie, kiedy czuję, że mam się za co złapać. I tak mnie
woda fascynuje!
– Woda, którą pani maluje, jest głęboka, wzburzona – zauważam.
– Tak, owszem. Można się jej naprawdę wystraszyć. Ale nie tylko
– to na przykład jest według Opatowa. To nie jest kopia oczywiście,
tylko namalowane według jego obrazu.
A te prace to widoczki i obrazy z Kurpiów, gdzie często bywamy.
Robię tam zdjęcia i oglądając je w domu, przypominam sobie, jak
tam było, jak wyglądało. To jest z kolei według Fałata – też woda,
tylko skuta lodem. Równina mazowiecka. Gdzieś, gdzie on tam
jeździł na te swoje polowania słynne i siadał sobie z boczku...
Proszę spojrzeć!
Pokazuję tu swój warsztat, mam te kredeczki, drobno połamane,
bo czasem trzeba mieć ostrą krawędź. Dlatego, że te
wszystkie szczególiki są malowane pastelami.
Pani Małgorzata wskazuje mi zdjęcie dwóch bassetów
i obok – jego niedokończone jeszcze benedyktyńsko-pastelowe odwzorowanie
na płachcie papieru pakowego.
Widzi pan, psy to moja miłość. Wodę kocham, ale się jej boję
okropnie, a psów się nie boję i kocham je, również okropnie!
Podziwiam ogród, oprowadzany przez panią domu. Przy wystawie zdjęć
Gosia Tusińska opowiada mrożące krew w żyłach historie z podjazdów na
kaukaskie szczyty i mówi o fascynacji wszystkim, co zdołała ujrzeć z okien
samochodu. Ponieważ jednak prosiła mnie o wyłączenie dyktafonu, jej
historia pozostanie Atlantydą niniejszej relacji.
Jędrek Walc
Ogród Katarzyny i Artura Tusińskich, ul. Podleśna 26
Wystawa psów kochanych, organizowana przez podkowiańskie
liceum społeczne, weszła już na stałe do festiwalowego kalendarza.
Ci, którzy przyszli na ulicę Wiewiórek ze swymi ulubieńcami, mogli
wziąć udział w konkursie piękności psów; przewidziano aż pięć
konkurencji: pupil publiczności, junior, senior, pies mały i pies duży.
W jury zasiadał sędzia ze związku kynologicznego, który fachowo oceniał
walory czworonoga, zwracając między innymi uwagę na to, czy „jest miły,
aktywny, cywilizowany, i czy zachodzi reakcja z dwóch stron smyczy”.
Podczas imprezy można było obejrzeć wystawę fotografii Małgorzaty
Castelli Kochany pies, odpocząć w kawiarence, w której uczniowie
serwowali pyszne ciasta i kiełbaski z grilla, zasięgnąć porady
weterynarza, a nawet uszczęśliwić swojego psiaka zabawką ze stoiska
z akcesoriami dla zwierząt. Jednak przede wszystkim była to okazja do
wsparcia schroniska w Milanówku, dla którego przeznaczono wszystkie
wpływy z biletów.
Zainteresowanych, choć jeszcze niezdecydowanych na adopcję zwierzaka,
przekonać mogły pokazy z udziałem kandydatów bądź rozmowa
z wolontariuszami schroniska. Do serc przemawiały także rozwieszone po
całym ogrodzie portrety psów, opatrzone wizytówkami z imieniem i datą
urodzenia, informacją o wielkości zwierzęcia, przebytych chorobach,
o jego upodobaniach, a nawet stosunku do kotów.
Wystawa to okazja do ciekawego spędzenia czasu z rodziną,
w której i dorośli, i dzieci znajdą coś dla siebie. To również szansa
wsparcia schroniska (nie tylko finansowo), a także nauka dla wszystkich,
jak postępować z psami domownikami i jak pomóc tym, które domu nie mają.
Dlatego ten punkt nigdy nie powinien zniknąć z programu Otwartych
Ogrodów.
Agata Watemborska
Wystawa psów kochanych, ul. Wiewiórek 2/4; organizator: Podkowiańskie Liceum Ogólnokształcące nr 60
Nowym wydarzeniem festiwalu był ogród herbaciany. Marta
Krasna zapraszała wszystkich na degustację produktów oferowanych przez
świeżo otwarty sklep Oolong Teahouse. Skosztować można było
pobudzającej chińskiej herbaty zielonej (z nutką jaśminu) oraz
orzeźwiającej – z czerwonej pomarańczy. Gospodyni służyła także
profesjonalną poradą w sprawie doboru herbat.
