Podkowa Leśna to dla mnie miejsce, które określa pole widzenia. Mam
ze sobą wszędzie ten znak, ale i piętno, pewien automatyczny odnośnik;
o, ta ulica zakręca tak samo lub prawie, podobnie jak u nas w Podkowie,
a u was na wsi mniej koni niż u nas i cisza... A niby cisza wszędzie ta
sama. Widzenie ma się wyjątkowe i jedyne tak długo, dopóki nie spotka
się kogoś lub czegoś, co przekreśla naszą oryginalność. Wszystko już
ponoć było, ale nie bardzo się to wie, więc jak się trafia na czyjeś
bliskie nam widzenie, to może być albo raźniej, albo przeciwnie – można
poczuć się nieswojo. Zetknięcie się z opowiadaniami Bogdana
Wojdowskiego Stasia-mleczarka, Maniuś Bany,
Autosacrum wywołało we mnie emocje porównywalne do tych, jakie
towarzyszą zaglądaniu w głąb napotkanej studni, by się w niej przejrzeć.
Świat, który pisarz przedstawiał kartka po kartce, okazał się moim
widzeniem Podkowy. Znalazłam idealne odbicie.
Video-esej poświęcony Bogdanowi Wojdowskiemu uznaję za próbę wywołania
i projekcji genius loci, uchwyconego przez obserwatora o wyostrzonym
widzeniu, a odczytanego na nowo, poetycko, przez Piotra Lachmanna –
dwóch bliskich Podkowie Leśnej outsiderów. Im zawdzięczam to moje
lokalne odkrycie miasta-ogrodu, które pchnęło mnie do udziału
w projekcie. W trakcie realizacji video-eseju przekonałam się o sile
realistyczno-magicznych obrazów, przedstawionych przez Bogdana
Wojdowskiego, która uruchomiła w nas, uczestnikach projektu, znaczne
pokłady somnambulicznej komunikacji. Słowa pisarza,
a właściwie jego obrazy, działały, zjawiały się, stwarzały i domagały
ponownej projekcji, a my szliśmy ich tropem, w takt kopyt Miśka,
ciągnącego przez Podkowę niezmordowanie i z dużą gracją wóz Pana
Tadeusza, tym razem iście Wojdowskiego. Kluczyliśmy wyładowaną furą
przez miasto, przypominające atmosferą tyle innych polskich miasteczek...
A jednak było to moje miejsce, przemierzane wielokroć o różnych porach
roku i dnia, samotnie lub z innymi; tymi, którzy jeszcze są, i tymi,
których już nie ma, a których duchy w pokasowanej pamięci hulały jak
iskry z żarzących się do kamery czarnych węgli.
Odkrycie autora Chleba rzuconego umarłym i opowiadań
o Podkowie nastąpiło w moim przypadku raczej późno, ale mogę powiedzieć,
że znam Bogdana Wojdowskiego, odkąd tu mieszkam: za pośrednictwem
opisanego przez pisarza zduna Szczepana, sąsiada sypiającego w rowach
pospołu z Czereśniakiem, wozakiem, zbierającym również śmieci i co
podleci na swój wóz, podjeżdżający na zamówienie lub bez specjalnej
okazji także i do naszego rodzinnego ogrodu – na pomidorową zakąskę
prosto z krzaka, na pogawędki z dziadkiem, na piosenki i opowieści, im
bardziej pogmatwane, tym lepsze. Czasami w zastępstwie wysyłał swojego
konia z pustym wozem, a ten szwendał się jak pies z urwanym łańcuchem
wzdłuż naszego ogrodzenia, skubiąc mlecze i koniczynę. Na swój kościsty
zad dostawał od ludzi suchy chleb, marchew lub cukier, a zdarzało się,
że i baty, i leciał dalej. W poszukiwaniu swego pana przemierzał nieraz
kilka razy w ciągu doby tę samą trasę: do Bachusa, przez mięsny,
opisywany w filmie przez panią Marię Iwaszkiewicz, do karczmy Rodos,
z której, mijając cmentarz, wpadał do budki z piwem nieopodal szewca
i Bąkowej, potem do składu węgla i abarot, przez tory na aleję Lipową,
do pawilonu, restauracji „Pod Sosnami” i dalej, aż na Żółwin, przez
sekretne skróty i tylko im znane kręte koleiny wprost pod nos wyrwanego
ze snu wozaka Wojdowskiego z opowiadania Maniuś Bany.
Dalej! Jazda! Poświęćmy i ten wóz pamięci wiecznego
outsidera, który siedząc na wozie Pana Tadeusza, zaprzężonym w konia
Miśka, w samym pępku Europy rozwozi węgiel ludziom z dobrej woli –
poszerza pole widzenia.
Dziękuję Katarzynie Zieleckiej i zespołowi ElectronicArt oraz wszystkim innym osobom, które okazały zaangażowanie oraz życzliwość i wsparcie przy realizacji projektu.