Ciekawym urozmaiceniem spotkania przy herbacie – zwłaszcza dla
młodszych uczestników – był pokaz japońskiej sztuki origami. Chętni
mogli nawet wziąć udział w warsztatach tej sztuki składania papieru
i pod okiem mistrzyni samemu złożyć, na przykład żurawia.
Niewątpliwą zaletą nowego miejsca na mapie Podkowy jest jego
kameralność i zaangażowanie pani Marty, której wyraźnie zależy na
krzewieniu kultury picia szlachetnego napoju. Na stronie
www.oolongteahouse.pl znaleźć można ciekawostki herbaciane (i kawowe),
opinie klientów, a także (pod datą 13 czerwca) wpis właścicielki:
„Przed Oolong Teahouse pojawiły się stoliki, co oznacza, że niebawem
będzie można napić się czegoś (na początek proponuję kawę), odpocząć,
porozmawiać czy poczytać dobrą książkę”. Otóż to!
Agata Watemborska
Ogród herbaciany, ul. Brwinowska 2; organizator: Oolong Teahouse, Marta Krasna
Z Mileną Łakomską rozmawia Jędrek Walc
Opowiedz, Mileno, jakiż to kawałek świata udało ci się zmieścić w kawiarnianym ogródku.
Pokazałam slajdy z różnych krajów, z dwóch większych wypraw. To były
zdjęcia z Indii, Tajlandii i Kambodży, w takim miksie wszystkiego –
warzywniaki, stragany z jedzeniem, miejsca, ludzie... Bardzo dużo
kolorów, wszyscy się zachwycali tymi kolorami.
Zależało mi na tym, żeby pokazać te slajdy właśnie w ogrodzie. Nie
było to takie łatwe, bo o 19 jest jeszcze jasno, a w piątek w dodatku
było zimno, więc puściłam slajdy wewnątrz kawiarni na rozsuwanym
ekranie. Dopiero w sobotę rozwinęłam ekran w krzakach, w cieniu i to
się bardzo sprawdziło. Mimo że było jasno, wszystkim się podobało.
Czy ograniczyłaś się do pokazu, czy także dzieliłaś się wrażeniami ze swoich podróży?
Pierwotnie nie zamierzałam opowiadać o tych podróżach, bardziej
zależało mi na tym, żeby każdy sam sobie popatrzył, wysnuł własne
refleksje, podomyślał się, z jakiego kraju są zdjęcia. Kiedy w grę
wchodzą Indie i Tajlandia, jest to stosunkowo proste, trudniej jest
zgadnąć, gdzie jesteśmy, gdy patrzymy na fotografie z Tajlandii
i z Kambodży.
W sobotę byli tacy państwo, co mnie swoimi pytaniami bardzo
umiejętnie, przesympatycznie wręcz, podpuścili... Poopowiadałam...
Zrobiła się w ogródku taka fajna atmosfera, że wszyscy się włączyli
i nawet jeśli sami nie zadawali pytań, słuchali uważnie.
Równocześnie po sąsiedzku, u Magdy, w „Między winami” była wystawa
zdjęć z Brighton. A w niedzielę Marco, jej mąż, miał wykład o kuchni
włoskiej i pokazywał, jak się gotuje makaron. Ja, niestety, nie mogłam
zajrzeć, bo byłam zajęta gośćmi Milimoi, ale ci, którzy wpadali do nas
z talerzem makaronu czy risotto, mówili, że bardzo to fajnie wypadło..
Udało ci się samej odwiedzić jakieś ogrody?
Jak co roku nie (śmieje się)... A postanowiłam, że ten rok poświęcę na to, by zostać dokumentalistką! Bo bufetową, stylistką i dziennikarką już byłam. I teraz myślałam, żeby dokumentować wszystko na fotografii. Zwłaszcza to, co się dzieje w czasie Otwartych Ogrodów. Ale jak już miałam wyjść, to zrobił się wielki ruch. Wszyscy naraz chcieli kaw, ciast i koktajli... Więc może za rok?
Kawałek świata w ogrodzie, ul. Modrzewiowa 33; organizator: Milimoi.